p>Roślina nie przyjęła się w Europie od razu, głównie ze względu na fakt, że liście usychały, zanim przepłynęły przez ocean. Dopiero w XIX w. popularne stało się wino z liści koki. Pijał je nie byle kto, bo na przykład królowa Wiktoria i papież Leon XIII. Ba, ten ostatni pokazał nawet swoją twarz w reklamie trunku. Wino to stało się inspiracją do powstałego później soft-drinku zwanego Coca-Colą. Z początku zawierała ona kokainę z liści koki, jednak ze składnika tego zrezygnowano w 1903 r.
Przedpremierowo publikujemy fragment książki "Haj" autorstwa Damiana "Mestosława" Sobczyka i Bartka Przybyszewskiego. Publikacja porusza tematykę narkotykową w kontekście zdrowotnym, politycznym, historycznym i prawnym. Opisuje też działanie poszczególnych substancji, opierając się na aktualnych badaniach i opiniach ekspertów. Poniższe fragmenty wzięte zostały z rozdziałów o amfetaminie i kokainie.
Na początku przytoczymy cytat z kapitana Janusza Meissnera, pilota Wojska Polskiego, pisarza i kawalera orderu Virtuti Militari, który w swoich wspomnieniach pisał:
"W Wyższej Szkole Pilotów w Ławicy jeden z kolegów, kapral Białogrodzki, poczęstował mnie raz kokainą i [...] nie odczułem żadnych sensacji. Tyle że mi nos zdrętwiał po zażyciu szczypty "białej tabaki" i do późnej nocy nie mogłem zasnąć. On zaś sprzedałby ostatnie portki za ten narkotyk; utrzymywał, że zawdzięcza mu odwagę, jasność myśli, błyskawiczny refleks i znakomite samopoczucie w powietrzu. Może tak było istotnie, dopóki rozporządzał zapasem białego proszku. Gdy ten zapas się wyczerpał, następowała reakcja. Białogrodzki gnuśniał, rozklejał się, tracił ochotę do latania i popadał w mizantropię. Zginął wraz z obserwatorem ppor. Starzyńskim przy starcie do lotu bojowego na lotnisku Mokotowskim 12 sierpnia 1920 r., przeciągnąwszy maszynę aż do utraty prędkości. Może z braku podniety, może z nadmiaru pewności siebie…"
Taka historia na początku XX w. nie mogła dziwić – kokaina była popularna choćby wśród żołnierzy walczących w I wojnie światowej. Stała się także przyczyną problemów wśród brytyjskich i radzieckich wojskowych.
Lubiła ją też część XX-wiecznych elit. Do entuzjastów kokainy należeli między innymi twórca psychoanalizy Zygmunt Freud i wybitny XIX-wieczny neurolog William A. Hammond. Ten ostatni polecał używać jej na bóle, hemoroidy czy infekcje oczu. Oczywiście mówimy tu o czasach, w których substancja była legalna i stanowiła istotny składnik nie tylko preparatów medycznych, ale nawet napojów. Zacznijmy jednak od początku i cofnijmy się o parę tysiącleci.
Koka w Coli
Kokaina zawarta w roślinach jest – podobnie jak Cannabis – znana ludzkości od tysięcy lat. Liście koki w Ameryce Południowej: w Boliwii, Ekwadorze, Peru i Kolumbii żuto jeszcze przed naszą erą.
Biali odkryli liście koki po przybyciu do Ameryki Południowej i szybko rozpoczęli próby zdelegalizowania używki. Przeciwny koce był Kościół katolicki, który potępiał fakt używania jej w szamańskich rytuałach. W XVI w. peruwiańscy biskupi najpierw oprotestowali jej stosowanie, a niedługo później kler uznał, że koka ma "szatańskie moce" i wszystkie jej plantacje powinny zostać zniszczone.
Po jakimś czasie wycofano się jednak z restrykcji, bo zauważono, że żucie liści pomagało górnikom w radzeniu sobie z pracą w trudnych warunkach. Koka nie tylko ich pobudzała, ale też sprawiała, że łatwiej oddychało się im zarówno w parnym lesie deszczowym, jak i w wysokich partiach gór. Ostatecznie pieniądze i produktywność górników okazały się ważniejsze od szatańskich mocy. Hiszpanie na przykład nie tylko zaakceptowali kokę, ale i obłożyli handel nią dziesięcioprocentowym podatkiem.
Roślina nie przyjęła się w Europie od razu, głównie ze względu na fakt, że liście usychały, zanim przepłynęły przez ocean. Dopiero w XIX w. popularne stało się wino z liści koki. Pijał je nie byle kto, bo na przykład królowa Wiktoria i papież Leon XIII. Ba, ten ostatni pokazał nawet swoją twarz w reklamie trunku. Wino to stało się inspiracją do powstałego później soft-drinku zwanego Coca-Colą. Z początku zawierała ona kokainę z liści koki, jednak ze składnika tego zrezygnowano w 1903 r.
