Albo koka, albo cola

O tym, jak do Boliwii wraz z nowym prezydentem wkracza legal, a tam chodzi o kokę.

Tagi

Źródło

Polityka
Daniel Passent

Odsłony

3192

Nowym prezydentem Chile po raz pierwszy została kobieta, w sąsiedniej Boliwii Indianin Evo Morales - socjalista i populista, rzecznik rolników uprawiających kokę. W pierwszą podróż wybrał się do swojego idola Fidela Castro. To zły scenariusz dla Waszyngtonu.

Boliwia była do niedawna jednym z krajów marginesowych - trudno dostępna w wysokich Andach, co prawda wielka (ponad l mln km kw.), ale słabo zaludniona (7,7 mln mieszkańców), odcięta od morza, biedna (PKB na l mieszkańca - 900 dol.), nie odgrywała dotychczas większej roli na zachodniej półkuli. Budziła tylko zainteresowanie wielkich koncernów ze względu na ogromne złoża gazu ziemnego i pokłady rudy żelaza. Także zainteresowanie Waszyngtonu, ponieważ Boliwia jest trzecim na świecie producentem kokainy, jednym z głównych producentów liści koki, które po przerobieniu na narkotyk różnymi drogami trafiają do największego odbiorcy - Stanów Zjednoczonych. To z powodu walki z koką Waszyngton utrzymuje w stolicy Boliwii - La Paz - drugą co do wielkości ambasadę w Ameryce Łacińskiej (po Kolumbii, gdzie od lat trwa wojna wszystkich ze wszystkimi).

To Stany Zjednoczone są motorem walki z narkotykami - to one finansują tę wojnę. Boliwia otrzymuje na ten cel 150 mln dol. rocznie. Od zaangażowania w walce z koką Waszyngton uzależnia swoją pomoc ekonomiczną, a także poparcie w Międzynarodowym Banku Rozwoju, gdzie dla Boliwii odłożone jest pół miliarda dolarów. Od osiągnięć w walce z narkotykami zależy też przedłużenie poza 2007 r. klauzuli największego uprzywilejowania w handlu z USA i wiele innych korzyści. Krótko mówiąc - walka z koką to sprawa kluczowa dla stosunków słabej Boliwii z supermocarstwem, które na zachodniej półkuli jest znacznie bardziej „super" niż w Europie lub w Azji.

Koka to jest to!

Jednakże dla miejscowych rolników, wśród których przeważają Indianie Ayma-ra, koka „to jest to" - uprawa tradycyjna od pokoleń, jedyne źródło dochodu z dziada pradziada. To lekarstwo, używka, źródło dobrego samopoczucia na dużych wysokościach, koka to jest ich świat. Ludność Boliwii podzielona jest mniej więcej na połowy - indiańską (55 proc.) i białą. Ta pierwsza, z której wywodzi się nowy prezydent, zależna jest w dużym stopniu od uprawy koki. Antynarkotykową kampanię Stanów Zjednoczonych w takich krajach jak Kolumbia, Ekwador, Peru czy Boliwia miejscowa ludność ocenia jako śmiertelne zagrożenie i to pomimo rozmaitych programów, które mają ten ból złagodzić - uprawy zastępcze, subwencje, pomoc specjalistów. Aktywność i determinacja USA w walce z uprawą koki oceniana jest zwłaszcza przez lewicę, ale także przez kręgi prawicowe, wrażliwe na punkcie suwerenności - jako dominacja Wielkiego Brata. Tego zdania jest też prezydent elekt Evo Morales.

Każdy kolejny prezydent Boliwii znajduje się pomiędzy młotem a kowadłem. Z jednej strony są Stany i wielkie koncerny, bez których niemożliwa jest eksploatacja gazu ziemnego, budowa gazociągów, poszukiwanie nowych złóż, inwestycje w górnictwo, technologię, infrastrukturę, tworzenie miejsc pracy, z drugiej - desperacja kokaleros, żądania biedoty w jednym z najuboższych krajów, postulat nacjonalizacji zasobów naturalnych, aspiracje wspólnot indiańskich do samorządu, autonomii, do przejmowania bogactw na terenach, które uważają za własne. Dwóch kolejnych prezydentów- Gonzalo Sanchez de Losada i Carlos Mesa - musiało ustąpić wobec gwałtownych demonstracji, które można by określić jako antyglobalistyczne: przeciwko dominacji koncernów, przeciwko USA, przeciwko przesyłaniu gazu do portów w sąsiednim Chile, które w końcu XIX w. pozbawiło Boliwię dostępu do Pacyfiku.

