Allen Ginsberg: Wojna z narkotykami i Nie lubię kokainy

Dwie rozmowy z amerykańskim poetą pokolenia beatników.

Tagi

Źródło

High Times
Gregory Daurer

Odsłony

5242

WOJNA Z NARKOTYKAMI


Znany poeta Allen Ginsberg jest także aktywnym orędownikiem legalizacji konopi indyjskich. Od czasu ukazania się poematu "Skowyt" w 1956 roku zaczął wypowiadać się na temat reformy przepisów dotyczących marihuany, praw gejów i innych niezliczonych spraw bliskich jego sercu. Wydał wiele prac, m.in. "Planet News", antynuklearną "Plutonian Ode", "White Shroud", które zdobyły uznanie nie tylko kontrkultury, ale również literackiego establishmentu - w 1974 otrzymał National Book Award za "Upadek Ameryki". Ginsberg zyskał nie tylko literacki rozgłos. Nagrywał z Bobem Dylanem i The Clash, a ostatnio ukazała się jego mówiono-muzyczna płyta "The Lion for Real". Napisał też poezje do opery "Hydrogen Jukebox", współpracując z kompozytorem Philipen Glasem. "Twelvetrees Press" opublikowało niedawno książkę z fotografiami poety. Od 1972 roku oddany buddyzmowi tybetańskiemu, obecnie 65-cioletni Ginsberg naucza poetyki w Szkole Odcieleśnionej Poezji Jacka Kerouaca w Instytucie Naropy, Boulder, w stanie Colorado. Tam miał też miejsce niniejszy wywiad.
Co myślisz o "Wojnie z narkotykami"?

Myślę, że to oszustwo i do tego świadome. Rząd jest cały czas zamieszany w handel twardymi narkotykami. Używa pieniędzy pochodzących z tego typu transakcji dla realizacji własnych, niegodnych, nielegalnych i ukrytych celów. "Wojna z nakotykami" nie ma więc sensu. Jest pełna zła i chaosu; to ponure, jawnie kryminalne wystąpienie rządu. Zresztą, to nie jest wojna z narkotykami, wydaje się, że robi się wszystko, aby narkotyki jeszcze bardziej rozprzestrzenić.

Jakie widzisz rozwiązanie?

Jedyny sposób to zalegalizowanie marihuany jako dochodowej uprawy na małych farmach rodzinnych. Przyczyni się to do ich odbudowy (są idealne na amerykańskie warunki) i uczyni je rentownymi.
Ćpunów należy wysłać do lekarzy - albo na leczenie, albo na podtrzymanie na naturalnych opiatach, które są lepsze niż ciężki, syntetyczny metadon. Za bardzo uzależnia i trudno go porzucić.
Trzeba uwolnić psychodeliki dla naukowego lub duchowego użytku, ale dobrze by było obłożyć je jakąś licencją. Na przykład mógłbyś dostać je za darmo, gdybyś przeszedł kurs samatha-vipassany, koncentracji albo tai-chi. Dopiero potem mozna się zastanawiać, co zrobić z kokainą i amfetaminą; one doprowadzają do psychoz, są mocne jak alkohol. Są zagrożeniem dla rodziny, dla przyjaciół, domów - przemoc i włamania wyraźnie rosną przy tego typu psychozach. W końcu możemy przyjrzeć się naprawdę ciężkim substancjom i znaleźć jakieś rozwiązanie albo inne "zręczne środki".
Dopóki jednak "Wojnę z narkotykami" traktuje się jako wojnę ze wszystkimi narkotykami, a uważa się za nie wszystko, nawet suszone zioło, czy naturalne opium, grzyb lub kaktus, to nie ma ona żadnego sensu. Nigdy nie miała. Jest to podejście uprzedzone, głupie, ograniczone, niewykształcone, ale ewidentnie celowe. "Wojna z narkotykami" prowadzi do rozszerzenia rządowej kontroli nad życiem jednostek, nad dysydentami i tymi, którzy poszukują autorytetów poza zorganizowanym państwem i skostniałą religią.

