Po tym co napisałem w Set&Setting, czułem że psychodeliki dadzą mi to czego szukam. Coś co pozwoli mi zobaczyć i zrozumieć więcej.
21 : 00
27 mg 4 ho met ląduje w chusteczce, połykam i wychodzę z domu pokazać się u koleżanki na urodzinach.
21 : 30
Tom Wainwright, redaktor brytyjskiego The Economist, opublikował ostatnio książkę zatytułowaną "Narkonomia: Jak prowadzić kartel narkotykowy", w której traktuje rynek narkotykowy jako zwykły biznes, znajdując wspólne płaszczyzny pomiędzy podziemiem i legalnie działających korporacjami, takimi jak Walmart, McDonald's czy Amazon. Wainwrighta uderzyło to, w jak znacznym stopniu "El narcotráfico" to po prostu biznes jak każdy inny, o którym jednak zwykle pisze się tak, jakby chodziło o wojnę.
Branża narkotykowa to biznes warty miliardy dolarów. Przywódcy karteli, jak El Chapo, regularnie pojawiali się na liście miliarderów magazynu Forbes pomimo nielegalności ich działań i skupionej na nich uwagi organów ścigania. Z popytem, który w odniesieniu do towarów takich jak kokaina czy heroina wydaje się być nieskończony i pracą sprawnie wykonywaną przez rozbudowane sieci przestępcze, konsumpcja i zyski wyglądają na potencjalnie równie nieograniczone. A w przeciwieństwie do firm z listy Fortune 500, kartele mogą budować quasi-monopolistyczne imperia i osiągać taki poziom zdominowania rynku, o jakim grube ryby jak Warren Buffett czy Zuckerberg mogą tylko pomarzyć.
Tom Wainwright, redaktor brytyjskiego The Economist, który przez trzy lata prowadził meksykańskie biuro tygodnika, opublikował ostatnio książkę zatytułowaną Narkonomia: Jak prowadzić kartel narkotykowy, w której traktuje rynek narkotykowy jako biznes, znajdując wspólne płaszczyzny pomiędzy podziemiem i legalnie działających korporacjami, takimi jak Walmart, McDonald's czy Amazon. Wainwrighta uderzyło to, w jak znacznym stopniu "El narcotráfico" to po prostu biznes jak każdy inny, o którym jednak zwykle pisze się tak, jakby chodziło o wojnę. W swojej książce przygląda się na przykład temu, jak ciemna sieć uderza w ulicznych dilerów, oferując niższe ceny, lepszą kontrolę jakości oraz asortyment szerokiego spektrum sprzedawców zebrany w jednym miejscu, analogicznie jak Amazon utrudnił lokalnym sklepom utrzymanie się na rynku.
Wainwright spędził w sumie pięć lat na prowadzeniu badań i pisaniu książki. Jego podróże zaprowadziły go do miast rządzonych przez gangi i w najniebezpieczniejsze rejony Ameryki Środkowej, do więzienia w Republice Dominikany i na pola koki w boliwijskich Andach. Książka opisuje handel narkotykami jako zwykłą działalność gospodarczą, włączając analizy kwot, jakie branża generuje, czy tego, jak masowe osadzanie w więzieniach prowadzi do pojawiania się lepiej wykwalifikowanych przestępców oraz proponuje, jak możemy wykorzystać mechanizmy rynkowe aby opanować - jeśli nie rozwiązać - problem narkotyków. VICE rozmawiało emailowo z Wainwrightem krótko przed tym, nim wydawnictwo PublicAffairs opublikowało jego książkę w 23 lutego.
VICE: Co sprawiło, że zdecydowałeś się spojrzeć na handel narkotykami jak na zwykłą działalność biznesową?