Boliwia od lat żyje tymi samymi problemami. Znów można mobilizować gniew biedoty przeciwko potędze USA i wielkich korporacji. Problemy są stare, ale czasy są nowe. Nowy prezydent Evo Morales nie sięgnął po władzę w drodze zamachu stanu. Głosi co prawda antyamerykańskie hasła i jest zwolennikiem legalizacji uprawy koki, jest także entuzjastą Fidela Castro, ale nie jest też żadnym guerillero. Nikt nie kwestionuje, że wybory, które wygrał, były w pełni demokratyczne. To polityk charyzmatyczny, populistyczny, twórca Ruchu na Rzecz Socjalizmu (MAS - Movimiento al Sociali-smo), który w ciągu 10 lat urósł z kilku deputowanych do największej siły politycznej w kraju. Co prawda wśród zwolenników Moralesa nie brak ugrupowań radykalnych, które groziły, że jeśli Evo nie wygra legalnie, to wyniesie go do władzy ulica, ale na szczęście do tego nie doszło.

Indianizacja Ameryki

Pod wieloma względami Morales (46 lat) przypomina prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza. Odniósł miażdżące zwycięstwo wyborcze - w I turze uzyskał 54 proc. głosów. Jego rywalem był były prezydent Quiroga - biały, wykształcony w Stanach Zjednoczonych, w miarę nowoczesny i liberalny, który cieszył się poparciem warstw średnich, zwolennik modernizacji a la Bank Światowy i MFW, ale uzyskał mniej niż 30 proc. głosów. Morales, podobnie jak Chavez, jest popularny wśród ludu, doskonale czuje się na wiecach i nawet w najbardziej odległych wioskach indiańskich.

Jego sukces, podobnie jak wybór w 2001 r. prezydenta Peru Alejandro Toledo, to kolejny dowód postępującej „indianizacji" polityki, emancypacji ludności pochodzenia indiańskiego. Evo Morales zamierza obok oficjalnej ceremonii objęcia urzędu prezydenta, z udziałem delegacji zagranicznych, urządzić drugą uroczystość - indiańską, ludową, bez fraków i smokingów, w tradycyjnych strojach i z ludowymi obrzędami. Obok oficjalnej listy gości, przygotowanej przez odchodzące władze (znaleźli się na niej m.in. prezydenci Argentyny, Brazylii, Chile oraz Kuby), prezydent elekt przygotował własną listę, na której figurują m.in. laureaci Nagrody Nobla - Nelson Mandela, Gabriel Garcia Marąuez, Rigoberta Menchu (z Gwatemali, 1992 r.) oraz Adolfo Perez Esquivel (z Argentyny, 1980 r.). Wszyscy oni kojarzą się albo z lewicą (Marquez), albo z oporem przeciw dyktaturze (Esquivel), albo z ludnością kolorową (Mandela, Menchu).

Morales jest zdecydowanie antyamerykański i populistyczny, nie ma tylko tych pieniędzy, które jego wenezuelski kolega Cha-vez posiada z eksportu ropy naftowej. „Stany Zjednoczone nie są w gruncie rzeczy zainteresowane wygraniem wojny z narkotykami, podobnie jak wojny z terroryzmem w Iraku. Wykorzystują je jako sposób dominacji nad innymi państwami. Fakt, że nie zwalczają bezpośrednio popytu na narkotyki, tylko tego dowodzi" - powiedział niedawno w wywiadzie dla „El Mercurio". Zaniepokojony Waszyngton mówi o nowej osi zła - Kuba, Wenezuela, Boliwia. Wiele rządów (Argentyna, Brazylia, Chile, Peru) spogląda na tę oś z sympatią, a w każdym razie nie zechcą wystąpić przeciwko niej.

Nawet mając pieniądze Chaveza i błogosławieństwo Fidela nowy prezydent nie może sobie pozwolić na konfrontację z USA. Najbardziej znany amerykański komentator spraw latynoskich Artur Oppenheimer twierdzi, że Morales stoi wobec wyboru: al bo rządy autorytarne a la Wenezuela, albo umacnianie instytucji demokratycznych. Albo Morales wybierze drogę Zimbabwe i śladem prezydenta Mugabe rozpocznie konfiskaty majątków i nacjonalizację bogactw, czym podważy zaufanie inwestorów i spowoduje ucieczkę kapitałów, albo pójdzie śladem RPA, gdzie objęcie władzy przez ciemiężoną większość nie spowodowało chaosu ani załamania gospodarki. Oby poszedł śladami Nelsona Mandeli.

