Leczył chore dzieci marihuaną. Dr Marek Bachański rok temu rozpoczął eksperymentalną terapię leczenia padaczki. W lipcu dyrekcja CZD zakazała mu wystawiać recepty na leki na bazie konopi. Lekarz usłyszał, że robił to nielegalnie, bo swojej eksperymentalnej metody nie zgłosił do komisji bioetycznej. Drugim powodem zawieszenia prowadzonych przez Bachańskiego badań miały być braki w dokumentacji medycznej. Sprawą zajęła się prokuratura i rzecznik odpowiedzialności zawodowej. W poniedziałek został dyscyplinarnie zwolniony z Centrum Zdrowia Dziecka. Doktor Bachański w rozmowie z nami zapewnia, że sprawa znajdzie finał w sądzie.
Jak pan się czuje w tej sytuacji?
To jest zaskoczenie, dramat. Mam olbrzymią rzeszę ciężko chorych pacjentów i jestem przerażony, bo nie wiem, co teraz się z nimi stanie.
Ilu pacjentów było pod pana opieką?
Co miesiąc przyjmowałem od 50 do 70 ciężko chorych pacjentów. Teraz oczywiście ktoś ich przejmie, ale ja broniłem ich ostatniej szansy. I wiem, że część pacjentów nie ma gdzie pójść w tym momencie.
I co z nimi dalej będzie? Przejmą ich inni lekarze, którzy jednak nie będą stosować medycznej marihuany.
To jest bardzo trudna kwestia do rozwiązania. Niech pan posłucha rodziców moich pacjentów, wystarczy wejść na ich konto na Facebooku. To jest takie doświadczenie, które każdy odczuje i zrozumie o co tu chodzi.
Z jakiego powodu został pan dyscyplinarnie zwolniony? Co się stało?
Już od dłuższego czasu szukano czegoś na mnie i to jest element tej układanki. Więcej o tym będzie mówił mój adwokat. U niego są wszystkie dokumenty.
Ale wiem, że pan odwiedza swoich pacjentów: Dorotę, mamę Maxa. Możemy ich uspokoić i zapewnić, że pan ich nie zostawi?
Na pewno ich nie zostawię, tylko ważne jest, żebym miał gdzie przyjąć swoich pacjentów.
A nie może pan się nimi zająć prywatnie?
Do mnie jest kolejka 250 ciężko chorych pacjentów. To są skrajnie chore osoby. Ja nie jestem lekarzem, który przyjmuje tylko prywatnie. Chciałem to robić w publicznym szpitalu, ale się nie dało.
Czy jest taka placówka, w której mógłby pan pracować?
Jest, ja naprawdę mam co robić, ale chciałbym kontynuować swoją pracę w normalnych warunkach, natomiast teraz jest, jak jest. Chcę jednak zaznaczyć, że sprawa mojego zwolnienia znajdzie finał w sądzie. Taki mamy plan z moim prawnikiem.
Pamiętam, że po pierwszym ciosie, który zadało panu Centrum Zdrowia Dziecka, mówił pan o emigracji.
To powiedziałem w emocjach. Byłem wielokrotnie zagranicą i wiem z obserwacji, że niestety nam jest bardzo daleko do warunków, jakie tam mają lekarze. Gdyby tam pojawił się lekarz, który zrobiłby coś ciekawego dla szpitala, to dostałby dodatkowych pracowników, uścisk dłoni dyrektora, usłyszał pytanie o to, co jeszcze potrzebuje. A w naszym kraju jest odwrotnie.
Czuje się pan bezpieczny w takim sensie, że jeśli ta sprawa znajdzie finał w sądzie, to wybroni się pan pokazując dokumenty?
Ja zupełnie inaczej na to patrzę. Ja pomogłem swoim pacjentom. Cokolwiek na mnie znajdą, to przecież najważniejsze jest, że pomogłem ludziom, a wszystko inne, to jest drobiazg. Powiem panu o przykrej rzeczy, która mnie ostatnio spotkała. W niedzielę rozmawiałem z matką mojego pacjenta, który niestety już nie żyje. Nie żyje, bo dyrektor Syczewska zamknęła program leczenia medyczną marihuana. Powiedziałem matce chłopca, żeby napisała do pani dyrektor. Ta jej odmawia i w lipcu chory dostaje tak ciężkich napadów, że ląduje na oddziale intensywnej terapii i z tego nie wychodzi. Dziecko było do uratowania. I to jest obrazek z mojej praktyki. Kacperek był przez dłuższy czas moim pacjentem i można było mu pomóc. Nikt nie powie, że nie.