Irlandia
Wchodzi w życie totalny zakaz palenia w miejscu pracy
Pub bez popielniczki
Do diabła z tym, co mówią w Dublinie - zżyma się Danny Healy-Rae, właściciel pubu we wsi Kilgarvan w hrabstwie Kerry. - Niech ludzie palą sobie jak zwykle. Nie będziemy przecież ganiać za nimi do toalety. I tak mamy dosyć pracy.
Sęk w tym, że zignorowanie zarządzeń z Dublina może go sporo kosztować - i nerwów, i pieniędzy. Dzisiaj w Irlandii wchodzi w życie całkowity zakaz palenia w miejscach pracy. Pub, dla jednych miejsce odpoczynku i rozrywki, dla innych jest miejscem pracy. Wysokość przewidywanej grzywny za zlekceważenie zakazu może sięgać 3 tysięcy euro. A kontrole, inspekcje?
Nie dość, że Irlandia wprowadza zakaz jako pierwszy kraj w Europie, to jeszcze robi to w wyjątkowo rygorystycznej formie. Palić nie wolno będzie nigdzie, również we własnym domu, jeżeli tak się złoży, że właściciel urządzi tam sobie biuro. O papierosie nie ma też co marzyć kierowca ciężarówki, nawet jeśli w kabinie swego wozu siedzi sam. Co zresztą rodzi oczywiste wątpliwości, bo jaki sens ma prawo, którego przestrzegania nie da się wyegzekwować?
Ale nie to budzi największe emocje. Irlandczycy najbardziej poruszeni są zakazem palenia w pubach. Traktują go po trosze jak zamach na uświęconą tradycję. W pubie pije się, pali, głośno rozprawia i słucha muzyki, to przecież wie każdy. To jasne, że po kilku godzinach niemiłosiernie szczypią oczy, a ubranie przesycone jest zapachem dymu. Ale tak po prostu jest, i już. W atmosferze pubu te drobne niedogodności mają może nawet pewien urok. Czy więc taki lokal, w którym nikt nie pali, jest nadal prawdziwym irlandzkim pubem?
Ustawa antynikotynowa nakłada też na właścicieli mnóstwo nowych i bardzo odpowiedzialnych obowiązków, które stawiają ich w mocno kłopotliwej sytuacji. Konieczność wywieszenia przy wejściu, nad barem i w toaletach dobrze widocznych tablic "No smoking", a także usunięcia popielniczek to jeszcze nic. Rzecz w tym, że personel ma sprawować drobiazgową kontrolę nad gośćmi: ostrzegać, że palić nie wolno, odmawiać obsłużenia, jeśli gość nie słucha, nawet wypraszać za drzwi. A jeśli gość nie zamierza opuścić lokalu i pali sobie w najlepsze, należy wezwać policję. Co skądinąd rodzi kolejny problem, bo policja zapowiada, że wdawać się w to nie będzie. - Brakuje nam środków na zajmowanie się znacznie poważniejszymi sprawami - oświadczył jej rzecznik.
Konieczność wystąpienia w roli kontrolera to dla niejednego właściciela pubu perspektywa przygnębiająca. Ma się użerać ze starymi znajomymi? Wzywać przeciwko nim policjantów? Trudno się dziwić, że Danny Healy-Rae, którego rodzina z dawien dawna prowadzi swój pub, nie zamierza stosować się do zakazu. Dodatkowego smaczku nadaje temu fakt, że Danny jest lokalnym radnym, a jego ojciec deputowanym do parlamentu w Dublinie.
Rząd ma naturalnie swoje racje: zdrowie i koszty. Pali, jak się szacuje, około 25 procent Irlandczyków. Siedem tysięcy ludzi co roku umiera na choroby pośrednio lub bezpośrednio związane z paleniem. Leczenie tych chorób i inne związane z tym wydatki pochłaniają rocznie ponad miliard euro z budżetu państwa. Dlatego minister zdrowia Michael Martin, inicjator uchwalenia ustawy, jest nieustępliwy i głęboko wierzy, że surowe kontrole i grzywny skłonią wszystkich do przestrzegania zakazu. Również w sławnych irlandzkich pubach, których jest, bagatela, ponad 10 tysięcy.
A czy właściciele pubów poniosą jakieś straty? Rząd twierdzi, że nie, przeciwnie - raczej zyskają, ponieważ puby zaczną odwiedzać ci, którzy ich do tej pory unikali, właśnie z powodu unoszących się w powietrzu kłębów dymu. Takie rezultaty przyniosły przeprowadzone ostatnio badania. Ale wielu nie bardzo w to wierzy. I pewnie mają rację. Bo skąd wziąć w Irlandii ludzi, którzy unikali bywania w pubach? Wiadomo, że takich nie ma.
Teresa Stylińska
Komentarze