Mimo wpadki siostry M. chodzą po osiedlu z podniesioną głową. Nie kryją się, że handlowały narkotykami. Nie wstydzą się, bo nie widzą nic złego w tym, co robiły.
- To z biedy - przekonuje starsza. - Sprzedawałam narkotyki, bo nie miałam z czego żyć.
- Każdemu ciężko, ale żeby dorabiać się kosztem dzieciaków, trzeba sumienia nie mieć - odpowiadają sąsiedzi.
- Typowy diler to mężczyzna w wieku od 17 do 30 lat - kręci głową komisarz Gabriela Sikora z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku. - Siostry M. nie pasują do tego wizerunku. To najstarsze handlarki narkotyków, o jakich kiedykolwiek słyszeliśmy.
Amfetamina na łyżeczki
"Babcie" wpadły w ręce policji pod koniec stycznia, po anonimowym telefonie do komisariatu Gdańsk Wrzeszcz.
- Ktoś zadzwonił, że w domu na Grodzy Kamiennej handlują narkotykami - opowiada policjant z komisariatu. - Pojechaliśmy, każdą taką informację dokładnie sprawdzamy.
Grodza Kamienna to mała uliczka w dzielnicy Śródmieście. Dzielnicy zaniedbanej, do której po zmroku lepiej się nie zapuszczać - tak radzą policjanci.
- Mieszka tu wielu porządnych ludzi, ale są też całe rodziny, dla których kryminał to drugi dom - przestrzegają.
Siostry M. mieszkają na pierwszym piętrze starej, odrapanej kamienicy. Policjanci zapukali do ich drzwi.
- Kiedy otworzyły nam starsze kobiety, pomyśleliśmy, że ktoś zrobił nam głupi dowcip - opowiada policjant z Wrzeszcza. - Wydawało nam się niemożliwe, żeby panie w tym wieku mogły handlować narkotykami. Ale z obowiązku przeszukaliśmy mieszkanie.
Nie musieli długo szukać. Saszetka z narkotykami leżała na segmencie. Policjanci znaleźli w niej 20 foliowych woreczków z amfetaminą i 15 woreczków wypełnionych skunem (marihuaną wzmacnianą heroiną lub haszyszem). Na okiennym parapecie stał litrowy słoik z białym proszkiem na dnie. Policjanci oddali go do ekspertyzy - najprawdopodobniej są to resztki amfetaminy.
- Nie znaleźliśmy w mieszkaniu wagi, ale wygląda na to, że siostry same dzieliły narkotyk na porcje - mówią policjanci. - Pewnie robiły to na oko lub łyżeczką od herbaty - dodają.
Ich domysły potwierdza znalezienie 200 pustych, foliowych woreczków, w które handlarze rozsypują narkotyki. Policjanci sądzą, że "babcie" czekały na kolejną dostawę.
Pielgrzymki po "marychę"
Grodza Kamienna to ledwie 4 kamienice. Tu przed sąsiadami nie da się ukryć niczego. Nic dziwnego, że gdy siostry zaczęły handlować narkotykami, wiedziała o tym cała ulica.
- Jak tu nie wiedzieć, gdy całe pielgrzymki dzieciaków waliły do nich jak do kościoła - kręci głową jedna z sąsiadek. Zgodziła się porozmawiać pod warunkiem, że nikt nie dowie się, jak ma na imię i w której
kamienicy mieszka. - Z takimi, co dzieciom śmierć sprzedają, nic nie wiadomo. Dzięki Bogu, nogi mam jeszcze zdrowe i nie chcę, żeby mi je ktoś przetrącił.
Pięć minut drogi od kamienicy starszych pań stoi gimnazjum, obok niego szkoła podstawowa. To właśnie uczniowie tych szkół byli klientami sióstr. Dyrektorka szkoły nie chce jednak rozmawiać o narkotykach.
- Nie zauważyliśmy w szkole żadnych problemów - kończy rozmowę.
Dyrektorka problemu nie widzi, ale gdy policjanci przeszukiwali mieszkanie sióstr, do drzwi zapukali trzej chłopcy. Dwóch z nich (13 i 14 lat) są uczniami właśnie tego gimnazjum. Trzeci (szesnastolatek) chodzi do pobliskiej zawodówki. Przyszli kupić narkotyki. Na komendzie zarzekali się, że byli tam pierwszy raz, a o "babciach-dilerkach" dowiedzieli się od kolegów ze szkoły.
- Czasami takie maluchy tu przychodziły, że włos się na głowie jeżył: na oko po 12, 13 lat - mówi inna sąsiadka. - Łazili tu z czymś zielonym, co wyglądało jak liście herbaty. Z początku nie wiedziałam, co to jest. Teraz już jestem wyszkolona: marihuana.
