Bezsilni

Rozdział książki "Po tej stronie granicy". Reportaż z "Na przełaj"

Tagi

Źródło

Po tej stronie granicy/Na przełaj

Odsłony

3284

rozdział książki pt "Po tej stronie granicy" (do spisu treści)
okladka okładka


"Na przełaj"
29 III 1981

W związku z tym, że syn mój Andrzej urodzony w 1957 roku od pięciu lat używa środki - narkotyki - pochodzące z nie znanych mi bliżej źródeł względnie wyrobu własnego lub jego kolegów oraz że środki te mimo naszych interwencji zażywa również w domu w obecności młodszego syna i córki Ewy, a często również żony po wyczerpaniu dostępnych w naszym kręgu innych działań zmierzających w kierunku ratowania syna i rodziny uprzejmie prosze (i upnważniam) Komendę Milicji Obywatelskiej o przeprowadzenie w naszym mieszkaniu o każdej porze dnia i nocy rewizji osobistej syna i zajmowanego przez niego pomieszczenia celem likwidacji przynoszonych środków i wyciągnięcia stosownych konsekwencji, chociażby tym działaniem ratowania nas rodziców, naszych dwojga uczących się dzieci oraz innych rodziców i ich dzieci.
Do wiadomości:
Ministerstwo Zdrowia Generalna Prokuratura PRL KG MO

Z trudem zgodzili się na rozmowę z dziennikarzem. Są dziwnie ściszeni. Mówią tak, jakby było im już wszystko jedno. Tylko czasami przeczy temu rwący się głos i drżące ręce.

Scenariusz jest właściwie identyczny.
Byli normalną rodziną. Kochali się.
Nagle dowiedzieli się, że dziecko bierze. Próbowali już wszystkich środków. Walczyli z determinacją i uporem. Dzisiaj wiedzą, że przegrali, że wszystko było przeciw nim: przepisy, służba zdrowia i zmowa milczenia, uparte twierdzenie, że nie ma problemu.

Ja się zawsze bałam gitowców. Jak zaczął ze szkoły uciekać, to myślałam, że może z nimi gdzieś chodzi, kradnie. Był jakiś dziwny... Wracał taki, że nie wiedziałam, czy Pijany, czy co. I jeszcze wtedy mnie prosił: Ty mnie nie puszczaj z domu. Dobrze, mówiłam i siadałam przy drzwiach z trzepaczką.

Ale on długo nie wytrzymywał. Dostawał szału. Głos mu się zmieniał, oczy zmieniały, wyglądu idioty dostawał.
Tłukł wszystko w domu, sypały się wyzwiska. Jak teraz ulicą idę, to cały czas tylko o tych słowach myślę. Dlaczego on tak, do mnie, do matki.
Była już rozprawa w sądzie. Dostał wyrok w zawieszeniu, kuratora, który się nim nie interesuje. Prokuratura twierdzi, że nie ma podstaw do prawnej interwencji. Musiałby być ubezwłasnowolniony a nie można tego zrobić "tylko" dla leczenia.

Taki był kiedyś zupełnie normalny.
Na rowerze jeździł, akwarium miał w domu piękne, łowił ryby, zbierał płyty. Mówi: "A bo wy mnie biliście".
Psychologowi to wystarczyło. Rodzice go bili i teraz jest narkomanem.
Od listopada ćpa dzień w dzień. Po nocach szaleje. Dzieci nie mogą się uczyć. Pani zobaczy jak jest kołdra powypalana. On się kiedyś spali w łóżku.

Któregoś dnia, jak szału dostał, to trzeba było go związać. Pogotowie do narkomana nie przyjedzie, milicja też nie. Ale jak pani powie, że do alkoholika, to już są. A on wygląda w takim ataku tak, jakby już umierał. Płacze, język mu do środka ucieka. To co my mamy robić?

Ja to sobie myślę, że oni chyba specjalnie się namawiają, jak niszczyć rodzinę... Co jakiś czas sama dzwonię do pana porucznika i z płaczem błagam go, żeby zabrał Andrzeja chociaż na dwie noce, żebyśmy się wszyscy mogli wyspać...

