Dnia dzisiejszego (20.09.) musiałam pożegnać mojego narzeczonego, który wyjeżdżał beze mnie do wujka. Wiele spraw się złożyło na jego samotny wyjazd, w tym także nasze kłótnie. Dzisiejsza kłótnia jednak doprowadziła nas do konsensusu, jednakże wyjazdu nie dało się odwołać, więc świeżo pogodzeni, musieliśmy się pożegnać na trzy dni. Smutek i tęsknota naprowadzały mnie na głupie myśli, ażeby znaleźć pocieszenie w PST. Jednak po dłuższym namyśle postanowiłam tego nie czynić, gdyż sobie i mojemu ukochanemu obiecałam, że będę sobie sama radziła ze złymi myślami.
Pan Marian z Bydgoszczy od 26 lat walczy z HIV. Żyje dzięki marihuanie
Kategorie
Źródło
Odsłony
180Przełom maja i czerwca ’94. Francja, wielu młodych ludzi z całej Europy bawiących się beztrosko i żyjących razem na tzw. squacie. Właśnie w takich okolicznościach znalazł się Marian z Bydgoszczy. Trwała impreza, w pewnym momencie znajomy przyprowadził piękną dziewczynę… Miłosne uniesienia, chwila nieuwagi i życie 23-letniego wówczas Mariana zmieniło się na zawsze. Młody mężczyzna niedługo potem usłyszał brzmiącą jak wyrok diagnozę – wirus HIV. Jego życie rozpadło się na kawałki, ale po jakimś czasie stanął na nogi. Jako dojrzały człowiek skończył szkołę, wcześniej założył firmę. Niestety, leczenie zakażenia HIV miało wiele skutków ubocznych: biegunki, skoki ciśnienia, brak apetytu. Walka z wirusem wykończała organizm bydgoszczanina. Po latach pan Marian nie ukrywa: – Gdyby nie marihuana, poszedłbym do piachu, jak mój sąsiad – podkreśla. Problem w tym, że skuteczna terapia powoduje, że bydgoszczaninem „interesuje się” wymiar sprawiedliwości.
Pan Marian ma 49 lat, ale w młodości dużo podróżował. Bywał m.in. we Francji i we Włoszech. W pierwszym z wymienionych krajów pewnego wieczoru jego życie zmieniło się na zawsze. Choć nic tego nie zapowiadało – przecież w owych czasach młody Marian sporo imprezował – pojawiał się alkohol i chętne na miłość bez zobowiązania dziewczęta. Tego dnia jego uwagę zwróciła dziewczyna, którą przyprowadził znajomy.
– Sama zagadała, padło pytanie, czy ja też śpię na squacie, na co odparłem, że jeśli chce ze mną iść, musi wziąć butelkę wina – wspomina po latach pan Marian. – Nie minęło 15, 20 minut, a ona przyszła z tą butelką. No i się po prostu „puknęliśmy” – dodaje.
To był przełom maja i czerwca, ale mimo ciepłej pogody pan Marian nagle zachorował. Mieszkający wtedy we Francji bydgoszczanin długo nie mógł dojść do siebie, męczyły go gorączki. Mężczyzna wreszcie trafił do lekarza, ale nie z powodu niedającego się wyleczyć przeziębienia, tylko nagłego wypadku, jakiego doznał. Wiadomość o zakażeniu spadła na niego jak grom z jasnego nieba.
– Pani doktor mnie w ogóle nie słuchała, tylko wypisała kwit na badanie na HIV. Poszedłem, no i w jednej chwili wysypało mi się życie jak pudełko zapałek – wspomina z goryczą pan Marian.
POWRÓT DO POLSKI
W 1995 roku mężczyzna wrócił z Francji do Polski. W kraju podupadł psychicznie, wpadł w szpony depresji. Jako odpowiedzialny człowiek pan Marian wiedział, że kontakty seksualne nie wchodzą w grę. Z tego powodu czuł się coraz bardziej samotny. – Przez kilkanaście lat ukrywałem się przed kobietami. Miałem momenty prawdziwego załamania – przyznaje po latach pacjent medycznej marihuany.
Sytuacja pana Mariana nie poprawiała się. Mężczyzna wpadał w coraz większy dołek psychiczny, odizolował się od społeczeństwa. Cierpiący pacjent postanowił poszukać remedium. Był początek XXI wieku, internet w Polsce powoli rozpowszechniał się. To właśnie w sieci bydgoszczanin znalazł pierwsze artykuły o leczniczych właściwościach marihuany. Mimo że terapia była nielegalna, mężczyzna postanowił wypróbować leczenie na własną rękę. Efekty były natychmiastowe i wręcz niesamowite.
– Wcześniej człowiek mógłby się sam „zajeździć” psychicznie. Ciągle pytałem się sam siebie, dlaczego to właśnie ja się zaraziłem. Przecież nie zrobiłem nic złego! A marihuana dała mi wiarę w siebie i, można powiedzieć, skrzydła.
