Dla J.G.F.
Droga Przyjaciółko,
zdrowy rozsądek mówi nam, że sprawy tego świata nie znaczą wiele, a
rzeczywistość prawdziwa to właśnie marzenia. Żeby strawić szczęście
naturalne tak samo jak sztuczne, trzeba przede wszystkim mieć odwagę je
przełknąć, a na tych. którzy być może zasługiwaliby na szczęście, na nich
właśnie owo szczęście, tak jak przedstawiają je sobie zwykli śmiertelnicy,
działa raczej niczym środek wymiotny.
Głupkom wyda się podejrzane, a nawet zapewne oburzające, dedykować
rzecz o sztucznych rozkoszach kobiecie, istocie będącej oczywistym
źródłem rozkoszy jak najbardziej naturalnych. Tymczasem tak jak świat
natury przenika do świata ducha, stając się dla niego strawą i
współdziałając w tworzeniu tego nieokreślonego amalgamatu, który
zwiemy naszą indywidualnością - tak samo kobieta jest tą istotą, która
ocienia lub. przeciwnie, rozjaśnia niezwykłym światłem nasze sny. Kusi
nas nieuchronnie, żyje życiem cudzym jak swoim własnym, jej świat
duchowy to świat wyobraźni, który stale wzbogaca i nawiedza. Nie jest
zresztą ważne, czy powód tej dedykacji będzie ogólnie zrozumiały. Czyż
autorowi nie powinno wystarczyć, że książka rozumiana jest przez niego,
czy przez tę, dla której ją pisał? A czy w ogóle musiał ją napisać dla
kogoś?
Jeśli chodzi o mnie, tak niewiele mam zainteresowania dla spraw tego
świata, że - wzorem owych kobiet wrażliwych i bezczynnych, które
zwykły podobno wysyłać pocztą swe zwierzenia do wymyślonych
przyjaciółek - chętnie pisałbym tylko dla umarłych.
Ale nie zmarłej dedykuję tę książeczkę, lecz tej, która pomimo choroby
zawsze żyje i działa we mnie, a teraz obraca swoje spojrzenie ku niebu,
miejscu wszelkich przemian. Ponieważ równie dobrze jak z
niebezpiecznego narkotyku, istota ludzka ma prawo czerpać nowe,
subtelne przyjemności nawet z cierpienia, katastrofy czy złego losu.
Ujrzysz na tych stronach wędrowca posępnego i samotnego, unoszonego
przez tłum i zwracającego myśli i serce ku dalekiej Elektrze, która tak
niedawno osuszała mu zroszone potem czoło i zwilżała wargi spieczone
gorączką, i pojmiesz wdzięczność Oresta, nad którego snem tak często
czuwała, rozwiewając koszmary lekką, macierzyńską swoją dłonią.
C.B.
I. Pragnienie nieskończoności
Ci, którzy potrafią obserwować sami siebie i zachowują w pamięci swoje
wrażenia, tacy, którzy potrafili stworzyć sobie wewnętrzny, duchowy
barometr, wielokroć musieli zanotować w tym swoim myślowym
obserwatorium chwile piękne, dni szczęśliwe, rozkoszne minuty. Bywa.
że człowiek budzi się pełen młodości l wigoru, unosi powieki jeszcze
ciężkie od snu i obejmuje w posiadanie świat zewnętrzny wraz z jego
wspaniałym blaskiem, zachwycającym bogactwem barw, czystością kon-
turów, a świat ducha roztacza swoje szerokie perspektywy pełen nowych
olśnień. Obdarzony tym szczęściem, niestety nieczęstym i przemijającym
- człowiek czuje się jednocześnie i bardziej artystą, i kimś bardziej
uczciwym. Krótko mówiąc. czuje się szlachetniejszą istotą. Ale w tym
niezwykłym stanie ducha i zmysłów, który bez przesady mogę nazwać
rajskim, jeśli porównać go z ciężkim mrokiem zwykłej codziennej
egzystencji, najbardziej niezwykłe jest to. że powstał bez żadnej
widocznej i możliwej do określenia przyczyny. Byłbyż to rezultat
właściwej higieny życia zgodnie z zasadami rozumu? Takie zrazu
narzuca się wyjaśnienie, ale trzeba przyznać. że często ten cudowny stan
powstaje nawet w chwilach fizycznego wycieńczenia, jakby pod
wpływem jakiejś siły wyższej, niewidzialnej, zewnętrznej w stosunku do
człowieka. Czy można stwierdzić, że to wynik żarliwych modlitw? Hartu
ducha? Zapewne nieustanne pragnienie, ciągłe wytężanie wszystkich sił
duchowych w dążeniu do nieba wydaje się sposobem najwłaściwszym
osiągania tego tak pożądanego, tak chlubnego zdrowia moralnego, ale
mocą jakiego to absurdalnego prawa pojawia się ono wielokroć po
okresie karygodnych wybryków wyobraźni, czy też po sofistycznych
nadużyciach rozumu, które wobec jego właściwego, racjonalnego
używania są tym, czym akrobacja wobec zdrowej gimnastyki?
Wolę uważać te anormalne stany ducha za najprawdziwszą łaskę, za
magiczne zwierciadło, przed które człowiek bywa zapraszany, by oglądać
się w całej krasie, to znaczy takim, jakim by mógł być i być powinien; za
rodzaj anielskiej stymulacji, przywoływanie do porządku w formie
pochlebstwa. Jedna ze szkół duchowych, mająca swych zwolenników w
Anglii i Ameryce, uważa zjawiska nadnaturalne, takie jak pojawianie się
duchów, upiorów itp. za przejawy woli boskiej, delikatnie
przypominającej człowiekowi o niewidzialnej rzeczywistości.
Zresztą ów szczególny, czarowny stan, kiedy wszystkie siły równoważą
się, gdy wyobraźnia, pomimo że tak wspaniale wzbogacona, nie wciąga
nas w wątpliwe moralnie awantury (a pomimo tak znacznego wyostrzenia
nasza wrażliwość nie jest dręczona przez chore nerwy, doradców
najgorszych, pchających zwykle do zbrodni i utraty nadziei), ten
cudowny stan, powtarzam, nie jest poprzedzony żadnymi wcześniejszymi
symptomami. Jego nadejście jest tak nieprzewidywalne, jak ukazanie się
widma. Jest to coś w rodzaju chwilowego nawiedzenia, z którego
powinniśmy (jeśli jesteśmy mądrzy) czerpać pewność lepszego bytu,
nadzieję na osiągnięcie go poprzez codzienne ćwiczenie naszej woli.
Przenikliwość myśli oraz entuzjazm zmysłów i ducha muszą w tym stanie
po wsze czasy wydawać się człowiekowi dobrem najwyższym. Toteż
ceni on sobie rozkosze doraźne nie zważając na gwałt zadawany własnej
naturze; szuka w naukach, w farmaceutyce, w najpospolitszych trunkach,
subtelnych perfumach - wszędzie, pod każdą szerokością geograficzną i
w każdej epoce - sposobów ucieczki ze swego bagnistego padołu choćby
i na kilka godzin, by, jak mówi autor Łazarza:. .osiągnąć raj jednym
skokiem". Przerażające nałogi człowieka, tak powszechnie potępiane,
dowodzą jednak (chociażby przez swoje rozpowszechnienie) istnienia w
człowieku głębokiego pragnienia nieskończoności, tyle że pragnienie
owo. niestety, jakże często sprowadza na manowce. Można by znane
przysłowie "wszystkie drogi prowadzą do Rzymu" odnieść metaforycznie
do świata duchowego: wszystko prowadzi do nagrody lub kary, dwóch
form wieczności.
Duszę ludzką przepełniają namiętności, ma ich sporo "na zbyciu", by
użyć pospolitego zwrotu. Jej naturalna deprawacja jest równie wielka jak
nagłe paradoksalne akty miłosierdzia i najwznioślejszych cnót i te
sprzeczności właśnie mogą obrócić na złe ów nadmiar namiętności.
Człowiek nie wierzy przy tym, że złu oddaje się w całości. Zapomina w
swym zadufaniu, że rozpoczyna grę ze sprytniejszym i silniejszym od
siebie, z Duchem Zła, który, jeśli podać mu choćby włos, nie spocznie,
dopóki nie wciągnie całej głowy. I oto ten oczywisty pan i władca
widzialnego świata (mówię o człowieku), próbując stworzyć raj przy
pomocy aptekarskiej nauki i napojów wyskokowych, przypomina
szaleńca, który, zamiast solidnych mebli i prawdziwych widoków ogrodu
za oknem, sprawia sobie malowane obrazy przedmiotów, po czym
rozkłada je na podłodze i wiesza w oknie. To w tym wypaczeniu sensu
nieskończoności tkwi według mnie przyczyna wszystkich tych
karygodnych ekscesów, począwszy od samotniczego oszałamiania się
literata - który zmuszony do szukania w opium ulgi w cierpieniu
fizycznym, znajduje w nim jednocześnie źródło niezdrowej przyjemności,
czyniąc z tego środka, krok po kroku, jedyny sposób na życie, centrum
swego duchowego świata - a skończywszy na odrażającym opilstwie
lumpa, który z rozpalonym mózgiem, pełen chwały, tacza się żałośnie w
rynsztoku.
Pomijając trunki, które szybko doprowadzają do oszołomienia i osłabiają
siły duchowe, oraz środki do wąchania, których intensywne używanie
powoduje znaczne wysubtelnienie ludzkiej wyobraźni (jednak także
stopniowe wyniszczenie fizyczne) - ze środków najlepiej nadających się
do stworzenia tego, co nazywam sztucznym rajem, wymieniłbym haszysz
i opium, środki najwygodniejsze i najłatwiej dostępne. Analiza
tajemniczych skutków i niezdrowych rozkoszy powodowanych przez te
środki, nieuniknione konsekwencje dłuższego zażywania, wreszcie utrata
poczucia moralności, będąca wynikiem tej pogoni za fałszywym ideałem,
stanowią temat niniejszego studium. (...) Ja mówię dziś tylko o haszyszu,
korzystając z licznych i szczegółowych informacji uzyskanych od ludzi
inteligentnych, którzy temu nałogowi oddawali się przez dłuższy czas.
Stworzyłem z tych zapisków swego rodzaju monografię zachowując
sedno rzeczy, nie tak trudne zresztą do uchwycenia i zdefiniowania, jeśli
chodzi o tego typu doświadczenie.
II. Co to jest haszysz?
Znane relacje Marco Polo, którego niesłusznie, jak tylu innych,
wyśmiewano, zostały zweryfikowane przez uczonych - zasługują na
wiarę. Wspomnę tu tylko o tym. jak to Starzec z Gór zamykał w
rozkosznym ogrodzie najmłodszych ze swych uczniów, otumaniwszy ich
uprzednio haszyszem (stąd arab. haszszaszijjuna, franc. haschischins lub
assassins) by dać im przedsmak raju, przewidywanej, by tak rzec.
nagrody za bezwzględne i ślepe posłuszeństwo.
Herodot z kolei opowiada, że Scytowie gromadzili stos ziaren
konopnych, na który wrzucali rozpalone do czerwoności kamienie.
Stanowiło to dla nich coś w rodzaju łaźni bardziej wonnej niż grecka, a
rozkosz była tak wielka, że powodowała okrzyki radości. Haszysz
rzeczywiście przyszedł do nas ze Wschodu. Pobudzające własności
konopi znane były w starożytnym Egipcie, szeroko rozpowszechnione
pod różnymi nazwami w Indiach, Algierii i Arabii Szczęśliwej.
Ale tuż obok spotykamy przykłady dziwnego oszołomienia spo-
wodowanego przez rośliny. Nie mówiąc już o dzieciach, które po
zabawie i tarzaniu się w kopach świeżo skoszonej lucerny doświadczają
charakterystycznych zawrotów głowy, wiemy również, że podczas żniw
konopnych kosiarze mają podobne objawy. Uważa się, że podczas żęcia
konopi szkodliwe wyziewy zatruwają im mózg; żniwiarze odczuwają
zawirowania niejednokrotnie połączone z majakami. Zdarza się przy tym,
że niektórzy z nich słabną i odmawiają dalszej pracy. Głośno było
również o dość częstych napadach somnambulizmu u rosyjskich
wieśniaków, a spowodowanych, jak się zdaje, używaniem konopnego
oleju do przygotowywania potraw. Któż nie widział wybryków kur. które
najadły się ziaren konopi, lub rozhukanego podniecenia koni, które chłopi
przygotowują do wyścigu z przeszkodami podczas wesel i świąt, karmiąc
je siemieniem konopnym namoczonym w winie?
Tymczasem z naszych konopi nie można, przynajmniej tak wynika z
doświadczeń, uzyskać narkotyku o mocy haszyszu. Haszysz lub konopie
indyjskie (cannabis indica) są rośliną zupełnie podobną do konopi
naszego klimatu, nie osiągają jedynie ich wzrostu. Posiadają niezwykłe
właściwości odurzające i z tego powodu przyciągają uwagę uczonych i
nie tylko. Cenione są w zależności od miejsca pochodzenia, te z Bengalu
cenione są przez znawców najwyżej, podczas gdy egipskie, perskie i
algierskie - mniej.