Sama go wychowywałam. Nigdy nie widziałam narkomana. Pierwszego zobaczyłam właśnie w osobie mojego syna. Pamiętam, że kiedyś spytałam go, co się tak w kuchni gotuje. A on na to, że klej do kolumn głośnikowych. Nic mi to nie mówiło, ale mąż, który jest bardziej spostrzegawczy, zauważył, że w całej Polsce musiałyby chyba te kolumny popękać, żeby ten klej można było zużyć. On był bardzo zdolny i chociaż był trudnym dzieckiem, mieliśmy zawsze ze sobą kontakt. Nigdy nie zgadzałam się na żadną rozmowę o nim bez niego. Jak szłam do wychowawczyni, to zawsze prosiłam, że chciałabym, aby syn był ze mną. I zawsze to wzbudzało sensację. Do 16 roku życia chodził do szkoły. Później przestał. Może to powinno mi dać coś do myślenia, ale nie dało, bo mój syn często coś rzucał bez powodu. Załatwiłam mu pracę, ale popracował tylko dwa miesiące i wyrzucili go dyscyplinarnie.

Kontrolę nad nim miałam utrudnioną, odkąd skończył 18 lat, bo wtedy właśnie wyyprowadziłam się do drugiego męża, a zajęła się nim moja matka. To ona mi powiedziała, że do syna zaczyna przychodzić jakaś studentka medycyny - Ania. Poznałam Anię. Ładna, ale dziwna. Miała wiecznie przymknięte i jakby nieprzytomne oczy. Cieszyłam się nawet, że starsza, że na studiach, że może sprowadzi go na dobrą drogę. Rzeczywiście. Poszedł do LO, zrobił maturę, dostał się na studia. Ania zamieszkała z nim. Nie protestowałam, bo nigdy nie uważałam, że papierek jest najważniejszy...

Ale nagle matka zaczęła mi donosic, że Ania prawie nie wstaje z łóżka, nie sprząta, nie myje się. Syn nie chodzi na wykłady. Siedzieli w domu, spali, prawie nie jedli. Teraz wszyscy mówią, że to Anka go wciągnęła, to jej wina. Ja jej nie winię... Poszłam do przychodni na Dzielną.

Młodzi ludzie siedzieli tam pod ścianami na podlodze i czekali na lekarza. A te ich rozmowy... ten cynizm! Ja ich wtedy znienawidziłam! Wyszłam stamtąd i już więcej nie poszłam.

Podjęłam decyzję o przymusowym leczeniu. Poszłam więc do szpitala, gdzie syn się już leczył, prosić o to. A lekarz do mnie, że jestem wrogiem mojego dziecka. Powiedziałam mu, że innej rady nie widzę. Jeśli go nawet pan doktor weźmie do szpitala, to on po pięciu dniach powie dziękuję i będzie zdychać gdzieś w rynsztoku. Oni wyjątkowo długo żyją - on mi na to.

Trafiłam na milicję. Miałam szczęście. Obiecali, że przyjadą i zrobią rewizję. Czy pani wie, co to znaczy zro bić donos na własne dziecko? Od tego czasu syn zerwał ze mną stosunki. Pamiętam, że prosiłam porucznika: jeżeli jakaś odpowiedzialność karna, to ja, a nie on, bo przecież on jest chory, jemu trzeba pomóc.

Byliśmy normalną, zżytą rodziną.
Zaczęło się to wszystko dość przypad kowo. Szedł do koleżanki na imieniny i wYstąpił do kolegi, który był już wte dy pod opieką psychiatry Ćpał i miał w domu środki uspokajające. No i tak się razem uspokajali. Wrócił do domu nieprzytomny Wezwaliśmy pogotowie, zrobili mu płukanie żołądka i na tym się skończyło Tak nam się przynaj mniej wydawało.

Szkoła dowiedziała się o tym wybryku. I nagle, pod koniec roku, okazało się, że Wojtek nie przechodzi do następnej klasy. Nie wiedziałam, co się stało Był przecież dobrym uczniem. Później dopiero zorientowałam się, że to był sposób na pozbycie się go ze szkoły. Do dziś twierdzę, że nie do szłoby do tego wszystkiego, gdyby szkoła zachowała się inaczej.

Przenieśliśmy go i to był początek końca. Nie bardzo się uczył, ale jakoś przechodził z klasy do klasy. W tym czasie zdarzały mu się te dziwne grypy. Dostawał nagle gorączki 40° potwornego bólu mięśni. Przyjeżdżało pogotowie. Lekarz orzekał: grypa i dawał 2 tygodnie zwolnienia. Następnego dnia gwałtownie zdrowiał. A my się cieszyliśmy, że mu lepiej. Nie mieliśmy pojęcia, że te "grypy" to głód narkotyczny i że mijały bo w ciągu dnia koledzy dostarczali "lekarstwo". Miesiącami nie chodził do szkoły, ale chociaż prosiłam o to kilkakrotnie, szkoła nas o tym nie informowała. W końcu podjęliśmy z mężem decyzję.