Wielki powrót
Rewolucję przyniosło wyizolowanie kokainy z liści w 1860 r. w Niemczech. Substancja szybko zyskiwała na popularności. Im więcej specyfików miało w składzie kokainę, tym głośniej mówiło się o kolejnych uzależnionych i o wynikającym z kokainowego kryzysu wzroście przestępczości. Intensywnie informowały o tym amerykańskie media – w samych tylko Stanach Zjednoczonych do 1902 r. uzależnionych było 200 tys. osób. Tym samym w pierwszych dekadach XX wieku zaczęto stopniowo ograniczać dostępność kokainy, nierzadko zastępując ją amfetaminą. W następnych latach koksu zakazywały kolejne kraje, a świat zachodu wydawał się o substancji zapominać.
Aż do lat 70., gdy kokaina wróciła w glorii i chwale – z jednej strony jako narkotyk kojarzony z rockiem, a z drugiej jako ulubiona używka "wilków z Wall Street", czyli szybko żyjących yuppies, nastawionych na zarabianie możliwie największych pieniędzy. Jednocześnie cena narkotyku stopniowo wzrastała – do tego stopnia, że stał się on popkulturowym symbolem luksusu. Po czym poznajemy, że główny bohater Człowieka z blizną jest absurdalnie zamożny? Po tym, że w jednej z najsłynniejszych scen z tego filmu siedzi przy stole zasypanym kilogramami koksu.
W pierwszej połowie lat 80. na rynku pojawiła się tańsza, dostępna już nie tylko dla najbogatszych wersja kokainy, czyli crack. Był to jeden z najgłośniejszych narkotyków lat 80. i 90. W mediach amerykańskich i brytyjskich mówiło się o "epidemii cracku". Telewizje i gazety donosiły o zjawisku crack babies, czyli dzieci kobiet, które paliły w trakcie ciąży. Dzieci te miały mieć liczne upośledzenia, wady wrodzone i uszkodzenia mózgu. Miały się też rodzić uzależnione od kokainy. Po latach okazało się, że teoria ta jest mitem: dorosłe już crack babies żyją zwyczajnie, a używka, z której korzystały ich matki, nie miała żadnego znaczenia dla ich długofalowego rozwoju, mogła spowodować najwyżej lekkie deficyty w zakresie koncentracji i przetwarzania informacji (co nie zmienia faktu, że osoby w ciąży nie powinny zażywać narkotyków).
Czekoladki z amfetaminą
Były takie momenty w XX w., gdy amfetaminami ludzkość zajadała się jak czekoladkami
Dosłownie.
W takiej na przykład III Rzeszy gospodyniom domowym polecano Pralinki Hildebranda. Dzięki 14 miligramom metamfetaminy umieszczonym w każdej czekoladce panie miały mieć więcej energii do pracy. Dziennie zalecano jedzenie nawet kilku pralin, które – z uwagi na swój skład – miały być zdecydowanie bezpieczniejsze niż kofeina (spoiler: nie były).
Benzedryna – to pierwsza handlowa nazwa amfetaminy, pod którą substancja zyskała szeroką popularność – sprzedawana była także w Stanach. Podobnie jak w III Rzeszy początkowo – w latach 30. XX w. – bez recepty. Brały ją i gospodynie domowe, i żołnierze. Wrzucano ją do inhalatorów dla astmatyków, a w kolejnych latach zastosowanie rozszerzano. Z leków zawierających amfetaminę korzystały osoby z narkolepsją, zespołem Parkinsona czy depresją. Niegdyś używano jej także w walce z otyłością.
Amfetamina była tak powszechna, że do jej używania (i nadużywania) przyznawali się najważniejsi politycy. Z przyczyn zdrowotnych zastrzyki z metamfetaminy przyjmowali na przykład Hitler i sir Anthony Eden. Ten drugi był premierem Wielkiej Brytanii w latach 50. i wsławił się podejmowaniem fatalnych decyzji podczas kryzysu sueskiego, co doprowadziło go do złożenia dymisji. Po latach Eden przyznał, że w trakcie kryzysu mocno płynął z benzedryną i spał mniej niż pięć godzin na dobę. Część historyków twierdzi, że Edenowi tak kiepsko szło rządzenie właśnie dlatego, że przesadzał ze stymulantami, a do tego jeszcze mieszał je ze środkami uspokajającymi. Bywał więc na przemian ożywiony i ospały, a także niestabilny emocjonalnie.