Sąsiedzi opowiadają, że na ich ulicę podjeżdżały też eleganckie samochody. Ci, którzy z nich wysiadali, szli prosto do mieszkania sióstr.
- Tak było od półtora roku - twierdzą mieszkańcy Grodzy Kamiennej.
Saszetka z Kazamatów
Teresa M. i jej siostra Irena zostały przesłuchane i... zwolnione do domu.
Prokurator nie żądał dla nich aresztu tymczasowego.
- Nie ma takiej potrzeby - uważa Dorota Marzec z prokuratury Gdańsk-Południe. - Narkotyki zostały zabezpieczone, obie kobiety przyznały się do winy. Poza tym aresztowanie nie wchodzi w grę ze względu na ich wiek i choroby: obie cierpią na nadciśnienie tętnicze.
Od chwili zwolnienia siostry nie wpuszczają nikogo do mieszkania. Kiedy następnego dnia po przesłuchaniu jeszcze raz zapukali do nich policjanci, usłyszeli:
- Idźcie sobie, my już nie handlujemy.
Z dziennikarzami rozmawiają przez uchylone drzwi, niechętnie. Tylko po to, by ponarzekać na biedę.
- Kiedyś byłam bufetową - wspomina Teresa M., tleniona blondynka przy kości w obcisłym sweterku. Często zasłania usta, by ukryć wyraźne braki w uzębieniu. - Dwa lata temu zatrudnili mnie jako dozorczynię. Pracowałam rok na zlecenie, a potem zamiast dać mi etat, zwolnili mnie. Od tej pory nie mogę znaleźć pracy, nawet za sprzątaczkę mnie nie chcą, bo mam ucięte koniuszki dwóch palców - pokazuje dłonie.
Podczas przesłuchania żadna z nich nie przyznała się, skąd mają narkotyki i od kiedy je sprzedają. Teraz Teresa M. twierdzi, że wszystko zaczęło się przez przypadek.
Opowiada taką historię: - Moja córka, 30-letnia Gabrysia, poszła na dyskotekę do Kazamatów - starej hali stoczni. Tam znalazła saszetkę z narkotykami. Przyniosła ją do domu.
Ona, Teresa, zorientowała się, że to narkotyki. Postanowiła dorobić, bo zbliżały się święta.
- Jak to się stało, że dzieci zaczęły do pani przychodzić, przecież nie rozwiesiła pani ogłoszeń w szkole?
- No nie - śmieje się. - Tak jakoś... Takie wieści szybko się rozchodzą.
Zielone 15, białe 20 zł
Nie potrafi też wytłumaczyć, skąd wiedziała, po ile sprzedawać narkotyki.
- Wiedziałam, że zielone po 15 złotych, białe po 20 i już - tłumaczy. (Zielone to marihuana, białe - amfetamina). Po chwili namysłu dodaje: - Chyba Gabrysia nam powiedziała.
Przyznaje, że obniżyły ceny, żeby były konkurencyjne. Wtedy towar łatwiej schodzi.
- Ludzie myślą, że majątek na tym zbiłyśmy. A tu trochę lepiej się podjadło i po pieniądzach - bije się w piersi.
Siostry od lat są klientkami opieki społecznej. Młodsza z nich (chodzi o kulach) bierze stały zasiłek wyrównawczy, ale pracownice opieki nie chcą zdradzić, w jakiej wysokości. Starsza dostaje zasiłki okresowe.
- Dajemy im pieniądze na leki, węgiel, odzież i środki czystości - zapewnia Teresa Plichta z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gdańsku. - Nie musiały sprzedawać narkotyków, żeby przeżyć.
Także na Grodzy Kamiennej nikt nie wierzy w opowieści o biedzie i znalezionej saszetce.
Sąsiedzi są przekonani, że narkotyki dostarczała młoda Gabriela F. - regularnie i od dawna. Według nich miał jej pomagać kuzyn - syn Ireny M. Po nalocie na mieszkanie sióstr oboje zniknęli. Dowiedzieliśmy, że zamelinowali się kilka ulic dalej i wciąż sprzedają narkotyki.
Lecz ani policja, ani prokuratura nie chcą na ten temat mówić. Prokuratura przyznaje jedynie, że wszczęto w tej sprawie dochodzenie i że obu kobietom postawiono zarzut nielegalnego posiadania i rozprowadzania narkotyków. Według nowej ustawy grozi im za to 5 lat więzienia.
- Drugi raz już bym prochami nie handlowała - zarzeka się Teresa M. - Boję się więzienia. Może wezmę się za tanie wina, jak na prawdziwą "babcię" przystało.
Komentarze