rozdział książki pt "Po tej stronie granicy" (do spisu treści)

"Argumenty"
7 VI 1981
Zaczynają ćpać w pierwszych klasach szkoły średniej, a niektórzy już w podstawówce. To sposób na ucieczkę od obowiązków, od szarzyzny życia, szkoły, pracy itp. Niewiele przecież trzeba włożyć trudu, aby sięgnąć po strzykawkę, po przygotowany przez kolegów kompot. I wnet iluzoryczny świat beztroski otworzy swoje kolorowe drzwi wiodące do raju błogiego upojenia, do cudownych pozazmysłowych doznań. W ćpaniu szukają zapomnienia przed dręczącym ich niepokojem.
Z czasem narkotyczny głód staje się silniejszy od instynktu samozachowawczego. I tak następuje powolne ubezwłasnowolnienie i pogodzenie z niespełnionymi marzeniami młodości, z ciągłym staczaniem się w dół, aż po dno. Przestają funkcjonować dotychczasowe hamulce moralne, nie liczą się z normami społecznymi. Im bardziej słabną, tym silniejsza jest ich pogarda dla wszelkiej słabości. Ratują się jeszcze atakami destrukcji, zawierzają emocjom niosącym ku myślom tragicznym i ciemnym. Nawyk brania jest silniejszy od nich, bo niweluje niepokój myśli i wyobraźni. Ale wiedzą, że jest to działanie na krótki dystans - doraźne. Kiedy jest już zupełnie źle i nic nie pomaga, zaczynają gwałtownie szukać dla siebie ocalenia.
Narkomani w Polsce dobrze wiedzą, że w Głoskowie koło Garwolina znajduje się Ośrodek Rehabilitacji Młodzieży Uzależnionej Lekowo, że powstał trzy lata temu i że tam tylko można się wyleczyć. Do Monaru w Głoskowie nikt nie trafia przypadkowo, zostają przyjęci tylko ci, co zgodzili się, zaaprobowali bezkompromisowe reguły leczenia i bezwzględną abstynencję lekową i alkoholową. Łamią się jednostki nie wytrzymujące tych zasad, z nikłymi motywacjami do walki o życie. Od 1978 roku przez Ośrodek przewinęło się około 200 osób. Wytrwała połowa, reszta ugięła się i odpadła.
Mirka odeszła z Monaru w maju 1980 roku po kilkumiesięcznej rekon walescencji. I naraz zwaliły się na nią kłopoty, z którymi nie mogła sobie poradzić. Została sama, rzucona na szerokie wody. Zaczęła brać. Wróciła po nownie do Ośrodka.
Myślę, że obecnie skończyłam już z tym na zawsze, znalazłam człowieka, którego mogę kochać. dzielnego i opiekuńczego. Muszę się teraz odnaleźć w normalnym życiu, ale myślę, że dam sobie radę.
Agnieszka jest w Ośrodku dopiero dwa tygodnie.
- Był taki okres - wspomina - że średnio wydawałam dziennie 1000 złotych, które otrzymywałam od mamy. Nie wiedziałam, co robić z tak dużą ilością pieniędzy, więc pogardzając nimi, zaczęłam je nonszalancko wydawać.
Nudziłam się, po raz pierwszy wzięłam narkotyk w 14 roku życia u swoich znajomych, którzy dali mi spróbować. Początkowo nie wpływało to na moje wyniki w szkole, skończyłam ogólniak, zdałam dobrze maturę. Dopiero potem... Na studia oczywiście się nie dostałam. Coraz trudniej znosiłam samotność. Mama zajęta była czymś innym. Złe samopoczucie pogłębiała dołująca, psychodeliczna literatura. Większość ludzi odsunęła się ode mnie, zresztą wydawali mi się prymitywni i zasługujący tylko na wzgardę. Przeżyłam bardzo boleśnie odrzucenie mnie przez środowisko taternicze, jedynie ci ludzie mi imponowali, tacy zdrowi i silni.