Haszysz (albo "trawa", jak mówią Arabowie, jakby w tym jednym słowie
chcieli zawrzeć źródło wszystkich nieziemskich rozkoszy" .trawa traw")
ma różne nazwy w zależności od swego składu i sposobu przygotowania:
w Indiach - bangte, w Afryce - teriaki, w Algierii i Arabii Szczęśliwej -
madjound. Nie bez znaczenia jest termin zbiorów - należy przeprowadzać
je w czasie kwitnienia, ponieważ to właśnie kwiat ma największą moc.
Zbiera się je do dalszej przeróbki, o której chcę teraz powiedzieć kilka
słów.
Tłuszczowy wyciąg haszyszu, tak jak przygotowują go Arabowie,
otrzymuje się gotując szczyty kwiatów w odrobinie wody z dodatkiem
masła. Po całkowitym jej odparowaniu otrzymuje się preparat w postaci
pomady o jasnozielonkawym kolorze i niemiłym zapachu haszyszu i
zjełczałego masła. Następnie lepi się z tej masy 2-, 4-gramowe kulki. Z
powodu nieprzyjemnego zapachu, który z biegiem czasu staje się jeszcze
mocniejszy, Arabowie sporządzają wyciąg w formie konfitury.
Najpowszechniejsze w użyciu są konfitury o nazwie dawamesk. Jest to
mieszanina tłustego ekstraktu, cukru i substancji zapachowych takich jak
wanilia, cynamon, pistacje, migdały, piżmo. Niekiedy dorzuca się nieco
kantarydy. w celach nie mających jednak nic wspólnego z działaniem
samego haszyszu.
W takiej formie haszysz nie ma w sobie nic nieprzyjemnego i można go
zażywać w dawkach 15-, 20-, a nawet 30-gramowych, zawiniętych w
rodzaj opłatka lub rozpuszczonych w kawie.
Doświadczenia podjęte przez M.M. Smitha, Gastinela i Decourtive`a
miały na celu odkrycie zasady działania haszyszu. Pomimo ich wysiłków,
jego skład chemiczny jest w dalszym ciągu słabo rozpoznany. Ogólnie
wiadomo, że chodzi o pewne substancje żywiczne znajdujące się w
haszyszu w dużych ilościach. By otrzymać owe substancje, mielono
suszone rośliny i zalewano je alkoholem, który następnie destylowano, aż
do całkowitego odparowania ekstraktu. Ekstrakt ów zalewano następnie
wodą, która wypłukiwała resztę obcych substancji, pozostawiając żywicę
w stanie czystym.
Żywica ta jest substancją miękką, w kolorze głębokiej zieleni, o silnym,
charakterystycznym zapachu. Zażycie 5, 10, 15 centygramów wystarcza
dla osiągnięcia niezwykłych efektów. Ale zwykle zażywający haszysz ma
do dyspozycji formy takie jak pastylki czekoladowe, kulki imbirowe,
dawamesk itd. i uzyskuje efekty słabsze lub silniejsze, zależnie od
indywidualnego usposobienia i wrażliwości nerwowej. Raz będzie to
nadmierna, niepohamowana wesołość, innym razem poczucie szczęścia i
pełni życia, a jeszcze kiedy indziej dwuznaczne sny przechodzące w
majaczenia. Istnieją jednak zjawiska zachodzące w miarę regularnie.
zwłaszcza u osób pokrewnych temperamentem i wykształceniem; istnieje
pewnego rodzaju jedność w wielości, która pozwala na dokonanie w
jakimś stopniu prawdziwego opisu tego upojenia.
W Konstantynopolu, w Algierii, a nawet we Francji są tacy. którzy palą
haszysz zmieszany z tytoniem, jednak wtedy wszystkie efekty są bardzo
tonizowane i. by tak powiedzieć, powolne. Słyszałem również, że
całkiem niedawno uzyskano wyciąg z haszyszu w postaci esencjonalnego
olejku, który wydaje się posiadać moc dużo większą od znanych
dotychczas preparatów. ale owe rezultaty nie są jeszcze zbyt pewne.
Dodawać chyba nie muszę, że kawa. herbata i wszelkie trunki są
środkami przyspieszającymi nadejście tego tajemniczego upojenia.
III. Niebiański spektakl
Co się odczuwa? Co się widzi? Wspaniałe rzeczy, prawda? Widowisko
nadzwyczajne? Czy bardzo piękne? Przerażające? Niebezpieczne? To są
zwykłe pytania stawiane z bojaźliwą ciekawością wtajemniczonym przez
nie wtajemniczonych. Wypytują z dziecinną niecierpliwością podobnie
jak ci. którzy nigdy nie opuściwszy swych czterech kątów wypytują tych,
którzy powrócili właśnie z krajów dalekich i nieznanych. Wyobrażają
sobie upojenie haszyszem niczym baśniową krainę, ogromny kuglarski
teatr iluzji, gdzie wszystko jest cudowne i zaskakujące.
To przesąd. Zupełna pomyłka. A ponieważ dla większości czytelników i
ciekawskich słowo haszysz zawiera w sobie ideę świata dziwnego i
bulwersującego, oczekiwanie baśniowych snów (lepiej powiedzieć
halucynacji, które występują zresztą rzadziej niż się przypuszcza) - muszę
od razu zaznaczyć istotną różnicę, jaka zachodzi pomiędzy efektem
zażycia haszyszu a zjawiskiem snu. We śnie, tej cowieczornej, pełnej
przygód podróży jest coś naprawdę cudownego, jest to cud. którego
tajemnica spowszedniała przez regularne powtarzanie. Ludzkie sny
bywają dwojakiego rodzaju. Jedne, pełne codziennego życia, jego
krzątaniny, pragnień, ułomności, łączą się na sposób bardziej czy mniej
dziwaczny z przedmiotami spotkanymi w dzień, a utrwalonymi
nieświadomie na płótnie pamięci. To sen naturalny, uosabiający samego
człowieka. Ale jest jeszcze przecież inny rodzaj snu! Sen absurdalny,
zaskakujący, bez odniesień i związków z charakterem, życiem i
namiętnościami śpiącego. Sen. który nazywamy hieroglificznym,
przedstawiający najwidoczniej nadnaturalną stronę życia. Taki właśnie
sen z powodu jego absurdalności starożytni nazwali boskim. Jako że nie
da się go wytłumaczyć przyczynami naturalnymi, przypisywano mu
powody zewnętrzne w stosunku do człowieka; a i dziś jeszcze istnieje
szkoła filozoficzna dopatrująca się w snach czy to wyrzutów sumienia,
czy to porady, w sumie obrazu symbolicznego i duchowego powstającego
w umyśle człowieka śpiącego. To cały słownik, który należałoby pilnie
studiować, język, do którego powinno się znaleźć klucz.
Przy upojeniu haszyszem nie natrafimy na nic podobnego. Nie
wyjdziemy poza sen naturalny. Upojenie to przez cały czas będzie
naprawdę tylko nieogarnionym snem, bezgranicznym marzeniem, dzięki
intensywności barw i szybkości z jaką napływają kolejne myśli, zachowa
jednak przez cały czas szczególny ton, właściwy danej osobowości.
Człowiek chciał marzyć, marzenie będzie więc rządzić człowiekiem, ale
owo marzenie będzie nieodrodnym synem swego ojca. Leniwy nie ustaje
w wysiłkach, by sztucznie wprowadzić się w stan nadprzyrodzony, ale
pomimo znacznego zintensyfikowania swoich zmysłów okazuje się, że
pozostaje tym samym, tyle, że wyolbrzymionym człowiekiem, tą samą
liczbą podniesioną do wyższej potęgi. Został ujarzmiony i to na swoje
nieszczęście przez samego siebie, to znaczy przez tę swoją część, która
okazała się dominująca. Chciał stać się aniołem, stał się tymczasem bes-
tią, zwierzęciem chwilowo bardzo mocnym, jeżeli w ogóle mocą można
nazwać skrajną wrażliwość bez możliwości sterowania nią i
wykorzystywania.
Tak samo więc ludzie światowi, jak i ignoranci ciekawi rozkoszy
wyjątkowych dowiadują się tylko, że nie ma w haszyszu nic cudownego,
absolutnie nic poza nadmiernie wybujałą naturą. Każdy mózg i organizm,
na który zadziałano haszyszem, reaguje na wszystko tak Jak zwykle to
robił: ostrzej, mocniej, szybciej. to prawda, ale zawsze zgodnie ze swym
przyrodzeniem. Człowiek nie uniknie swego uwarunkowania fizycznego i
psychicznego, haszysz pozostanie zwierciadłem dla ludzkich odczuć i
myśli, lustrem powiększającym, a jednak tylko lustrem.
Oto przed wami narkotyk: trochę zielonkawej konfitury wielkości
orzeszka, o szczególnym zapachu, który wzbudza pewną odrazę, a nawet
odruch wymiotny, co powodują zresztą wszystkie zapachy, nawet
wykwintne i miłe, gdy podane są w maksymalnym, by tak rzec, stężeniu.
I niech mi będzie wolno zaznaczyć w tym miejscu, że może być również
odwrotnie: zapachy najbardziej odpychające i szokujące mogą się stać
przyjemnością w ilości minimalnej i takiejż mocy.
Oto więc szczęście! Mieszczące się na jednej małej łyżeczce do herbaty!
Szczęście ze wszystkimi jego upojeniami. szaleństwami i głupstwami!
Możecie zażyć bez obaw, proszę. Nie umrzecie. Wasze władze fizyczne
nie zaznają żadnego uszczerbku. Później być może częste powtarzanie tej
chwili zmniejszy siłę waszej woli, być może będziecie jeszcze mniej
ludźmi niż jesteście dziś - ale kara jest tak odległa i przyszła klęska tak
trudna do określenia! Cóż ryzykujecie? Niewielkie zmęczenie nerwowe
następnego dnia. Czyż co dnia nie ryzykujecie więcej w zamian za wiele
mniej?
W końcu rozpuściliście swoją dawkę w filiżance kawy. żeby dodać jej
mocy; jesteście na czczo, przesunęliście na później treściwszy posiłek
wieczorny, by dać truciźnie całkowitą swobodę działania. najwyżej za
godzinkę zjecie lekką zupkę. Jesteście teraz wystarczająco zaopatrzeni na
tę długą i szczególną podróż. Żagle postawione, a wy macie tę przewagę
nad zwykłymi podróżnikami, że nie wiecie dokąd się udajecie. Sami tego
chcieliście, niech się dzieje co chce! Odpływamy!
Mam nadzieję, że wybraliście odpowiedni moment na tę awanturniczą
wyprawę. Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Haszysz, o czym musicie wiedzieć, powoduje nie tylko wyolbrzymienie
cech osobowości, ale także okoliczności. sytuacji. Nie możecie mieć
obowiązków wymagających punktualności i dokładności. Koniec z
rodzinnymi kłopotami. koniec z miłosnymi cierpieniami. Z tym trzeba
uważać i mieć się na baczności. Owe zmartwienia, niepokoje, pamięć o
obowiązkach wymagająca skupienia się na określonym terminie - to
wszystko będzie jak odgłos pogrzebowego dzwonu dochodzić do was
poprzez upojenie i zatruwać przyjemność. Niepokój stanie się lękiem,
zmartwienie torturą.
Jeżeli wszystkie te warunki wstępne są spełnione, pogoda jest piękna, wy
znajdujecie się w miłym otoczeniu, pośród malowniczego krajobrazu czy
w poetycznie ozdobionym apartamencie, jeśli w dodatku możecie liczyć
na Jakąś muzykę - wszystko układa się wspaniale.
Ogólnie rzecz biorąc w upojeniu haszyszem następują trzy fazy dość
łatwe do wyróżnienia. Interesujące bywa obserwować u nowicjuszy
pierwsze objawy. Słyszeliście już co nieco o efektach działania haszyszu,
więc podejmujecie z góry pewne wyobrażenie jakiegoś idealnego
upojenia. I właśnie dlatego dopiero po pewnym czasie zaczyna do was
docierać, że być może stan ten nie będzie zgodny z waszymi
oczekiwaniami. To wystarczy by wywołać w was niepokój, a stan ten
ułatwia truciźnie wniknięcie i zawładnięcie wami. Większość nowicjuszy
skarży się w pewnym momencie na nie dość szybkie efekty lub w ogóle
ich brak. chociaż oczekują ich z dziecięcą niecierpliwością. Narkotyk
działa zbyt wolno jak na ich gust, popadają w fanfaronadę niedowiarstwa,
co jest bardzo zabawne dla doświadczonych starych wyg, które doskonale
wiedzą, że właśnie tak zaczyna działać haszysz. Pierwsze oznaki, niczym
dalekie odgłosy nadciągającej burzy, pojawiają się i narastają właśnie w
trakcie tej szyderczej przemowy. Nagle ogarniają was ataki nieodpartej
wesołości. Owe wybuchy niczym nie umotywowanej radości, wesołości,
których zaczynacie się już niemal wstydzić, powtarzają się coraz częściej,
przerywane chwilami milczenia, w trakcie których usiłujecie się
bezskutecznie pozbierać.
