Naszą największą bronią w walce z dopalaczami jest profilaktyka - mówi prof. Mariusz Jędrzejko, szef Centrum Profilaktyki Społecznej.
Od jak dawna zajmuje się Pan dopalaczami?
Zaczęło się chyba w 2008 roku, kiedy po pierwszy raz zauważyliśmy, że ludzie zażywające narkotyki mają reakcje, nazwijmy je, „dziwne”, odmienne od dotychczas znanych. Tzw. klasyczne narkotyki wywołują na ogół reakcje podobne, kierunkowe, albo silnie pobudzają, albo tłumią lub oszołamiają. Te nowe dawały reakcje biegunowe - najpierw atak szału, później śmiech, tarzanie się po ziemi i chwilowy powrót do świadomości. I znowu naprzemienne. Miałem przypadek, że tzw. biorca deklarował przyjęcie jednej substancji, a jego koledzy mówili o 6-7 różnych reakcjach. Wtedy zaczęliśmy się zastanawiać, co się dzieje?
Było to zatem ok. 8 lat temu. Jak to możliwe, że nadal nie poradziliśmy sobie z tym problemem?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Nigdy nie będziemy mieli takiego prawa w pełni regulującego dopuszczalne zachowania ludzi. Potrzebna jest normalizacja tej kwestii na zasadzie prawa moralnego, kanonu nieprzekraczalnych zasad. Ludzie, którzy sprzedają dopalacze są natomiast całkowicie wyzuci z moralności, do cna zepsuci ale sami nie uważają się za przestępców. Mają często wyższe wykształcenie, nierzadko pochodzą z dobrych domów, a zasłaniają się tym, że sprzedaż dopalaczy nie jest zabroniona, dokładnie wiedząc, co sprzedają, czyli śmierć lub kalectwo. Dlatego nigdy, ani polskie, ani brytyjskie, ani amerykańskie prawo nie ureguluje tej kwestii.
Dobrze, ale mimo wszystko nikt nie otwiera u nas sklepów z heroiną, crackiem, czy też marihuaną.
Owszem, ale to dlatego, że te substancje są na wykazie substancji zabronionych. Dzisiejsza znajomość tablicy Mendelejewa, a także zaawansowane umiejętności chemików powoduje, że zmodyfikowanie nowych substancji nie stanowi żadnego problemu, tak samo jak np. zmodyfikowanie oleju samochodowego. Problem nie jest w granicach prawnych, technicznych, lecz w nieustannym przekraczaniu praw moralnych.
Łódzcy urzędnicy na poczekaniu zarządzili remont chodnika przed sklepem z dopalaczami, aby uniemożliwić wejście do środka. W Pabianicach jeden z księży „walczy” z dopalaczami za pomocą modlitwy. Wygląda to jednak na akt desperacji. A sprzedawcy tych substancji się śmieją i swoje zarabiają i tak. Jesteśmy skazani tylko na takie akcje?
Każdy sposób na utrudnienia im życia jest godny pochwalenia. Nawet jeśli ksiądz i starsze panie stają przed sklepem i nazywają handel dopalaczami łajdactwem. Zło trzeba nazywać po imieniu, bo to utrwala przekonanie innych ludzi, że dobro jest sprawniejsze i silniejsze. Każdy przejaw współczesnego łajdactwa, bigoterii, kołtuństwa musi znaleźć prawdziwe nazwanie nawet to, że istnieje jakaś Ramona, która potrafi zamówić marihuanę. Jest jeszcze inna sprawa. Zastanawiam się, dlaczego dilerzy uderzyli w województwo łódzkie, Górny Śląsk, natomiast nie ma ich zbyt wielu np. w Trójmieście, Warszawie, czy też Poznaniu? To nie jest przypadek. Te regiony wychodzą z bardzo dużych problemów związanych z biedą, bezrobociem, dekompozycją społeczną itp. A na dopalaczach zarabia się najwięcej tam, gdzie ludzie mają problemy. To są ich potencjalni klienci. Dlatego trzeba skupiać się nie tylko na walce z nowym typem przestępców ale także na odbieraniu im klientów. W każdy możliwy sposób, np. poprzez wzmacnianie harcerstwa, Orlików, klubów osiedlowych.
Prawo jest zatem bezsilne?
Jeśli chodzi o powstrzymanie produkcji nowych narkotyków to w dużej części będziemy nadal bezsilni. Dysponujemy jednak potężnym narzędziem czyli profilaktyką i widać, że ona zaczyna działać - badania wskazują, że 97 proc. młodych Polaków nigdy nie wzięło dopalacza. Osiągniemy jeszcze lepsze wyniki, jeśli jeszcze bardziej zaangażujemy się w szkolną i środowiskową profilaktykę, tak jak to robią Skierniewice, Wyszków, Oleśnica. Nie może ona jednak polegać na straszeniu, lecz mówieniu o empirycznych faktach i wskazywaniu alternatyw - sportu, kultury, fajnej zabawy. Jeśli młodzieży daje się twarde i niezbite argumenty, to zaczynają się wówczas zastanawiać.
A gdyby jednak pokusił się Pan o zaproponowanie jakichś prawnych regulacji?
