Nie sposób udawać że młode pisarki z kolorowymi włosami raczą się wyłącznie kolorowymi drinkami. Już nie preferują wyborowej, czystej jak kryształ polskiej okowity.
Nie sposób też udawać, że się nie zauważa. Fakt - w polsce alkohol nie lesbijka [autor nawiązuje do innego artykułu w tym samym piśmie], więc rzadko ubiera się w czapkę niewidkę, dzięki czemu nie można narzekać na brak spektakulamych ekscesów w wykonaniu ludzi płci obojga i, rzecz istotna, rekrutujących się ze wszystkich warstw społecznych. Ale coraz mniej polskie, coraz mniej nasze są te ekscesy. I tego przeoczyć nie sposób, skoro nawet nasza młoda literatka, korzystając z "nafalizmu" pisząca felietony w znanym ekskrakowskim magazynie z tradycjami, posuwa się w sprawach alkohoIizowania do godnego krytyki kosmopolityzmu. Literatka owa zasłynęła debiutem stanowiącym celną, nakreś1oną strumieniem świadomości, socjologiczno-antropologiczną analizę rodzimej subkultury młodzieżowej. Jednak w twórczości publicystycnej, w której narratora gładko można utożsamiać z autorem, dokonuje rzeczy karygodnej - promuje obce, koloryzowane trunki, stanowiące silną konkurencję dla rodzimej wyborowej. To prawda, że można bronić autorki, bo w posiadanie wspomnianych napojów nie weszła poprzez świadome przeznaczenie części swego honorarium na ich zakup - butelki z zawartością były jedynie prezentem od innej znanej osobistości ze świata mediów (a znając życiorys tej osobistości oraz charakter wydawanego przezeń "dziennika cotygodniowego" można nawet zaryzyować twierdzenie: "mediów alternatywnych"). Czym jednak bronić kulminacji opisanej w felietonie historii, jeśli nie było nią nic innego niż ordynarne wydalenie nieprzetrawionych strzępów jedzenia, którego dokonał pewien poeta o ekstrawaganckiej fryzurze - jak dotąd nieznany szerzej przedstawiciel młodej stołecznej bohemy artystycznej zwanej niekiedy "warszawka"? Oczywiście stymulatorem były pochodzące z darowizny zachodnie Wynalazki, więc okolicznością łagodzącą nie może być nawet fakt, iż rzecz miała miejsce na ulicy Piwnej.
A gdzie staropolska finezja? Gdzie figle i psoty alkoholowe? Gdzie zwyczaje i rytuały sprawiające, że polskie picie nie było jedynie proletariackim zachlewaniem się? Chciałoby się napisać nostalgicznie: a kiedyś było zupełnie inaczej. Weźmy chociażby knajpy. Były to placówki wyspecjalizowane, a każdą z nich oznaczano specjalnym symbolem, który bez słów, intuicyjnie rozumiany był przez wszystkich ludzi ze wszystkich warstw społecznych. Wydana w 1589 roku ustawa wojewody krakowskiego Firleja posunęła się nawet do oficjalnego nakazu odpowiedn1ego oznaczania gospod według określonego wzoru. Krzyż wisiał więc tam, gdzie sprzedawano
miody, wiecha oznaczała piwo, a zieIony wieniec - wino. Tak daleko posuniętą specjalizację Europa zachodnia odkryła dopiero w dwudziestowiecznych naukach, zwłaszcza ścisłych oraz biznesie. Polska zaś stanowiła awangardę, w dziedzinie alkohoIowej wyznaczając ten trend już w XVI wieku. W pijaństwie obowiązywał również specjalny kodeks spisany w "Bakchesis" przez "miernego Hiszpana Rojzjusza". Kodeks ten dotyczył przede wszystkim zasad rozdzielania toastów. Jego istnienie stanowi dowód, że picie i upijanie się nie było wówczas niewytłumaczalną potrzebą samą w sobie, ale stanowiło istotny fragment kultury. I to kultury całego narodu, bo pijaństwo dotyczyło wszystkich warstw społecznych - przykład szedł, rzecz jasna, od szlachty, ale trunkami chętnie raczyli się również chłopi, duchowieństwo i mieszczanie. Dla tych ostatnich picie było zbliżeniem do warstwy uprzywilejowanej. Dlatego alkohol stał się szybko sposobem zażegnania sporów oraz niezbędnym elementem ważnych transakcji handlowych, uroczystości miejskich i rodzinnych czy katalizatorem osobistych zwierzeń. Zapijano właściwie wszystko: udany interes, ugodę, ślub, narodziny dziecka, chrzest. Nie wypadało w takich sytuacjach nie zaprosić do karczmy, trzeba było wypić litkup czy mohorycz, żeby nie uchodzić za "kutwę i samoluba". Upijanie się było przymusowym kulturowo rytuałem tożsamym z publicznym ogłoszeniem jakiegoś kontraktu czy umowy. Bez jego stosowania człowiek narażał się na uznanie za obcego, a więc podejrzanego i przez to skazanego na społeczną separację. Alkohol nie pełnił dla mieszczan jedynie roli rozrywki, ale miał znacznie poważniejszą misję więziotwórczą.
Podobnie rzecz się miała wśród szlachty, choć wspólne picie przybierało tam znacznie bardziej rytualny charakter, Najwięcej działo się podczas biesiad - już na początku gospodarz brał w rękę mały kieliszek i "pił nim" kolejno do wszystch gości. Zaczynał przy tym od osób najważniejszych, które honorował wstając podczas toastu, Do mniej znacznych po prostu unosił kieliszek lekko skłaniając głowę. Po tym, zazwyczaj przydługim, wstępie rozpoczynano jedzenie. Dopiero po zakończeniu konsumpcji wszystkich potraw picie przybierało prawdziwie sportową naturę..
Gospoda prosił wówczas służbę o zamianę małego kieliszka na znacznie większy puchar, którym ponawiał rytuał odprawiony na samym początku. Był to sygnał do rozpoczęcia biesiady - dla pana domu najlepiej, jeśli zakończonej utratą przytomności przez większość jej uczestników, gdyż gospoda, u którego zachowano trzeźwość nazywany był pogardliwie Francuzem, moderatem lub wędzikiszką.
Punktem honoru stawało się upicie wszystkich gości - stosowano więc wymyślne techniki przymuszania opornych, w ten sposób powstawały nie tylko, współcześnie tak chętnie stosowane przez populistyczną partię chłopską, sposoby wywierania psychicznej presji na jednostki i masy. Wymyślano również wiele przedmiotów, które dziś nazwano by gadżetami - powstawały wymyślne kieliszki ze zmyślnymi systemami rurek sprawiającymi, że niewprawny biesiadnik zalewa się przy każdej próbie wypicia wyborowej; kielichy przerażające rozmiarami (zwłaszcza, że uchybiał gościnności ten, kto nie wypił do dna), szklanki o trzech obręczach i puchary bez podstawy - tak żeby nie można było ich odstawić. Spożywanie napojów wyskokowych było niegdyś ściśle połączone z ludycznością. Zabawę kojarzono nie tylko ze sposobem, w jaki "napitek" działa na organizm człowieka, ale przede wszystkim z samą czynnością i okolicznościami konsumpcji. Dzisiaj staropolska finezja poszła w odstawkę, zaś alkohol traktuje się często jedynie jako katalizator wymiocin artysty, które zaraz po narodzinach stają się przedmiotem literatury jego przyjaciółki.
Komentarze
Dlaczego Mcdonaldyzacja?????
... bo płynie z tego prosta racja