Wróciłam do ćpania i do kolorowych, chodzących w obłokach, hippisujących ludzików. Tylko częściowo odpowiadała mi ich kontestacyjna ideologia, ale i to wystarczało w zupełności.
Czułam jednak, że staczam się coraz bardziej, że tracę kontakt z matką, że muszę podjąć leczenie. Zaczęłam więc walczyć o życie.
Jurek przebywa w Monarze ponad 10 miesięcy, ma prawa rezydenta.
- Pamiętam pierwszy raz. Kolega zaciągnął mnie na chatę i zaproponował, abym mu towarzyszył... Wiedziałem, co to są narkotyki, ale nie zdawałem sobie sprawy, czym może się to skończyć. Przemogła ciekawość.
Pierwsze uczucie było przyjemne, wirowało w oczach, później zwymiotowałem. Od tego czasu coś we mnie się przemogło i zaczęło pękać. Myślałem, że to tylko chwilowa słabość, ale niestety. Odsunąłem się od swoich dawnych kolegów, zaczęło mnie śmieszyć ich ugrzecznienie, niewinność, denerwowała pilność do nauki.
Zacząłem się czuć zupełnie dobrze w nowym środowisku tak zwanych ludzi zdemoralizowanych, byłych przestępców. Imponowała mi ich brutalność i pewność siebie. Upatrywałem w tym szansę dla swojej opacznie pojętej samodzielności.
Wnet jednak stałem się podobny do nich: zostałem przestępcą i złodziejaszkiem. Powstrzymałem się w momencie, kiedy otrzymałem wyrok w zawieszeniu. Ale już upłynęło bezpowrotnie kilka straconych lat. Wreszcie trafilem do Głoskowa, odkryłem dla siebie nowy autorytet: Kotańskiego. Byłem pod jego wpływem, uwierzyłem, że mogę być tak silny jak on, że nie wszystko jeszcze stracone. Tutaj po prostu stanąłem chyba po raz pierwszy pewniej na nogach.
Wiesia jest w Ośrodku 9 miesięcy, czuje się już wewnętrznie pewniejsza, ale nie potrafi jeszcze żyć sama.
Adam, jej mąż - całe życie związany ze środowiskiem narkomanów, pijaków i złodziei odnalazł wreszcie tu swój cel; w niedalekiej przyszłości chce ukończyć szkołę kreślarską.
- Siedząc w więzieniu za paserstwo nie myślałem o leczeniu. I los chciał, że właśnie tam spotkałem człowieka z ogromnym pragnieniem życia. Odsiadywał duży wyrok - 15 lat, i mimo starszego już wieku był przekonany, że doczeka się chwili wolności. Przez cztery miesiące ten człowiek zajmował się mną, był czymś więcej niż ojcem.
Pod jego wpływem zacząłem się raptownie zmieniać, a kiedy się dowiedziałem, że Kotański chce mnie przy jąć - poczułem wielką ulgę.
Monar jest społecznością młodzieżowych narkomanów, z których tylko częŚć zapisała na swym koncie drobne przestępstwa. Życie tej społeczności reguluje główna zasada niesienia sobie wzajemnej pomocy przez pacjentów i rezydentów. Mieszkańcy stworzyli sobie własny system zarządzania: całością spraw kieruje społeczność, w skład której wchodzą kierownik, pacjenci i kadra wychowawcza. Pełne prawa mieszkańca Monaru otrzymuje się po trzech miesiącach próbnych. Nowicjusz nie ma żadnych praw, startuje z pozycji zero.
Eksperyment Monaru w praktyce wymyka się spod wielu formalnych przepisów. Wychowawcy nie przychodzą codziennie na 8 godzin do pracy, ale pracują tylko dwa razy w tygodniu, przez 48 godzin bez przerwy. W przeciwnym razie ich praca pozbawiona byłaby sensu, ponieważ utraciliby wszelki emocjonalny kontakt z ludźmi leczącymi się.
