Znany poeta Allen Ginsberg jest także
aktywnym orędownikiem legalizacji konopi indyjskich. Od czasu ukazania się
poematu "Skowyt" w 1956 roku zaczął wypowiadać się na temat reformy przepisów
dotyczących marihuany, praw gejów i innych niezliczonych spraw bliskich jego
sercu. Wydał wiele prac, m.in. "Planet News", antynuklearną "Plutonian Ode",
"White Shroud", które zdobyły uznanie nie tylko kontrkultury, ale również
literackiego establishmentu - w 1974 otrzymał National Book Award za "Upadek
Ameryki". Ginsberg zyskał nie tylko literacki rozgłos. Nagrywał z Bobem
Dylanem i The Clash, a ostatnio ukazała się jego mówiono-muzyczna płyta
"The Lion for Real". Napisał też poezje do opery "Hydrogen Jukebox",
współpracując z kompozytorem Philipen Glasem. "Twelvetrees Press" opublikowało
niedawno książkę z fotografiami poety. Od 1972 roku oddany buddyzmowi
tybetańskiemu, obecnie 65-cioletni Ginsberg naucza poetyki w Szkole
Odcieleśnionej Poezji Jacka Kerouaca w Instytucie Naropy, Boulder, w stanie
Colorado. Tam miał też miejsce niniejszy wywiad. |
Co myślisz o "Wojnie z narkotykami"?
Myślę, że to oszustwo i do tego świadome. Rząd jest cały czas zamieszany
w handel twardymi narkotykami. Używa pieniędzy pochodzących z tego typu transakcji
dla realizacji własnych, niegodnych, nielegalnych i ukrytych celów. "Wojna
z nakotykami" nie ma więc sensu. Jest pełna zła i chaosu; to ponure, jawnie
kryminalne wystąpienie rządu. Zresztą, to nie jest wojna z narkotykami,
wydaje się, że robi się wszystko, aby narkotyki jeszcze bardziej rozprzestrzenić.
Jakie widzisz rozwiązanie?
Jedyny sposób to zalegalizowanie marihuany jako dochodowej uprawy na małych
farmach rodzinnych. Przyczyni się to do ich odbudowy (są idealne na amerykańskie
warunki) i uczyni je rentownymi.
Ćpunów należy wysłać do lekarzy - albo na leczenie, albo na podtrzymanie
na naturalnych opiatach, które są lepsze niż ciężki, syntetyczny metadon.
Za bardzo uzależnia i trudno go porzucić.
Trzeba uwolnić psychodeliki dla naukowego lub duchowego użytku, ale dobrze by
było obłożyć je jakąś licencją. Na przykład mógłbyś dostać je za darmo, gdybyś
przeszedł kurs samatha-vipassany, koncentracji albo tai-chi. Dopiero potem
mozna się zastanawiać, co zrobić z kokainą i amfetaminą; one doprowadzają
do psychoz, są mocne jak alkohol. Są zagrożeniem dla rodziny, dla przyjaciół,
domów - przemoc i włamania wyraźnie rosną przy tego typu psychozach. W końcu
możemy przyjrzeć się naprawdę ciężkim substancjom i znaleźć jakieś rozwiązanie
albo inne "zręczne środki".
Dopóki jednak "Wojnę z narkotykami" traktuje się jako wojnę ze wszystkimi
narkotykami, a uważa się za nie wszystko, nawet suszone zioło, czy naturalne
opium, grzyb lub kaktus, to nie ma ona żadnego sensu. Nigdy nie miała. Jest
to podejście uprzedzone, głupie, ograniczone, niewykształcone, ale ewidentnie
celowe. "Wojna z narkotykami" prowadzi do rozszerzenia rządowej kontroli
nad życiem jednostek, nad dysydentami i tymi, którzy poszukują autorytetów
poza zorganizowanym państwem i skostniałą religią.
Co skłoniło Cię do publicznych wystąpień przeciwko przepisom o narkotykach
w latach 50-tych?
Spotkanie z Hunckiem, kiedy dowiedziałem się jaka jest jego sytuacja jako
ćpuna. Miał kłopoty, policja ścigała go w sposób podobny tylko do metod
stosowanych przez nazistów wobec Żydów. Był uzależniony, a nie było lekarza,
który mógłby go wyleczyć. Był chory i ścigany przez policję z bronią. To
było bez sensu. To nie tak, jak czytasz w gazetach, to nie był opętany
ćpakol, tylko facet, który miał kłopoty. Poza tym inteligentny i zgodny.