Najprostsze słowa, najbardziej trywialne pomysły zdają się dziwne i
nowe, wydaje się wam nawet niepojęte, że aż do tej pory uważaliście je
za tak proste. Podobieństwa i zaskakujące porównania, niemożliwe do
przewidzenia, niekończące się gry słowne, zabawne szkice powstają
nieprzerwanie w waszym mózgu. Opanowuje was demon i nie ma co się
buntować przeciwko tej nieopanowanej wesołości, przykrej niczym
łaskotki. Od czasu do czasu śmiejecie się z siebie, ze swojej głupoty i ze
swego szaleństwa, a wasi towarzysze. Jeśli znajdują się przy was w takim
samym stanie, zachowują się podobnie; ponieważ jednak nie ma w tym
zachowaniu złośliwości, nikt się nie obraża. Ta wesołość, na przemian to
słabnąca, to atakująca z nową siłą, ta niezdrowa radość, niepewność, to
chorobliwe niezdecydowanie nie trwa na ogół długo. Wkrótce wasze
słowa stają się niejasne, nić przewodnia waszych myśli tak wątła, że tylko
wasi wspólnicy mogą coś jeszcze zrozumieć. Nie mają jednak żadnych
możliwości weryfikacji, czy jest to jeszcze na temat czy już obok, i być
może tylko wydaje im się. że was pojmują, a złudzenie to jest obopólne.
Te żarty, gwałtowne wybuchy śmiechu wywołują u tych, którzy nie są w
takim samym stanie, wrażenie prawdziwego szaleństwa lub przynajmniej
wygłupów maniaka. I na odwrót, was bawi. jako szczególny rodzaj
obłędu, rozwaga i poczucie sensu, prawidłowość myślenia u świadka,
który przezornie nic nie zażył. Role się odwróciły. Jego zimna krew
doprowadza wasze kpiny do granic. Czyż nie jest to sytuacja tajemniczo
komiczna, gdy jeden tryska wesołością zupełnie niezrozumiałą dla
innego, nie będącego w takim samym stanie? Szaleniec więc współczuje
mądremu i w tym momencie zaczyna mu świtać myśl o własnej
wyższości. Wkrótce myśl ta rozrośnie się ogromnie i wybuchnie niczym
meteor.
Byłem świadkiem sceny, którą doprowadzono już chyba zbyt daleko i
której groteskę pojmowali tylko znający efekty haszyszu i pojmujący
niebywałą różnicę poziomów, jaką powoduje on między dwoma,
zdawałoby się, równymi umysłami.
Pewien słynny muzyk, który nie znał własności tej substancji i być może
nic o niej wcześniej nie słyszał, trafił do grupy, gdzie wielu już było pod
jej działaniem. Próbują więc przybliżyć mu jej efekty. Słuchając
cudownych opowieści muzyk uśmiecha się półgębkiem, przez
grzeczność, jak człowiek, który pranie dobrze wypaść podczas krótkiego
pobytu. Jego lekceważący stosunek zostaje w lot wyczuty przez umysły
wyostrzone trucizną i skwitowany uśmiechem. Wybuchy radości, gry
słowne, odmienione twarze, cała ta niezdrowa atmosfera irytuje gościa
mocno i doprowadza do oświadczenia, którego potem być może pożałuje,
że to wszystko kiepska komedia i zapewne bardzo męcząca dla tych,
którzy ją grają. Śmiech wybucha jak grom. potęgując wesołość., ,Ta
komedia może wam odpowiada, ale mnie nie" - stwierdza muzyk.
"Wystarczy, że nam się podoba" - odpowiada egoistycznie jeden z
oszołomionych. Nie będąc pewnym. czy sprawa z rzeczywistymi
wariatami czy też z ludźmi udającymi tylko szalonych, nasz muzyk
dochodzi do wniosku, że najmądrzej będzie się wycofać i próbuje wyjść.
Ktoś jednak zamyka drzwi na klucz. Inny, klękając prosi o wybaczenie w
imieniu wszystkich zebranych i bezczelnie, chociaż ze łzami w oczach
oświadcza. że pomimo duchowej niższości, która może wzbudzać litość.
wszyscy żywią tu dla niego uczucie głębokiej przyjaźni. Muzyk zostaje, a
nawet, ulegając licznym prośbom, łaskawie zgadza się coś zagrać. Ale
dźwięki skrzypiec rozchodzą się po mieszkaniu jak nieznana zaraza,
chwytają (określenie wcale nie przesadne) to jednego, to drugiego z
obłąkanych, słychać głębokie, chrapliwe westchnienia, nagle szlochy,
zaczynają płynąć potoki cichych łez. Przerażony muzyk przestaje grać i
podchodząc do jednego z tych, który wyraża swą szczęśliwość
najgłośniej, pyta czy bardzo cierpi i jak mógłby mu pomóc. Ktoś z boku,
człowiek praktyczny, proponuje lemoniadę i kwasy. Ale chory spogląda
na obu z niewysłowioną pogardą: chcieć leczyć chorego na nadmiar
życia, chorego z radości!
Jak widać z tej anegdoty, życzliwość zajmuje znaczące miejsce wśród
uczuć powodowanych przez haszysz; życzliwość uległa, leniwa, niema,
spowodowana nerwowym rozluźnieniem.
Na poparcie moich spostrzeżeń pewien człowiek opowiedział mi o
przygodzie w stanie upojenia i o swoich odczuciach, które doskonale
pamiętał; bardzo dobrze potrafię zrozumieć, w jakie nierozwiązywalne
kłopoty mogła go była wpakować ta odmienność nastroju i poziomu, o
której przed chwilą wspominałem. Nie przypominam już sobie czy dla
człowieka, o którym mowa, było to pierwsze czy drugie doświadczenie
tego typu. Czy przyjął on zbyt silną dawkę, czy też haszysz bez żadnej
widocznej przyczyny (jak to się często zdarza) spowodował reakcję
silniejszą niż zwykle - dość, że pogrążając się w rozkoszy. tej rozkoszy
najpiękniejszej, wynikającej z poczucia pełni życia, pełen natchnienia
natknął się nagle na coś, co wzbudziło w nim grozę. Omamiony pięknem
swych wrażeń poczuł nagle strach. Zaczął wypytywać sam siebie, co
stanie się z jego intelektem, z jego ciałem, jeśli ten stan, który uważał za
nadprzyrodzony, będzie się wciąż nasilał, a nerwy będą wciąż bardziej i
bardziej wrażliwe. Jako że strach ma wielkie oczy, zwłaszcza w tym
stanie, musiała to być niewysłowiona tortura. "Byłem jak znarowiony
koń. który poniósł - opowiadał ów człowiek - pędziłem prosto w
przepaść i chociaż chciałem, nie mogłem się zatrzymać. Był to zaiste
przeraźliwy galop i myśl moja, niewolnica okoliczności, otoczenia,
zdarzeń i wszystkiego co zawiera się w słowie los, weszła na tory
całkowicie już rapsodyczne. Za późno - powtarzałem sobie z rozpaczą.
Kiedy ustało wreszcie to wrażenie, które zdawało się trwać bez końca, a
nie trwało dłużej niż kilka minut, kiedy miałem już nadzieję, że pogrążę
się w końcu w rozkoszach tak cenionych sobie przez Wschód, kiedy
mijała już ta szaleńcza faza, spadło na mnie nowe nieszczęście. Targnął
mną nowy niepokój, banalny i wielce dziecinny. Przypomniałem sobie
nagle, że byłem zaproszony na obiad do najzupełniej poważnych ludzi.
Już widziałem siebie, jak w tłumie rozsądnych i taktownych, gdzie każdy
jest panem siebie, usiłuję w światłach lampy ukryć mój stan za wszelką
cenę. Z pewnością udałoby mi się to, ale robiło mi się jednocześnie słabo
na myśl, jak wielkiej siły woli będzie to ode mnie wymagać. Nie
wiadomo skąd przyszły mi na myśl słowa Ewangelii: Nieszczęśni, co
zgorszenie sieją i mimo że chciałem o nich zapomnieć, pomimo że
starałem się o to ze wszech miar, powtarzałem je bez przerwy w myśli.
Moje zmartwienie przybrało rozmiary ogromne i było to prawdziwe
nieszczęście. Postanowiłem mimo osłabienia zebrać się w sobie i udać do
aptekarza; nie znałem żadnej odtrutki, a chciałem pójść tam, gilzie
przyzywał mnie obowiązek, z umysłem swobodnym. Jednak na progu
apteki przyszła mi nagle do głowy myśl, która powstrzymała mnie i
kazała się zastanowić. Przechodząc zobaczyłem siebie samego w szybie
wystawowej i zaskoczył mnie wygląd mojej twarzy. Ta bladość. te
wpadnięte wargi, ogromne oczy! Przestraszę tego poczciwca,
powiedziałem sobie, i to dla takiej błahostki! Niech pan doda do tego
jeszcze poczucie śmieszności, którego wolałem uniknąć. lęk przed ludźmi
w sklepie. Ale nad wszystkimi uczuciami górę wzięła nagła życzliwość
dla nieznanego aptekarza. Przedstawiłem sobie tego człowieka, jako
równie wrażliwego jak ja w owej fatalnej chwili; wyobrażałem sobie, że
jego słuch l jego dusza tak jak i moje muszą się wzdragać na najmniejszy
hałas, i postanowiłem wejść do niego na palcach. Winieniem,
powiedziałem sobie, okazać jak najwięcej delikatności i taktu wobec
człowieka. w którym pragnę obudzić współczucie. Toteż poprzysiągłem
ściszyć nie tylko kroki, ale i głos; zna pan ten głos po haszyszu - niski,
głęboki, gardłowy, podobny do głosu starych opiumistów. Rezultat był
przeciwny do zamierzonego. Zamiast uspokoić nieszczęsnego
farmaceutę, przeraziłem go. Nie wiedział nic o tej "chorobie", nigdy o
niej nie słyszał. Przyglądał mi się z wielką ciekawością, ale i z
nieufnością. Miał mnie za szaleńca, złoczyńcę, może żebraka? Z
pewnością ani za jednego, ani za drugiego, ale wszystkie te absurdalne
pomysły przelatywały mi przez głowę. Byłem zmuszony cierpliwie
wyjaśniać mu (co za męka!), co to są konfitury z konopii i do czego
służą, l powtarzać co chwila, że nie ma żadnych powodów do niepokoju,
że proszę tylko o jakiś środek łagodzący skutki, o odtrutkę. Podkreślałem
przy tym usilnie jak bardzo mi przykro, że go niepokoję. Aż w końcu -
proszę sobie wyobrazić moje upokorzenie - poprosił mnie po prostu,
żebym wyszedł. Taką otrzymałem nagrodę za moje współczucie i
przesadną życzliwość. Poszedłem na ten obiad i nie zgorszyłem nikogo.
nikt się nawet nie domyślił, jakich nadludzkich wysiłków dokonuję, by
wydać się takim jak wszyscy. Jednak nigdy nie zapomnę, jaką męką było
to wspaniałe poetyckie upojenie krępowane pozorami towarzyskimi, nie
do pogodzenia z nimi". Chociaż oczywiście mam wiele współczucia dla
tych, którzy cierpią z imaginacji, nie mogłem powstrzymać się od
śmiechu słuchając tej historii. Człowiek, który wtedy mi ją opowiedział.
nie zmienił się. nadal szuka w przeklętej konfiturze pobudzenia, które
znaleźć może tylko w sobie samym, ale jako człowiek ostrożny,
światowy, dzieli dawki na mniejsze, co pozwala mu zwiększać
częstotliwość zażywania. Doświadczy później zgniłych owoców takiego
postępowania.
Powrócę teraz do normalnego przebiegu upojenia. Po pierwszej fazie
dziecinnej wesołości następuje chwila uspokojenia. Ale oto już po chwili
uczucie chłodu w kończynach (mogą stać się nawet bardzo zimne u
niektórych) i wielka słabość wszystkich członków zapowiadają nowe
sensacje. Macie ręce jak z waty, a w waszej głowie, w całym waszym
jestestwie czujecie ogłupienie i kłopotliwe oszołomienie. Źrenice
rozszerzają się, oczy rozpływają w nieprzezwyciężonej ekstazie. Twarz
blednie, wargi zaciskają się i zapadają w głąb jamy ustnej, czemu
towarzyszy krótki, szybki oddech, charakteryzujący często ambitnego
człowieka, którego pochłaniają właśnie wielkie plany, ogrom myśli, lub
takiego, który właśnie szykuje się do skoku. Gardło pozostaje ściśnięte,
podniebienie wysycha z pragnienia, które byłoby niebywale miło
zaspokoić, gdyby słodkie lenistwo nie było milsze i nie przeciwstawiało
się najmniejszemu poruszeniu ciała. Głębokie, chrapliwe westchnienia
wyrywają się z piersi, jakby wasze stare ciała nie mogły podołać
pragnieniom i poruszeniom waszej nowej duszy. Od czasu do czasu
wstrząsa wami mimowolny dreszcz, podobny do tych nagłych drgnień
poprzedzających czasem zaśnięcie po męczącym dniu lub burzliwej nocy.
