Od pierwszego weekendu października, po akcji policji i sanepidu, sklepy z dopalaczami są zamknięte. Oficjalnie, bo sprzedaż przeniosła się do internetu. Tam handlarze ciągle się ogłaszają i podają swoje numery telefonów. Do lubuskich szpitali nadal trafiają młodzi ludzie zatruci dopalaczami.
"W związku z walką rządu z dopalaczami na terenie Gorzowa dowiozę..." - tak zaczyna się wpis, który w tym tygodniu znaleźliśmy na stronie internetowej z darmowymi ogłoszeniami. Dalej handlarz wymienia asortyment, podaje ceny za działki. Sprzedaje Anhelo Smoke, Kok's Crystal Powder i od sierpnia zakazany w Polsce mefedron. W tym przypadku zaznacza jednak, że jego skład został zmodyfikowany. Pod listą dodaje, aby środków "nie traktować jako dopalacze, bo są to syntetyczne odpowiedniki substancji w nich zawartych, bez żadnych domieszek". Ogłasza, że towar można kupić bez wychodzenia z domu, podaje numer telefonu. W internecie aż roi się od podobnych ogłoszeń...
- Obecnie nie prowadzimy żadnych postępowań związanych z handlem dopalaczami w tzw. "drugim obiegu" - to oficjalne stanowisko lubuskiej komendy z czwartku.
Przypomnijmy: 2 października, dzięki kontrolom policji i inspektorów sanepidu, udało się zamknąć wszystkie sklepy z dopalaczami w regionie, do których dotarli policjanci. - W woj. lubuskim funkcjonowało 85 punktów zajmujących się dystrybucją dopalaczy. W powiecie zielonogórskim - sześć, natomiast w powiecie gorzowskim było ich 30 - wylicza Marcin Waliszewski z zespołu prasowego lubuskiej policji.
Akcję w całym kraju przeprowadzono na polecenie minister zdrowia Ewy Kopacz po tym, gdy w ostatnim tygodniu września do szpitali w całym kraju zaczęły trafiać dzieci zatrute dopalaczami, a dwie osoby zmarły.
Policja informuje, że w październiku odnotowała dwa incydenty przy sklepach z dopalaczami. - W Słubicach właściciel jednego ze sklepów zerwał plombę założoną przez inspektorów, po czym sprzedawał środki. Drugi z przypadków odnotowano w Drezdenku. Tam włamano się do zaplombowanego sklepu z dopalaczami i skradziono środki zabezpieczone przez inspektorów. W obu sprawach prowadzone jest postępowanie karne. Możemy mówić też o szeregu przypadków zerwania plomby z drzwi sklepów, bez prób otwarcia sklepu i wznowienia sprzedaży - mówi starszy sierżant Marcin Waliszewski.
Sklepy z dopalaczami do dziś są zamknięte. Problem istnieje jednak nadal. Statystyki, do których dotarła "Gazeta", pokazują, że młodzi ludzie nadal trują się dopalaczami. W pierwszych dwóch tygodniach października, już po zamknięciu sklepów, do lubuskich szpitali trafiło 18 osób po dopalaczach. Dla porównania, w tym samym okresie we wszystkich szpitalach w znacznie większym województwie wielkopolskim zatruć było 19! We wszystkich lecznicach Zachodniopomorskiego podobnych przypadków było jedynie osiem.
- W rzeczywistości przypadków hospitalizacji zatrutych dopalaczami pacjentów mogło być więcej. Pacjenci boją się przyznać do zażycia tych środków - zaznacza Magdalena Łukasik-Głębocka, ordynator oddziału toksykologii poznańskiego szpitala im. Raszei. Ten oddział zbiera informacje z trzech zachodnich województw, tu trafiają też najcięższe przypadki. W całym kraju takich było 189, przy czym 173 odnotowano w ciągu pierwszych dwóch tygodni tego miesiąca.
Skąd te informacje? Od 1 października - zgodnie z zaleceniem resortu zdrowia - szpitale muszą zgłaszać policji oraz ministerstwu wszystkie przypadki zatrucia dopalaczami.
- Co drugi dzień dzwoni do nas policjant z komendy i pyta o dopalacze - opowiada Adriana Wilczyńska, rzecznik szpitala w Zielonej Górze. Przyznaje, że w tym czasie zanotowano w lecznicy trzy przypadki. - Osoby, które do nas trafiły, straciły przytomność po zażyciu dopalaczy. Najmłodsza z nich miała 14 lat, najstarsza 26 - wymienia Wilczyńska. Zaznacza, że wszystkie zatrucia odnotowano w pierwszy weekend października, świeżo po zamknięciu sklepów.
W szpitalu w Gorzowie od początku miesiąca do wczoraj zanotowano pięć zatruć dopalaczami. Najmłodszy pacjent to 16-latek, najstarszy miał 33 lata. Do lecznicy trafiły też dwie 18-latki. - Ludzie trafiają do nas w weekendy. Zażywają na dyskotece, albo na imprezie u znajomych. Wcześniej też dominowały weekendowe zatrucia, ale pacjentów po dopalaczach mieliśmy też w środku tygodnia [od początku lipca do końca września w gorzowskim szpitalu hospitalizowano 44 takie osoby - red.]. Teraz w dni powszednie jest cisza - zaznacza Anna Rybska, pielęgniarka oddziałowa oddziału ratunkowego. - Nie mam wątpliwości, że na rynku dopalacze nadal są dostępne - podkreśla Rybska.
Sytuacja nie dziwi dyrektora gorzowskiego szpitala. - Jest jak z prohibicją w Ameryce. Niby obowiązywała, a i tak pół Chicago chodziło pijane - mówi "Gazecie" Andrzej Szmit.
- Dopalacze będą jeszcze w obiegu. Te kanalie chcą wyprzedać swoje zapasy, bo jeszcze nie zdążą na nich zarobić przed wejściem ustawy - przewiduje dyrektor Szmit.
>
Komentarze