Kapitalizm andyjski

Nowy prezydent obejmuje urząd w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Kraj jest głęboko podzielony. Z jednej strony biedny zachód, wysokie, niedostępne Andy zamieszkane przez ludność pochodzenia indiańskiego, do której nie dotarły jeszcze mieszane dobrodziejstwa wolnego rynku, cywilizacji przemysłowej, kultury europejskiej i chrześcijaństwa. Z drugiej strony zamożniejszy, zamieszkany głównie przez białych wschód kraju, skąd pochodzi 80 proc. produkcji rolnej i 60 proc. eksportu wyrobów przemysłowych. Ci pierwsi nie chcą słyszeć o prywatyzacji, o zagranicznych wyzyskiwaczach i koncernach, obawiają się, że Morales i socjaliści będą budować kapitalizm andyjski, państwo neoliberalne pod maską indiańską. Ci drudzy widzą zagrożenie w planach nacjonalizacji i wywłaszczenia. To tam właśnie, w regionie, którego stolicą jest najbogatsze miasto kraju - Santa Cruz, narastają tendencje separatystyczne.

Bez większej przesady można powiedzieć, że Boliwia to lont, który się tli. Od czasu do czasu zresztą dochodzi tam do krwawych konfliktów. W ich wyniku musiało już odejść dwóch prezydentów, zginęły dziesiątki osób, zagrożona jest jedność kraju. Jeśli zbuntowane masy zaczną spontanicznie „nacjonalizować", jeśli ludzie z jakimś dorobkiem zaczną emigrować, jeśli puszczą nerwy podczas odblokowywania dróg... Przy niekorzystnym rozwoju wydarzeń może dojść do wojny domowej albo do powrotu dyktatury w stylu Hugo Banzera, który objął władzę dwukrotnie - pierwszy raz siłą (1971-1978), a drugi raz po dobroci (1997-2001). Ten absolwent Akademii Kawalerii w Ford Hoot w Teksasie oraz osławionej Szkoły Ameryk w Panamie, gdzie szkolono głównie w zwalczaniu lewicowej partyzantki, był ostatnim w Boliwii dyktatorem starego typu - wojskowym cieszącym się poparciem USA. Zmarł zaledwie cztery lata temu.

Demokracja w Boliwii dopiero się rodzi, jest krucha i słaba, w ciągu 176 lat niepodległości kraj ten doświadczył 187 zamachów stanu. Po dyktaturach wojskowych nowym zagrożeniem na kontynencie są rządy demokratycznie wybranych populistów i demagogów, często antyamerykańskich. W tych warunkach już sam pokojowy, demokratyczny wybór Evo Moralesa graniczy z cudem. Nie mniejszym cudem będzie, jeśli nowy prezydent dotrwa do końca kadencji w jednej niepodzielonej Boliwii. Byłoby dobrze, gdyby nowy prezydent zdołał oprzeć się najbardziej radykalnej części zbuntowanych mas, dogadać się z separatystycznym Santa Cruz i z Waszyngtonem i dać swojemu krajowi odetchnąć rozrzedzonym, wysokogórskim powietrzem, w którym brakuje tlenu. Na razie nowy prezydent poszedł wypróbowaną drogą swoich poprzedników - zmniejszył swoje pobory do 1800 dol. miesięcznie oraz diety deputowanych do parlamentu (do 2375 dol.). Jeden z poprzednich prezydentów Carlos Mesa wykonał podobny zabieg - zmniejszył swoją pensję z 3600 dol. do 3200 dol., ale widocznie za mało, gdyż został obalony. Evo Morales na razie stara się zaspokoić wszystkich - separatystom obiecuje większą autonomię prowincji, lewicy dedykował swoją pielgrzymkę na Kubę, znalazł nawet ciepłe słowa dla Stanów Zjednoczonych. Długo nie może to jednak potrwać: albo koka, albo USA.

