Legalna sprzedaż lekkich narkotyków, tysiące różnobarwnych kwiatów, jazda na rowerze i... nielegalnie pracujący Polacy. Tak już kojarzy się Holandia
Wielu wrocławian, szczególnie młodych, w czasie wakacji jeździ pracować na Zachód. Część z nich wybiera Holandię i okolice Amsterdamu. Ten rejon to "zagłębie kwiatowe". Można pracować przy ścinaniu kwiatów, wycinaniu cebulek kwiatowych czy w firmach eksportowych. Polacy mieszkają w namiotach i przyczepach kempingowych. Na wielu polach nie są jednak mile widziani. Dlaczego?
- Mamy opinię złodziei. Poza tym najczęściej pracujemy nielegalnie - wyjaśnia Piotrek, student Politechniki Wrocławskiej. - Chyba że ktoś ma obywatelstwo niemieckie. Legalnie "robią" ludzie ze Śląska.
Bała się nalotu gliniarzy
Piotrek, 22-letni blondyn, w tym roku w Holandii był czwarty raz. - Znam angielski, więc nie mam trudności ze znalezieniem pracy - twierdzi.
Pracował w nocy przy wycinaniu cebulek hiacynta. - Człowiek szybko przyzwyczaja się do snu w dzień i pracy w nocy - opowiada. - Gorsze jest to, że cebulka hiacynta ma takie małe igiełki, które wbijają się w odsłonięte miejsca na ciele. Wystarczy raz się podrapać i wyjesz z bólu. Pomaga spryskanie się perfumami, które zapobiegawczo daje pracodawca.
Piotrek do Holandii jeździ stopem, najczęściej z kolegą. Mieszka na polu kempingowym w okolicach Lisse. - Nic nie tracę, gdy mi się nie powiedzie - wyjaśnia. - Teraz pracowałem przez dwa miesiące. Posiedziałbym dłużej, ale szefowa zaczęła się bać nalotu gliniarzy. Na policję może zadzwonić np. zawistny sąsiad. Jeśli wjadą gliny, to deport i "misiek" w paszporcie.
Pracował po 10 godzin dziennie od poniedziałku do soboty. Zarabiał 7 euro za godzinę.
Mieszanka pogardy i szacunku
Od pięciu lat stopem do Holandii jeżdżą Marcin i Hania, absolwenci Uniwersytetu Wrocławskiego. W Polsce od dwóch lat szukają pracy, dają korepetycje z angielskiego. Wrócili kilka dni temu po blisko trzech miesiącach. Odłożyli ponad 4 tys. euro. Mieszkali na polu namiotowym w okolicach Harlemu. - Było tam sporo Polaków - mówi Marcin, 27 lat, ciemne włosy. - Wielu z nich kradło, choć w rozmowie okazywali się spoko ludźmi.
Jego o rok młodsza dziewczyna (długie blond włosy, okulary, ładny uśmiech):
- Przyjeżdżają z całej Polski. Złodzieje rowerów mają ze sobą katalogi z cenami. Kradną na zamówienie - opowiada Hania. - Wielu Polaków, którzy sami nie kradną, korzysta z usług złodziei. Jakiś ciuch czy buty można kupić za połowę ceny. Tylko my nie korzystaliśmy z ich "oferty". Wszyscy patrzyli na nas jak na wariatów. - Ale z drugiej strony z szacunkiem - zauważa Marcin. - Taka mieszanka zdziwienia, pogardy i szacunku.
- Kilka lata temu policja zwinęła gościa, który okradał mieszkania. W namiocie miał dobudówkę, gdzie trzymał złodziejski sprzęt - jakieś kryształki do wybijania szyb, klucze, łomy - dodaje. Jednak najczęściej Polacy kradną w sklepach i "zawijają" rowery. Włamują się też do samochodów. Ale Holendrzy i tak mają o nas dobre zdanie. Zresztą bez nas nie przerobiliby tych swoich pól i cebulek. To główny powód, że po wejściu do Unii będziemy tam mogli legalnie pracować. Przecież nie wszyscy Polacy kradną.
