Substancja: Grzyby w ilości 100 sztuk na głowę.
Zapis rozmowy z Jolantą Łazugą-Koczurowską, nową przewodniczącą Stowarzyszenia Monar
To, co jest piękne w Monarze, to fakt że ludzie, którzy tam pracują, rzeczywiście to lubią, są zaangażowani, jest to dla nich nie tylko praca, ale także jakaś przygoda, wyzwanie. Od początku misją Monaru jest człowiek w potrzebie, poprawa jego życia, pomoc wszystkim, którzy jej potrzebują, głęboka wiara, że człowiek może się odrodzić, że jeśli nawet nisko upadł, może się podnieść.
Proszę porównać statystyki innych chorób równie trudnych jak uzależnienie, tam też nie ma takich rezultatów. Nawet próchnicę trudno wyleczyć.
Niech mi pani pomoże, a ja mówiłam:
Chirurg jest piętro wyżej. Mówiłam, że się nie znam, a ona na to:
Ale ja chcę pogadać. Byłam wtedy tzw. durnym psychologiem, czyli prosto po studiach. Ona w ciągu wakacji przyprowadziła prawie 50 osób uzależnionych od różnych substancji farmakologicznych. Była moda na
chodzenie do Joli, wtedy na niczym się nie znałam - nigdy narkotyków nie brałam - więc rozmawiałam i uczyłam się od nich. W 1980 r. przyjechał na spotkanie do Gdańska Marek Kotański. Byłam wtedy chora i mój mąż powiedział:
Nie idź, bo się na pewno w coś wplączesz(śmiech). Marek przyjechał, żeby namawiać, żeby coś zrobić z tą narkomanią, a ja przyszłam ze swoimi podopiecznymi z poradni. I była straszna awantura! W niczym się nie zgadzaliśmy: on mówił, że narkoman to wypalone drzewo, ja - że nikt się do końca nie wypala. Przy drugim spotkaniu zawarliśmy układ: ja spróbuję zająć się dziećmi, pod warunkiem że on nie będzie się wtrącał. Jestem w Monarze od początku, od początku w zarządzie stowarzyszenia. Reprezentuję Monar na świecie, w radzie przy premierze tego rządu - generalnie jestem znana (śmiech).
Przegląd nr 44(–), 04.11.2002
Miejsce: mieszkanie znajomego Muzyka: ambient, psytrance, medytacyjna Towarzystwo: trójka przyjaciół
Ciekawość po raz kolejny popchnęła mnie do ryzykownego eksperymentu – tym razem dawka mojej ulubionej substancji wyniosła dokładnie 375micro gram.
tuż po północy położyłem się spać. jednak nie udało mi się zasnąć i... ciekawość zwyciężyła - spróbuję pierwszy raz w życiu salvii. zapaliłem lampę, przygotowałem sobie walkmana, woreczek z ususzonymi kilkoma liścmi salvii (thx, F.!) oraz lufkę (taką zgiętą do góry). ustawiłem taśmę na utwór green nuns of the revolution - "megallenic cloud" - stary, wykręcony psytrancowy kawałek, którego lubię słuchać zawsze i wszędzie (i w każdym stanie :)). trochę się bałem, bo w sumie ciężko się czułem cały dzień, byłem już na dobre zmęczony no i nie wiedziałem jak salvia na mnie podziała.
Środek dnia, 30 paro stopniowe upały, jak to zwykle bywa w wakacje, czasem zdarzają się dni w których nie mamy nic ciekawego do roboty, pieniędzy na drzewach znaleźć się nie da więc i zrobić jakiejś konkretnej imprezy też. Znalazło się jednak kilka złotych (konkretniej 10zł) więc wraz z kolegą Maćkiem wpadliśmy na pomysł żeby skołować jakieś palenie. Padło na w.w mieszankę ziołową, a z momentem jej dostarczenia doszedł do nas nasz kolega Jacek. Miejsc było kilka, rynek, pewna ciemna uliczka, droga ok 300m do kolejnego punktu jakim było moje dawne miejsce zabaw z dzieciństwa, tył szkolnej hali sportowej. Wszystko odbyło się w godzinach popołudniowych ok 15-17. Wszystko BYŁO w jak najlepszym porząsiu ;) .. MIAŁEM WTEDY 16 lat.
Wyobraź sobie wakacyjny poranek, budzisz się w godzinach popołudniowych, lekko odsuwając firankę przez co pozwalasz słońcu na bezlitosny marsz po twoich zaspanych oczach.
Co tu dziś robić..? Zadałem sobie to pytanie tuż po umyciu się, zjedzeniu lekkiego śniadania i włączeniu muzyki z peceta. W tle leciał Jason Walker - Echo człowiek ten zahipnotyzował mnie kiedyś (podczas innego tripa) tą właśnie nutą.. Muzyczny orgazm jak to mówię, z pewnością wiecie o co chodzi. ;)