Oddamy go do wojska. Roześmiał nam się w głos: Na wariackich papierach nikt mnie do wojska nie weźmie. Poszedł na dwa miesiące do Garwolina i od razu dostał kategorię E. Zaczął w domu przyrządzać kompot.
Doszedł do niesłychanej perfekcji. A od tego gotowania smród w domu, że oddychać nie można. Ani na chwilę nie można było zostawić go samego. Położyłam się na chwilę, córka coś czytała, mąż wyszedł. Budzę się, a tu okno na oścież otwarte i czuję ten charakterystyczny smród acetonu- zdążył sobie ugotować porcję, a że nie chciał robić szumu w kuchni, to gotował na żelazku... W lecie nie wracał w ogóle do domu. Teraz tylko u nas zimuje. Niedługo znów zniknie. Mąż próbował wyrzucić go z domu, to on kładł się na słomiance pod drzwiami i ja nie mogłam tego znieść. Nie myje się, nie przebiera, spodnie i buty z niego spadają. Ma strasznie zniszczone zęby.

Podobno teraz zaczną mu wypadać włosy. Ręce ma czarne, jakby bez przerwy w ziemi dłubał. Kiedy gdzieś z mężem wychodzimy, z siostrą swoją się zupełnie nie liczy chodzi po domu ze strzykawką w żyle. Po powrocie mąż przeszukuje klatki schodowe i znajduje w licznikach gazowych garnki z ciepłym jeszcze kompotem. Wie pani, jakbym teraz spotkała młodych ludzi dziwnie się zachowujących, tobym wiedziała, pod jakim kątem ich obserwować, może uratowali byśmy go. Ale wtedy kto słyszał o narkomanii w Polsce!

Najgorsi są koledzy. Gonię ich z podwórka, ale przychodzą, krążą tu jak meteory, gwiżdżą pod oknami, bez przerwy są głuche telefony - jak ja podnoszę słuchawkę, to nikt się nie odzywa. On kłamie, żeby mi nie robić przykrości. Nie poszedł do pracy, chociaż szkołę udało mu się jakoś skończyć. Mówi, że boi się nowego środowiska, normalnych ludzi. On sam już nie czuje się normalnym człowiekiem. Wzięli go do wojska. Tak się ucieszyłam, ale dostał żółtaczki i go zwolnili. On jest bardzo nieszczęśliwy. Co rusz, zostawia mi jakieś karteczki. O. na przykład ta: "Czuję się jak szmata. Jestem jak zbity pies. Nie zostało już nic. Nie wiem, jak się to wszystko skończy, ale czuję, że ginę. Teraz jestem sam. I nikt nie potrafi mi pomóc. Nawet matka. Przestała mnie kochać".

Cały czas żyje ze strachem, że jutro może nie dostać swojej dawki. Dwa razy był na odwyku, ale ma już osłabioną wolę. Od stycznia zaczął kurację domową. Stopniowo zmniejszał dawki, pozwoliłam mu gotować w domu ten kompot. Później brał już tylko środki uspokajające, wreszcie nic. No i co! Znów ćpa. A przecież nie musi. Może bez tego żyć. Były już w domu rewizje, milicja kilka razy go zatrzymywała. Pomogli mi nawet załatwić szpital - choć przecież wiem, że to do milicji nie należy. Nic go nie interesuje. Dziewczyny też nie, bo one absorbują, a on na to nie ma czasu...
Są czasem takie sytuacje w domu, że my się nienawidzimy. On twierdzi, że to wszystko dlatego, ze jest nie kochany. Mój Boże! Nie kochany!

Mamy dwóch synów. Dwóch chłopaków inteligentnych, wygadanych, takich, jakich zawsze chciałem mieć.
Starszy skończył szkołę i pracuje. Tomek - miał chyba 17 lat, jak to się zaczęło. Przedtem razem jeździliśmy na wakacje i w ogóle trzymał się domu. Poszedł do pracy, a ja mu powiedziałem: Tomek, ja na siebie zarabiam, mama też, ty nam pieniędzy oddawać nie musisz, jeść ci i tak damy. Teraz muszę pieniądze chować, a wieczorem zamykać się na klucz w pokoju. Wszyscy się zamykamy, bo nie wiadomo, co on zrobi, jak przyjdzie w nocy zaćpany. Za nóż może złapać. Byłem na komisariacie, sam poszedłem prosić, żeby coś zrobili. Ale co oni mogą!