Tom Wainwright: Pracowałem w Meksyku opisując cały region na potrzeby The Economist i okazało się, że przez połowę czasu pisałem o zwykłych przedsiębiorstwach – naftowych, samochodowych, telekomunikacyjnych, nieważne - a drugą połowę o wojnach narkotykowych. Im więcej miałem z jednym i drugim do czynienia, tym mocniej zdałem sobie sprawę, że historia narkotyków to tak naprawdę po prostu historia biznesu, aczkolwiek szczególnie okropnego.
Gdy rozmawiałem z zaangażowanymi w to ludźmi, ich komentarze były tego samego rodzaju, co w wypadku innych ludzi biznesu: liderów gangu martwiła rekrutacja, młodsi członkowie narzekali na niskie płace, meksykańskie kartele praktykowały offshoring swojej działalności do tańszych krajów Ameryki Środkowej, a niektóre z nich charakteryzowało nawet coś na kształt "korporacyjnej odpowiedzialności społecznej" jako sposób utrzymywania zadowolenia wśród członków lokalnych społeczności. Pomyślałem zatem: co by było, gdybym napisał o branży narkotykowej tak, jak gdyby był to normalny biznes?
Czy możesz mi opowiedzieć o miejscach, które odwiedziłeś podczas badań na potrzeby tej książki?
Podróżowałem sporo po Ameryce Łacińskiej, a także po całym Meksyku. Pojechałem do Ameryki Środkowej, koncentrując się na Gwatemali, Hondurasie i Salwadorze, odwiedziłem także uprawy koki w boliwijskich Andach i więzienie w Republice Dominikany. W Stanach przyglądałem się eksperymentowi z legalizacją w Kolorado.
Książka mówi też o branży dopalaczy, która, wierzcie lub nie, ma swoje korzenie przede wszystkim w Nowej Zelandii, choć muszę przyznać, że tam akurat nie dotarłem. Przyjrzałem się także europejskiemu przemytowi, w tym raportom z Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkam, oraz przykładom z różnych innych miejsc, zwłaszcza Holandii. Jest to globalny biznes, więc chciałem, aby książka też miała taki charakter, choć tak naprawdę skupia się na obu Amerykach.
Jakiego rzędu pieniądze robią nowoczesne kartele narkotykowe?
Nikt tego dokładnie nie wie, bo nie publikują swoich rachunków. Ale ONZ szacuje, że rynek narkotyków jest wart około 300 miliardów $ rocznie. Największą z tego częścią jest marihuana - generuje prawie połowę tej sumy, ponieważ jest tak popularna. Co ciekawe, marihuana nie jest aż tak opłacalna w porównaniu z innymi narkotykami. W miarę, jak marihuana jest legalizowana, kartele w większym stopniu opierają się na innych narkotykach: kokaina jest tu ostoją dla Ameryki Łacińskiej, choć obecnie w coraz większym stopniu idzie ona w heroinę. Podąża w ten sposób za możliwościami, jakie na amerykańskim rynku otworzyła dla sprzedaży opioidów epidemia nadużywania przeciwbólowych leków na receptę.
Czego kartele nauczyły się od wielkich firm takich jak Walmart?
Wiele, choć chciałbym, żeby było jasne - bo nie mam ochoty skończyć się na niewłaściwym końcu pozwu ze strony Walmartu - że żadna z legalnych firm wymienionych w mojej książce nie jest w niej jako taka oskarżana o jakiekolwiek wykroczenia. W przypadku Walmartu chodzi o to, jak podporządkowują sobie dostawców. Walmart bywa czasem oskarżany o monopson, to znaczy bycie monopolistą jako jedyny bądź główny nabywca pewnych produktów na określonych rynkach. Chodzi o to, że są tak duzi, że skutecznie dyktują ceny swoim dostawcom.
Kartele robią coś podobnego w Ameryce Południowej ze swoimi dostawcami liści koki. Rolnicy nie mają nikogo innego, komu mogą je sprzedać, więc gdy uprawa się nie powiedzie lub zostanie zniszczona przez kolumbijskie siły powietrzne - to rolnicy oberwą, nie kartele. To dlatego cena kokainy W USA od dziesięcioleci prawie się nie zmienia.