W 1945 albo 1946 popłynąłem łodzią do Nowego Orleanu i mój puertorykański
towarzysz podróży nakręcił mnie na trawę i powiedział, gdzie mogę ją dostać
w Harlemie, na 111 ulicy.
Różnica między propagandą rządu, a moim bezpośrednim doświadczeniem była taka,
jak między światem abstrakcyjnej fantazji (rządowej) i moim własnym, konkretnym
i namacalnym.
NIE LUBIĘ KOKAINY
Czym Twoim zdaniem spowodowany jest nawrót zainteresowania pokoleniem
beatników lat 50-tych i jego literaturą?
Literatura i mitologia pokolenia beatników przeciwstawia się współczesnej,
hypertechnologicznej, homogenizowanej, ogarniętej obsesją pieniądza, opartej
na strachu o bezpieczeństwo i zmilitaryzowanej większości. Literatura ta
specjalizuje się w analizie technologicznego Państwa Policyjnego, charakteryzuje
się świeżym spojrzeniem na sprawę równowagi ekologicznej, przywraca whitmanowskie
pojęcie amerykańskiej przyjaźni i uczucia, jako podstaw demokracji; szanuje
jednostkę; gardzi prawem, gdy ma ono "udupiać", prawem, które psychedeliki,
marihuanę czy handel heroiną traktuje nie jako kwestię medyczną, lecz
podstawę niektórych struktur Państwa Policyjnego.
Wszystkie te tematy stwarzają oryginalny etos bitników. Etos użyteczny
i przyjazny w porównaniu z destrukcyjnością tzw. "porządnego" świata, zdolnego
wygłupić się zabijaniem 150 tys. ludzi w Iraku z powodu ropy, która i tak
zanieczyści naszą planetę. Tematy te stanowią ponadczasową wartość w okresie,
gdy Ameryka w ogóle jest pozbawiona wszelkich zasad. Ten kraj trwa nadużywając
zasobów Ziemi, konsumując nieproporcjonalne ilości surowców naturalnych,
wytwarzając nieproporcjonalną ilość śmieci - dysponując nieproporcjonalną
siłą militarną, jak na tak mały naród.
Która z książek bitników najlepiej odzwierciedlają ideały, o których
mówiłeś?
"On the road", "Visions of Cody", "Visions of Gerard" lub "Subterraneans"
- każda z książek Kerouaca będąca produktem jego spontanicznego, naturalnego
umysłu. Albo wyjątkowo inteligentna analiza sytuacji uzależnienia w Ameryce,
pióra Burroughsa. Także mój przebogaty, czasem gejowski, czasem psychedeliczny,
czasem buddyjski, czasem gniewny, a czasem zabawny, naturalny sposób myslenia.
Zajrzyjcie do "Collected Poems" lub do "White Shroud". Także historyczny
rozmach zawarty w "Mind Fields" Gregory Corso - potrafi on świetnie
przekładać mity greckie na współczesność. Lub "Practice of the Wild" Gary
Snydera, który przyrównuje zacofany kraj do nieokrzesanego umysłu. Albo Philip
Whalen - pierwszy opat bitników-poetów. Albo nowa poezja biologiczna
Michaela McClura - opowieści natury. Do tego inspirujące mity Neala Cassady,
który ogarnął - lub połączył - kilka pokoleń amerykańskiej psyche i kilka
dróg równocześnie - od Kerouaca do Kesey`a.
Czy mógłbyś opowiedzieć o powstaniu Szkoły Odcieleśnionej Poezji
Jacka Kerouaca - jak do tego doszło i jak wyraża ona wartości, o których mówisz?
Początki były takie: do Boulder przybył tybetański lama Ven Chogyam Trungpa
Riponche i założył centrum edukacyjne Dharmadhatu. Kiedyś zaprosił mnie, Gary
Snydera i Roberta Bly`a do czytania poezji. Celem było zebranie pieniędzy na
działalność centrum w 1972 roku.
Pod koniec lata 1974 roku usiadł wraz ze mną, Johnem Cage`m, Anne Waldman,
Diane di Prima i kilkoma swoimi studentami. Powiedział: "Czy nie moglibyście
przyjaciele podjąć się założenia szkoły poezji? Tutaj, w Instytucie Naropy, aby
uczyć buddystów czystej mowy. Nie staną się oni bowiem dobrymi nauczycielami, ani
buddystami, dopóki nie będą potrafili umiejętnie posługiwać się słowami, aby
oświecić, uwolnić innych. Podobnie poeci, którzy tu pracują, będą mogli uczyć
się medytacji i umiaru. Będzie mniej śmierci zadawanych przez alkohol, mniej
samobójczych zachowań i wątpliwości, czy poezja jest OK". Pomyślałem - świetny
pomysł. Szkoła działa już od 17 lat i ostatecznie uzyskała akredytację w 1986
roku.
