Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie chłopaka, który zmarł po dopalaczach
- Zapadła decyzja o przeprowadzeniu sądowo-lekarskiej sekcji zwłok - mówi Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej. - Chcemy ustalić przyczyny zgonu i odpowiedź na pytania: czy mógł on być spowodowany substancjami zawartymi w dopalaczach; jeśli tak, to czy miały one związek przyczynowy ze śmiercią.
Przypomnijmy. Ofiara dopalaczy, to 20 latek z Łodzi. W nocy z niedzieli na podziałek zmarł na oddziale toksykologii w łódzkim Instytucie Medycyny Pracy. Do szpitala przywiozło go pogotowie w piątek wieczorem. Chłopaka do ambulatorium przy ul. Sienkiewicza przyprowadziło dwóch kolegów. To od nich ratownicy dowiedzieli się, że pacjent zażył dopalacz. Przyszli po pomoc, bo ich kolega zasłabł grając w piłkę.
W ambulatorium pacjent był przytomny i bardzo pobudzony. Nie można było się z nim porozumieć. Według relacji pracowników stacji zachowywał się, jakby był w transie.
Jego stan bardzo szybko się pogarszał. Miał bardzo wysokie ciśnienie. Według lekarza w każdej chwili mogło stanąć serce. Do szpitala pojechał zaintubowany, czyli podłaczony do aparatury wspomagającej oddech.
W nocy z soboty na niedzielę, przestało bić serce. Lekarzom udało się wyreanimować pacjenta. Drugi kryzys przyszedł dobę później. Tym razem reanimacja się nie powiodła. W próbkach pobranych z krwi wykryto marihuanę i atropinę. Druga substancja może być składnikiem dopalacza.
Jakiego? Lekarze nie wiedza, bo testy, którymi dysponują, nie pozwalają na ich identyfikację. Ale wskazówką może być to, że po przyjęciu do szpitala chłopak wymiotował niebieską substancją. Według lekarzy, mógł to być barwnik z dopalacza. To znaczy, że zaszkodzić mogła niebieska tabletka, lub ampułka.
Komentarze