Co skłoniło Cię do publicznych wystąpień przeciwko przepisom o narkotykach w latach 50-tych?

Spotkanie z Hunckiem, kiedy dowiedziałem się jaka jest jego sytuacja jako ćpuna. Miał kłopoty, policja ścigała go w sposób podobny tylko do metod stosowanych przez nazistów wobec Żydów. Był uzależniony, a nie było lekarza, który mógłby go wyleczyć. Był chory i ścigany przez policję z bronią. To było bez sensu. To nie tak, jak czytasz w gazetach, to nie był opętany ćpakol, tylko facet, który miał kłopoty. Poza tym inteligentny i zgodny.
W 1945 albo 1946 popłynąłem łodzią do Nowego Orleanu i mój puertorykański towarzysz podróży nakręcił mnie na trawę i powiedział, gdzie mogę ją dostać w Harlemie, na 111 ulicy.
Różnica między propagandą rządu, a moim bezpośrednim doświadczeniem była taka, jak między światem abstrakcyjnej fantazji (rządowej) i moim własnym, konkretnym i namacalnym.


NIE LUBIĘ KOKAINY


Czym Twoim zdaniem spowodowany jest nawrót zainteresowania pokoleniem beatników lat 50-tych i jego literaturą?

Literatura i mitologia pokolenia beatników przeciwstawia się współczesnej, hypertechnologicznej, homogenizowanej, ogarniętej obsesją pieniądza, opartej na strachu o bezpieczeństwo i zmilitaryzowanej większości. Literatura ta specjalizuje się w analizie technologicznego Państwa Policyjnego, charakteryzuje się świeżym spojrzeniem na sprawę równowagi ekologicznej, przywraca whitmanowskie pojęcie amerykańskiej przyjaźni i uczucia, jako podstaw demokracji; szanuje jednostkę; gardzi prawem, gdy ma ono "udupiać", prawem, które psychedeliki, marihuanę czy handel heroiną traktuje nie jako kwestię medyczną, lecz podstawę niektórych struktur Państwa Policyjnego.

Wszystkie te tematy stwarzają oryginalny etos bitników. Etos użyteczny i przyjazny w porównaniu z destrukcyjnością tzw. "porządnego" świata, zdolnego wygłupić się zabijaniem 150 tys. ludzi w Iraku z powodu ropy, która i tak zanieczyści naszą planetę. Tematy te stanowią ponadczasową wartość w okresie, gdy Ameryka w ogóle jest pozbawiona wszelkich zasad. Ten kraj trwa nadużywając zasobów Ziemi, konsumując nieproporcjonalne ilości surowców naturalnych, wytwarzając nieproporcjonalną ilość śmieci - dysponując nieproporcjonalną siłą militarną, jak na tak mały naród.

Która z książek bitników najlepiej odzwierciedlają ideały, o których mówiłeś?

"On the road", "Visions of Cody", "Visions of Gerard" lub "Subterraneans" - każda z książek Kerouaca będąca produktem jego spontanicznego, naturalnego umysłu. Albo wyjątkowo inteligentna analiza sytuacji uzależnienia w Ameryce, pióra Burroughsa. Także mój przebogaty, czasem gejowski, czasem psychedeliczny, czasem buddyjski, czasem gniewny, a czasem zabawny, naturalny sposób myslenia. Zajrzyjcie do "Collected Poems" lub do "White Shroud". Także historyczny rozmach zawarty w "Mind Fields" Gregory Corso - potrafi on świetnie przekładać mity greckie na współczesność. Lub "Practice of the Wild" Gary Snydera, który przyrównuje zacofany kraj do nieokrzesanego umysłu. Albo Philip Whalen - pierwszy opat bitników-poetów. Albo nowa poezja biologiczna Michaela McClura - opowieści natury. Do tego inspirujące mity Neala Cassady, który ogarnął - lub połączył - kilka pokoleń amerykańskiej psyche i kilka dróg równocześnie - od Kerouaca do Kesey`a.

Czy mógłbyś opowiedzieć o powstaniu Szkoły Odcieleśnionej Poezji Jacka Kerouaca - jak do tego doszło i jak wyraża ona wartości, o których mówisz?