Kotański, kierownik Monaru, pracuje ze wszystkimi pacjentami, a poszczególni wychowawcy działają w wybranych przez siebie grupach młodzieżowych.
- Dzięki temu jesteśmy bardziej skuteczni - wyjaśnia jedna z wychowawczyń. - Nastawiamy się przede wszystkim na pracę z pacjentem indywidualnym. Mamy za zadanie przebudowywać osobowość, a w dużej grupie ludzi byłoby to po prostu niemożliwe, ponieważ nasze związki z młodzieżą muszą być prawdziwe, nie pozowane.
Układ pacjent - wychowawca nie może być formalny, musi go spajać przyjaźń, wzajemny szacunek, emocjonalna więź. Gdybyśmy inaczej postępowali, nasze działania byłyby pozorne i po prostu utracilibyśmy skuteczność. Musimy zatem być czujni i ciągle się kontrolować. Mieć świadomość odpowiedzialności za zdrowie pacjenta, który jest przecież wypalony i w środku pusty. W Monarze przebywają małżeństwa z dziećmi. Ten układ jest również poza zasięgiem przepisów. Zadecydował tu interes zarówno rodziców kurujących się z narkomanii, jak i ich dzieci.
Tylko rodziny które mieszkają razem - mówi Marek Kotański obserwują, jak wzrasta ich dziecko, będą miały największą szansę na złapanie bakcyla normalności. Przywódcą Niekwestionowanym i liderem Monaru jest magister psychologii Marek Kotański: kierownik, terapeuta i nauczyciel w jednej osobie. Jest on nie tylko szefem Monaru, ale również twórcą idei tego Ośrodka. Współrządzi wraz z rezydentami pacjentami o najwyższym stażu leczenia, z którymi doskonale się rozumie.
Wszyscy zobowiązani są do przestrzegania generalnych zasad rządzenia w państwie Monaru: bezwzględnego zdyscyplinowania i całkowitego podporządkowania interesów jednostki ogółowi. Kto tego nie przestrzega, skazuje siebie na surowe kary z wyrzuceniem włącznie. Zdyscyplinowana społeczność Monaru stanowi dowód sprawnie opracowanej i realizowanej w codziennej praktyce strategli psychoterapeutycznego oddziaływania. Kotański, jako ojciec duchowy i charyzmatyczny przywódca, uczy swoich podopiecznych szaroścl życia i uznania dla ciężkiej pracy, żelaznych zasad postępowania i przestrzega przed pułapkami słabego charakteru.
- Chcę doprowadzić do tego, że w pewnym momencie grupa moich pacjentów będzie działała sama. Przygotowuję ich do samosterowności. Chcę się jednocześnie naocznie przekonać, na ile w praktyce jest zdolna zaowocować moja metoda zarażania abstynencją.
Podczas długich godzin psychoterapii - niczym Charles Dederich z książki Kazimierza Janowskiego "Mój Sambhala" - uzdrawia stosunki międzyludzkie, niweluje wzajemną agresję, dostarcza niektórym poczucia bezpieczeństwa. Inspiruje jednocześnie do szczerego wyrażania swoich myśli, do ekspresji przeżyć. Wie, że członkowie społeczności potrzebują częstych silnych bodźców i emocjonalnego wzburzenia, aby wytrwać i nie załamać się. Dyskutuje się tu na tematy niebanalne: sensu życia, miłości, przyjaźni, szlachetnego postępowania itd.
Jedno jest dla wszystkich pewne: muszą całkowicie porzucić swój nałóg i zrezygnować z dotychczasowego, gnuśnego trybu życia. Hartować swój upór i siłę poprzez między innymi podejmowanie coraz trudniejszych obowiązków, walkę z egoizmem i stopniowe zapełnianie wewnętrznej pustki.