Zanim przejdę dalej, chciałbym, wracając do owego uczucia chłodu, o
którym wspomniałem wyżej, przytoczyć jeszcze jedną historię, by
wykazać, jak dalece nawet czysto fizyczne wrażenia mogą różnić się u
poszczególnych osób. Tym razem bohaterem jest literat i niektóre ustępy
jego opowieści zdają się nawet świadczyć o talencie literackim.
"Przyjąłem - opowiadał mi - umiarkowaną dawkę tłuszczowego
ekstraktu i wszystko szło jak najlepiej. Kryzys chorobliwej wesołości
trwał niedługo, po czym znalazłem się w stanie apatii i zadziwienia, który
zdał mi się prawie szczęściem. Obiecywałem więc sobie wieczór
spokojny i beztroski. Nieszczęściem przypadek zmusił mnie. bym
towarzyszył pewnej osobie na przedstawieniu teatralnym. Mężnie
przyjąłem los, postanowiwszy ukryć dogłębne pragnienie lenistwa i
bezruchu. Nie znalazłszy w dzielnicy wolnego powozu, zmuszony
zostałem do długiej pieszej wędrówki pośród kakofonii ulicznych
hałasów, głupawych rozmów przechodniów, całego oceanu trywialności i
banału. Lekki chłód, jaki odczuwałem w końcach palców, zmienił się
niebawem w dotkliwe zimno, jakbym obie ręce zanurzył w wiadrze
pełnym lodowatej wody. Ale nie cierpiałem z tego powodu, przykre to
wrażenie odczuwałem niemal jak rozkosz. Zdawało mi się, że mróz
ogarnia mnie z chwili na chwilę coraz większy w miarę, jak trwała ta
wędrówka bez końca. Pytałem nawet tego, komu towarzyszyłem, czy
rzeczywiście zrobiło się tak zimno; odpowiedział mi. że przeciwnie, jest
nawet ciepło. Kiedy zasiadłem wreszcie na swoim miejscu w
przeznaczonej nam loży, mając przed sobą trzy czy cztery godziny
odpoczynku, zdawało mi się, że dotarłem do Ziemi Obiecanej.
Uczucia, które tłumiłem podczas drogi resztkami sił, ogarnęły mnie teraz
całego, więc oddałem im się swobodnie w niemym zapamiętaniu.
Wrażenie zimna potęgowało się ciągle, tymczasem dokoła widziałem
ludzi ubranych lekko, a nawet ocierających pot z czoła. Radowała mnie
myśl, że oto jestem człowiekiem uprzywilejowanym, jedynym, któremu
dane jest odczuwać chłód na tej sali. Chłód stawał się niepokojący, ale
nade wszystko ciekaw byłem jakie osiągnie natężenie. W końcu stał się
tak dominujący, tak totalny, że wszystkie moje myśli, by tak rzec,
zamarzły, i stałem się myślącym kawałkiem lodu. figurą wykutą w
lodowatej bryle; i ta szalona halucynacja wbijała mnie w dumę.
wprawiała w duchowe samozadowolenie. którego nie potrafię bliżej panu
określić. To. co dopełniało mej obrzydliwej uciechy, to pewność, że nikt
z siedzących dookoła nie ma pojęcia o moim stanie i o przewadze, jaką
nad nimi uzyskałem. Jakim szczęściem była myśl, że mój towarzysz nie
podejrzewa ani na chwilę, jak dziwnych doznaję uczuć! Czerpałem
satysfakcję z mojej gry i ta wyjątkowa rozkosz była największą
tajemnicą.
Poza tym, zaledwie znalazłem się w loży uderzyło mnie wrażenie
ciemności, które, jak mi się zdaje, ma coś wspólnego z odczuwaniem
chłodu. Bardzo możliwe, że oba te wrażenia wzmacniają się nawzajem.
Wie pan dobrze, że haszysz powoduje olśnienie światłem, wrażenie
przepysznego blasku, kaskad płynnego złota. I wtedy każde światło jest
dobre, i to płynące szerokim strumieniem i to migocące na ostrzach noży,
na salonowych świecznikach, na majowych ołtarzach i w lawinach
różowości zachodzącego słońca. Zdaje się, że blask idący z mizernego
oświetlenia sali był wysoce niewystarczający dla mego nienasyconego
pragnienia jasności. Zdawało mi się więc, jak już mówiłem, że wstąpiłem
w świat ciemności, które stopniowo gęstniały, podczas gdy ja śniłem noc
polarną i wieczną zimę. Jeśli idzie o scenę (a była to scena poświęcona
raczej lekkiej muzie) ona jedna była jasna, nieskończenie mała, daleka,
bardzo daleka, jakby oglądana z przeciwnego końca ogromnej lunety. Nie
powiem panu. że słuchałem aktorów, pan wie, że to niemożliwe. Od
czasu do czasu świadomość moja chwytała strzęp zdania, po czym,
podobna zręcznej tanecznicy, używała jej jak trampoliny, by przeskoczyć
w bardzo odległe marzenia. Można by sądzić, że sztuka odbierana w ten
sposób traci na logice i spójności i bynajmniej: odnajdywałem sens
wielce subtelny w sztuce tworzonej przez moje roztargnienie i byłem
podobny temu poecie, który oglądając Esterę po raz pierwszy uważał, że
Aman czyni królowej miłosne oświadczenia. Była to jak można się
domyśleć scena, w której pada on do nóg Estery, by wybłagać
przebaczenie za swe zbrodnie. Jeśliby wszystkich dramatów słuchać w
ten sposób, wiele by na tym zyskały, nie wyłączając Racine`a.
Aktorzy wydawali mi się niesłychanie mali, obramowani precyzyjnym,
starannym konturem, jak postaci Meissoniera. Widziałem dokładnie nie
tylko najdrobniejsze szczegóły ich strojów, jak deseń tkanin, szwy czy
guziki, ale nawet linię dzielącą perukę od prawdziwej skóry na czole,
biel. błękit, róż, wszystkie środki charakteryzacji. Owe lilipucie figurki
przyoblekała jasność zimna i czarodziejska, podobna tej, jaką bardzo
przezroczysta szyba nadaje olejnemu obrazowi. Kiedy w końcu
opuściłem tę jaskinię lodowatych ciemności, a moje wewnętrzne
fantasmagorie rozpłynęły się i doszedłem do siebie. odczułem znużenie
tak wielkie, jakiego nie doświadczyłem nigdy po żadnej, choćby
najcięższej pracy."
Rzeczywiście, w tym stadium upojenia pojawia się nowa wrażliwość,
nadzwyczajne wyostrzenie wszystkich zmysłów. Dotyczy to zarówno
węchu, jak i wzroku, słuchu, dotyku. Wzrok sięga nieskończoności. Słuch
chwyta niemal niesłyszalne dźwięki pośród największej wrzawy. Wtedy
właśnie zaczynają się halucynacje. Przedmioty dookoła zaczynają powoli,
stopniowo zmieniać wygląd, odkształcają się, przemieniają. Nieco
później pojęcia stają się niejednoznaczne, poprzestawiane. fałszywe.
Dźwięki nabierają barw, z barw płynie muzyka. Powie ktoś, że nie ma w
tym nic nadzwyczajnego, że każdy poetycki umysł, zdrowy i normalny,
tworzy bez trudności takie analogie. Ale wyjaśniałem już. drogi
Czytelniku, że w upojeniu haszyszem nie ma nic nadprzyrodzonego, tyle
tylko, że zjawiska te zachodzą z maksymalną intensywnością, opanowują,
pochłaniają, przytłaczają umysł w sposób zniewalający. Muzyczne tony
stają się liczbami i jeśli tylko wasz umysł ma jakieś zdolności
matematyczne, melodia, słyszana harmonia, zachowując swój rozkosznie
zmysłowy charakter, zmienia się w skomplikowane działania
matematyczne, w których liczby rodzą liczby, a wy śledzicie kolejne fazy
i generacje z niepojętą łatwością, z biegłością równą biegłości
wykonawcy.
Zdarza się czasem, że własna osobowość znika w ogóle i przedmiotowość
właściwa poetom panteistycznym rozrasta się w nas tak bardzo, że
kontemplacja przedmiotów zewnętrznych spycha w niepamięć własne
istnienie i powoduje, że wkrótce identyfikujesz się z tymi przedmiotami.
Zatrzymujesz wzrok na kołyszącym się harmonijnie pod wpływem wiatru
drzewie, w ciągu kilku sekund to, co byłoby w umyśle poety zaledwie
naturalnym porównaniem, dla ciebie staje się rzeczywistością. Najpierw
przypisujesz drzewu własne namiętności, pragnienia lub własną
melancholię; zawodzenie wiatru i kołysanie drzewa przechodzą na ciebie
i oto już jesteś drzewem.
Tak samo jest z ptakiem szybującym po lazurowym niebie, który uosabia
najpierw odwieczne pragnienie wzniesienia się ponad ziemskie sprawy -
za chwilę już sam jesteś ptakiem. Powiedzmy, że siedzisz i palisz. Uwaga
twoja nieco dłużej skupia się na chmurce błękitnego dymu ulatującej z
twojej fajki. Wyobrażenie znikania powolnego, stopniowego i
odwiecznego ogarnia twój umysł i szybko odnosisz je do własnych myśli,
do samej ich materii. Mocą szczególnej dwuznaczności, swoistej
transpozycji, intelektualnego quipro quo czujesz, że się ulatniasz i
przypisujesz swej fajce (w której siedzisz skurczony i ściśnięty jak tytoń)
dziwną zdolność spalania ciebie samego. Szczęściem, to nie kończące się
urojenie nie trwa dłużej niż minutę, o czym dowiedziałeś się w chwili
oprzytomnienia, kosztem ogromnego wysiłku, skupiwszy swą uwagę na
zegarze. Ale oto i następny strumień myśli porywa cię, w jego wirze
poobracasz się następną minutę i ta kolejna minuta będzie kolejną
wiecznością, bo miary czasu i trwania są całkowicie zakłócone dzięki
zwielokrotnieniu i zintensyfikowaniu wrażeń i myśli. Przeżywa się wiele
ludzkich żywotów w ciągu zaledwie godziny. Czyż nie przypomina to
fantastycznej powieści przeżywanej. a nie tylko czytanej? Przeżywane
rozkosze wymykają się kontroli poszczególnych organów zmysłów i to
przede wszystkim jest przyczyną, dla której ogólnie potępia się te nie-
bezpieczne doświadczenia prowadzące do zaniku wolnej woli. Gdy
mówię o halucynacjach, nie trzeba tego brać zbyt dosłownie. Istnieje
subtelna, lecz nader ważna różnica pomiędzy halucynacją czystą, taką
jaką mają okazję obserwować lekarze, a halucynacją w stanie upojenia
haszyszem, która jest raczej pomyłką zmysłów. W pierwszym przypadku
halucynacja jest całkowita i nieunikniona, co więcej, nie potrzeba jej
żadnych pretekstowi pobudzeń w świecie zewnętrznym. Chory widzi
kształty, słyszy dźwięki, których nie ma. W drugim przypadku
halucynacja narasta stopniowo, jest niemal dobrowolna i doskonali się,
dojrzewa Jedynie dzięki działaniu wyobraźni. I ma swój powód. Dźwięk
przemówi, powie różne rzeczy, ale pozostanie dźwiękiem. Oko
upojonego haszyszem ujrzy formy dziwne, ale zanim stały się one dziwne
i monstrualne były proste i naturalne. Niezwykła intensywność
halucynacji pochodzącej z upojenia w niczym nie osłabia jej zasadniczej
odrębności; jej korzenie tkwią w najbliższym otoczeniu i w czasie
teraźniejszym - w przeciwieństwie do halucynacji patologicznej.
By przybliżyć nieco owo wrzenie wyobraźni, to dojrzewanie marzenia,
poetycką płodność, na jaką skazany jest umysł zatruty haszyszem,
przytoczę jeszcze jedną historię. Tym razem bohaterem nie będzie młody
próżniak ani tym bardziej literat, ale kobieta. Kobieta dojrzała, ciekawa
wszystkiego, o umyśle wrażliwym, która ulegając swej ochocie zapoznała
się z trucizną i opisała innej damie swoje wizje w taki oto sposób:
"Jakkolwiek dziwne i nowe były wrażenia z mego dwunastogodzinnego
(a może dwudziestogodzinnego? doprawdy nie wiem) szaleństwa, nie
powtórzę go więcej. Podniecenie duchowe jest zbyt intensywne,
zmęczenie w jego rezultacie zbyt wielkie. I, mówiąc szczerze, wydaje mi
się, że w tych igraszkach jest coś występnego. Ustąpiłam w końcu mej
ciekawości. Było to zresztą szaleństwo zbiorowe u starych przyjaciół,
gdzie nie wydawało mi się zbyt wielkim grzechem pewne rozluźnienie
obyczajów. Przede wszystkim muszę stwierdzić, że ten haszysz to
substancja wysoce zdradziecka; ilekroć uspokojeni sądzimy. że to już
koniec upojenia, okazuje się. że to spokój pozorny. Po chwili
wypoczynku wszystko znów się zaczyna. Około dziesiątej wieczorem
nastąpiła jedna z takich chwil; poczułam się uwolniona od tego nadmiaru
życia, który przynosił wiele rozkoszy, przyznaję, ale nie był wolny od
niepokojów i strachu. Zabrałam się z przyjemnością do kolacji, ponieważ
przedtem przez ostrożność powstrzymałam się od jedzenia. Jednak zanim
wstałam od stołu moje szaleństwo pochwyciło mnie znowu jak kot mysz i
trucizna od nowa zaczęła igrać z moją biedną głową. Chociaż niedaleko
jest z pałacu naszych przyjaciół do mego domu i miałam nawet powóz do
dyspozycji, byłam dosłownie tak zniewolona potrzebą marzenia,
pogrążenia się w tym niepowstrzymanym szaleństwie, że z radością
przyjęłam propozycję przenocowania. Zna pani ten pałac, więc wie pani,
że urządzono, odnowiono l wyposażono nowocześnie tylko część
zamieszkaną przez właścicieli, a fragmenty nie zamieszkane
pozostawiono jakie były. w starym stylu. W tej właśnie starej części
naprędce przygotowano mi sypialnię, wybierając najmniejszy pokój w
rodzaju buduaru, nieco wyblakły i zapuszczony, ale nie pozbawiony
pewnego uroku. Muszę go pani tak czy inaczej opisać, by zrozumiała
pani szczególną wizję, której padłam ofiarą; wizję trwającą całą noc, tak,
że nie byłam w stanie spostrzec upływu czasu.
