Właśnie jesteśmy świadkami kolejnego ataku paranoi antynarkotykowej. Tym
razem głównym bohaterem jest pigułka UFO. Telewizja i radio nie mogą
nadążyć w podawaniu sensacyjnych informacji o kolejnych zgonach, przy okazji
tracąc rachubę w ilości trupów. Raz dowiadujemy się, że UFO zabiło 19
osób, by za godzinę liczba ta spadła do 9. Opinia publiczna jest zszokowana,
agresja wobec dilerów i "ćpunów" osiąga apogeum, paranoja rozwija się w postępie
geometrycznym. To doskonały grunt dla wszelkiej maści zbawicieli pod postacią
komendantów policji czy polityków. Co prawda ci drudzy nie mają pełnego pola do
popisu, bo dopiero co wprowadzili w życie represyjną ustawę, ale nie wierzę że
nie spróbują wykorzystać okazji do zdobycia elektoratu. Policja natomiast
zapowiada kolejne akcje "profilaktyczne", które jak zwykle będą polegały na
złapaniu kilku "płotek" narkobiznesu i pokazowych procesach. To nic, że wśród
nich mogą pojawić się zwykli zjadacze pigułek, którym podstawieni świadkowie i
"niezawisłe" sądy udowodnią handel. Opinia publiczna będzie zadowolona. Sposób
jest stary i sprawdzony - już w starożytnym Rzymie "wrogów ludu" publicznie
rzucano lwom na pożarcie, by zaspokoić próżność ludu i zyskać jego sympatię.
Teraz sposoby są mniej barbarzyńskie, choć dla ofiar nie ma to pewnie większego
znaczenia.
Tymczasem UFO zabiło mniej osób niż w ciągu każdego tygodnia ginie w
wypadkach samochodowych. Tylko społeczeństwo do ofiar motoryzacji już się
przyzwyczaiło, a narkotyki nadal budzą emocje, bo są czymś nowym. Wszystko co
nowe i nieznane, budzi strach. To jest naturalna, instynktowna reakcja, którą
odziedziczyliśmy po przodkach. Kedyś pozwalała przetrwać w świecie rządzonym
prawami dżungli; teraz jest doskonałą pożywką dla mediów i, przede wszystkim,
rządowej propagandy. Skąd takie śmiałe twierdzenia? Może zacznę od
początku.
Otóż UFO to pigułka potocznie zwana Ecstasy. Niestety, z
oryginałem, który pojawił się na rynku w latach 70-80, nie ma ona nic wspólnego.
Prawdziwa ecstasy to czyste MDMA, czyli 3,4-metylenodioksymetamfetamina,
związek o względnie niskiej szkodliwości i praktycznie nieuzależniający. Synteza
MDMA jest jednak skomplikowana i, co najważniejsze, dość kosztowna. Dlatego od
momentu delegalizacji, w pigułkach dostępnych na czarnym rynku, MDMA było
stopniowo wypierane przez inne, tańsze związki. Najczęściej była to amfetamina,
efedryna, czasami substancje podobne do MDMA. Potem pojawiło się DXM, związek
dość łatwy do przedawkowania, a jednocześnie składnik niektórych syropów
przeciwkaszlowych(!). Co znajduje się w UFO? Tego nikt nie wie, możliwe
że sam producent nie jest pewien składu. Na pewno nie jest to MDMA. Zresztą o
MDMA mało kto już pamięta, nawet media twierdzą że pigułki produkuje się z
amfetaminy i... LSD! Mimo to, nazwa ecstasy jak etykietka, jest
przyczepiana do każdej nielegalnej pigułki. Dzięki temu, zabójcze efekty można
przypisać praktycznie każdej nielegalnej substancji, a przez to zasiać wśród
ludzi strach przed narkotykami w ogóle. Ludziom głoszącym propagandę nie udało
się w ten sposób oczernić tylko marihuany. Ale to nie problem, wystarczy że w
Teleekspresie i Wiadomościach pojawiła się krótka wzmianka o "13-latku, który
o mało nie umarł po zażyciu marihuany, a życie zawdzięcza jedynie szybkiej
pomocy szkolnego pedagoga". Nieważne, że marihuana przez ponad 5000 lat
nikogo nie zabiła. Wystraszone społeczeństwo przełknie bez bólu największą
nawet bzdurę dotyczącą narkotyków. W ten sposób po raz kolejny wrzucono do
jednego worka trawkę i syntetyczne środki.