A co z McDonald's?
Chodzi o franczyznę. Spójrz na meksykański kartel Las Zetas. Pozwalają oni lokalnym gangom korzystać z marki Zetas, co czyni je dużo bardziej skutecznymi na polu wymuszeń, w zamian za co główny kartel dostaje udział w ich zarobkach. Zetas trapią również niektóre z tych samych problemów, z którymi boryka się McDonald's, gdy na przykład ich franczyzobiorcy oskarżają się wzajemnie o wkraczanie na nieswoje terytorium, podobnie jak robią to restauracje McDonald's.
Czy możesz rozwinąć swoją myśl, że masowe osadzanie w więzieniach przyczynia się do pojawiania się bardziej wykwalifikowanych przestępców?
Jednym z największych problemów karteli jest rekrutacja pracowników. Rotacja jest bardzo wysoka, ponieważ ci goście są ciągle zabijani lub aresztowani. Nie mogą po prostu ogłaszać się w gazetach. To dla nich koszmar. Ale, na szczęście dla nich, wymyśliliśmy miejsca, gdzie przetrzymujemy rzesze młodych bezrobotnych ze środowisk przestępczych - wszyscy bez żadnego sensownego zajęcia na miejscu i bez perspektyw na znalezienie pracy po wyjściu. Nazywa się to więzieniem i w zamyśle ma reformować sprawców, stanowi jednak dar z niebios dla przestępczości zorganizowanej. Carlos Lehder i George Jung, który de facto sprowadzili kokainę do Ameryki, poznali się dzieląc więzienną celę. Jeden wiedział, jak przemycić narkotyki samolotem, drugi miał powiązania w Kolumbii, a reszta jest historią. Ich spotkanie zostało opłacone i zorganizowane przez amerykańskiego podatnika.
Jakie jest generalnie Twoje zdanie na temat amerykańskiej wojny z narkotykami?
Cóż, spotkałem wielu policjantów i żołnierzy poświęcających swoje życie walce z narkotykami i myślę, że większość z nich uważa, że robią to, co trzeba, a ja ich za to szanuję. Ale myślę, że zostali wprowadzeni w błąd. W ciągu ostatnich kilku lat liczba osób na całym świecie używających marihuany i kokainy wzrosła o 50 procent, a liczba użytkowników opiatów potroiła się. Wszystko to w zamian za wydane miliardy dolarów i dziesiątki tysięcy ofiar śmiertelnych. Skuteczna polityka tak nie wygląda.
Czego możemy się nauczyć, rozważając kwestie dotyczące ekonomii handlu narkotykami?
Przesłanie tej książki jest takie, że jeśli chcesz zmiażdżyć kartele, musisz lepiej zrozumieć jak one działają. Jesteś się tego podejmiesz - zrozumiesz, że pod wieloma względami działają na takich samych zasadach, jak inne przedsiębiorstwa. W szerszym ujęciu - wydaje mi się szaleństwem, że wojna z narkotykami w takim stopniu skupiła na zmniejszaniu podaży, gdy dużo więcej sensu ma zmniejszanie popytu. Istotą jest to, że zapotrzebowanie na narkotyki jest nieelastyczne, ludzie będą kupować je w mniejszym lub większym stopniu niezależnie od ceny, więc jeśli przez utrudnianie sprzedaży doprowadzisz do wzrostu cen - jedyny efekt, jaki osiągniesz, to wzrost wartości rynku.
Sądzę też, na podstawie tego, co widziałem w Kolorado i kilku innych stanach, które zalegalizowały marihuanę, że legalizacja jest prawdopodobnie najmniejszym złem, jeśli chodzi o sposób kontrolowania narkotyków. Nigdy nie znajdziemy idealnego sposobu radzenia sobie z substancjami, które są uzależniające i szkodliwe (spójrzcie na alkohol), ale myślę, że mamy większe szanse, jeśli będzie o tym decydował rząd, a nie mafia.