Początki były takie: do Boulder przybył tybetański lama Ven Chogyam Trungpa Riponche i założył centrum edukacyjne Dharmadhatu. Kiedyś zaprosił mnie, Gary Snydera i Roberta Bly`a do czytania poezji. Celem było zebranie pieniędzy na działalność centrum w 1972 roku.

Pod koniec lata 1974 roku usiadł wraz ze mną, Johnem Cage`m, Anne Waldman, Diane di Prima i kilkoma swoimi studentami. Powiedział: "Czy nie moglibyście przyjaciele podjąć się założenia szkoły poezji? Tutaj, w Instytucie Naropy, aby uczyć buddystów czystej mowy. Nie staną się oni bowiem dobrymi nauczycielami, ani buddystami, dopóki nie będą potrafili umiejętnie posługiwać się słowami, aby oświecić, uwolnić innych. Podobnie poeci, którzy tu pracują, będą mogli uczyć się medytacji i umiaru. Będzie mniej śmierci zadawanych przez alkohol, mniej samobójczych zachowań i wątpliwości, czy poezja jest OK". Pomyślałem - świetny pomysł. Szkoła działa już od 17 lat i ostatecznie uzyskała akredytację w 1986 roku.

Jakie są Twoje poglądy na temat dragów psychedelicznych?

Ostatnią rzeczą, jakiej próbowałem było ecstasy. Pierwszy trip był naprawdę wspaniały, to było tu, w Boulder, pięć lat temu. Przyszło mi wtedy na myśl, że ecstasy zostało błędnie nazwane. Na pewno nie był poetą ten, który tak zatripował. Nazwa ecstasy jest jakąś przesadną, odjechaną hiperbolą. Emphathy jest bardziej trafne, to pierwsze doświadczenie sprawiło, że stałem się natychmiast bardzo współ-czujący, czułem prawdziwą empatię w stosunku do każdego, kogo poznałem.

Czy próbowałeś jeszcze raz?

Za drugim razem wziąłem to samo, jednak zbyt rozcieńczone i efekt nie był już tak ciekawy. Dominowało działanie amfetaminy, co mi się nie spodobało. Nie lubię amfetaminy, ani kokainy - robisz się nerwowy, szarpią ci nerwy i wyczerpują twoje endorfiny.

Czego nauczyłeś się od psychedelików?

Ciągle są one dla mnie klasycznym narzędziem poznawczym, albo lepiej: klasycznym narzędziem wizjonerskim. Tylko nieznacznie zmieniłem pogląd na nie. Przez dwadzieścia lat medytowałem i teraz myślę, że przed zażyciem psychedelików użyteczne by było mieć trochę informacji i doświadczenia w dziedzinie samokoncentracji, nieco praktyki medytacyjnej. Najlepiej nieteistycznej. Nie tripować się na bóstwa hinduskie, chrześcijańskie, czy żydowskich jahwów, monoteistyczne potwory w niebie, albo diabły. Wybrać bardziej otwartą przestrzeń, podobnie jak to jest w buddyzmie, czy w pewnych rodzajach hinduizmu, w Kabale lub Sufi. Starać się wytworzyć mechanizm uczący koncentracji, tak, aby nie zaplątać się w swe własne projekcje. A dać się złapać w swoje własne projekcje na kwasie to jest coś, czego doprawdy często doświadczałem i rozumiem w jaki sposób może to doprowadzić do nieszczęścia.

Wyjaśnij, co to znaczy?...

Niektórzy wpadają w błędne koło: "Och, jestem w ludzkim ciele, och, umieram, na pewno umieram w tym momencie, może teraz właśnie umieram, och, wezwijcie policję!". Tak wygląda zaplątanie się w swoje własne projekcje. Albo zrzucasz ubranie, wskakujesz między samochody i wołasz: "Zatrzymajcie tę machinę!". Możesz zostać przejechany lub aresztowany, bowiem nie znasz zręcznych metod komunikowania się z nagą naturą.