Nie przeczę jednak temu, że po zapaleniu polskiej trawki można się
przekręcić lub przynajmniej pochorować. Sprawa ma się podobnie jak z UFO
- winne są temu zanieczyszczenia i różne "dopalacze" dodawane przez pomysłowych
dilerów. Podobnie jak w czasach amerykańskiej prohibicji alkoholowej tysiące
ludzi zmarło od alkoholu metylowego, tak teraz można nadziać się na różne
trucizny w innych, nielegalnych narkotykach. I podobnie jak wtedy, przyczyną
tego jest właśnie prohibicja. Gdyby zalegalizować narkotyki i zlecić ich produkcję
wyspecjalizowanym laboratoriom farmaceutycznym, gdzie dopilnowano by czystości i
stałej wielkości dawek, ofiar praktycznie by nie było. Tak się składa, że
najbardziej wyniszczającymi i zabójczymi spośród popularnych narkotyków są
alkohol, kokaina i amfetamina. Reszta plasuje się o wiele, wiele niżej. Stawkę
zamyka trawka i nieszkodliwe fizycznie halucynogeny, w tym LSD posądzane nawet o
wywoływanie zmian genetycznych.
Prohibicja, która zaczęła się w Stanach i objęła wszelkie substancje
odurzające, miała oczyścić społeczeństwo z nałogów. Niestety, piękne marzenia
się nie ziściły - na jaw wyszła gorzka prawda, że ludzie po prostu lubią się
odurzać. Tak się złożyło, że ulubioną używką zachodniej cywilizacji jest alkohol
(co zresztą widać w agresji, z jaką tępiła inne kultury) i nie ma sposobu by go
ludziom odebrać. Prohibicja alkoholowa nie miała racji bytu i w końcu upadła,
jednak reszta narkotyków pozostała pod paragrafem, bo władza zwietrzyła w tym
doskonałe narzędzie do panowania nad masami.
"Żeby odciągnąć uwagę swoich owieczek od problemów
przeludnienia, wyczerpywania się źródeł surowców, niszczenia lasów, pandemicznego
zanieczyszczenia wód, lądów i nieba, wydali wojnę narkotykom. Teraz Rada miała
wygodny pretekst do powołania międzynarodowej policji, której rzeczywistym
zadaniem było jednak zduszenie światowej kontestacji*. Funkcjonariuszy
tej ponadpaństwowej policji nazywano Agentami Urzędu Generalnej Eksterminacji
Narkotyków, w skrócie: AUGEN, co po niemiecku znaczy "oczy".
- To głupek.
- Tak, ale... boję się że inni przejrzą na oczy.
Członek Rady Teksasu podnosi oczy znad krzyżówki.
- A czym tu się przejmować? Mamy przecież głosy Większości Idiotycznej.
- To nie jest większość.
- No i co? A zresztą po co komu większość? Dziesięć procent plus policja i
wojsko. To zawsze wystarczało. Poza tym mamy media, swoich ludzi gdzie trzeba
i pociągamy za wszystkie sznurki. Czy jakiś poważny dziennik choćby
zasugerował, że wojna z narkotykami to tylko zasłona dymna? Czy ktoś dopytuje,
dlaczego nie ma pieniędzy na badania naukowe i leczenie uzależnionych? (...)
Czy ktoś narzeka, że handlarze powieszeni na Malezji nie są właściwie bossami
karteli? Nie ma takiej informacji, której media nie połkną i nie wyrzygają w
artykułach redakcyjnych. No więc o co chodzi?
- Podcinamy gałąź, na której siedzimy.
- Nie, tylko przykręcamy śrubę i eliminujemy drobną konkurencję.
- Ale jeśli wybijemy wszystkich ćpunów...
- Tego nie zrobimy. Zabijemy tylko tylu, żeby wywindować cenę narkotyków,
dopuszczając oczywiście okresy liberalizacji prawa."
*Jak powiedział William von Raab, z Urzędu Celnego Stanów
Zjednoczonych: "To jest wojna i każdy, kto choćby zasugeruje jakąkolwiek
tolerancję wobec narkotyków, powinien zostać uznany za zdrajcę."