Dilerzy w rządzie
Benzedryny i innych preparatów zawierających amfetaminę używano w trakcie II wojny światowej i wojny w Wietnamie. Szczególnie dużo stymulantów przyjmowali amerykańscy żołnierze podczas tego ostatniego konfliktu. W 1971 r. Komisja ds. Przestępczości Izby Reprezentantów ustaliła, że w latach 1966–1969 wojsko użyło 225 mln pigułek, głównie dekstroamfetaminy. Były one podawane przede wszystkim żołnierzom, którzy szli na długie misje, wymagające wielogodzinnej aktywności bez snu (na przykład czuwania w trakcie zasadzek). "Mieliśmy najlepszą dostępną amfetaminę, a dostarczał ją nam amerykański rząd" – rzucił kiedyś jeden z żołnierzy, któremu nieobce były długie patrole.
Przy okazji warto wspomnieć, że wojna wietnamska była jednym z najmocniej "roznarkotyzowanych" konfliktów zbrojnych. I nie chodzi tylko o te legalnie dostarczane stymulanty. Według raportu Ministerstwa Obrony USA z 1971 r. z marihuany korzystała ponad połowa amerykańskich żołnierzy, z psychodelików prawie jedna trzecia, a 15 proc. borykało się z uzależnieniem od heroiny. Wielu Amerykanów po powrocie z wojny trafiło na odwyk, a przez amerykańskie gazety i telewizje przewijały się obrazki z zażywającymi żołnierzami. Na YouTubie jest nawet nagranie, na którym wojskowi palą trawę przez lufę strzelby. Tego rodzaju materiały oburzały opinię publiczną. Część komentatorów uważa zresztą, że rozpoczęta przez prezydenta Nixona wojna z narkotykami była motywowana przede wszystkim licznymi przypadkami uzależnień wśród amerykańskich żołnierzy w Wietnamie.
Amfetamina a sprawa polska
Leki z pochodnymi amfetaminy były dostępne również w Polsce. Raper Sokół w piosence Dentysta nawijał o "starych babach, co zapomniały całkiem, że w młodości łykały legalną fetę z aptek". Kamil Sipowicz w wywiadzie udzielonym "Gazecie Wyborczej" tak wspominał czasy młodości:
"Mimo że ideologia hipisowska mówiła, żeby nie brać amfetaminy, to polscy hipisi brali. Fermetrazyna i psychedryna, robione na bazie amfetaminy, na początku były bez recepty. Braliśmy to, całe noce filozofowaliśmy, niektórzy całymi tygodniami nic nie jedli, byli wycieńczeni, z czasem trzeba było mieć recepty, kombinowało się od znajomego lekarza, kradło, nawet włamania do aptek się zdarzały, to było to samo co dzisiejszy speed [potoczne określenie amfetaminy]".
Słowa Sipowicza potwierdził prof. Jerzy Vetulani w książce A w konopiach strach:
"Za moich czasów w trakcie sesji szło się do pierwszego lepszego lekarza i prosiło o receptę na psychedrynę albo benzedrynę (obydwa te leki to amfetamina). Mówiliśmy prosto z mostu, że zamierzamy siąść wreszcie do nauki. [...] Na noc zawsze łykaliśmy tabletkę psychedryny, a do tego kwas glutaminowy, który wówczas był uważany za równie znakomity stymulant. I siedzieliśmy nad podręcznikami i zeszytami, aż pojawiały się na nich czerwone plamy. [...] Wraz z pierwszymi plamami krwi uznawaliśmy na ogół, że przesadziliśmy, i kładliśmy się, a potem próbowaliśmy zasnąć. Oczywiście nam to nie wychodziło, bo po amfetaminie w ogóle nie chce się spać. Leżeliśmy więc i się męczyliśmy. Następnego dnia znów powtarzaliśmy nasz rytuał – i tak w kółko".
Na mocy konwencji ONZ o substancjach psychotropowych z 1971 r., amfetamina została poddana międzynarodowej kontroli. Dziś niemal na całym świecie za posiadanie amfetaminy do użytku rekreacyjnego grożą kary od administracyjnych wzwyż (choć są kraje takie jak Czechy czy Portugalia, w których zezwala się na posiadanie niewielkich ilości). To nie zmienia faktu, że uliczna amfetamina w formie proszku jest jednym z najpopularniejszych narkotyków na świecie.
Z kolei leki na receptę zawierające amfetaminę lub jej pochodne w wielu krajach świata biorą dziś między innymi osoby borykające się z narkolepsją czy ADHD. W Stanach Zjednoczonych od lat głośno jest o osobach uzależnionych od Adderallu, który studentom, sportowcom czy pracownikom biurowym pozwala osiągać lepsze wyniki i mocniej skupić się na pracy. Medykament musi być przepisany przez lekarza, ale zdobycie go nie jest podobno zbyt trudne. Według badań opublikowanych w "The American Journal of Psychiatry" z Adderallu i podobnych stymulantów na receptę korzysta 16 milionów dorosłych Amerykanów.
*
Były to fragmenty dwóch rozdziałów z książki "Haj", którą można kupić na stronie wydawnictwa Altenberg.