Buduar jest mały i ciasny. Ponad gzymsem sufit sklepia się kulisto,
ściany pokrywają lustra długie i wąskie poprzedzielane przez panneau
przedstawiające pejzaże w swobodnym, dekoracyjnym stylu. Na
wysokości gzymsu na wszystkich ścianach przedstawione są liczne
alegoryczne postacie, jedne w spoczynku, inne biegnące czy unoszące się
w powietrzu. Ponad nimi barwne ptaki i kwiaty. W tle widać łudząco
wiernie namalowane okratowanie biegnące zgodnie z zakrzywieniem
sufitu. A sufit jest pozłacany, wszystkie więc odległości pomiędzy
prętami a postaciami pokryte są złotem, tak. że w samym centrum u
szczytu owo tło tworzy geometryczną siatkę imitującą zwieńczenie kraty.
Jak pani widzi, przypomina to po trosze bardzo wytworną klatkę dla
bardzo dużego ptaka. Dodać trzeba, że noc była piękna, księżyc tak jasny,
że nawet kiedy zgasiłam świecę wszystkie te złocenia, zwierciadła, cała
pstrokacizna barw pozostały widoczne, oświetlone bynajmniej nie
światłem mego umysłu, jak mogłaby pani sądzić, ale Jasnością pięknej
nocy.
Byłam z początku bardzo zaskoczona widokiem tych wielkich przestrzeni
rozpościerających się przede mną. dookoła mnie. ze wszystkich stron;
były tam przezroczyste wody rzek i zielone krajobrazy przeglądające się
w nich spokojnie. Domyśliła się pani zapewne, że wszystko to był efekt
lustrzanych odbić owych panneau. Unosząc wzrok widziałam zachodzące
słońce podobne do stygnącego, roztopionego metalu - to było złoto na
suficie. Ale kratownica sprawiała wrażenie, że przebywam w klatce
otwartej ze wszystkich stron na przestrzał, a od tych wspaniałości
odgradzają mnie tylko pręty mego pięknego więzienia. Z początku bawiły
mnie te iluzje, ale im dłużej patrzyłam, tym bardziej się narzucały,
nabierały życia, klarowności i bezwzględnej realności. Od tej chwili
zawładnęła mną myśl o zamknięciu, nie szkodząc zresztą zbytnio, muszę
przyznać. różnorodnym rozkoszom, jakich dostarczał spektakl dziejący
się dookoła. Zdawało mi się, że jestem zamknięta od wieków, być może
od tysięcy lat w tej wystawnej klatce pośród baśniowych pejzaży i
wspaniałych perspektyw, śniłam jak Śpiąca Królewna o pokucie i
przyszłym wybawieniu. Ponad moją głową wzlatywały barwne
podzwrotnikowe ptaki, a gdy do mych uszu dotarły dźwięki końskich
dzwoneczków z pobliskiej drogi, oba wrażenia dały w sumie jedno
wyjątkowe i zaczęłam przypisywać ptakom ten tajemniczy metaliczny
dźwięk, uwierzyłam, że wydobywa się z ich metalowych gardeł.
Oczywiście rozprawiały o mnie i głosiły moją niewolę. Skaczące małpy,
błaznujące satyry zdawały się zabawiać kosztem leżącej i skazanej na
bezruch więźniarki. Jednak mitologiczne bóstwa spoglądały na mnie z
czarującym uśmiechem, jakby chcąc dodać odwagi i cierpliwości w
znoszeniu tych czarów, a ich źrenice przesuwały się ku kącikom oczu.
jakby chciały pochwycić moje spojrzenie.
Doszłam do wniosku, że jeśli nawet jakieś dawne winy, nie znane mnie
samej grzechy wymagają tej czasowej kary. mogę liczyć jednak na
nadzwyczajną dobroć, która zmuszając mnie co prawda do rozwagi,
oferuje przyjemności dużo większe niż radości z lalek wypełniające nasze
dzieciństwo. Widzi pani. że moralne refleksje nie były bynajmniej
nieobecne w moim śnie, ale, wyznam, rozkosz kontemplowania tych
wszystkich kształtów i kolorów, myśl, że oto znajduję się w centrum
fantastycznego spektaklu, zajmowały mnie dużo częściej.
Stan ten trwał długo, bardzo długo... Do rana? Nie wiem. Nagle w swym
pokoju ujrzałam poranne słońce. Wielkie było moje zdziwienie i pomimo
usilnych prób nie potrafiłam dojść, czy był to wszystko sen czy słodka
bezsenność. Dopiero co była noc. a tu proszę, już dzień! A tymczasem
przeżyłam tak wiele, och, tak bardzo wiele!... Poczucie czasu lub może
miary czasu zostało zniesione, noc całą mogłam mierzyć jedynie
mnogością moich myśli. I jakkolwiek długą by mi się nie zdawała z tego
punktu widzenia, .miałam wrażenie, że trwała ledwie kilka sekund lub że
nawet w ogóle nie miała miejsca w wieczności.
Nie potrafię opisać pani mego późniejszego zmęczenia... Było doprawdy
bezmierne. Mówią, że wizje poetów i twórców przypominają te, których
doświadczyłam, chociaż zawsze wyobrażałam sobie, że ludzie
podejmujący się wzruszać nas muszą być raczej obdarzeni
zrównoważonym temperamentem. Ale jeśli trans poetycki przypomina
ten, który u mnie spowodowała mała łyżeczka konfitur, to myślę, że
usatysfakcjonowanie publiczności kosztuje poetów bardzo drogo. Nie bez
pewnej prozaicznej satysfakcji powróciłam do siebie, do swego świata in-
telektualnego, krótko mówiąc do rzeczywistego życia".
Oto kobieta rozsądna, ale nam opis ten posłuży jedynie do poczynienia
kilku spostrzeżeń dopełniających ten bardzo powierzchowny obraz
podstawowych wrażeń będących wynikiem zażycia haszyszu.
Wspominała owa kobieta o kolacji i przyjemności, jaką ta jej dostarczyła
w chwili krótkiego otrzeźwienia, które jednak wtedy wydawało się jej
ostateczne i pozwalające na powrót do rzeczywistości. W istocie, jak
wspominałem już. są to chwilowe przerwy i fałszywy spokój, a haszysz
często wywołuje wilczy apetyt i prawie zawsze silne pragnienie. Właśnie
obiad czy kolacja spożyta przed udaniem się na spoczynek powoduje
wznowienie działania, ów kryzys, na który uskarżała się nasza dama. Po
nim właśnie nastąpiła seria czarownych, lekko podszytych strachem
wizji, którym się tak całkowicie i z dobrą wolą poddała. Głód i mordercze
pragnienie, o których mowa. niełatwo dają się zaspokoić. Człowiek czuje
się wtedy daleko od spraw tego świata, jest tak dalece pod wpływem
upojenia, że długo musi zbierać energię, by wreszcie sięgnąć po butelkę
lub widelec.
Opisany kryzys uwarunkowany trawieniem pożywienia jest rzeczywiście
bardzo gwałtowny, walka z nim jest niemożliwa, podobnego stanu nie
sposób znieść, jeśli trwa zbyt długo i jeżeli szybko nie znajdzie się
miejsce na przeżywanie kolejnej fazy upojenia, która w opisanym
przypadku zaowocowała wspaniałymi wizjami, nieco przerażającymi, ale
zarazem przynoszącymi pocieszenie. Ten nowy stan zwą na Wschodzie
kief. Znikają zawirowania i hałas, jest piękno - spokojne i nieruchome,
chwalebna rezygnacja. Od dawna nie jesteście już sobą, ale nie smuci was
to ani trochę. Cierpienie i poczucie czasu znikają, a jeżeli nawet ośmielą
się czasem zaistnieć, to tylko przez pryzmat przeżywanych właśnie
wrażeń, i w porównaniu z ich zwykłym sposobem przejawiania się stają
się tym, czym poetycka melancholia wobec rzeczywistego cierpienia.
Ale przede wszystkim zauważmy, że w opowiadaniu naszej damy
(dlatego je tu przytoczyłem) halucynacja jest rodzajem bękarta
czerpiącego swoją rację bytu z tego. co dociera doń z zewnątrz; dusza jest
tylko zwierciadłem, w którym otoczenie odbija się w sposób skrajnie
odkształcony. Następnie obserwujemy coś, co chętnie nazywam
halucynacją moralną; ten kto jej doświadcza, wierzy, że odbywa pokutę.
Tyle. że w tym przypadku kobiecy charakter, nie sprzyjający analizie, nie
pozwolił odnotować szczególnego, optymistycznego zabarwienia wspom-
nianej halucynacji. Dobrotliwe spojrzenia olimpijskich bóstw zostały
upoetyzowane w sposób charakterystyczny dla tych, którzy są pod
wpływem haszyszu. Nie twierdzę, że dama nasza bliska była wyrzutów
sumienia, ale jej myśli, czasem kierujące się w stronę melancholii i żalu,
nagle zabarwiały się nadzieją. Będziemy mieli jeszcze okazję powrócić
do tej sprawy.
Dama mówiła również o zmęczeniu nazajutrz; rzeczywiście zmęczenie
jest ogromne, ale nie objawia się ono natychmiast, a kiedy już zmuszeni
jesteście się z nim spotkać, to nie bez zdziwienia. Najpierw, kiedy witacie
początek nowego dnia na horyzoncie swego życia, macie zadziwiająco
dobre samopoczucie. cieszycie się (tak wam się przynajmniej zdaje)
nadzwyczajnie lekkim umysłem. Ale ledwie staniecie na nogi, resztki
waszego niedawnego zniewolenia dopadają was i powalają jak pocisk.
Słabe nogi wiodą was niepewnie i obawiacie się w każdej chwili, że
załamią się pod wami. jak jakiś wyjątkowo kruchy przedmiot. Wielkie
lenistwo (są ludzie, którzy twierdzą, że nie brak w tym uroku) ogarnia
wasz umysł i rozlewa się po wszystkich członkach jak mgła po okolicy. I
tak to przez kilka jeszcze ładnych godzin niezdolni jesteście do pracy, do
energiczniejszego działania. To kara za gorszącą rozrzutność z jaką
szafowaliście energią swoich nerwów. Rozpuściliście swoją osobowość
na cztery wiatry, a teraz jakaż męka zebrać się w kupę od początku!
IV. Człowiek-Bóg
Czas pozostawić na boku wszystkie te zabawy, owe wielkie marionetki
zrodzone z oparów otumanionego umysłu. Czyż nie wspominałem o
sprawach dużo poważniejszych, o przemianach ludzkich uczuć, mówiąc,
jednym słowem, o moralności haszyszu?
Dotąd przedstawiłem zaledwie skróconą monografię upojenia,
poprzestałem na zaakcentowaniu zasadniczych cech, przede wszystkim
materialnej natury. Ale sądzę, że dla człowieka uduchowionego dużo
ważniejsze jest by poznać działanie trucizny na tę właśnie, duchową
Stronę, sposób w jaki wyolbrzymia i odkształca zwykłe uczucia i
postrzeganie moralne w tych wyjątkowych warunkach, przedziwnie je ze
sobą splatając. Człowiek, który po dłuższym zażywaniu opium lub
haszyszu, tak przecież osłabiony nałogiem, potrafił w końcu znaleźć w
sobie siłę potrzebną do wyzwolenia się, zdaje mi się cudownie zbiegłym
więźniem i wzbudza we mnie więcej podziwu niż ten. kto ostrożny,
zawsze starannie unikający pokusy, nigdy nie zbłądził. Anglicy używają
często w odniesieniu do opiumistów określeń, które tylko tym, co nie
znają okropności takiego upadku, wydadzą się przesadne: enchained,
fettered, enslaved!
Są to rzeczywiście łańcuchy, wobec których inne okowy, takie jak
obowiązek czy występna miłość są zaledwie cienką przędzą. pajęczyną
tylko! To przerażający związek człowieka z samym sobą.