Jakie są Twoje poglądy na temat dragów psychedelicznych?
Ostatnią rzeczą, jakiej próbowałem było ecstasy. Pierwszy trip był naprawdę
wspaniały, to było tu, w Boulder, pięć lat temu. Przyszło mi wtedy na myśl,
że ecstasy zostało błędnie nazwane. Na pewno nie był poetą ten, który tak
zatripował. Nazwa ecstasy jest jakąś przesadną, odjechaną hiperbolą. Emphathy
jest bardziej trafne, to pierwsze doświadczenie sprawiło, że stałem się
natychmiast bardzo współ-czujący, czułem prawdziwą empatię w stosunku do
każdego, kogo poznałem.
Czy próbowałeś jeszcze raz?
Za drugim razem wziąłem to samo, jednak zbyt rozcieńczone i efekt nie był
już tak ciekawy. Dominowało działanie amfetaminy, co mi się nie spodobało.
Nie lubię amfetaminy, ani kokainy - robisz się nerwowy, szarpią ci nerwy
i wyczerpują twoje endorfiny.
Czego nauczyłeś się od psychedelików?
Ciągle są one dla mnie klasycznym narzędziem poznawczym, albo lepiej:
klasycznym narzędziem wizjonerskim. Tylko nieznacznie zmieniłem pogląd na nie.
Przez dwadzieścia lat medytowałem i teraz myślę, że przed zażyciem
psychedelików użyteczne by było mieć trochę informacji i doświadczenia
w dziedzinie samokoncentracji, nieco praktyki medytacyjnej. Najlepiej
nieteistycznej. Nie tripować się na bóstwa hinduskie, chrześcijańskie,
czy żydowskich jahwów, monoteistyczne potwory w niebie, albo diabły. Wybrać
bardziej otwartą przestrzeń, podobnie jak to jest w buddyzmie, czy w pewnych
rodzajach hinduizmu, w Kabale lub Sufi. Starać się wytworzyć mechanizm
uczący koncentracji, tak, aby nie zaplątać się w swe własne projekcje. A
dać się złapać w swoje własne projekcje na kwasie to jest coś, czego
doprawdy często doświadczałem i rozumiem w jaki sposób może to doprowadzić
do nieszczęścia.
Wyjaśnij, co to znaczy?...
Niektórzy wpadają w błędne koło: "Och, jestem w ludzkim ciele, och,
umieram, na pewno umieram w tym momencie, może teraz właśnie umieram,
och, wezwijcie policję!". Tak wygląda zaplątanie się w swoje własne
projekcje. Albo zrzucasz ubranie, wskakujesz między samochody i wołasz:
"Zatrzymajcie tę machinę!". Możesz zostać przejechany lub aresztowany,
bowiem nie znasz zręcznych metod komunikowania się z nagą naturą.
Czym są te "zręczne metody"?
"Zręczne metody" jako aspekt aktywności są produktem ubocznym koncentracji.
Aspekt "mądrości" może pojawić się jako psychedeliczna percepcja
efemeryczności świata: w każdej chwili, pojedynczy szczegół błyszczący w
mandali oka, poczucie pustki w świecie. Połączenie mądrości i "zręcznych
metod" byłoby więc konieczne.
Niestety, pouczenia władz nie są ani mądre, ani zręczne. Są one
zafiksowane na coś w rodzaju Królestwa Bożego, albo jakiejś innej
monoteistycznej, centralizującej całości. Rząd jest uwikłany w swoje własne
projekcje, w te same, które miał, kiedy CIA wprowadziła kwas - ten
psychedelik był bronią wojenną i miał ogłupiać wroga. Nie pokonali go,
bo prawdopodobnie sami byli głupkami, ci szefowie CIA, odpowiedzialni
za projekt MK/ULTRA!
Opisywałeś kiedyś psychedeliczną pustelnię Timothy Leary`ego
w Millbrook, w stanie Nowy York, jako niepospolite miejsce. Co najbardziej
pamiętasz z tamtych, wczesnych lat sześćdziesiątych?
Psychologowie i wschodni doradcy badali ludzi pod względem ich
reakcji i korzyści, jakie odnoszą po bezpiecznym stosowaniu LSD czy
innych psychedelików. Gościnnie. Otwarcie. Bardzo naukowo, jeśli porównać
to do eksperymentów rządowych. Jako człowiek, który brał w nich udział
mogę coś na ten temat powiedzieć.