- William S. Burroughs, "Cień szansy"
Burroughs obnażył całą prawdę. Władza znajduje sobie wroga, w którego społeczeństwo
mogłoby skierować swoją agresję i którego mogłoby obciążyć winą za wszelkie
niepowodzenia i klęski. Najważniejszy jednak powód, to przypodobanie
się opinii publicznej. Rząd, który zwalcza wroga, nęka go represjami zawsze zyskuje
sympatię. Nieważne, ile przy okazji kradnie i ile błędów popełnia.
Oczywiście władza nie jest na tyle głupia, by wroga zniszczyć. To byłoby właśnie
podcięcie gałęzi, na której się siedzi. Będzie go zwalczać, ciągle demonizując jego
postać, ale nie usunie. Czy nie przypomina to do złudzenia "Roku 1984" Orwella
i sztucznego podsycania nienawiści do wrogów Wielkiego Brata?
Mechanizm działania jest prosty i sprawdzony. Już kilkadziesiąt lat temu użył
go Hitler by zyskać sobie fanatyczną wiarę społeczeństwa. Wtedy wrogami byli
Żydzi i inni przedstawiciele mniejszości narodowych. Tragiczne doświadczenia
tamtego okresu uświadomiły jednak ludzkości, jak wielkie było to kłamstwo. Teraz
ludzie są trochę, ale tylko odrobinę mądrzejsi. Kolejne rządy na całym świecie
musiały poszukać sobie innego fetyszu, którym mogłyby straszyć poddanych. Teraz
wrogami są dilerzy i ćpuny, a przede wszystkim narkotyki. Jest to wróg o tyle
wygodniejszy i lepiej spełniający swoją rolę, że można uderzyć w najczulszy
punkt każdego człowieka, pobudzić najbardziej pierwotny i najsilniejszy instynkt
- wywołać strach o własne dzieci.
Na początku lat 90-tych, gdy narkotyki dopiero się u nas pojawiały, cały kraj
sparaliżowała plotka o dilerach podstępnie odurzających dzieci w szkołach. Informacje o
handlarzach rozdających "pierwsze działki za darmo" krążą wsród ludzi do dziś,
mimo że tak naprawdę nikt takiego zdarzenia nie zanotował. Jeśli nawet takie
przypadki miały miejsce, to były sporadyczne i doszło do nich już po
telewizyjnych informacjach. Mało kto zastanowił się, jak straszna jest to bzdura.
Przeciętny diler zbankrutowałby, gdyby rzeczywiście miał rozdawać narkotyki za darmo.
No, chyba że rozdawałby trawkę, ale to mija się z celem. Marihuana nie uzależni
klientów na tyle, by byli zmuszeni dalej się w nią zaopatrywać. Niemniej jednak
cel został osiągnięty - ludzie nie zastanawiając się, przełknęli bzdurę
serwowaną im przez telewizję. W połączeniu z embargiem na wszelkie rzetelne
informacje o narkotykach, dało to doskonały efekt. Władza wydając coraz
ostrzejsze ustawy antynarkotykowe, zaskarbia sobie wdzięczność ludu.
Naiwny jest ten, kto wierzy, że prohibicja pomoże jego dzieciom. Wręcz
przeciwnie - zanieczyszczone narkotyki i całkowity brak kontroli nad nimi
powodują, że ofiar jest jeszcze więcej. Mimo to, mało kto uświadamia sobie
prosty fakt, że ludzie nie zatruwają się narkotykami z własnej woli. Wypadki są
głównie owocem niewiedzy lub zwykłego przypadku. Nie do pomyślenia dla większości
społeczeństwa jest fakt, że trzeba działać w drugą stronę i doprowadzić do
legalizacji. Większość gotowa jest własnymi rękami rozszarpać dilerów na
kawałki. Tak właśnie reaguje człowiek, gdy myśli, że życie jego dzieci jest
zagrożone. Pozostaje pytanie, jak długo jeszcze będziemy pozwalali, by nas
okłamywano? Ile ofiar musi jeszcze pociągnąć za sobą prohibicja, by ludzie
zauważyli, że jest bezsensowna?