W międzyczasie zakażony HIV pacjent musiał też zacząć terapię ciężkimi lekami, które ograniczały namnażanie się wirusa w organizmie. A te miały wiele skutków ubocznych. Ale u innych! Znajomi pana Mariana uskarżali się na kłopoty z ciągłymi biegunkami, stracili apetyt, pojawiły się skoki ciśnienia. A pan Marian wciąż czuł się dobrze, co zadziwiało nawet lekarzy!
– Rozmawiałem z jedną panią doktor, która była bardzo sceptyczna co do marihuany, nie wiem czemu, która pytała o to, czy regularnie biorę leki. Pamiętam, otworzyła plik z wynikami i powiedziała, że są bardzo dobre, że to wręcz niemożliwe, to co się dzieje. Ja jej odpowiedziałem, że regularnie do leków przyjmuję marihuanę, a ta natychmiast to dopisała do kartoteki – opowiada mieszkaniec Bydgoszczy.
PRZEZORNY – ZABEZPIECZONY?
Skąd pacjent walczący z ciężką chorobą brał marihuanę w czasie prohibicji? Pan Marian był na tyle rozsądny, by nie napychać kieszeni dilerów, którzy oferują podejrzany susz z niepewnego źródła. Mężczyzna postanowił natomiast uprawiać krzaki u siebie, co zapewniło terapeutyczne właściwości rośliny. Niestety, mimo że pacjent poprawiał własną jakość życia i skutecznie walczył z chorobą, w pewnym momencie stanął przed obliczem wymiaru sprawiedliwości.
– Podejrzewam, że pewna osoba, która dowiedziała się, że uprawiam marihuanę w celach leczniczych, doniosła na mnie – nie ma wątpliwości pan Marian. – Jej syn chciał uprawiać marihuanę na sprzedaż, co było dla mnie nie do pomyślenia – podkreśla nasz rozmówca. Ktoś doniósł na bydgoszczanina, a powodem kłopotów prawnych było lekarstwo. Pana Mariana odwiedzili policjanci, skonfiskowano mu sadzonki marihuany oraz potrzebny do uprawy sprzęt. Oskarżono go o wytwarzanie substancji psychoaktywnych oraz o posiadanie znacznych ilości. Rozprawa trwa.
Pan Marian od 2008 roku jest właścicielem firmy świadczącej usługi sprzątające, jego biznes rozwija się harmonijnie. Mężczyzna regularnie płaci podatki, niedawno – ku własnej radości – uzupełnił wykształcenie. Czuje się zadowolony i spełniony. Ale wymiar sprawiedliwości chce rozliczyć mężczyznę za lekarstwo, które pomaga mu przeżyć kolejny dzień. Pan Marian podkreśla, że leki, które powstrzymują HIV, mają fatalny wpływ na organizm.
– Jeden znajomy, który też był zarażony wirusem HIV, mówi że eksploduje, wtedy zażywał ten szkodliwy lek. A kolega skończył tak, że umarł. Gdyby nie marihuana, poszedłbym do piachu, jak mój sąsiad.
USTAWA NIE DLA PACJENTÓW
Pan Marian podkreśla, że ustawa o medycznej marihuanie nie jest wystarczająca dla potrzeb pacjentów. Sam uprawiał wiele odmian, dzięki mozolnemu trudowi znalazł gatunek, który skutecznie leczy jego dolegliwości. Teraz pacjenci są ograniczeni do bardzo drogich lekarstw z apteki, które są nieosiągalne dla przeciętnego pacjenta. Gdyby pan Marian leczył się legalnie, musiałby przeznaczyć na terapię koszt zakupu samochodu.
– 300 zł za wizytę, potem 150 zł w jedną stronę za podróż do klinki w Warszawie, a potem kupuję w aptece jeden gram za 65 zł. Zapas na jeden dzień. To się nie opłaca – nie owija w bawełnę pacjent.
Co zatem proponuje pan Marian? Kliniczny pacjent medycznej marihuany nie chce pełnej legalizacji. Chodzi mu o dekryminalizację.
– Domagam się prawa do posiadania czterech krzaków na własny użytek. Tyle wystarczy – zapewnia bydgoszczanin. – Nie chcę żadnego handlu, bo to tworzy patologie – zaznacza.
Sprawa pana Mariana rozstrzygnie się w środę, 8 lipca, w Sądzie Rejonowym w Bydgoszczy.
UPDATE, na podstawie Gazety Wyborczej:
- Możliwe jest, że dzisiaj zapadnie wyrok - mówił przed rozprawą adw. Stelios Alewras, obrońca pana Mariana.
Tak się jednak nie stało, sąd uwzględnił wniosek obrony, aby uzupełnić opinię dotychczasowych biegłych, poprzez ich przesłuchanie na kolejnym terminie. Po tym przesłuchaniu sąd zdecyduje czy zwracać się dodatkowo o opinię do biegłej sądowej Doroty Rogowskiej- Szadkowskej, lekarki, która od lat zajmuje się zastosowaniem marihuany w medycynie i jest członkiem honorowym Polskiego Towarzystwa Naukowego AIDS.
Kolejna rozprawa odbędzie się w październiku.