Wycieczka szkolna wracała do domu z przedstawienia teatralnego we Wrocławiu. Ktoś nagle podniósł alarm. Jeden z uczniów, 14-letni Mateusz stracił przytomność. Gdy przyjechała karetka, było już za późno.
Tragedia rozegrała się w ubiegłym tygodniu w nocy z wtorku na środę. Druga klasa gimnazjum z Borowej była na spektaklu w Teatrze Kameralnym.
- Zrobiliśmy sobie w autokarze małą imprezkę - przyznają uczniowie, którzy siedzieli w ostatnich rzędach. Co było dalej? Większość pytanych spuszcza głowę i odchodzi.
Wersja Janusza Szczerby, dyrektora Zespołu Szkół w Borowej: - W autokarze jechały trzy nauczycielki. Gdy usłyszały, że jeden z uczniów zasłabł, rozpoczęły reanimację. Przyjechało pogotowie, ale nie udało się go uratować.
Dyrektor nie wie, co się stało chłopakowi. Też był w teatrze, ale wracał z Wrocławia własnym samochodem. - Wyjaśnia to policja - mówi krótko.
Dziennikarzom "Gazety" zabronił rozmów z nauczycielami i uczniami.
Chcieliśmy skontaktować się z psychologiem szkolnym: - Nie powiem, jak się nazywa - odprawił nas krótko.
Grzegorz, uczestnik wycieczki: - To nie nauczycielka, lecz my zaczęliśmy reanimację. Mateusz i jeszcze trzy osoby wdychały gaz od zapalniczek. Kilka osób piło wódkę.
Wśród nauczycieli popłoch. Uczniowie opowiadają nam, że opiekunki wycieczki prosiły, by nikomu nie ujawniać ich nazwisk i nie gadać z dziennikarzami.
Próbowaliśmy dotrzeć do pań, które jechały w autokarze. Jedna z nich rzuciła słuchawką: - Nie będę udzielać żadnych wywiadów.
Druga ma wyłączony telefon.
- Przy autokarze, w rowie, znaleźliśmy puszkę z gazem do zapalniczek - mówi podinspektor Marek Czapluk, komendant komisariatu w Długołęce.
Mateusza pochowano w poniedziałek. Przyszły tłumy ludzi - jego kolegów i mieszkańców okolicznych miejscowości.
Rodzice chłopaka są wstrząśnięci. - Z okien swojego domu widzę cmentarz i grób syna - mówi ojciec Władysław Przybyła. - Biorę środki uspokajające. Nie mogę pracować, nie mogę spać. Całe życie nam się zawaliło.
Pani Barbara, matka Mateusza: - Był spokojnym chłopakiem. Koledzy nazywali go lalusiem, bo nigdy nie chodziły mu po głowie żadne głupoty. Nie rozumiem, jak mogło dojść do tej tragedii.
Rodzice mają pretensje do szkoły: - Gdyby choć jedna z nauczycielek siedziała z tyłu autokaru, nikt z nich nie odważyłby się na takie głupoty.
Przyczynę śmierci Mateusza wykażą wyniki sekcji zwłok. We wrocławskim Zakładzie Medycyny Sądowej dowiedzieliśmy, że wdychanie gazu od zapalniczki bywa śmiertelne: - U nas to pierwszy taki przypadek, ale po sygnałach od kolegów z kraju widać, że jest ich coraz więcej. To nowy sposób narkotyzowania się. Szalenie niebezpieczny - powiedział nam pracownik prosektorium.
Tomasz Ziemba
Gazeta Wyborcza/Wrocław 20-10-2004
Prokuratura bada okoliczności śmierci ucznia z Borowej
Tomasz Ziemba 21-10-2004
Co naprawdę wydarzyło się na wycieczce szkolnej, na której zginął uczeń? Wiadomo na razie, że dzieci w autokarze piły alkohol, a organizatorka jechała za nimi prywatnym samochodem
Śmierć 14-letniego Mateusza poruszyła jego kolegów ze szkoły w Borowej i mieszkańców okolicznych miejscowości. - Jesteśmy wstrząśnięci. Jak do tego mogło dojść? - pytają.
Przyczyny śmierci chłopaka ma wykazać sekcja zwłok. Jerzy Szymczak, prokurator rejonowy w Oleśnicy, twierdzi, że uczniowie z Borowej już wcześniej eksperymentowali ze środkami odurzającymi. - Przyznali się do wąchania kleju i wdychania ustami gazu od zapalniczek.
Prokurator na razie nikomu nie zamierza stawiać zarzutów. - Jeżeli uczeń coś zrobił po kryjomu, trudno mówić o odpowiedzialności nauczyciela.
Wczoraj opisaliśmy tragedię, jaka rozegrała się w zeszłym tygodniu podczas wycieczki gimnazjalistów z Borowej Oleśnickiej. Razem z uczniami z Łoziny pojechali do Wrocławia na przedstawienie teatralne. W drodze powrotnej w autobusie kilka osób narkotyzowało się gazem od zapalniczki. 14-letni Mateusz zasłabł i zmarł.
Świadkowie zdarzenia opowiadają, że organizatorka wycieczki jechała własnym samochodem, zamiast cały czas opiekować się uczniami. - Nie byłam w autokarze - przyznała nam nauczycielka ze szkoły w Łozinie. I rzuciła słuchawką.
Według mieszkańców Borowej dzieci po wyjściu z autokaru zataczały się. - Jeden z uczniów przyznał, że spożywał alkohol - mówi Janusz Szczerba, dyrektor Zespołu Szkół w Borowej.
Prokuratura ustaliła, że Mateuszowi udało się na chwilę oddalić od grupy i prawdopodobnie wtedy kupił puszkę gazu do napełniania zapalniczek.
Po wypadku dyrektor szkoły postanowił zaprosić do współpracy policję. Nauczyciele wezmą udział w szkoleniach, osobne spotkania odbędą się z dziećmi i rodzicami.
Dla Gazety
dr Krzysztof Maksymowicz
Zakład Medycyny Sądowej
Akademia Medyczna we Wrocławiu
Gaz od zapalniczek jest środkiem toksycznym. Wdychanie go może spowodować obrzęk płuc, niewydolność oddechową, a w konsekwencji śmierć. Skutek działania zależy od dawki przyjętej trucizny. Jeśli ofiara zażywała równocześnie inne środki toksyczne, np. alkohol, ich działanie się wzajemnie potęgować.
Komentarze