Uważam, że sklepy z tzw. dopalaczami powinny uzyskiwać zgodę na wprowadzenie do obrotu każdej substancji i ponosić koszty ich przebadania. Nawet, jeśli są to artykuły kolekcjonerskiej lub „inne”. Jeśli natomiast, któryś z produktów poskutkuje utratą zdrowia, to podmiot, który sprzedał tę substancję, powinien pokrywać koszty leczenia. A od rządowych prawników, zadufanych w sobie, oczkuję aby stworzyli twarde ramy prawne dla takich działań. Nie może też być tak, że uczyniliśmy Sanepid odpowiedzialnym za politykę dopalaczową, a nie dajemy mu koniecznych środków na profilaktykę. To myślenie socjalistyczne.
Jakie były najcięższe przypadki, z którymi Pan się spotkał się?
Byłem już świadkiem śmierci po zażyciu dopalaczy, to bolesne doświadczenie. Spotkałem chłopca, który miał tętno 220 i modliliśmy się, żeby pogotowie zdążyło. Inny miał temperaturę 42 stopnie i cały czas rosła. To są kwestie fizyczne. Jeśli chodzi o psychikę, to 16-latek próbował wejść na ścianę. Cały czas spadał, był poobijany ale nie pozwalał sobie pomóc, reagując skrajną agresją. Ważna uwaga do rodziców i nauczycieli - takim osobom trzeba pomagać, nawet jeśli nie chcą, natychmiast wzywać pogotowie. Najgorsze jest to, że nie wiemy jakie będą dalekosiężne skutki zażywania dopalaczy, gdyż od strony medycznej zajmujemy się tym dopiero pięć lat. Dla przykładu, LSD zajmujemy się już blisko 100 lat, a amfetaminą od lat 60. Nie wiemy, czy ludzie, którzy biorą dopalacze nie będą tracili zdolności rozrodczych, ani jak te substancje wpłyną na ich układ oddechowy lub krwionośny.
Są narkotyki, które szkodzą na porównywalnym poziomie?
Dopalacze można raczej porównać do sumy kilku narkotyków. To są takie konglomeraty różnych psychoaktywnych substancji, skomplikowane modyfikacje chemiczne. Do tej pory najsilniejszym narkotykiem była heroina lub tzw. makiwara. Żeby zabić człowieka, trzeba było ją brać codziennie przez trzy, cztery lata. Codziennie! Dopiero wtedy serce i inne organy odmawiały posłuszeństwa. Z dopalaczami jest natomiast tak, że niektóre po jednym zażyciu kończą życie człowieka. Do tego dochodzą skrajne, niekontrolowane reakcje psychofizyczne.
Można wysnuć zatem wniosek, że tradycyjne narkotyki są takim „mniejszym złem”?
Nie, choć tak chcieliby tzw. legalizatorzy marihuany. To jest po prostu inny typ zła, nie ma kategorii „mniejszego zła”. Proszę spróbować 11-latka wsadzić do samochodu osobowego i wpuścić go na autostradę A2. Jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że się rozbije, prawda? Jeśli wsadzimy, go do Ferrari, to pewnie rozbije się szybciej, ale jaka ostatecznie jest różnica? Siła działania dopalaczy jest nieporównywalnie większa, ale zło, to zło.
Pojawiły się jednak głosy, że pomogłoby złagodzenie przepisów dotyczących tzw. narkotyków miękkich. Zdaniem zwolenników tej opcji, dopalacze są popularne, dzięki swojej dostępności.
To jest bajka „Wolnych Konopi” i podobnych organizacji, niektórych posłów i jednego z byłych ministrów zdrowia. To bajkopisarze. Zalegalizowanie lub zdepenalizowanie marihuany w żaden sposób nie zmniejszy zażywania zamienników narkotyków - nigdzie na świecie takie proces nie został w widocznej skali zdefiniowany. Oczywistą jest natomiast teza, że alkohol jest znacznie groźniejszych od marihuany, zabija więcej ludzi, tak samo jak tytoń. Ale to żaden argument za legalizacją marihuany, nie ma w tym żadnej logiki. Narkotyki, alkohol i dopalacze, to są całkowicie odmienne problemy, bo to są całkowicie inne substancje. Powiem więcej. Gdybym miał dowód na to, że legalizacja marihuany likwiduje rynek dopalaczy, to byłbym jednym z pierwszych zwolenników tego rozwiązania.
Część krajów zdecydowała się jednak na ten krok.
Bo postawili wolność przed prawdą, tam zwycięża kantowska wizja człowieka „niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”. Błąd fatalny. Czy na przykład w Wielkiej Brytanii albo Holandii nie sprzedaje się dopalaczy? Oczywiście, że się sprzedaje. Proszę spojrzeć na Czechy, które bardzo odważnie zalegalizowały narkotyki. Nie zmniejszyło to jednak problemu.
To co dalej?
Jeśli komuś „podwinie się noga”, nie można go deprecjonować, nazywać go ćpunem. Trzeba pomagać, nawet jeśli nie chcą pomocy, pomagać ich rodzicom, wciągać w pozytywne relacje a jeśli trzeba kierować na terapię - potrzebujemy radykalnej zmiany prawa w tym zakresie. Terapie osób ewidentnie uzależnionych powinna być bezdyskusyjnie, natychmiastowa i obowiązkowa.
Komentarze