Czym są te "zręczne metody"?

"Zręczne metody" jako aspekt aktywności są produktem ubocznym koncentracji. Aspekt "mądrości" może pojawić się jako psychedeliczna percepcja efemeryczności świata: w każdej chwili, pojedynczy szczegół błyszczący w mandali oka, poczucie pustki w świecie. Połączenie mądrości i "zręcznych metod" byłoby więc konieczne.

Niestety, pouczenia władz nie są ani mądre, ani zręczne. Są one zafiksowane na coś w rodzaju Królestwa Bożego, albo jakiejś innej monoteistycznej, centralizującej całości. Rząd jest uwikłany w swoje własne projekcje, w te same, które miał, kiedy CIA wprowadziła kwas - ten psychedelik był bronią wojenną i miał ogłupiać wroga. Nie pokonali go, bo prawdopodobnie sami byli głupkami, ci szefowie CIA, odpowiedzialni za projekt MK/ULTRA!

Opisywałeś kiedyś psychedeliczną pustelnię Timothy Leary`ego w Millbrook, w stanie Nowy York, jako niepospolite miejsce. Co najbardziej pamiętasz z tamtych, wczesnych lat sześćdziesiątych?

Psychologowie i wschodni doradcy badali ludzi pod względem ich reakcji i korzyści, jakie odnoszą po bezpiecznym stosowaniu LSD czy innych psychedelików. Gościnnie. Otwarcie. Bardzo naukowo, jeśli porównać to do eksperymentów rządowych. Jako człowiek, który brał w nich udział mogę coś na ten temat powiedzieć.

Dlaczego sponsorowane przez rząd testy były nienaukowe?

Wyglądało to tak: wprowadzili mnie do strasznego pokoju ze szpitalnymi ścianami, białymi kafelkami i wszelkiego rodzaju aparaturą. Przypięli mi do głowy elektrody i traktowali jak pacjenta. To nie były właściwe warunki do zażycia LSD. Leary zabierał cie do lasu, albo wielkiego domu, pełnego przyjaxnie usposobionych ludzi, nie byłeś obiektem. Natomiast podczas eksperymentów rządowych w Stanford Institute of Mental Health, w 1959 roku, traktowano badanych jak obiekty służące do studiów, nie jak żywe osoby, z którymi nawiązuje się relację. Leary traktował ludzi, z którymi pracował jako żywe, autonomiczne, różniące się między sobą jednostki. Zbierał wiele notatek i informacji na temat subiektywnych doświadczeń. Uważał, że wszystko co mozna wydobyć z tego doświadczenia, jest subiektywnym opisem. To tak jak z kochaniem się: możesz mierzyć kutasa, puls, temperaturę ciała albo ilośćspermy, ale nie dotrzesz do sedna. Co czuje się w brzuchu albo sercu kiedy z kimś jesteś? A to jest klucz do seksu - nie możesz zmierzyć go z zewnątrz. Tak jak twierdzili Heisenberg i Einstein - instrumenty pomiarowe determinują pojawienie sięfizycznego świata.

Co uważałeś za użyteczne w metodach Leary`ego?

Millbrook było bezpiecznym ośrodkiem i rozwinęło kilka dobrych uogólnień. Po pierwsze, nie rób tego po kryjomu, bądź szczery. Po drugie, dawaj ludziom tyle dragu, ile chcą, niech oni panują nad dozowaniem, nie jakiś kontroler. Po trzecie, przyjmuj go w relaksującym otoczeniu.

Leary doszedł do przekonania, że nastawienie i otoczenie wyraźnie wpływają na przebieg podróży.

Jest to najmądrzejsze, jak do tej pory, spostrzeżenie psychologa na temat dragów i wyjaśnia dlaczego niektórzy ludzie odjechali i dlaczego cała ta rządowa kryminalizacja psychedelików kładzie się pomurym cieniem na ludzkiej psyche.