Dziewczynę ma, studentkę medycyny. Co ona za studentka, też narkomanka. Co z niej będzie za lekarz! Ostatnio nawet do nas do domu nie przychodzi, bo pogoniłem. Kiedyś oglądamy film w telewizji, a tu jakiś szmer słyszę. A to ona weszła przez okno i czekała na niego w jego pokoju.
Studentka!

Dzisiaj przy mnie wyciągnął receptę i wypełnił. Jak wyszedł, to ja łap za telefon i dzwonię do najbliższej apteki. Proszę panią magister, że jak przyjdzie taki a taki z receptą, to żeby ją zatrzymała, bo fałszywa. To ona mnie o nazwisko pyta. Nie powiedziałem i odłożyłem słuchawkę. Ręce mi się tak trzęsły... Ja zrobiłem błąd. Trzeba go było cały czas pilnować, grosza nie dawać. Ale człowiek sam nie miał, jak się należy, to chciał, żeby ten syn się ładnie ubrał i miał wszystko. A teraz on wygląda tak z tej mojej pobłażliwości: żółty na twarzy, zapadnięte policzki, czerwone obwódki wokół oczu, a oczy wiecznie nieprzytomne.

Ewa Gronowska
"Po tej stronie granicy" (do spisu treści)

Oceń treść:

0
Brak głosów
Zajawki z NeuroGroove
  • Diazepam
  • Inne
  • Ketony
  • Paroksetyna
  • Uzależnienie

Okres przedświąteczny, który obfitował wcześniej w ekstremalne przeżycia. Mini ciąg w samotności i spokoju w domu

O to jak zamieniłem się w ketonowe zwierzę.

Żółty (Wolny) sort

Dość niedawno moja przygoda z hex-en'em i ogromną ilością benzo skończyła się mega psychozą

Gdy prawie zapomniałem o tej substancji znalazłem ja schowaną. Co zaszkodzi jeszcze raz spróbować? Pamiętając jakie to mocne zaatakowałem małe dawki.

Myślę, taki rzeźnik dopaminy w progowych dawkach pomnożę mi z mega zaległościami na studiach i zdać 7 semestr.

  • Grzyby halucynogenne
  • Marihuana
  • Pozytywne przeżycie

Set: pozytywne nastawienie, ekscytacja i ciekawość nadchodzących doświadczeń. Setting: pokój akademika, znani od lat dobrzy towarzysze i przyjaciele.

Słowem wstępu, poniższy wpis, jest dwoma Trip Raportami. Pierwszy napisałem ja, autor tego bloga, drugi TR został spisany przez jednego z moich towarzyszy – Marka (imię zmyślone na potrzeby raportu). Razem zredagowaliśmy poniższy tekst, ponieważ dotyczy on jednego, wspólnego spotkania wraz z naszymi przyjaciółmi. Od razu wytłumaczę, skąd taka dokładność w opisywaniu doświadczeń w tekście mojego przyjaciela. Marek nagrywał całe nasze spotkanie na dyktafon, swój tekst pisał przesłuchując nagranie.

  • DOC
  • Katastrofa
  • Marihuana
  • MDMA

Domówka, kilkanascie osób każdy naćpany, głośna muzyka techno / electro

Po tym tripie ledwo uszliśmy z życiem, całość trwała od soboty do około wtorku. Całość postaram się opisać w wielkim skrócie. Był to Mój największy i najbardziej niebezpieczny trip w życiu.

Sobota 17:00, T:00

Zarzucam z Damianem 4mg doca, i udajemy się do reszty ekipy która czeka na pixy. Później idziemy na impreze do jednego z nas.

Sobota 21:30 - 23:00, T:3:30 / 5:00

  • Dekstrometorfan
  • Katastrofa

Sama w domu, podniecenie z pierwszego spotkania z DXM

Piękny sierpniowy dzień, wolna chata... Cóż można zrobić? Można iść do apteki, kupić jakiś specyfik i odlecieć do Krainy Czarów. Tak pomyślałam i ja. I tak też zrobiłam. Poszłam do apteki i poprosiłam panią o Tussidex. Brak. Druga apteka- brak. Trzecia apteka- jest! Wróciłam cała w skowronkach do domu i wzięłam się za Tussidex. Wspomnę że to moja dziewicza przygoda z DXM, więc doświadczenia w tym nie mialam.

13.30 Połykam pierwsze pięć tabletek.

13.45 Następne 5 tabsów. Już nie mogę się doczekać efektów.