Leczący się wiedzą, że jeśli zwycięży w nich nałóg, z wielu perspektyw zostanie tylko jedna, ta najbardziej ostateczna - śmierć. Dlatego godzą się na radykalne metody, na to, że nowicjuszom ścina się włosy i zapędza do mycia sedesów do najcięższych brudnych robót. Jeśli skorzystają z tych szans, z wraków ponownie staną się ludźmi, więc czynią to wszystko, czym wcześniej się brzydzili i czego nie robili w domu, bo zastępowała ich w tym kochająca matka.
W Monarze niemożliwe jest istnienie podziemia osób ćpających bądź tylko obijających się. Tu każdy musi zwracać uwagę na zachowania kolegów, kontrolować je, a następnie powiadamiać o tym całą społeczność. Świetną do tego okazją są odbywające się dwa razy w tygodniu seanse psychoterapeutyczne. Posiłkując się takimi metodami Kotański leczy nie tylko narkomanię, ale przede wszystkim zdeformowaną, niekiedy psychopatyczną osobowość. W praktyce sprawdziła się zasada całkowitego odcięcia od byłego środowiska. Nie tylko ono podlega krytyce, również metody wychowawcze stosowane w rodzinie i nieskuteczne leczenie w innych ośrodkach rehabilitacyjnych. I odnosi to skutek. Po pewnym czasie każda nowa osoba w Monarze już czynnie buntuje się przeciwko dotychczasowemu wygodnictwu i niefortunnej, bo rozpieszczającej atmosferze rodzinnego domu.
Monar zastępuje naturalny dom i rodzinę, kompensuje brak miłości i opieki. Wszyscy traktowani są tu sprawiedliwie. Egalitaryzm realizowany jest również od strony finansowej. Pewna liczba osób, które otrzymują więcej zasiłków z domu, część ich oddaje do kasy Monaru na wspólne przedsięwzięcia. Kasa jest tu po to, aby wyrównywać wxględne dysproporcje: utrzymywane są dzieci matek nie mających możliwości zarobkowania, ponieważ są same.
- Chłopak, nasz pacjent potrzebuje okularów, które będą kosztować 1500 złotych, my mu je fundujemy - informuje Kotański. - Jeśli widzimy, że dziewczyna nie ma się w co ubrać, kupujemy jej dżinsy no może nie te za 4000 złotych na ciuchach czy w Peweksie, ale stać nas na polskie wranglery za 1300. Zasady egalitaryzmu wykorzystujemy w praktyce, w psychoterapii, na której zderzają się doświadczenia młodzieży nastoletniej i tej starszej. Jeśli ktoś jest głęboko zdemoralizowany, prezentujemy go jako pomnik demoralizacji - właśnie ku przestrodze młodszych. Tym samym unikam przekształcenia Ośrodka w Uniwersytet Wiedzy Ćpalniczej.
Nagradza i karze cała społeczność.
Kara nie jest tu żadnym straszakiem.
- W pewnym momencie ludzie już nie potrzebują kary - mówi szef Monaru - bo zaczynają działać uczciwie, a ja dostarczam im wtedy pozytywnych wzmocnień. Kara jest wtedy skuteczna, kiedy posługuje się nią osoba mająca wśród młodzieży autorytet, która jest aprobowana. W przeciwnym razie skutki byłyby fatalne.
I tak, początkowo z konieczności wymuszane zachowania zaczynają funkcjonować jako własne, jako autentyczne zachowania rodzinne.
Kotański jak i jego pacjenci głęboko wierzą w to, że człowiek nigdy nie stoi na straconej pozycji, że wszystko może jeszcze odzyskać, ale tylko dzięki rozumnym aktom rozważającym to, co konieczne, jak i doceniającym wartości ludzkie. Dlatego kształtuje się w Monarze hart ducha, wewnętrzny spokój jednostki przyczyniający się do znalezienia przez nią miejsca w społeczeństwie. Tylko przebudowa całej struktury osobowościowej narkomanów gwarantuje zwycięstwo nad nałogiem - powtarza po wielekroć Kotański i wierzą mu, że tak właśnie jest.
Że potrafi odkryć w nich jak gdyby na nowo człowieka i ocalić w nim to, co najważniejsze: godność. Pacjenci mówią o sobie: Musimy wszyscy podjąć ostateczną walkę na śmierć i życie i zaakceptować w sobie drugą część naszej natury, tę lepszą i prawdziwszą. Niestety, bardzo słabo rozwiniętą, poddającą się presji konformizmu i wygodnictwu. Bo trzeba nauczyć się przyjmować wydarzenia w sposób naturalny, nie tylko zmysłami i emocjami, ale i rozumem.
Kotański jest terapeutą z dużym autorytetem. W istocie łagodny i ludzki, jednocześnie potrafi być surowy i ostry w ocenach. Troszcząc się o swoich pacjentów uczy ich również dyscypliny. W tym celu stosuje metody bezkompromisowe, momentami brutalne. Każdy od pierwszego dnia musi się wziąć ostro do pracy, do wykonywania zadań, choćby były najbardziej prymitywne. Powoli przyzwyczaja się do nowych sytuacji tłumiąc w sobie narkotyczny głód.
Podczas psychoterapii pacjenci Monaru przeżywają wiele zróżnicowanych emocji. Począwszy od strachu i złości, a skończywszy na radosnych uczuciach. Dyskusje są ostre, nikt nikogo stara się nie oszczędzać. Wyrzucane są na zewnątrz wszystkie złości i pretensje, które w innych okolicznościach wymagałyby pewnej ilości środków pobudzających bądź uspokajających. Człowiek uwalnia się od nadmiernego napięcia. Konkretne emocje wpływają na określone zachowania, na sposób komunikowania się.
Wysiłek terapeuty koncentruje się tu głównie na wyjaśnieniu zachowania i odczytania jego sensu. Grupa jest tym krzywym zwierciadłem, w którym odbijają się wyraziściej cechy indywidualne każdego z osobna. Bowiem poszczególny człowiek dzieli się ze wszystkimi swoimi poglądami, bogactwem wizji, analizuje błędy popełniane w dotychczasowym życiu. Oczywiście oczyszczenie się przez owo wypowiadanie się nie następuje od razu, trzeba pokonać lęk i zwyczajną nieśmiałość. Nie są tolerowane przez społeczność sytuacje, gdy ktoś chce być ponad wszystkimi i ukrywa się w masce pozornej szczerości. Grupa bezwzględnie tropi przebiegłość i domaga się radykalnie porzucenia maski i ujawnienia poglądów. W Głoskowie podczas psychoterapii dochodzą często do głosu uczucia agresji, kiedy ci, na początku nieśmiali ludzie, redukują swój lęk. System ów uzasadnia agresję jako możliwość rozładowania się, bez używania przemocy fizycznej, a jedynie metodą werbalnego przekazu. Agresja okazuje się być pomocna w sztuce walki, którą uczy Monar. Walki fair.
Wokół narkomanii w Polsce panowało milczenie. Tymczasem z roku na rok dochodzą sygnały od lekarzy, wy chowawców, psychologów o niebezpiecznych tendencjach wzrastania liczby osób uzależnionych od tego nałogu. Szacuje się, że aktualnie mamy w naszym kraju od 150 do 300 000 narkomanów, co stanowi poważne zagrożenie społeczne, tym bardziej że choroba ta jest trudna do wyleczenia, a metody stosowane w zakładach rehabilitacyjnych nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. W związku z tym wydaje mi się zasadnym postulat, aby rządowy program walki z narkomanią uwzględnił dotychczasowe osiągnięcia Głoskowa.
Marek Jędrzejewski
"Po tej stronie granicy" (do spisu treści)