"Stałem się niewolnikiem opium; trzymało mnie w swoich łapach i
wszystkie moje prace i plany nabierały barw moich snów" - mówi mąż
Ligei. W iluż ciekawych ustępach Edgar Poe, ten poeta niezrównany,
nieodparcie celny filozof, którego trzeba cytować zawsze, ilekroć mowa o
tajemniczych chorobach duszy, opisuje mroki i wspaniałości
opiumowych więzów. Kochanek świetlanej Bereniki, Egeusz metafizyk,
opowiada o takim zakłóceniu swych władz umysłowych, które
spowodowało, że nadał niebywałe, wręcz kolosalne znaczenie
najprostszym zjawiskom.
"Zastanawiać się niezmordowanie przez długie godziny nad jaką błahą
uwagą na marginesie lub w tekście książki; przez większą część letniego
dnia być zaabsorbowanym dziwnym cieniem wędrującym ukosem przez
ścianę czy podłogę; w zapamiętaniu czuwać noc całą nad jednym z dwu
płomieni lampy lub żarem w kominku; marzyć całymi dniami o zapachu
jakiegoś kwiatu; powtarzać monotonnie jakieś zwyczajne słowo, aż jego
brzmienie przez to ciągłe powtarzanie przestanie mieć dla umysłu
jakiekolwiek znaczenie - oto niektóre z bardziej zwykłych i mniej
szkodliwych aberracji moich władz umysłowych, zboczeń, które bez
wątpienia nie należą do wyjątkowych, ale które najwidoczniej nie
poddają się żadnym analizom i wyjaśnieniom". Natomiast nerwowy
August Bedloe, który każdego ranka przed wyjściem na przechadzkę
zażywa swoją dawkę opium; wyznaje, że główną korzyścią jaką czerpie z
tego codziennego zatruwania się. jest możność traktowania wszystkiego,
rzeczy najbłahszych, z niezwykłym zainteresowaniem.
"Tymczasem opium zaczęło działać jak zwykle, nadało światu
zewnętrznemu cechy wyjątkowo interesujące. Z drżenia liścia. z koloru
źdźbła trawy, z kształtu listka koniczyny, z brzęczenia pszczoły, ż
połysku kropli rosy, z powiewu wiatru, z zapachu lasu-z tego
wszystkiego powstawał cały świat natchnień, wspaniały, barwny
korowód myśli niespójnych, rapsodycznych". . Tak przemawia ustami
swoich bohaterów mistrz okropności. książę tajemnicy*.
Te dwa opisy działania opium dadzą się doskonale odnieść do haszyszu.
Tak w jednym, jak i w drugim przypadku inteligencja jeszcze niedawno
wolna staje się niewolnicą; jednak słowo rapsodyczny, które tak dobrze
oddaje sposób biegu myśli podsuwanych i narzucanych przez zewnętrzny
świat i przypadkowe okoliczności, w przypadku haszyszu nabiera
znaczeń głębszych i straszniejszych. Tu myśli są zaledwie szczątkami
zatopionego statku, zdanymi na łaskę przygodnych prądów, a ich bieg
jest nieskończenie szybszy i bardziej jeszcze rapsodyczny.
Powiedziano tu, jak sądzę, wystarczająco jasno, że haszysz jest w swych
bezpośrednich skutkach dużo bardziej gwałtowny niż opium, dużo
bardziej zagraża regularnemu życiu, słowem powoduje dużo
poważniejsze zaburzenia. Nie umiem powiedzieć, czy dziesięć lat
zatruwania się haszyszem spowodowałoby spustoszenia większe niż ten
sam okres zażywania opium, twierdzę tylko, że na dziś i na jutro rezultaty
zażywania haszyszu są bardziej zgubne; pierwszy jest cichym
uwodzicielem, podczas gdy drugi nieopanowanym demonem.
Chciałbym w tej ostatniej części zdefiniować i zanalizować spustoszenia
moralne spowodowane przez owe niebezpieczne, acz rozkoszne praktyki;
spustoszenia tak ogromne, niebezpieczeństwo tak przepastne, że ci.
którzy powrócili z tej walki zaledwie draśnięci, zdają się śmiałkami
zbiegłymi z jaskini wielokształtnego Proteusza, Orfeuszami
pokonującymi piekło.
Można, jeśli ktoś chce, brać te słowa za przesadną metaforę, przyznam
jednak, że trucizny pobudzające uważam nie tylko za jeden z
najstraszliwszych i najskuteczniejszych środków jakimi dysponuje Duch
Ciemności, by wciągnąć i ujarzmić nieszczęsną ludzkość, ale nawet za
jedno z najdoskonalszych jego wcieleń.
Teraz by nie przeciągać i uczynić moją analizę jaśniejszą, zamiast zbierać
rozproszone przykłady, całość obserwacji skupię na jednym, fikcyjnym
bohaterze. Potrzebuję więc do tego odpowiedniej osoby. W swoich
Wyznaniach DeQuincey twierdzi słusznie, że opium miast usypiać
człowieka, pobudza go. ale tylko w kierunku zgodnym z jego naturą i
dlatego, oceniając cudowność opium absurdem byłoby referować
wrażenia handlarza bydłem; śniłby po prostu o wołach i pastwiskach. Nie
mogę więc opisywać ciężkich fantazji hodowcy bydła upojonego
haszyszem - któż by to czytał z przyjemnością? Któż godziłby się to
czytać? By uszlachetnić mój temat, muszę skoncentrować wszystko w
jednym wyjątkowym kręgu, w ogniskującym wszystkie promienie kręgu
duszy tragicznej, zgodnej, jak powiedziałem. z moim wyborem postaci,
którą osiemnaste stulecie zwało ..człowiekiem wrażliwym", szkoła
romantyczna ochrzciła ..człowiekiem niezrozumianym", a którą masy
mieszczańskie piętnują najogólniej mianem "oryginała".
Temperament na poty nerwowy, na poty choleryczny najlepszy jest do
tego typu doświadczeń; dodajmy do tego umysł wykształcony, wyrobiony
w studiowaniu form i koloru, serce czułe, zmęczone cierpieniem, ale
gotowe jeszcze się odrodzić. Posuńmy się, jeśli chcecie, jeszcze dalej,
dodając do tego dawne grzeszki, co musi u natur tak wrażliwych
doprowadzić, jeśli już nie do wyrzutów sumienia, to przynajmniej do żalu
za straconym, nie wykorzystanym czasem. Skłonność do metafizyki.
znajomość różnych filozoficznych hipotez odnoszących się do ludzkiego
losu; tym bardziej przydaje się umiłowanie cnoty, cnoty jako pojęcia,
stoickiego lub mistycznego, które znaleźć można we wszystkich
książkach stanowiących pokarm współczesnego dziecka. Jeżeli dodamy
do tego wielką wrażliwość zmysłów jako warunek dodatkowy, który tu
pominąłem, sądzę, że zebrałem zasadnicze elementy, wspólne dziś
wszystkim ludziom wrażliwym - zasady tego, co można by nazwać
pospolitą formą oryginalności. Zobaczmy teraz, co stanie się z taką
indywidualnością pod wpływem haszyszu. Prześledźmy ten szlak
ludzkiej wyobraźni, aż do stacji najdalszej i najwspanialszej, to znaczy do
momentu, gdy idący tą drogą uwierzy we własną boskość.
Jeżeli jesteś jedną z takich dusz. twoje umiłowanie formy. koloru
znajdzie w pierwszym etapie upojenia nieograniczoną pożywkę. Kolory
nabiorą niezwykłej intensywności i wtargną do twego mózgu z nieodpartą
mocą. Słabe, mierne, a nawet złe sufitowe malowidła nabiorą
przerażającej żywotności; najpodlejsze papierowe tapety pokrywające
ściany oberży przemienia się we wspaniałe dioramy. Nimfy o
olśniewających ciałach będą spoglądać na ciebie swymi ogromnymi
oczami, bardziej bezdennymi i przejrzystymi niż niebo i woda; antyczni
bohaterowie przyobleczeni w swe szaty kapłańskie lub rycerskie będą
czynić wam zwierzenia samym spojrzeniem. Sploty linii staną się
językiem najzupełniej zrozumiałym, będziesz potrafił odczytać z nich
najdrobniejsze poruszenia i pragnienia dusz. Pojawia się ten przejściowy
tajemniczy stan umysłu, kiedy głębia życia najeżona rozlicznymi
trudnościami odkrywa się całkowicie w widoku naturalnym i trywialnym,
który właśnie macie przed oczami, a pierwszy lepszy przedmiot staje się
wiele mówiącym symbolem. Fourier i Swedenborg, jeden ze swymi
"analogiami", drugi z "odpowiednikami" wcielają się oto w rośliny i
zwierzęta, które właśnie macie przed oczyma, i pouczają was poprzez
formę i kolor. Głębia alegorii przybiera rozmiary wam nieznane;
zauważmy na marginesie, że właśnie alegoria, ten uduchowiony gatunek,
którym źli malarze nauczyli nas pogardzać, ale który w istocie jest jedną
z pierwszych najbardziej naturalnych form poezji, odzyskuje należną
sobie pozycję w inteligencji oświeconej przez haszysz.
Haszysz dodaje więc całemu życiu blasku, niczym magiczny werniks
zabarwia i rozświetla do głębi. Odległe pejzaże, niknące horyzonty,
widoki miast przyobleczone śmiertelną bladością burzy lub rozjaśnione
żarem skoncentrowanych, zachodzących słońc - głębia przestrzeni,
metafora głębin czasu; taniec, gest czy deklamacja aktorska, jeśli
trafiliście do teatru; pierwsze zdanie na jakie natrafiły wasze oczy w
książce; w końcu wszystko, całość bytu staje przed wami w nowym
nieoczekiwanym blasku. Nawet gramatyka, ta sucha gramatyka staje się
po trosze czarodziejskim zaklęciem, słowa ożywają przyobleczone w
żywe ciało, rzeczownik w całym majestacie rzeczy, przymiotnik, jego
przejrzyste odzienie, które okrywa i barwi nadając polor niczym
laserunek, i czasownik - anioł ruchu poruszający zdanie.
Muzyka - inny język ceniony zarówno przez leni jak i umysły głębokie,
które poszukują wytchnienia w różnorodności prac - mówi nam o nas
samych, opowiada poemat naszego życia. przenika nas, a my roztapiamy
się w niej. Wyraża nasze uczucia nie w sposób mglisty i nieokreślony, ale
ściśle i dokładnie, każdym uderzeniem rytmu znacząc poruszenie naszej
duszy. gdzie każda nuta przekłada się na słowo i cały poemat wnika w
hasz mózg.
Nie należy sądzić, że wszystkie te zjawiska zachodzą w umyśle
bezładnie, naznaczone jazgotem rzeczywistości i nieładem życia
zewnętrznego. Wewnętrzne oko przekształca wszystko i dopełnia rzecz
każdą tym pięknem, którego jej brak, by naprawdę była godna naszego
podziwu. W tej samej fazie, rzeczywiście rozkosznej i zmysłowej,
przejawia się zamiłowanie do wody przejrzystej, bieżącej lub stojącej,
które zadziwiająco narasta w upojeniu niektórych artystów. Lustra stają
się pretekstem .do takich snów, które przypominają rodzaj duchowego
pragnienia odpowiadającego pragnieniu fizycznemu, osuszającemu
rzeczywiście gardło. Wody płynące, mieniące się harmonijnie kaskady,
nieogarnione błękity mórz przetaczają się, śpiewają, drzemią pełne
nieopisanego uroku. Nieruchome wody trwają jak zaklęte i chociaż nie
bardzo wierzę, by haszysz mógł spowodować napad szaleństwa, te
przepastne wodne otchłanie w żadnym razie nie są bezpieczne dla
umysłów rozmiłowanych w krystalicznych przestrzeniach i oby stara
bajka o Ondynie nie stała się dla takich entuzjastów tragiczną
rzeczywistością.
Wydaje się, że wystarczająco wiele powiedziałem już o monstrualnym
rozroście czasu i przestrzeni, dwóch pojęć zawsze sobie bliskich. Jednak
umysł staje wobec nich bez smutku i strachu. Spogląda z pewnego
rodzaju rozkoszną melancholią w głąb lat, odważnie pogrąża się w
nieskończoność perspektyw.
Nietrudno Jak sądzę, zgadnąć, że owo nienormalne, narzucające się
wyolbrzymienie dotyczy również wszelkich uczuć i pojęć, a więc równie
dobrze życzliwości, czego dałem małą próbkę, jak i pojęcia piękna czy
miłości. Kwestia piękna musi zajmować poczesne miejsce u natury
uduchowionej. Harmonia, równowaga linii, płynność ruchu zdają się
marzącemu konieczne, nieodłączne od wszelkich istot, oraz jemu
samemu właściwe. skoro w tym momencie obdarzony jest cudowną
zdolnością rozumienia nieśmiertelnego rytmu Wszechświata. I jeśli
naszemu entuzjaście brak osobistego piękna, nie sądźcie by zbyt długo
cierpiał, zmuszony uznać ten fakt, by spoglądał na siebie jak na fałszywą
nutę w świecie harmonii i piękna stworzonym przez własną wyobraźnię.