To działo się naprawdę
Piotrek przyznaje, że czasem kupował ubrania od złodziei. - Taniej wziąłem też rower. Ale w Polsce nigdy nie kupiłem kradzionego - zapewnia. - Tam jest jakoś inaczej - dodaje po chwili zastanowienia. - Polacy robią rzeczy, na które nigdy nie wpadłby Holender. Jeden chłopak zakosił buty. Zauważył, że jeden but jest w środku sklepu, a drugi, do pary, na wystawie. Inny spostrzegł, że przed sklepem z kilkudziesięciu sprzedawanych rowerów jeden nie jest zabezpieczony. Wsiadł na niego i odjechał. Ci ludzie mają dużo pieniędzy, ale przez krótki czas. Siedzą w Holandii po kilka lat. Z reguły wszystko inwestują w alkohol, który jest tani, i w "siwy dym", tzn. w palenie marihuany.
Miejsce, gdzie można legalnie kupić i palić marihuanę, to coffe shop.
- Są nawet w bardzo małych miejscowościach, ale Holendrzy nie palą dużo. Traktują wyjście do coffe shopu jak my do knajpy. Najczęściej siedzą tam obcokrajowcy - twierdzi Marcin. - Pamiętam, jak dwa lata temu weszliśmy do "kofiku". Był 11 września. Na wielkim ekranie ludzie na żywo oglądali, jak samolot porwany przez terrorystów uderza w wieżę w Nowym Jorku. - Ale im filmy puszczają - zaśmiał się kolega. Dopiero sprzedawca powiedział nam, że to dzieje się naprawdę. Długo nie mogliśmy uwierzyć.
Szansa, szansa, szansa...
Marcin i Hania lubią jeździć do Holandii. - Pracujemy "przy kwiatkach", w firmach eksportowych. Jedziemy do pracy, ale też trochę na wakacje. Blisko jest Morze Północne, z pół godzinki rowerem - uśmiecha się Hania. - To piękny kraj, bardzo tolerancyjny. Mówi się o wszystkim - o narkotykach, aborcji, eutanazji. To dialog, a nie obrzucanie się obelgami.
Podobnie uważa Małgosia, absolwentka Politechniki Wrocławskiej. Na dniach wyjeżdża na studia doktoranckie do Holandii. - Zakochałam się w tym kraju - wyjaśnia. - Wcześniej przyjeżdżałam do pracy w okolice Amsterdamu. Uczelnię w Nijmigen w pobliżu granicy z Niemcami znalazłam przez internet. Egzamin po angielsku przeprowadzono ze mną przez telefon. Na początek dostałam dwupokojowe mieszkanie i 2 tys. euro. Za dwa miesiące sama muszę znaleźć mieszkanie. Będę dostawała stypendium - 1400 euro. - To naprawdę szansa dla mnie. W Polsce przez rok szukałam pracy i znalazłam tylko trzymiesięczny staż absolwencki za 400 zł, po którym i tak nie miałam szans na zatrudnienie. Moi znajomi albo są bezrobotni, albo zarzynają się za grosze.
- Może zamieszkamy w Holandii? - zastanawia się Marcin. - Powalczymy jeszcze w kraju. Ale cóż, wiadomo, jak jest... - wzdycha.
Mrówki w kradzionych skarpetkach
Pan Andrzej, ojciec Małgosi, jest emerytowanym informatykiem. Do Holandii zaczął jeździć pod koniec lat 70. Ostatni raz był tam w połowie lat 90.
- Brałem urlop w pracy i ruszałem w drogę. Miałem wtedy malucha. Jechałem z przyjaciółmi - opowiada. - Kiedyś w Holandii nie było tylu Polaków. Gdy Holendrzy wychodzili z domu, to nie zamykali drzwi. Nagle coraz częściej ktoś okradał ich mieszkania, ginęły rowery. To był znak, że jest więcej Polaków - cierpko uśmiecha się. - A Holendrzy są bardzo mili. Przez wiele lat mieszkałem za darmo w przyczepie kempingowej, którą udostępniała pewna Żydówka. W czasie wojny ukrywali ją Polacy. To była taka forma wdzięczności.
Mówi, że często było mu wstyd za rodaków. - Widziałem kradnących w sklepach. Nigdy nie zapomnę nauczyciela, który gwizdnął skarpetki. Bywało, że człowiek czuł się nieswojo. Wystarczyło, że personel zorientował się, że jesteś Polakiem i już wszyscy za tobą wodzili oczami. Jednak generalnie Holendrzy nas lubią. Za rok będziemy mogli tam legalnie pracować.
Na prośbę bohaterów niektóre imiona zostały zmienione
Komentarze