Od samego początku coś było nie tak. Czy to przez suplementację grzybami pokroju soplówki? A może za dużo gou teng? Mniejsza o to, szczególnie teraz, po fakcie.
by Bernard Roseman
..........................................
Jedynym umysłem, który zbłądził poza zgromadzenie był mój własny. Powtarzający odgłos bębnów wstrząsał moim istnieniem. Nie mogłem rozpoznać szałasu z wnętrza własnej czaszki. Podryfowałem jeszcze dalej, aż zupełnie straciłem świadomość dźwięków i obecności innych. Zbliżyłem się do dużej, purpurowej zasłony i dotykając jej, ujrzałem jak rozpada się na kawałki. Moim oczom ukazał sie cudowny świat. Był on skąpany w malutkich, błyszczących kryształach. W tej chwili trwała absolutna cisza, z niej zaś tworzyła się cicha pieśń, która zdawała się nie mieć końca. Krople czystego, litego srebra padały z nieba, a każdy nieistniejący dźwięk przeobrażał się w najczystsze światło. Każdy widok w tym najpiękniejszym ze światów przedstawiał nieskończoną doskonałość, a każdy szczegół wyraziście oddzielał się od pozostałych.
Wszędzie znajdowały się obiekty o kształcie ząbków, zbyt perfekcyjne, abym mógł je znać z życia codziennego. Ząbki te wirowały w przeciwnych do siebie kierunkach bez innego celu niż ISTNIENIE. Cały ten świat zamknięty był w dużej, okrągłej kopule i zawierał miliony replik tego samego świata, każda reprezentująca inny pokład świadomości. Każdy ze światów oddalony był od kolejnego o kilka cali, a gdy przesunąłem mentalnie wszystkie o kilka stopni - spotkały się i utworzyły jeden, kompletny świat. Nastał stan doskonałego porządku. Zaśmiałem się ze swoich uprzedzeń, które wcześniej uznawałem za grzechy.
Egzystowałem sobie w bezczasowej "pulsacji" będącej mostem pomiędzy wszystkimi barierami. Doświadczałem różnych typów wieczności i poznałem znaczenie słowa nieskończoność. W końcu zrozumiałem relacje wszelkich istniejących na świecie rzeczy i zjawisk.
Wszystkie obiekty zdawały się być absolutnie kompletne i skończone, a gdy egzaminowałem każdy z osobna - widziałem wiele innych światów w nich zawartych. Z kolei gdy kontemplowałem jakikolwiek z tych światów, widziałem w nim jego własne obiekty, z których każdy postrzegałem jako kolejny świat. I tak w nieskończoność. Wszystko wydawało się świeże i nowe, trwało w nieustannym biegu i płynności, każdy przedmiot stawał się jeszcze nowszy niż był przed momentem.
Wszystkie moje zmysły stopiły się i stały się jednością, jako że wszystko, co postrzagały było przez nie obejmowane i pieszczone. Tysiące odczuć gromadziło się we mnie, wirując i zamieniając się w fale punktów kulminacyjnych, które wynosiły mój umysł do jeszcze wyższych poziomów. Początek był momentalnie zapominany, a koniec nie był widoczny. Znalazłem sie w miejscu mojego pochodzenia. Gdy każda tajemnica objawiała mi swą naturę, towarzyszyły temu olbrzymie wybuchy wibrującego koloru, płynące ciecze formowały perfekcyjne morze promieniującego piękna.
I stało się w końcu dopełnienie wszystkiego. Ogromny wybuch przepięknych emocji "przelał" się do niewielkiej muszelki, która poczęła rosnąć. W końcu osiągnęła maksymalny rozmiar i pękła zamieniając się w cudowny biały kwiat, który z kolei w zaczął również rosnąc w wolnym tempie. Po osiągnięciu ekstremum, płatki poczęły się zamykać, aby odpocząć...
Pływałem tak w tym niebie satysfakcji i zadowolenia przez nieskończony czas. Wtem usłyszałem w oddali grzmiący dźwięk, a mój świat trysnął wibrującym kolorem. Dźwięk stał się głośniejszy, a ja zostałem "teleportowany" spowrotem przed purpurową kurtynę.
Gdy "powróciłem" do szałasu ujrzałem siebie jako olbrzymi magnes, a wszystkkie moje światy, jako przyciągnięte do mnie opiłki metalu. Niechętnie podniosłem powieki, ujrzałem wokół mnie wciąż tańczących i śpiewających Indian. Oczy napłynęły mi łazami, gdy pomyślełem sobie o świecie, który doczeka się pewnego dnia mojego przybycia. Nastąpił spokój, którego do tej pory nie znałem i uświadomiłem sobie, że to dokładnie taki sam spokój, jaki następuje gdy życie zamienia się w śmierć.
Rozejrzałem się dookoła czując sie bardziej Indianinem niż białym. Wciąż byłem niesiony przez rytm pieśni, gdy wspólnie składaliśmy podziękowania Pioniyo.
...........................
Niby wszystko ok, ale jednak nie. Wĺasny dom, noc - mój standard.
Od samego początku coś było nie tak. Czy to przez suplementację grzybami pokroju soplówki? A może za dużo gou teng? Mniejsza o to, szczególnie teraz, po fakcie.
Chciałem wykorzystać wyjazd do klubu jako odskocznię od wrednej rzeczywistości, byłem w kompletnej rozsypce psychicznej. Przestałem się przejmować konsekwencjami i tym jak dużo biorę. Liczyło się jak największe oderwanie od bólu i zapomnienie o problemach natury egzystencjalnej. Otoczenie do takiego doświadczenia wybrałem bardzo źle, ale też przez to, że nie widziałem z czym przyjdzie mi się zmierzyć.
Trip był w okresie, kiedy codziennie marzyłem o tym, żeby się zabić.
Mniej więcej było to tak, że zabrałem się ze swoimi kolegami na imprezę. Tym razem miało być inaczej, bardziej grubo. Na odwagę zaczęło się tradycyjnie od trawy w niewielkich ilościach. Trochę zmuliło ale wprowadziło też w odmienny nastrój. Potem leci feta. Niestety diler dał ciała i nie był to produkt pierwszej klasy, nie klepał.
Dwa dni przed sylwestrem, w sumie nic ciekawego. Nudzę się z kolegą i wpadliśmy na pomysł, żeby zajarać trochę zielonego. Czułem całkiem duży stres, bo wisiałem sporo kasy ludziom za ćpanie.
Ogólnie mało pamiętam z tego dnia, ale zaczynając od początku. Przyszedł do mnie kolega, było to dwa dni przed sylwestrem, który miał kończyć rok 2020 a zaczynać 2021. Wpadliśmy na pomysł, żeby zajarać trochę zioła. Poszliśmy do parku obok mnie, spaliliśmy dwie albo trzy lufki. Wróciliśmy do mnie do domu. Siedzimy, słuchamy muzyki. Wszystko leci nam powoli.
Szybkie zakupy w aptece, wyprawa do przyjaciółki i gnicie z nią, potem konfrontacja z rodzicielką i swój pokój
Na samym wstępie dodam, że to był mój pierwszy raz z benzydaminą i nie tego się spodziewałam po Tantum Rosie. Znaczy to pasowało do opisywanych efektów, ale mogłabym je ubrać w inne słowa.
T=-17:20
Komentarze