Sofizmaty haszyszowe są liczne i podziwu godne, ogólnie optymistyczne,
a jednym z najbardziej skutecznych jest możliwość zamiany pragnienia
na rzeczywistość. Tak dzieje się często, na pewno również w codziennym
życiu, ale nie z taką jak tu gorliwością, nie tak żarliwie i subtelnie! No
bo
jakżeby tak wspaniale pojmująca harmonię istota, niby kapłan Piękna,
mogła stanowić wyjątek od własnej teorii. Piękno moralne i jego moc,
wdzięk i jego uroki, elokwencja i jej dokonania - wszystko to pojawi się
natychmiast jako antidotum na nietaktowną brzydotę; pocieszyciele i w
końcu doskonali pochlebcy naszego władcy z urojenia.
Jeśli idzie o sprawy miłości, spotykałem wiele osób zdradzających
ciekawość licealisty, które próbowały dowiedzieć się czegoś od osób
przyzwyczajonych do haszyszu. Czym może być to miłosne upojenie, tak
już ze swej natury silne, gdy pogrążone jest w innym jeszcze upojeniu,
niczym słońce w słońcu? Oto kwestia rodząca się w całej masie umysłów,
które ja nazwałbym raczej próżniakami w świecie intelektu. W odpowie-
dzi na te nieprzystojne dwuznaczności dotyczące strony, o której
zazwyczaj się milczy, odsyłam do lektury Pliniusza. Mówi on gdzieś o
własnościach konopi, rozwiewając wiele iluzji na ten temat. Skądinąd
wiadomo, że zwykle rezultatem nadwerężenia nerwów i nadużycia
środków pobudzających jest osłabienie. Ponieważ nie idzie tu raczej o
moc uczucia, ale o wzruszenie czy wyostrzoną wrażliwość, proszę
pamiętać, że wyobraźnia człowieka nerwowego, upojonego haszyszem
zostaje wyolbrzymiona do tak niesłychanego stopnia, że równie trudno
ustalić jej granice, jak siłę wiatru przy huraganie, a stopień wyostrzenia
zmysłów jest podobny. Można więc założyć, że najniewinniejsza
pieszczota, dotknięcie ręki na przykład. może mieć niewspółmiernie
spotęgowany skutek; z powodu stanu w jakim znajdują się dusza i zmysły
może doprowadzić błyskawicznie do tego spazmu, który uważany jest
przez śmiertelnych za summę szczęścia.
Z pewnością haszysz budzi w wyobraźni często obcującej ze sprawami
miłości czułe wspomnienia, którym cierpienie i nieszczęścia dodają
nawet nowego blasku. Pewne jest również i to, że spora domieszka
zmysłowości jest w tych duchowych wzruszeniach; warto tu zresztą
zauważyć, że sekta Izmailitów (z której wywodzą się Asasyni) poszła w
swym kulcie daleko dalej niż Lingajaci w kulcie lingi, to znaczy aż do
absolutnej i wyłącznej adoracji żeńskiego odpowiednika tego symbolu.
To zrozumiałe, jeśli przyjmiemy, że u każdego człowieka, który
tchórzliwie zdaje się na łaskę piekielnego narkotyku i bezmyślnie raduje
się z powolnej utraty władz umysłowych, dostrzec można powstawanie
obscenicznych herezji, spotworniałej religii.
Poprzednio mogliśmy obserwować, w jaki sposób objawia się przy
upojeniu haszyszem szczególna życzliwość nawet w stosunku do
nieznajomych? rodzaj altruizmu zrodzonego raczej z litości niż z miłości
bliźniego (tu już pojawia się zarodek szatańskiego ducha, który wkrótce
rozwinie się w sposób niesłychany) , altruizmu posuwającego się aż do
obaw urażenia w najmniejszym stopniu kogokolwiek. Łatwo wyobrazić
sobie, co dzieje się w takim razie z uczuciami do osoby kochanej, od-
grywającej teraz albo w przeszłości jakąś rolę w życiu chorego. Kult,
adoracja, modlitwa, sny o szczęściu rodzą się, tryskają z niebywałą
energią i eksplodują niczym fajerwerki - mieszanina prochu i substancji
barwiących - olśniewają i po chwili gasną w ciemnościach. Nie ma takiej
uczuciowej kombinacji, na którą nie przystałaby giętka miłość własna
niewolnika haszyszu. Pragnienie ochraniania, uczucie ojcowskie, żarliwe
i skłaniające do poświęceń może przemieszać się z występną
zmysłowością, którą haszysz będzie zawsze usprawiedliwiał i
rozgrzeszał. Nie koniec na tym. Sądzę, że dawne grzechy pozostawiają w
duszy gorzki osad, mąż lub kochanek może myśleć o chmurnej
przeszłości tylko ze smutkiem (w swym stanie normalnym); ale gorycz ta
może przemienić się w słodycz, potrzeba wybaczania czyni wyobraźnię
zręczniejszą i pokorniejszą, a same wyrzuty sumienia, w tym szatańskim
dramacie wyrażane w długim monologu, mogą działać Jak silny środek
pobudzający i rozgrzewający. Tak jest! Właśnie wyrzuty sumienia! Czyż
nie mam racji, mówiąc, że haszysz jawi się umysłowi filozofującemu
jako doskonałe narzędzie szatana? Wyrzut sumienia, ów szczególny
składnik rozkoszy zostaje szybko utopiony JV błogiej kontemplacji,
poddany swoistej. lubieżnej analizie. Zachodzi to tak szybko, tak nagle,
że człowiek, ten urodzony diabeł, by użyć określenia Swedenborga. nie
spostrzega nawet jak dalece dzieje się to poza jego wolą, jak z minuty na
minutę bliższy jest poczucia diabelskiej doskonałości. Zaczyna podziwiać
swoje brudne sumienie, gloryfikować je nawet - i wtedy właśnie traci
wolność.
Oto więc mój hipotetyczny bohater o umyśle ukształtowanym wedle
mojego wyboru osiąga pogodę ducha i radość w takim stopniu, że
zmuszony jest do podziwiania samego siebie. Wszystkie sprzeczności
znikają, wszystkie problemy filozoficzne stają się jasne i zrozumiałe lub
przynajmniej wydają się takie. Wszystko może być powodem do radości.
Obecna pełnia życia napawa go przesadną dumą. Jakiś głos (niestety jest
to tylko jego własny głos) mówi mu: ..Masz teraz prawo uważać się za
nadczłowieka; nikt nie zna i nie byłby w stanie pojąć całości twoich myśli
i tego co odczuwasz, oni nie są w stanie docenić życzliwości Jaką w tobie
budzą. Jesteś królem, który mija ich nie rozpoznany i żyje w samotni
swych przekonań. Ale cóż cię to może obchodzić? Czyż nie masz w sobie
tej monarszej obojętności, która czyni duszę tak doskonałą?"
Możemy jednak przypuścić, że od czasu do czasu kąśliwa pamięć
przeszkadza i psuje to szczęście. Jakaś sugestia podsunięta przez świat
zewnętrzny może wskrzesić niemiłą przeszłość. Bo ileż to w niej czynów
głupich lub odrażających, najzupełniej niegodnych tego króla myśli,
plamiących jego doskonały obraz? Proszę mi wierzyć, człowiek
pozostający we władzy haszyszu śmiało staje do walki z tymi zjawami, a
nawet potrafi czerpać z tych ohydnych wspomnień coraz to nowe
powody, by odczuwać przyjemność i wbić się w jeszcze większą dumę.
Tok jego rozumowania będzie następujący: Gdy minie początkowe
cierpienie, zanalizuje dokładnie czyn ów lub uczucie, którego pamięć
zakłóca jego obecną chwałę, motywy. które kiedyś popchnęły go do tego
czynu i okoliczności towarzyszące; jeśli nie znajdzie w owych
okolicznościach wystarczających powodów do rozgrzeszenia, to
przynajmniej pomniejszy winę. W żadnym razie nie wyobrażajcie sobie,
że uzna się za pokonanego! Potrafię śledzić jego rozumowanie niczym
poruszenia jakiegoś mechanizmu umieszczonego za przejrzystą szybą:
"Ten czyn żałosny (głupi czy odrażający), o którym wspomnienie tak
mną poruszyło przez chwilę, jest najzupełniej przeciwny mojej naturze
prawdziwej, mojej obecnej naturze; i już sama siła z jaką ów czyn
potępiam, inkwizytorska wręcz dokładność z jaką go analizuję i osądzam
dowodzą mych najwyższych, boskich kwalifikacji. Iluż znalazłoby się na
świecie ludzi skłonnych tak siebie osądzać, tak surowo się potępić?" I oto
samooskarżenie zmienia się w gloryfikację. W ten właśnie sposób
okrutne wspomnienie rozmywa się w kontemplacji ideału cnoty i
miłosierdzia, ideału geniuszu, a bohater oddaje się naiwnie tryumfującej
duchowej orgii. Fałszując w świętokradczy sposób spowiedź, spowiednik
i spowiadający się w jednej osobie łatwo udziela sobie rozgrzeszenia, lub.
co gorsza, z potępienia siebie czyni pożywkę dla swej pychy.
Teraz z kontemplacji swych marzeń i wizji swej cnoty wyciąga wniosek o
swych zdolnościach do jej praktykowania; miłosna energia z jaką pieści
tę zjawę wydaje mu się dowodem wystarczającym, ostatecznym na
posiadanie męskiej siły potrzebnej do urzeczywistnienia ideału. Myli
marzenie z działaniem, jego wyobraźnia, rozgrzewając się coraz bardziej
czarodziejskim spektaklem jego własnej natury poprawionej i wy-
idealizowanej. podstawia ten zachwycający obraz w miejsce rzeczywistej
osobowości, tak pozbawionej charakteru, tak przepełnionej pychą, by w
końcu obwieścić swą własną apoteozę w prostych, wyrażających
odrażające samozadowolenie słowach: "Jestem najcnotliwszym z ludzi!"
Czyż nie przypomina to Jana Jakuba, który po wyspowiadaniu się światu
nie bez pewnej przyjemności ośmielił się wznieść ten sam triumfalny
okrzyk (w każdym razie różnica jest niewielka) . z tą samą szczerością i
tym samym przekonaniem? Entuzjazm, z jakim podziwiał cnotę,
nerwowe rozczulenie wypełniające jego oczy łzami na widok pięknego
uczynku lub na samą myśl o tych wszystkich pięknych uczynkach,
których miał zamiar dokonać, wystarczyłoby podsunąć mu myśl o
wspaniałości jego zalet moralnych. Jan Jakub nie potrzebował haszyszu!
Czyż mam kontynuować analizę tej triumfującej mitomanii? Czy
wyjaśniać dalej, jak opanowany przez truciznę mój bohater uczyni się
wkrótce pępkiem świata? Jak staje się jaskrawo żywym obrazem
przysłowia o namiętności, która wszystko odnosi do siebie? On wierzy
już w swą cnotę i swój geniusz - czyż tak trudno przewidzieć
zakończenie? Wszystkie przedmioty w otoczeniu są tak sugestywne, że
poruszają w nim cały świat myśli - barwny, żywy, subtelny jak nigdy,
powleczony magicznym werniksem. "Te wspaniałe miasta - mówi sobie
- których zachwycające gmachy wznoszą się jak dekoracja; te piękne
okręty, kołyszące się na wodach przystani w nostalgicznym
rozleniwieniu, zdają się wyrażać nasze pytanie: kiedy wyruszymy po
szczęście?; te muzea obfitujące w piękne kształty i oszałamiające kolory,
owe biblioteki, w których zebrano dzieła Nauki i marzenia Muz; zbiory
instrumentów przemawiających jednym głosem; kobiety, czarodziejki
jeszcze bardziej uwodzicielskie dzięki sztuce noszenia się i rzucania
spojrzeń - wszystkie te rzeczy zostały stworzone dla mnie. dla mnie, dla
mnie! Dla mnie ludzkość pracowała, dla mnie mordowała się i
poświęcała. wszystko po to, by stać się karmą, pabulum dla mego
nienasyconego pragnienia wzruszeń, wiedzy i piękna!"
Będę się streszczał. Nikogo już nie zadziwi myśl. błyskająca w końcu w
umyśle śpiącego: "Jestem Bogiem!"; tak jest, dziki, gwałtowny krzyk
wydobędzie się z jego piersi z taką siłą, z taką mocą, że gdyby wola i
przekonanie upojonego człowieka miało mieć moc sprawczą, krzyk ten
poprzewracałby anioły na niebieskich szlakach. " Jestem Bogiem!"
Już po chwili ten huragan pychy przechodzi w spokojną szczęśliwość,
niemą, senną, a całość bytu przedstawia się barwnie, niczym rozświetlona
złocistą zorzą. I jeśliby przypadkiem jakaś mglista wątpliwość - "Czy też
nie ma innego Boga?" - przeniknęła do duszy tego żałosnego
szczęśliwca: bądźcie pewni, że przeciwstawi się tamtemu, będzie się z
nim spierał i wystąpi przeciw niemu bez strachu. Któryż to z francuskich
filozofów, chcących ośmieszyć nowoczesne teorie niemieckie,
powiedział: Jestem Bogiem, co nie dojadł kolacji? Ta ironia nie
stropiłaby umysłu upojonego haszyszem, odpowiedziałby spokojnie: Być
może nie dojadłem kolacji, ale jestem Bogiem.