W odróżnieniu od przywódców bardziej rozwiniętych państw (Kirchner - Argentyna, Fox- Meksyk, Lagos - Chile) radykałowie tacy jak Hugo Chavez i Evo Morales, nie mówiąc o Castro, są przeciwni integracji gospodarczej z USA. Dla nich ALGA (Strefa Wolnego Handlu Ameryk) to narzędzie dominacji Wielkiego Brata. Śnią o integracji latynoskiej - byłaby to jednak integracja biedaków, w dużej części samobójcza, ponieważ dla większości państw regionu najważniejszym rynkiem jest Ameryka Północna. Tego nie zmieni żaden indiański czarodziej.

Oceń treść:

0
Brak głosów

Komentarze

g. (niezweryfikowany)

dobry artykul

g. (niezweryfikowany)

fajny artykul.

jaitylkoja (niezweryfikowany)

Kolorowy artykuł.

la paz (niezweryfikowany)

szkoda ze jest troche bledow tym art i ciagle jest powierzchowny, jakby pisany z przedrukow, np. w boliwii nie ma polowy bialych i polowy indian, bo sa jeszcze mulaci i inne rasy i bali stanowia w rzeczywistosci okolo 10 max 15% populacji. Ale i tak plus ze pojawilo sie cos sensowniejszego na temat evo, boliwi i koki.

bajor (niezweryfikowany)

strasznie beznadziejny artykól (żeby nie było ci tak dobrze daniel)

Scorpio93 (niezweryfikowany)

Heja,

Nie ma co sie podniecac, jak sie nie zna sytuacji w kraju. Morales to kuplem Chaveza i Castra, figura moze i ciekawa, ale glupia. Polecam artykul:
http://www.msnbc.msn.com/id/12000362/site/newsweek/
Wiele mowi o polityce MAS.
Legalizacja koki w konsekwencji moze doprowadzic do degradacji srodowiska naturalnego w Boliwii, jakiej jeszczcze nigdy nie bylo.

Zajawki z NeuroGroove
  • Marihuana
  • Przeżycie mistyczne
  • Tytoń

Spontan. Oczekiwania w sumie neutralne, bo byłem niejako nasycony ziołem. Warunki pozostawiały wiele do życzenia.

OTO LINIA STARTOWA

Lolek już zwinięty. Piękny, namaszczony szacunkiem bilet do innego stanu świadomości.

Medytacja odprawiona. Ona jest moim zabezpieczeniem. Rytuałem oczyszczenia przed fazą, aby mieć nowe doznania. Wystarczy kilka głębokich wdechów i koncentracja na swoim wnętrzu.

Tak więc idziemy z koleżkami w miejscówkę nieopodal hotelu. Zasłonięci krzaczorami wpatrujemy się w żar zapalniczki i rozpoczynamy zabawę. Tak jak w poprzednim raporcie, w tym będą brać udział Żołądź, Kasztan i Kokos.

  • Marihuana

Witam.


Wczoraj (Piatek) postanowilem spedzic wieczor w fajnym gronie (humor

mialem niezly, niczym sie nie przejmowalem). Oczywiscie, jak to w

piatek, zakupilismy pol grama zielska. Tego dnia rano na pobudke

bralem troche efedryny wiec zastanawialem sie jak bedzie tym razem.

Zmontowalismy sobie butelke 0.2 po coli i palilismy w parku (bardzo

zimno na dworze, wiatr dmuchal lodowaty). Juz przy pierwszym

mocniejszym buchu poczulem cos jakby kopniecie z buta w pluca;) ale

a

  • 25I-NBOMe

  • Grzyby halucynogenne
  • Pozytywne przeżycie

Wspólne mieszkanie, lekkie zmęczenie całym dniem, wieczór - godzina 21. Kot z rójką trochę opętany. Ogólnie lekki stresik ale to normalka. Oczekiwania to poukładanie sobie trochę w głowie, odrzucenie niepotrzebnych myśli, które wywołują w nas presję i niepokój.

Hej, na wstępie chciałbym zaznaczyć, że jest to moj pierwszy trip raport jednak uważam, że uda mi się go w miarę dobrze napisać. Piszę go drugi dzień po zażyciu 3,5 grama Psylocybe Cubensis w formie czekoladki. Dostałem takie dwie od pewnej osoby, powiedziała mi, że smak jest okropny i zrobili z tego właśnie taki przysmak. Działa! Nie było czuć nic innego poza intensywnie czekoladowym smakiem.

 

Teraz przedstawię Wam jak wyglądał po krótce cały trip, później opiszę każdy z etapów.

randomness