Dlaczego sponsorowane przez rząd testy były nienaukowe?
Wyglądało to tak: wprowadzili mnie do strasznego pokoju ze szpitalnymi
ścianami, białymi kafelkami i wszelkiego rodzaju aparaturą. Przypięli mi
do głowy elektrody i traktowali jak pacjenta. To nie były właściwe warunki
do zażycia LSD. Leary zabierał cie do lasu, albo wielkiego domu, pełnego
przyjaxnie usposobionych ludzi, nie byłeś obiektem. Natomiast podczas
eksperymentów rządowych w Stanford Institute of Mental Health, w 1959 roku,
traktowano badanych jak obiekty służące do studiów, nie jak żywe osoby,
z którymi nawiązuje się relację. Leary traktował ludzi, z którymi pracował
jako żywe, autonomiczne, różniące się między sobą jednostki. Zbierał wiele
notatek i informacji na temat subiektywnych doświadczeń. Uważał, że
wszystko co mozna wydobyć z tego doświadczenia, jest subiektywnym opisem.
To tak jak z kochaniem się: możesz mierzyć kutasa, puls, temperaturę ciała
albo ilośćspermy, ale nie dotrzesz do sedna. Co czuje się w brzuchu
albo sercu kiedy z kimś jesteś? A to jest klucz do seksu - nie możesz
zmierzyć go z zewnątrz. Tak jak twierdzili Heisenberg i Einstein -
instrumenty pomiarowe determinują pojawienie sięfizycznego świata.
Co uważałeś za użyteczne w metodach Leary`ego?
Millbrook było bezpiecznym ośrodkiem i rozwinęło kilka dobrych
uogólnień. Po pierwsze, nie rób tego po kryjomu, bądź szczery. Po drugie,
dawaj ludziom tyle dragu, ile chcą, niech oni panują nad dozowaniem,
nie jakiś kontroler. Po trzecie, przyjmuj go w relaksującym otoczeniu.
Leary doszedł do przekonania, że nastawienie i otoczenie wyraźnie
wpływają na przebieg podróży.
Jest to najmądrzejsze, jak do tej pory, spostrzeżenie psychologa
na temat dragów i wyjaśnia dlaczego niektórzy ludzie odjechali
i dlaczego cała ta rządowa kryminalizacja psychedelików kładzie
się pomurym cieniem na ludzkiej psyche.
Tak więc Millbrook było oazą zdrowia psychicznego. Naturalnie,
czasem przesadzali i dawali się opętać przez własne pomysły zbawienia
świata przy pomocy LSD itd., ale tak naprawdę, to całkiem rozważnie
go używali. Dawano go jednemu, czy dwóm ludziom, ale zawsze byli
obserwatorzy i przewodnicy do pomocy, gdyby ktoś spanikował lub
upadł na duchu. Byli w stanie zatroszczyć się o to. Psychologicznie
budowali system wspierający.
Kogo najlepiej pamiętasz z harvardzkich eksperymentów Leary`ego?
Kerouaca. I Boba Kaufmana - czarnego poetę, mieszkającego nade
mną. Kiedyś odwiedził mnie Leary (mieszkałem w naprawdę małym pokoju
przy Lower East Side), a potem przyszli Kerouac i Kaufman. Spróbowaliśmy
psylocybiny. Pamiętam "trenera Leary`ego", tak, jak go widział Kerouac -
jako irlandzkiego trenera futbolowego i wyglądającego przez okno
Kerouaca, który zabawnym głosem mówił: "Czuję się, jakbym sikał na
księżyc!", czy coś takiego...
Potem jednak, kiedy uświadomił sobie działanie psylocybiny (chociaż
brał peyotl 10 lat wcześniej) Kerouac powiedział jedną wielką rzecz:
"Chodzenie po wodzie nie zostało zbudowane w jeden dzień".
To jedna z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek usłyszałem o kwasie,
albo psychedelikach, tak wyróżniająca się od poglądów zwariowanych
entuzjastów, którzy myślą, że dzięki jednej podróży zrozumieją
sekrety wszechświata. Zawsze jednak będę to zdanie pamiętał w odniesieniu
do amerykańskiej świadomości, w odniesieniu do konieczności dekonstrukcji
tego hyperindustrialnego potwora, przemiany, która jest konieczna
dla uratowania tej planety. Tego rodzaju cudu nie dokonuje się
jednego dnia. Cierpliwości.
Rozmawiał Gregory Daurer
(Przedruk za "High Times")