V. Morał
Ale nazajutrz! Straszliwe nazajutrz! Wszystkie członki osłabione,
zmęczone, nerwy roztrzęsione, ochota do płaczu, niemożność zabrania się
do pracy - wszystko to dotkliwie udowadnia wam, że nieładnie się
zabawialiście. Ohydna natura, odarta z wczorajszych blasków,
przypomina smutne resztki ze świątecznego stołu. Silna wola. ta władza
ze wszystkich najcenniejsza, zostaje zaatakowana w pierwszym rzędzie.
Uważa się (i to niemal prawda), że substancja o której mowa nie
powoduje żadnej fizycznej dolegliwości, żadnej tym bardziej groźnej
choroby. Ale czy można twierdzić, że człowiek niezdolny do działania,
zdatny tylko do marzeń czuje się naprawdę dobrze? Nawet kiedy jego
członki są w niezłym stanie? Otóż znamy wystarczająco ludzką naturę, by
wiedzieć, że człowiek. który może z pomocą jednej łyżeczki konfitur
stworzyć sobie natychmiast raj na ziemi, nie będzie się starał osiągnąć
ledwie tysięcznej jego części poprzez pracę. Czy wyobrażacie sobie
państwo, którego wszyscy obywatele upajają się haszyszem? Co to za
obywatele? Jacyż wojownicy? Prawodawcy? Nawet na Wschodzie, gdzie
używanie haszyszu jest tak rozpowszechnione, władze rozumieją
konieczność prohibicji. W rzeczy samej jest on człowiekowi zabroniony
pod karą upadku i śmierci intelektualnej, zniszczenia podstaw jego
egzystencji i załamania równowagi pomiędzy władzami umysłowymi a
środowiskiem, w którym musi się poruszać, słowem, pod groźbą
zburzenia swej przyszłości i zastąpienia jej całkiem nowym
przeznaczeniem. Przypomnijmy sobie Melmotha. ten wspaniały symbol.
Jego okrutne cierpienia spowodowane tragicznym rozziewem pomiędzy
cudownymi możliwościami -uzyskanymi w jednej chwili przez pakt z
szatanem - a środowiskiem, w którym jako stworzenie boskie zmuszony
jest żyć. I żaden z tych. których próbuje oczarować, nie chce odkupić od
niego jego przerażającej mocy na tych samych warunkach. W istocie
każdy, kto nie akceptuje warunków życia, sprzedaje swą duszę.
Nietrudno znaleźć związek pomiędzy satanicznymi kreacjami poetów, a
istotami z krwi i kości, które oddały się narkotykom. Człowiek chciał być
Bogiem i oto wkrótce, mocą nieuchwytnego prawa moralnego spada niżej
swej rzeczywistej natury. To dusza, która wyprzedaje się detalicznie.
Balzac bez wątpienia sądził, że nie ma dla człowieka większej hańby ani
dotkliwszego cierpienia, niż wyzbycie się własnej woli. Obserwowałem
go raz w gronie dyskutującym o zdumiewających efektach haszyszu.
Słuchał i zadawał pytania. skupiony i żywo rozbawiony. Osoby, które go
znały, domyślały się, że musi być żywo zainteresowany tematem, lecz
pomysł by postąpić wbrew sobie oburzył go. Kiedy podsunięto mu
dawamesk, obejrzał go, powąchał i odsunął nie tykając. Na jego
wyrazistej twarzy malowała się walka między ciekawością niemal
dziecinną a odrazą do rezygnowania z siebie. Miłość własna zwyciężyła.
Rzeczywiście trudno sobie wyobrazić tego teoretyka wolt, duchowego
brata Ludwika Lamberta*, godzącego się na utratę choćby cząstki tej
drogocennej substancji,
Pomimo wspaniałych zasług eteru i chloroformu wydaje mi się, że z
punktu widzenia filozofii spirytualistycznej ten sam uwiąd moralny
towarzyszy wszystkim współczesnym wynalazkom. które mają za
zadanie pomniejszyć ludzką wolność, a co za tym idzie nieodzowne od
niej cierpienie. Nie bez podziwu słuchałem pewnego oficera,
opowiadającego mi o straszliwej operacji dokonanej w El-Aghouat na
jednym z generałów, który zmarł pomimo chloroformu. Generał ów był
człowiekiem odważnym. a nawet trochę więcej - był jedną z tych
osobowości, do której słusznie stosuje się określenie: rycerski. ..To nie
chloroform był mu potrzebny - stwierdził w rozmowie ze mną oficer -
ale spojrzenie całej armii i pułkowa orkiestra, to byłoby go może
uratowało!" Chirurg nie podzielał tego zdania, ale pułkowy kapelan
podziwiałby bez wątpienia siłę uczuć.
Doprawdy zbyteczne wydaje się po tych wszystkich opisach podkreślać
jeszcze niemoralny charakter praktykowania haszyszu. Jeśli porównam to
do samobójstwa, samobójstwa powolnego. do broni zawsze krwawej,
zawsze gotowej, nikt racjonalnie myślący nie zaprzeczy. Jeśli
przyrównam te praktyki do czarów, których celem jest, by działając na
materię przy pomocy zaklęć (skutecznych lub fałszywych, tego dowieść
trudno) osiągnąć władzę wzbronioną człowiekowi lub dozwoloną jedynie
tym, którzy naprawdę są jej godni - żadna filozoficzna dusza nie
sprzeciwi się temu porównaniu. Jeśli Kościół potępia magię i czary, to
dlatego, że przeciwne są boskim intencjom, anulują wpływ czasu i czynią
zbytecznymi wymogi czystości i moralności; ponieważ uważa za prawo-
mocne i realne tylko skarby uzyskane za pomocą nieustannie wytężonej
dobrej woli. Nazywamy cwaniakiem człowieka, który znalazł sposób gry
"na pewniaka"; jak w takim razie nazwiemy człowieka, który chce kupić
za kilka groszy szczęście i geniusz? Tak właśnie, jak pewność owego
sposobu powoduje, że staje się on niemoralny, tak nieomylność
przypisywana magii znaczy ją diabelską pieczęcią. Czyż trzeba dodawać,
że haszysz, jak wszystkie samotnicze radości, czyni jednostkę
nieprzydatną innym ludziom, a społeczność zbędną jednostce? Skłania do
nieustannego podziwiania samego siebie i popycha dzień za dniem
wprost ku błyszczącej toni, w której może podziwiać swoje odbicie
Narcyza.
Być może jednak za cenę swej godności, swego pohańbienia i własnej
wolnej woli człowiek może czerpać z haszyszu wielkie korzyści
duchowe, tworząc z niego rodzaj maszyny do myślenia. narzędzie
zapładniające? Na to, często stawiane mi pytanie, odpowiadam: przede
wszystkim, jak już wyjaśniałem, haszysz nie objawia jednostce niczego
poza nią samą. Prawda, że ta indywidualność jest, by tak rzec,
podniesiona do potęgi i rozrośnięta do granic możliwości, i ponieważ
pewne jest też, że pamięć przeżytych wrażeń trwa dłużej niż orgia,
nadzieje owych "użytkowników" nie wydają się tak zupełnie pozbawione
podstaw. Proszę jednak zauważyć, że myśli wyłowione z tego całego
natłoku, na które oni tak bardzo liczą, nie okazują się w rzeczywistości
tak piękne, i pod chwilowym przebraniem odkrywamy tylko magiczne
łachmany. Są raczej ziemskiej niż niebiańskiej natury i znaczną część
swego piękna zawdzięczają nerwowemu napięciu i łapczywości, z jaką
umysł rzuca się na nie. Więc takie nadzieje to błędne koło. Załóżmy na
chwilę, że haszysz daje lub przynajmniej powiększa geniusz, jednak
zapomina się przy tym, że w naturze haszyszu leży ograniczenie naszej
wolnej woli. Oznacza to, że z jednej strony daje pewne możliwości, z
drugiej je natychmiast przekreśla; intensyfikuje wyobraźnię, odbierając
jednocześnie możność jej wykorzystania. Wreszcie należy wziąć pod
uwagę, że nawet jeśli założymy istnienie człowieka wystarczająco
mądrego i silnego, który by potrafił uniknąć tej alternatywy, czyha na
niego kolejne, okropne, fatalne w skutkach niebezpieczeństwo, grożące
wszystkim nałogowcom: rychłe uzależnienie. Ten kto ucieka się do
trucizny żeby myśleć, nie będzie wkrótce mógł myśleć bez niej. Czy
potrafimy sobie wyobrazić przerażającą dolę człowieka, którego
sparaliżowana wyobraźnia nie będzie już działać bez pomocy haszyszu
czy opium?
W rozważaniach filozoficznych należy naśladować bieg gwiazd,
posuwając się po krzywej, która prowadzi do punktu wyjścia.
Podsumowanie zamyka koło. Na początku mówiłem o tym szczególnym
stanie, w jaki umysł popada czasami dzięki specjalnej łasce; mówiłem
też, że człowiek, próbując bez przerwy pobudzić swą nadzieję i wznieść
się ku nieskończoności, okazywał zawsze i wszędzie niepohamowany
pociąg do tych wszystkich substancji, nawet niebezpiecznych, które
ożywiając jego osobowość mogłyby stworzyć na chwilę przed jego
oczami ten przygodny raj, przedmiot wszelkich westchnień; w końcu
opisałem, jak ów zuchwały umysł popychany bezwiednie do piekieł
dowodzi jednak swej prawdziwej wielkości.
Ale człowiek nie jest ani tak osamotniony, ani pozbawiony godziwych
możliwości pozyskania nieba, by musiał korzystać z apteki i czarów. Nie
musi sprzedawać swojej duszy, by opłacać upojne pieszczoty hurysek.
Cóż to za raj, który trzeba kupować za cenę wiecznego zbawienia?
Wyobrażam sobie człowieka, raczej powinienem rzec - bramina, poetę,
chrześcijańskiego filozofa siedzącego na stromym szczycie duchowego
Olimpu. Wokół muzy Rafaela czy Mantegni wynagradzają go za długie
posty i żarliwe modły, układając najszlachetniejsze tańce ślą mu
najsłodsze spojrzenia i najbardziej promienne uśmiechy;
boski Apollo, mistrz wszelkich nauk (mistrz Francavilla, Alberta Dtirera,
Goltziusa i tylu innych, bo czyż nie ma swego Apolla każdy, kto na niego
zasługuje?) - pieści swym smyczkiem najczulsze struny. A niżej, u stóp
góry wśród cierni i błota stado śmiertelnych, banda pariasów udaje radość
i wydaje okrzyki spowodowane kąsającą trucizną. I poeta zdjęty litością
mówi do siebie: ..Oto nieszczęśnicy, którzy nie umartwiali się, nie
modlili, którzy wyrzekli się odkupienia przez pracę, szukając w czarnej
magii sposobu na wzniesienie się jednym skokiem ku bytowi
nadprzyrodzonemu. Magia oszukuje ich, zapala fałszywe światełko,
fałszywe szczęście, podczas gdy my, poeci miłujący prawdę, my
odradzamy nasze dusze przez pracę i kontemplację, ćwicząc nieustannie
wolę i stałą szlachetność dążeń, Stworzyliśmy na swój użytek ogród
prawdziwej piękności; ufając, że wiara przenosi góry, spełniliśmy jedyny
cud, na jaki Bóg dał nam zezwolenie!"
Wykopal hahn
Komentarze
Nie czuje w tym ducha Baudelaire a, którgo może nie znam zbyt dobrze, niemniej pewne cechy charakterystyczne dla niego są jakby pominięte. Brakuje mi tu turpizmu, w którym Baudelaire się lubował, brakuje opisów, jak sobie z Verlainem i Rembaudem popalali w pewnej kafejce w Paryżu. Być może się myle, ale bardziej jednak pasuje to na jakiś XX wieczny tekst - choćby wzmianki o prohibicji u człowieka, w którego twórczości pewne charakterystyczne haszyszowe myśli się tak pięknie rysują. Howgh !
Ja też bardzo lubię i cenię Baudelaire a, rzeczywiście ten text nie przypomina niczego z czym kojarzy mi się ów poeta...
To JEST w duchu Baudelaire a. Znający go jedynie z "Kwiatów Zła " mogą jednak tego nie dostrzegać. Nie chcę tu pozować na jakiegoś wielkiego eksperta, ale już sam wstęp wręcz nim ocieka. Stosunek do kobiety, szukanie moralności haszyszu, pobłażliwa uprzejmość nie tylko wobec osób, o których pisał, ale i czytelnika, poczucie winy (Baudelaire twierdził, że prawdziwą rozkosz czerpiemy właśnie ze świadomości czynienia zła), choć oczywiście zawoalowanej pozą buntownika... itp... itd...
czyz Baudelaire nie byl po prostu fantastyczny? :) pozdrawiam tych, ktorzy go docenili..