W USA leki psychotropowe coraz częściej
zastępują tradycyjne metody wychowawcze. Miliony
dzieci są codziennie faszerowane pigułkami, które
mają poprawić im nastrój i stopnie, zwiększyć
koncentrację, uspokoić nadaktywnych, zaś
nieśmiałych zamienić w przebojowych zwycięzców.
Nikt nie wie, jak wpłynie to na rozwój dzieci.
Jakie będą dalekosiężne efekty tego
niekontrolowanego eksperymentu.
Amerykanie są narodem lekomanów. Firmy
farmaceutyczne produkujące w nadmiarze leki,
których tylko część jest komukolwiek naprawdę
potrzebna, prześcigają się w polowaniu na
klientów. Od kiedy przed kilku laty zezwolono na
reklamowanie medykamentów w mediach, znacznie
wzrosła ich sprzedaż. Szczególne jest zamiłowanie
Amerykanów do leków psychotropowych. W 1999 r.
wypisano tu 11,4 mln recept na ritalinę, 6,5 mln
na amfetaminę, 31,5 mln na trójcykliczne
antydepresanty i aż 84 mln na antydepresanty typu
SSRI (prozac, zoloft, paxil). Narasta lekomania
wśród dzieci. Odpowiedzialni za nią nie są
pokątni handlarze narkotyków, tylko rodzice,
wychowawcy i lekarze.
W USA leki psychotropowe coraz częściej zastępują
tradycyjne metody wychowawcze
W lutym b.r. Julie Magno Zito ze
współpracownikami z Uniwersytetów Maryland i
Johns Hopkins opublikowali na ten temat raport.
Odnotowali w nim kilkakrotny wzrost spożycia
psychotropów. Wśród dzieci między 5 a 14 rokiem
życia najczęściej stosowane były stymulanty,
takie jak amfetamina i ritalina (używało ich
ponad 60 dzieci na tysiąc) oraz klonidyna (lek
przeciwciśnieniowy), a wśród 15..19-latków
- antydepresanty.
Także wśród przedszkolaków zanotowano wzrost
spożycia stymulantów (podawano je ponad dwunastu
2-4-latkom na tysiąc), antydepresantów,
klonidyny i antypsychotyków. Raport Agencji do
spraw Żywności i Leków podaje, że w 1994 r. trzy
tysiące recept na prozac przepisano niemowlętom
poniżej jednego roku życia! Większość tych leków
stosowano wbrew oficjalnym zaleceniom, ponieważ
są one zatwierdzone dla osób powyżej 18 lat.
Statystyki pokazują, że ponad 5 mln dzieci
amerykańskich zażywa ritalinę i że konsumują one
80 proc. światowych zasobów tego leku!
Stymulant ritalina jest gwiazdą dziecięcej
psychofarmakologii. Stosuje się ją dla doraźnego
łagodzenia objawów zespołu hiperaktywności i
braku uwagi (ang. ADHD). Jego zewnętrznym wyrazem
jest impulsywność, brak koncentracji, nadmierna
ruchliwość i emocjonalność, a skutkiem -
trudności w nauce, niska samoocena i kłopoty w
kontaktach z innymi ludźmi. Szacuje się, że w USA
3 do 5 proc. dzieci cierpi na to schorzenie, ale
są to liczby wątpliwe, bo sami psychiatrzy
dziecięcy przyznają, że u małych dzieci bardzo
trudno jest rozpoznać zespół hiperaktywności.
Nigdy nie wiadomo na pewno, czy brak koncentracji
i nadmierna ruchliwość wynika z temperamentu,
braku dyscypliny i złych nawyków, czy jest
objawem choroby.
Dlaczego amerykańskie dzieci spożywają aż 80
proc. światowej produkcji ritaliny? Odpowiedzi
należy szukać w specyfice opieki medycznej i
stosunków społecznych w USA. Przemęczeni
nauczyciele, nękani przez zakłócających porządek
uczniów, naciskają rodziców, by dla uspokojenia
dzieci zaczęli podawać im ritalinę. To typowa
sytuacja. A ponieważ firmy ubezpieczeniowe
ograniczają dostęp pacjentów do specjalistów (w
tym przypadku psychiatrów), diagnozę stawiają
często lekarze domowi lub pediatrzy, którzy nie
mają odpowiedniego przygotowania i bez oporów
wypisują recepty. Nierzadko zdarza się, że
rodzice, mający zdrowe acz leniwe dzieci, na
własną rękę faszerują je ritaliną, przekonani, że
to dobry sposób na poprawienie stopni i
ułatwienie startu życiowego. Badania dowodzą
jednak, że u dzieci zdrowych lek ten powoduje
więcej szkody niż pożytku (amfetamina jest wprost
toksyczna, ritalina zaburza sen i pracę serca;
pewne badania pokazały, że dzieci uzależniają się
od stymulantów i nierzadko później stają się
kokainistami, amfetaministami i handlarzami
narkotyków). Ponieważ większość dzieci nie jest
profesjonalnie diagnozowana, nie wiadomo, które z
nich biorą ritalinę w celach leczniczych, a które
jako środek dopingowy.
Komentarze