Tak więc Millbrook było oazą zdrowia psychicznego. Naturalnie, czasem przesadzali i dawali się opętać przez własne pomysły zbawienia świata przy pomocy LSD itd., ale tak naprawdę, to całkiem rozważnie go używali. Dawano go jednemu, czy dwóm ludziom, ale zawsze byli obserwatorzy i przewodnicy do pomocy, gdyby ktoś spanikował lub upadł na duchu. Byli w stanie zatroszczyć się o to. Psychologicznie budowali system wspierający.

Kogo najlepiej pamiętasz z harvardzkich eksperymentów Leary`ego?

Kerouaca. I Boba Kaufmana - czarnego poetę, mieszkającego nade mną. Kiedyś odwiedził mnie Leary (mieszkałem w naprawdę małym pokoju przy Lower East Side), a potem przyszli Kerouac i Kaufman. Spróbowaliśmy psylocybiny. Pamiętam "trenera Leary`ego", tak, jak go widział Kerouac - jako irlandzkiego trenera futbolowego i wyglądającego przez okno Kerouaca, który zabawnym głosem mówił: "Czuję się, jakbym sikał na księżyc!", czy coś takiego...

Potem jednak, kiedy uświadomił sobie działanie psylocybiny (chociaż brał peyotl 10 lat wcześniej) Kerouac powiedział jedną wielką rzecz:

"Chodzenie po wodzie nie zostało zbudowane w jeden dzień".

To jedna z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek usłyszałem o kwasie, albo psychedelikach, tak wyróżniająca się od poglądów zwariowanych entuzjastów, którzy myślą, że dzięki jednej podróży zrozumieją sekrety wszechświata. Zawsze jednak będę to zdanie pamiętał w odniesieniu do amerykańskiej świadomości, w odniesieniu do konieczności dekonstrukcji tego hyperindustrialnego potwora, przemiany, która jest konieczna dla uratowania tej planety. Tego rodzaju cudu nie dokonuje się jednego dnia. Cierpliwości.

Rozmawiał Gregory Daurer
(Przedruk za "High Times")

Oceń treść:

0
Brak głosów
Zajawki z NeuroGroove
  • Grzyby halucynogenne

trip raport: ok.100 grzybow, wczoraj w okolicach polnocy.

sam poczatek to standard, uczucie odrealnienia, (tv off), muzyka,

puste mieszkanie.


czekalem, az wszystko stanie sie intensywne. na samym poczatku

pojawily sie halucynacje- lezalem na podlodze i patrzylem na sufit,

ktory pod wplywem oswietlenia wybrzuszal sie i falowal. na samym

srodku sufitu wisi czerwona lampa w postaci kwadratowego szkla.

wygladalo to wszystko jak motyl, ktory jest zbudowany ze swiatla. od

  • LSD
  • LSD-25
  • Pierwszy raz

Nastawienie pozytywne, dobry opiekun i dobry współpodróżnik. Miejsce zamieszkania znajomej, zaufanej.

Hej. Opiszę moje pierwsze zetknięcie z LSD, postaram się dość zwięźle, ponieważ lubię się rozpisywać.

Razem ze znajomą, wzięłyśmy po 150 ug na głowę. Chciałam na początku za pomocą wody destylowanej zarzucić nam dawkę 100 ug, ale obie uznałyśmy, że polecimy z całym papierkiem.

Było to dość dawno, więc czas będę podawać orientacyjnie. Nawet nie pamiętam dokładnie, o której zarzuciłyśmy, więc uznam, że była to 17.

Papierek na język. 30 minut ssałam, potem połknęłam. Znajoma niechcący połknęła po 20 minutach, ale raczej to nic nie zmieniło, jeśli chodzi o doznania.

  • Grzyby halucynogenne
  • Marihuana
  • Tripraport

Spokojne zimowe popołudnie, od początku towarzyszyło nam podekscytowanie i lekki strach przed pierwszym wspólnym tripem

W końcu nadszedł ten dzień, na pierwszego wspólnego tripa nastawialiśmy sie od dawna. W oczekiwaniu aż moje grzybki się rozwiną mieliśmy wiele czasu by się przygotować jednak tego co nas czeka totalnie się nie spodziewaliśmy. 

14:20