Od 5 lat palę MJ, zacząłem szukać czegoś nowego nie żeby się naćpać, ale czegoś co poszerzy moją świadomość. Trafiłem na proszki, po mocnym struciu metaamfetaminą po pół roku zabawy z tym, wiedziałem że to bez sensu i że takie substancje niszczą. Dalej nie znalazłem substancji która pozwoli mi zobaczyć więcej, tak trafiłem na psychodeliki i zacząłem od 4-ho-met. Miejsca : Pub do momentu wejścia, starówka w moim mieście, dom. Samotna podróż. Refleksyjnie.
Po tym co napisałem w Set&Setting, czułem że psychodeliki dadzą mi to czego szukam. Coś co pozwoli mi zobaczyć i zrozumieć więcej.
21 : 00
27 mg 4 ho met ląduje w chusteczce, połykam i wychodzę z domu pokazać się u koleżanki na urodzinach.
21 : 30
Minął prawie rok i od paru tygodni w mojej głowie narastała fantazja spróbowania z dxm jeszcze raz.
Była sobota po południu,po 15 wyszłam z domu do apteki, w międzyczasie pisząc do przyjaciółki (P) czy spędzimy razem popołudnie. Udałam się do apteki po paczkę acodinu i do żabki po energetyka (mój ulubiony lvl up mango).
Usiadłam na ławce w centrum miasta z P wśród pięknej scenerii drzew i wiszących na nich świątecznych lampek. Zarzuciłam 8tabletek popijając energetykiem, natychmiast przyszło mi na myśl że wezmę jednak 10 i tak zrobiłam.
Ostatnimi czasy dość często używałem substancji takich jak 4-HO-MET czy 25C-NBOMe, zawsze w towarzystwie, choć nigdy lekkomyślnie. Gdy po tych "zabawach" sięgnąłem po grzyby, okazały się działać słabiej niż zawsze, dlatego postanowiłem zrobić przerwę od psychodelików. Przy okazji obiecałem sobie również nigdy więcej nie używać substancji psychoaktywnych laboratoryjnego pochodzenia i korzystać wyłącznie z darów natury. Akurat tak się złożyło, że w trakcie tej przerwy rozstałem się ze swoją jedyną kobietą, co było dla mnie ogromnym ciosem. Od jakiegoś czasu myślałem o grzybach, wydawało mi się, że jestem już gotowy. I tak mnie tchnęło, akurat w najgorszy dzień, kiedy byłem najbardziej przybity i zdewastowany emocjonalne, żeby odbyć podróż. Wiedziałem, że S&S wykluczają cokolwiek pozytywnego, co mogłoby się zdarzyć podczas tripu. Mimo wszystko, postanowiłem sobie dokopać, spróbować coś zrozumieć, obrać nową drogę, a przede wszystkim stawić czoło największemu bólowi w najbardziej niesprzyjających warunkach. Stało się. Wieczorem, w swoim pokoju, zjadłem 4g suszonych łysiczek. Nigdy wcześniej nie przekraczałem 2,5g. Z głośników rozbrzmiewały Carbon Based Lifeforms, jako tło podróży.
Łysiczki skonsumowałem około godziny 23, w postaci proszku zapitego wodą, zmielone wcześniej w młynku do kawy. Zwykle pierwsze efekty działania grzybów odczuwam po 25-30 minutach. Tym razem początkowa fala otarła się o mnie po niecałych dziesięciu. Już wtedy wiedziałem, że będzie to coś nietypowego, wcześniej mi nieznanego. Kolejne 10' było podsycaniem ciekawości, wzrastaniem podniecenia nowym doświadczeniem. Minęło 25 minut od konsumpcji, a ja miałem już dość. Musiałem bezpowrotnie wyłączyć muzykę.
Witam, chciałbym się podzielić moim średnio-przyjemnym aczkolwiek niesamowitym spotkaniem ze sqn\'em. A więc:
Doświadczenie:
Set & settings: