WSTĘP
Narkomania jest jednym ze zjawisk wykolejenia społecznego,
ściślej zaś jedną z czynności antagonistyczno - destruktywnych.
Czynności antagonistyczne odznaczają się negatywnym stosunkiem do norm
prawnych i obyczajowych.
Normy obyczajowe, które zakazują konsumpcji narkotyków, bronią istotnych
wartości społecznych.
-
Bronią życia obywateli. Każdy bowiem środek przyjmowany nałogowo itd...
-
Stosowanie niektórych środków może również wpłynąć na komórki gruczołów
płciowych uszkadzając chromosomy...
-
W rezultacie znacznego obniżenia sprawności psychicznej narkomani stają
się niezdolni do efektywnego działania, co powoduje straty produkcyjne
i obniżenie poziomu pracy wykonywanej przez narkomana.
-
Wskutek nadużywania środków powodujących uzależnienie narkotyczne spada
stopa życiowa narkomanów i ich rodzin, co niejednkrotnie wymaga zaangażowania
odpowiedniej pomocy społecznej.
-
Narkomania pociąga za sobą szereg konsekwencji kryminogennych. Stosowanie
środków staje się przyczyną działań impulsywnych, godzących w zdrowie i
życie innych ludzi: katastrofy drogowe, wypadki przy pracy, człowiek staje
się skrajnie egoistyczny, amoralny, kłamliwy, a w okresach głodu narkotycznego
agresywny.
Sprawą niezwykle ważną dla opracowania statystyki narkomanii jest bliższe
określenie kryteriów zaliczania do kategorii "systematycznie odurzających
się". Jest bowiem rzeczą jasną, że istnieją różnice między młodzieżą, która
konsumowała jakieś środki odurzające ze zwykłej ciekawości, a osobą doznającą
"głodu narkotycznego".
Jeśli jednak uznać za stosowne rozróżnienie pomiędzy młodzieżą, która
"bierze" z prostej ciekawości, a osobą doznającą głodu narkotycznego, to
łączenie i mieszanie istoty narkotyku i alkoholu nie jest wskazane. Chociaż
alkohol i narkotyki dadzą się podciągnąć pod środki odurzające, jeszcze
do niedawna łagodnie nazywane "używkami", to usiłujemy generalizować właśnie
tam, gdzie konieczne jest rozróżnienie. Konieczne jest ono nie tylko ze
względów metodologicznych, rzeczywistość bowiem dostarcza żałosnych przykładów
działaczy na "niwie społecznej", którzy potrafią bez żenady ładować ten
sam kaliber pocisku "na odcinku frontu walki" z alkoholizmem, narkomanią,
lekomanią i paleniem papierosów. Argumenty trafiające w próżnię są odbierane
przez młodzież konsumującą czasami środki odurzające z prostej ciekawości
jako niezrozumienie. Zupełnie innej argumentacji używa człowiek bez nastawienia
naukowego.
CZESŁAW MIŁOSZ "O NUDZIE"
Istnieje słowo prawie nigdy dzisiaj nie wymawiane, bo uchodzi
za obraźliwe: nuda. Kto się zwyczajnie nudzi, nigdy się do tego nie przyzna,
natomiast skwapliwie chwytać się będzie zapewnień, że jest wyalienowany,
samotny, sfrustrowany itd.
Jednakże nuda - znana jako niechęć życia czy poznanie Mayi tj. bezsensowności
wszystkiego - jest potęgą i nie należy jej traktować trywialnie. Wypływa
ona z zaburzeń naszej wyobraźni spowodowanych przez chwiejność przestrzeni.
Przestrzeń bez ustanku modelowaną przez wyobraźnię można porównać do tkaniny
namiotu, która jest albo napięta, albo rozluźniona i łopocąca na wietrze.
Bóg jako punkt centralny, do którego da się odnieść wszelką przestrzeń,
napina tkaninę. W mniejszym zakresie podobną funkcję spełnia marzenie przerzucające
nas z dziś w jutro.
Przestrzeń jaka nas otacza w takim wypadku, choć mało ponętna, przepływa
w przestrzeń upragnioną i napięcie powstaje z kontrastu - np. ja w mieście,
które chciałbym zwiedzić, w samochodzie, jaki chciałbym mieć, albo w ustroju
przyszłym możliwym do wprowadzenia.
Jeżeli ani Bóg, ani dobra doczesne, ani projekt zbiorowy nie dostarczają
kierunkowych napięć, przestrzeń jest bezwładna, bezkierunkowa, a wkrótce
także bezbarwna.
Dlatego też w literaturze nudy czy alienacji za jedyny ratunek uznaje
się miłość. Tzw. głód wiedzy ma, jak się zdaje, skromne tylko zalety, jeśli
chodzi o zapobieganie nudzie.
Tylko bardzo nieliczni potrafią żyć bez nudy. Samodzielna organizacja
własnego, zupełnie wolnego sobie czasu, wymaga szczególnej wrażliwości
twórczej, która popycha do stawiania sobie celów i narzucania dyscypliny
tak, żeby zbliżać się do tych celów dzień po dniu.
Być może nową erę ludzkości otwierają nie broń atomowa i podróże międzyplanetarne,
ale "psychodelic drugs" jako zapowiedź masowych demokratycznych środków
przeciwko nudzie.
Pokolenie, które zaczęło je stosować, nie zasługuje na pogardliwe epitety,
chociaż kusi nas, żeby do jego dziwactw zastosować rosyjskie porzekadło:
Ktoś z nudów się zbiesił. Mamy tutaj do czynienia z bodaj pierwszą grupą
ludzi wychowaną wśród wytworów techniki przyjętych jako zwyczajne, codzienne
czysto użytkowe o słabej atrakcyjności ze względu na dużą ilość.
Postaram się jak najprościej wyjaśnić, jak pojmuję sens psychodelicznyc
wypraw. Jest to moim zdaniem dążenie do wzbogacenia odbieranej pięcioma
zmysłami przestrzeni otaczającej nas w danej chwili. Dążenie zmierzające
do tego, żeby móc obyć się bez przestrzeni tzw. intencjonalnej. Przez przestrzeń
intencjonalną rozumiem tę, która przebywa w mojej wyobraźni i wzywa, by
do niej dążyć. Może to być Bóg... albo cel zbiorowości w historii (ustrój
bardziej sprawiedliwy, narodowe wyzwolenie itd.). Prawdopodobnie przestrzeń
aktualna tylko wtedy ma pełny wymiar, kiedy poruszamy się w niej docelowo
(napięta tkanina, wiatr w żaglach).
Jednakże chemiczne środki mogą zmieniać nasz odbiór świata pięcioma
zmysłami tak, że przestrzeń, jaka nas otacza staje się pełna, nieskończenie
bogata, samowystarczalna, i samo przebywanie w jej środku równa się przebywaniu
w łonie bóstwa, przy czym następuje od dawna wymarzona przez artystów synestezja,
tj. przekładanie obrazów na dźwięki i dźwięków na obrazy. Muzyka buduje
wtedy w przestrzeni całe gmachy, wysoce interesujące rzeczy dzieją się
na stole pomiędzy popielniczką i szklanką, barwy dosłownie "dźwięczą".
Człowiekowi prawdziwie religijnemu (co zakłada zdolność do przeżyć mistycznych
i nie powinno być mieszane z przynależnością wyznaniową) w podobny sposób
jawi się najzwyczajniejsza rzeczywistość, w kązdej chwili podtrzymywana,
prześwietlona obecnością bóstwa. "Otwarte wrota percepcji" dają surogat
stanów mistycznych, choć Bóg transcendentny, tzn. istniejący poza światem
doświadczalnym, zostaje zastąpiony przez Boga immanentnego, tożsamego ze
światem. W istocie chemia działa tu przeciwko tradycji judeochrześcijańskiej
na rzecz orientalnej.
Wpływ tej magicznej kuracji jest wieloznaczny. Obnaża: zakazy, nakazy,
cnoty. Cokolwiek jest społecznie przepisane, nabiera wyglądu szmat, jakimi
przeciętni niewolnicy "szczurzego wyścigu" próbują przykryć niepokojący,
niekomunikowalny rdzeń istnienia. Równocześnie w psychodelicznych obrzędach
uwidaczniają się jakieś groźne zarysy jutra. Równość ludzi będzie w pełni
osiągnięta, ale może to być równość poddanych. Zapewni im się błogostan,
ale pod warunkiem, że nie będą wtrącać się do rządzenia. Udoskonalone chemiczne
preparaty pozwolą każdemu żyć na co dzień w środku przestrzeni boskiej.
Inne natomiast preparaty, potęgujące zdolność do przyswajania wiedzy, będą
dostępne tylko dla starannie wybranych, nielicznych członków kasty administracyjnej.
Takie gładkie rachuby psuje jak na razie krzywda, nędza, głód, nie zaspokojone
aspiracje większości śmiertelnych.
Mieszane uczucia budzi fotografia, jaką znalazłem niedawno w gazecie:
młodego Amerykanina w Nepalu, długowłosego, ubranego na modłę wschodnią,
otacza kilkunastu krótko ostrzyżonych, po europejsku ubranych miejscowych
chłopców, którzy z niego kpią. Gdyby nawet bardzo chciał, nie umiałby im
wytłumaczyć, że upragnione przez nich samochody i motocykle są iluzją,
zasłoną Mayi.
Dociekania te nie są wolne ani od definicji, ani od metafor. Tyle tylko,
że z założenia nie ignorują najmocniejszych argumentów strony przeciwnej,
tj. zwolenników narkotyku. Dzięki temu analiza stwarza większe niż dotąd
szanse dialogu, chociaż zajmowane przeze mnie w polemice stanowisko jest
tradycyjnie dalekie od ugodowości wobec problemu narkotyków.
To, że proponowane definicje podstawowe mają być zaakceptowane przez
przeciwnika, podyktowane jest przecież nie kurtuazją, ale logiką elementarnych
zasad dialogu, który bez tego przekształca się w niezależne monologi obu
stron. Nie można też oczekiwać, że zwolennikom narkotyku zależy na porozumieniu
z jego przeciwnikami. Należy życzyć sobie, żeby przynajmniej przeciwnicy
narkotyku szukali możliwości porozumienia z narkomanem.
Jeśli zaś ucierpi przy tym przejrzystość i wewnętrzna spójność naszej
koncepcji, to cena nie jest zbyt wysoka, gdyż właśnie taka metoda może
unieszkodliwić wiele mitów, jakie - nie wolno o tym zapominać - dominują
w potocznych wyobrażeniach o problemie. Ich wpływ jest tyleż realny, co
niebezpieczny.
NARKOTYK - RELIGIA W PASTYLCE?
Dotychczas stosowane argumenty przeciwko narkotykom wywodzą
się z następujących założeń:
-
Narkotyk nigdy nie jest nieszkodliwy dla zdrowia,
-
Prowadzi do nałogu.
Tego rodzaju przekonania wypowiedziane przez lekarza są zazwyczaj lekceważone
lub wręcz wyśmiewane przez zwolenników "podróży", bo:
-
Wysokogatunkowe środki (LSD, peyotl) nie wyrządzają większej szkody niż
alkohol czy nikotyna.
-
Wyżej wymienione bardzo rzadko prowadzą do nałogu, a słabsza od nich marihuana
(zwana "trawką") jest prawie niewinną zabawką i w wielu krajach nie jest
objęta prohibicją.
I chociaż wszyscy zwolennicy wrażeń psychodelicznych zgadzają się, że tzw.
mocne środki - heroina, kokaina, morfina - prowadzą do nałogu, to wystarczy
wystrzegać się ich, a niebezpieczeństwo jest fikcją. Gdyby zebrać argumenty
zwolenników doświadczeń z narkotykami, to (najczęściej w kulturze zachodniej)
bronią się oni tak:
Nie należy potępiać narkotyków za to jedynie, że są. Bo czyż nie pomagają
znosić chorym silnych bolów? Czy nie umożliwiają psychiatrom nawiązania
kontaktu z ciężko chorym psychicznie? Czy społeczeństwa nasze nie są zagrożone
przez alkoholizm, co nie przeszkadza przecież korzystać z alkoholu wszystkim
ogólnie szanowanym osobom?
Tak więc narkotyki nie są bardziej groźne od alkoholu, natomiast przy
odpowiednim korzystaniu z nich dają niewspółmiernie więcej doświadczeń
pozwalających rozwinąć skalę odbierania rzeczywistości, kierują myśl człowieka
od przyziemnej egzystencji ku światom, których istnienia nawet się nie
domyśla, a niejednokrotnie ku Absolutowi. Dlaczegóż więc do dyplomatów
pijących "tradycyjną lampkę wina" nie odnosimy się jak do potencjalnych
alkoholików, którzy będą rodzić kiedyś kalekie potomstwo?
Jestem przekonany, że dopóki nie potrafimy dać wyczerpującej odpowiedzi
na wszystkie tego rodzaju wątpliwości, to jeszcze długo dialog przeciwników
i zwolenników doświadczeń psychodeliczynch będzie dialogiem głuchych. W
międzyczasie liczba narkomanów będzie nadal rosła.
Trzeba od razu wyjaśnić, że nie widzę sensu, aby tego rodzaju dialogi
prowadzić z narkomanami pozostającymi w tzw. zależności od narkotyków.
Każdy bowiem narkoman doskonale zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa,
w jakim się znajduje i żaden nie widzi w środkach, które zażywa, jedynie
niewinnej zabawki. O wiele trudniej jest o tym przekonać tych wszystkich,
od których nałóg jest jeszcze tak daleko, że nie muszą odnosić go do siebie.
Dlatego jest niezbędna analiza porównawcza alkoholu i narkotyku. Tak
postawiony problem wymaga (zamiast definicji) odwołania się do praktyki
społecznej, orzekającej, który to napój z grupy zawierającej alkohol jest
nazywany alkoholem, to samo odnosi się do narkotyków. Jeszcze do niedawna
możliwa była naukowa systematyzacja narkotyków, ponieważ poszukiwane były
te, które dawały możliwie najbardziej "narkotyczne" przeżycia. Obecnie
jest to celowe jedynie na Zachodzie, gdzie popytowi na rynku narkomanów
stara się skutecznie dorównać podaż, czyli mniej lub bardziej oficjalne
sieci przemytniczo- gangsterskich dystrybutorów. W naszym kraju sytuacja
wygląda jak dotąd inaczej.
Konsumowana w dużej ilości jest li tylko ideologia narkotyków. Zdobywanie
samych narkotyków w odpowiedniej ilości i jakości jest raczej sennym marzeniem.
Ale nie należy z tego powodu zacierać rąk - otwiera się bowiem pole dla
rodzimego przemysłu chemicznego.
Przykładem słynne parę lat temu "tri". Trwają również nieustanne doświadczenia
z lekami. O ich pomysłowości niech świadczy liczba kilkuset (!) leków,
które znalazły się na czarnej liście, ponieważ były używane jako materiał
"wizjotwórczy". Skutki stosowania takich chałupniczych "narkotyków" są
opłakane. Nie tylko dlatego, że szkodliwe dla zdrowia, bo to żaden argument
dla nastolatka, ale i dlatego, że ich skuteczność jest zaiste opłakana.
Różnica między LSD a "tri" jest o wiele większa niż między koniakiem a
bimbrem. Jest to fakt niezaprzeczalny dla wszystkich, którzy mieli możliwość
degustacji. Kłopot w tym, że na pozór takiej różnicy nie ma, zwłaszcza
dla tego, kto w życiu nie spróbował dobrego koniaku (z czego nie wynika,
żebym był zwolennikiem sprzedawania LSD w PKO dla degustacji). Wspominam
o tym dlatego, że częstokroć z zapewnienia o wspaniałościach psychodelicznych
podróży w ustach zwolenników przysłowiowego "tri", przypominają mi cytowanie
poglądów na piękno miłości homoseksualnej u Platona, przez amatorów atmosfery
publicznych pisuarów.
Ponieważ jednak nie zamierzam tutaj wyszydzać, będę odtąd w dalszych
rozważaniach traktował każdy narkotyk jako nie gorszy od najlepszego. I
jeszcze jedno uproszczenie, które oby nie deformowało obrazu całości. Nie
zauważam różnic pomiędzy nałogowym alkoholikiem a narkomanem, natomiast
chcę porównać istotę alkoholu i narkotyków.
ANALIZA
ATRAKCYJNOŚCI A. I N. (CZYLI DLACZEGO SŁUŻĄ CZŁOWIEKOWI)
-
Obydwa środki mają oddziaływać na psychikę, zaś oddziaływanie na ciało
jest skutkiem ubocznym, np. zaburzenia równowagi, wymioty itp.
-
Jednakowo niepożądany jest nałóg.
-
Zmiany w świadomości są krótkotrwałe (od kilku do kiludziesięciu godzin).
-
Zmiany w świadomości są dwojakiej natury: ilościowe - wzmożony nastrój
(niekoniecznie dobry), przyspieszenie procesów myślenia i postrzegania.
Jakościowe - przy narkotykach tzw. "tripy" czyli "podróże", deformacje
wrażeń zewnętrznych i wewnętrznych, na wzór "krzywego zwierciadła", częściowo
tylko kontrolowane.
Istotą zmian jakościowych jest swoista deformacja widzenia świata. Zmiany
zaś ilościowe dotąd nie przechodzą w jakościowe, dopóki owa deformacja
nie nastąpi. Oznacza to, że na tej drodze rozumienia nie da się ustalić
granicy między jednymi a drugimi, a co za tym idzie, różnice pomiędzy doznaniami
po alkoholu i środkach psychodelicznych są płynne i trudne do rozgraniczenia,
np. marihuana jest łagodniejsza w działaniu aniżeli spirytus. Różnice zaczynają
się rysować dopiero przy analizie celów, jakim mają służyć. Cele te wydają
się sprzeczne. Przy alkoholu zatracenie dotychczasoweg obrazu świata jest
bowiem niepożądane, świadczy o "słabej głowie" pijącego.
ROMANTYZM AMERYKAŃSKI CZYLI WIĘCEJ,
LEPIEJ, TANIEJ!
Krytyka tzw. wewnętrzna unika odwoływania się do autorytetów
obcych przeciwnikowi. Za podstawę argumentacji postaram się więc przyjąć
tylko to, czego dowiedziałem się od zwolenników LSD. Argumenty wydobyte
stamtąd pozwolą mi być może uniknąć jednego przynajmniej zarzutu: lekceważenia
i pomijania tego, co dla mnie niewygodne.
Otóż jedynymi autorytetami broniącymi LSD są amerykańscy psychiatrzy
(m.in. Masters i Houston, 1966 Unger, 1966; Aronson 1967). Najogólniej
mówiąc, entuzjastycznie wyrażają się o perspektywach stosowania LSD-25
do psychoterapii wielu chorób psychicznych. Ale: Bez opieki i współpracy
lekarza z pacjentem w kierunku utrwalenia tego, co zostało osiągnięte,
nastąpi częściowy lub całkowity nawrót choroby. Zatem dla chorego nie ma
LSD bez psychiatry. A dla zdrowych? Psychiatrzy nie cofają się przed zdrowymi:
Nie jest żadną niespodzianką, że kulty religijne, które w środku psychodelicznym
widzą świętą substancję o wielkiej mocy, szybkimi krokami powiększają swój
zasięg oddziaływania... np. Amerykański Kościół Narodowy oraz... bardziej
konserwatywny, ale uznający prawo do używania peyotlu Kościół Zrozumienia
(Masters i Houston, Środki psychodeliczne, Chicago, 1966).
W świetle tak oczywistych racji trudno jest cytowanym autorom zrozumieć,
dlaczego kościoły białych nie mogą prawa do podobnego zachowania uznać
za swoje (Masters i Houston, tamże).
Uczeni amerykańscy posługują się, jak widać, pragmatyzmem w sposób dość
bezceremonialny. Przyznać trzeba, że młodzi "nieateiści" nie starają się
mieć tak dużego wkładu w rozwój kościołów. Ich barwne opisy wizji mistycznych
zdradzają pokrewieństwo raczej z religiami Wschodu, niż z chrześcijaństwem.
Nie ulega żadnej wątpilwości, że przeżycia psychodeliczno- mistyczne młodzieży
Zachodu uciekają na Wschód. Wynika to tyleż ze specyfiki środków, co z
antyklerykalnych nastawień, rzutowanych na wszystko, co za Kościołem idzie,
a więc i na religię. Lepiej więc będzie oceniać takie przeżycia na podstawie
autentycznych mistyków religii Wschodu. Natomiast opinie psychiatrów na
temat środków "religiopędnych" pozostawmy ich pacjentom.
Teoretyczni i praktyczni zwolennicy "środków" (psychodelicznych) są
przekonani, że wymieniane lub używane przez nich są nieszkodliwe. Do takich
należeć mają marihuana, haszysz i LSD. Wprawdzie badania naukowców nad
genami tego nie potwierdzają, lecz i tak na płaszczyźnnie antropologiczno
- etycznej należy wytaczać inne argumenty.
Groźne dla młodych - ciekawych - gniewnych bardziej są mity o środkach,
aniżeli same środki. Przede wszystkim dlatego, że do zalecanych środków
ma u nas dostęp nieliczna garstka, elita, dzięki kontaktom z zagranicą,
a mitami mogą żyć wszyscy wielbiciele. Mity nawołują do:
-
odrzucania hurtem konwenansów,
-
przyjęcia odmiennej hierarchii wartości, gdzie najważniejsze jest doskonalenie
się w autentyczności bardziej niż w jakiejkolwiek innej cnocie.
-
rozpoczęcia starań od podróży w takie miejsca, gdzie jeszcze nie stanęła
noga rodziców.
Dwie pierwsze propozycje są natury moralnej i być może mają swoje dobre
strony. Trzecia natomiast jest raczej praktyczna i ma obrońców, którzy
z zapałem misjonarzy krzewią psychodeliczną nowinę w najlepszej wierze,
chcąc zapoznać ludzi ze środkiem psychodelicznym a ich celem jest uszczęśliwienie
ludzkości. Na co się ani w tym wypadku, ani w ogóle, nie zanosi, natomiast
liczba autentycznych narkomanów rośnie pod wpływem neofitów, którzy uważają
za swój obowiązek dawanie świadectwa prawdzie o cudownym środku. Wpływ
ten nie jest bezpośredni. Nikt z tych kulturalnych ludzi nie zachwala przecież
tzw. twardych narkotyków, jak heroina, morfina czy opium, wręcz przeciwnie
- ostro je krytykują. Ale czy zażywanie "tri" stoi w sprzeczności z tym,
do czego nawołują mity o LSD?
Mity nie muszą zajmować się konkretami. To psułoby klarowność. Ale gdyby
było więcej tych konkretów, może byłoby mniej narkomanów? Wszyscy sięgają
po środki z ciekawości. Dobrze byłoby, gdyby wiedzieli, czego na pewno
nie mogą tam odnaleźć. Im więcej się wie, tym ciekawość mniejsza.
UROKI LSD, CZYLI "TRZECIE OKO"
Odpowiedź na zarzut, że w pastylce próbują połknąć od razu
wszystko, czemu przypisują największą wartość:
-
Wielu jest takich, którzy jeszcze nie dorośli do zażywania LSD, czy nawet
haszyszu, a to: dzieci i ludzie, którzy nie zadali sobie trudu osiągnięcia
jakiegokolwiek wglądu w siebie. To jest pierwszy stopień selekcji.
-
Ludzie zakłamani, sztuczni, czyli nieautentyczni niczego miłego tu nie
doświadczą, a wprost przeciwnie - zobaczą, jakimi są "potworami".
LSD nie jest bezwarunkowym błogostanem: wyzwala drzemiącą podświadomość
i biada temu, kto ukrywa tam przed innymi, czy przed samym sobą coś, co
mogłoby mu przynieść złe świadectwo. Haszysz i LSD potrafią to wywlec i
delikwent nigdy nie zaryzykuje takiego koszmaru po raz drugi. Oto drugi
stopień selekcji. A zresztą niebezpieczeństwo koszmarnego przeżycia grozi
właściwie wszystkim i w każdej chwili. Nie wolno się zatrzymać, zafiksować
na czymś przykrym, choćby była to własna twarz w lustrze "przyspieszona"
o kilkadziesiąt lat.
Trzeba spokojnie iść dalej i po chwili koszmar pozostaje bezsilny za
nami. Czasam towarzysze znający już tę drogę potrafią z zewnątrz asekurować,
ale nie zawsze się uda.
Różne są etapy podróży po LSD:
-
Startujesz nagle jak szybowiec na wyciągarce. Czujesz tylko, że ziemia
jest coraz dalej i nie masz zupełnie kontroli nad wznoszeniem. Liczy się
jakość i ilość użytej dawki. Podobno przedawkowanie LSD praktycznie nie
jest możliwe (w odróżnieniu od tradycyjnych, a mniej szlachetnych środków).
-
Lot szybowca. Łagodny, pomiędzy tęczowymi niespodziankami. Czasem zdarzają
się dziury, w które się zapadasz, ale wszystko nie ma i tak poważniejszej
wartości poza estetyczną.
-
Spomiędzy tęczowych chmur coraz częściej zaczynają wyłaniać się przedmioty
i ludzie. Ich właściwości są tak odmienione, że świat tych doznań można
porównać jedynie ze światem schizofrenii (dlatego psychiatrzy posługują
się czasem LSD, aby osiągnąć lepszy wgląd w chorobę). Ale i tu nie należy
się zatrzymywać. Łagodnie sterując trzeba lecieć dalej.
-
W buddyzmie Zen coś podobnego określa się jako Satori - nagły, intuicyjny
wgląd w istotę wszechrzeczy; doświadczenie radosnej jedności całego wszechświata
- wypełnia cię ekstaza i czujesz, że przeniknąłeś tajemnicę bytu. Wiesz
już wszysto. Spokój i radość. Szokujące przeżycie i szczęśliwy, komu się
trafi. Na coś takiego w buddyzmie trzeba czekać nieraz wiele lat. Ale to
jeszcze nic.
-
Przełamanie bariery, która zawsze istnieje pomiędzy nami, a drugim człowiekiem
(my to jesteśmy my, a on to on). Bariera ta może całkowicie zniknąć. Wtedy
ludzie będący pod wpływem środka mogą odnaleźć całkowite wzajemne zrozumienie.
Wyniknie ono z identycznego obrazu świata, przekonują się o tym ze zdumieniem,
a dowiadują się bez słów, za pomocą dziwnej telepatii. Czują również moment,
w którym ta "komunia dusz" zostaje przerwana, np. u jednej z osób środek
przestaje wcześniej działać. Czyż można wtedy nie patrzeć z pobłażliwością
zarówno na swoje osiągnięcia, jak i braki? Twój czas rozciąnął się jak
guma, w ciągu minuty zegarowej u ciebie mijają całe lata... Euforia i radosne
zdumienie. To przecież niemożliwe! Ale to jeszcze nic.
-
Przeżycie mistyczne. Tam najtrudniej dolecieć szybowcem. Nawiązanie kontaktu
nie z człowiekiem już, ale z transcendentnym bytem (niekoniecznie z konkretnym
Bogiem). W każdym razie jakość rych przeżyć jest najwyżej notowana spośród
wszystkich możliwych.
-
I wreszcie środek przestaje działać. Wyskość zostaje wytracona, zużyta
na owo mniej lub bardziej łagodne szybowanie i teraz podchodzimy do lądowania.
Wreszcie wszystko to, do czego przyzwyczailiśmy się jako do własnej skóry
i osobowości, znowu zaczyna się odzywać hamując coraz bardziej lot. Najszybciej
dotykają ziemi te "części" osobowości, które najbardziej wystają, najwięcej
przysparzają nam konfliktów (czasami sami o tym nie wiemy). Dopiero teraz
można się zorientować, które wystają bardziej niż inne. A najważniejsze
jest, że przeżycia w czasie podróży - lotu nie zostały zapomniane i teraz
długo jeszcze będą niepokoić - koić naszą pamięć.
Podobnie już choćby dlatego nie spieszy się do następnego "brania", nie
ma ryzyka uzależnienia. Wystarczy na kilka miesięcy do kilku lat. Z początku
są opowieści uczestników i atmosfera podobna do tej panującej wśród ludzi,
którzy zakończyli szczęśliwie daleką wyprawę, potem długie, ciągle zaskakujące
rozmyślania, oto plon wyprawy.
Ad. 4 - satori
Mnisi buddyjscy szukają tego przez całe lata. Intuicyjnie, nagłe odnalezienie
jedności wszystkiego, co istnieje, daje poczucie przeniknięcia największej
tajemnicy - wszystko jest ze sobą powiązane tak ściśle, że granice rozwiewają
się - Satori.
Tradycja Wschodu nakazuje ująć to w jednym celnym, paradoksalnym pozornie
zdaniu (np. koany buddyzmu Zen). Ta lapidarnośc myśli wschodniej powoduje,
że wielu ludziom wydaje się alfą i omegą metafizyki, a nad metafizyką góruje
tym, że operując przenośnią nie każe nam łamać sobie głowy nad słownikiem
wyrazów obcych.
Natomiast tradycja filozoficzna Zachodu określi to intuicyjne odczucie
jako elementarną prawdę różnych systemów metafizycznych: wszystko, co nas
otacza, wraz z nami samymi jest bytem tzn. istnieje. Systemy metafizyczne
zaczynają się kłócić dopiero w tym momencie, kiedy próbują dać odpowiedź
na pytanie: dlaczego spostrzegane przez nas byty istnieją? Zaś tego pytania
ani nie stawia, ani nie rozwiązuje omawiany wgląd intuicyjny. Można więc
chyba zaryzykować stwierdzenie, że każdy system metafizyczny, jakkolwiek
mniej jest fotogeniczny, stara się posunąć dalejm ponieważ stawia takie
pytania, których nie można rozwiązać za sprawą środka psychodelicznego.
Co gorsza, ów "Wielki śmiech", wspólny zarówno buddyjskiemu Satori, jak
intuicyjnemu wglądowi psychodelicznemu, blokuje wszelkie dalsze poszukiwania
i dociekania.
Gdy idzie o poznawanie rzeczywistości, wydaje się to poważnym ograniczeniem,
i biada filozofowi, gdyby się na tym etapie zatrzymał. Wydaje sie przeto,
że wstrząsające odkrycie, które przypadkowo robimy za sprawą LSD (w Zen
nie jest ono przypadkowe) grozi zatrzymaniem się na poziomie stwierdzenia
podstawowego faktu, dając fascynację równie rozkoszną co bezpłodną.
Ad. 5 - Skąd przychodzi i dokąd prowadzi droga "komunii dusz"?
W każdym razie jest piękna tylko w jednym miejscu. Z ustaniem działania
środka piekny kontakt urywa się. Odżywają wszystkie różnice osobowości,
to właśnie te różnice nie pozwalają na intuicyjne porozumienie się dwu
czy więcej osób. A tymczasem dookoła nas rośnie poczucie samotności wśród
produktów konsumpcyjnej cywilizacji. I nic dziwnego, że potrzeba głębszego
kontaktu Ja-Ty najbardziej doskwiera w społeczeństwach najbardziej rozwiniętych.
I oto problem rozwiązano w stylu amerykańskim: maszyny wyzwoliły poczucie
samotności - maszyny muszą dopomóc w przezwyciężaniu samotności. Trzeba
wynaleźć nową "maszynę". (Chociaż przed wynalezieniem LSD były także inne
próby.) Ekstaza nastolatków wobec wylansowanych gwiazd królowała wcześniej
niż haszysz i LSD. A jaki powinien być następny model? Założenia dla wynalazców:
jak najwięcej ludzi jednakowo patrzy, myśli i reaguje, zacierając odrębność
własnych osobowości? Społeczeństwo mrówek zdalnie sterowanych?
Autorzy science fiction mieli mało fantazji: straszyli czytelników koszmarkami
społeczeństw zdalnie sterowanych, ale niebezpieczeństwo zagrażało głupiutkim
poczciwinom, na końcu ostawało się kilka jednostek, które miłując odrębność,
walczyły jak lwy. Ale życie bywa bardziej pomysłowe: to właśnie uciekające
od stada "wilki stepowe" piersze wpadają w sidła. Chociaż i ja i oni mówimy
o tym samym prawie obowiązku (!) zachowania odrębności własnej osoby. Na
szczęście nie ma jeszcze takich środków, które by wywoływały poczucie jedności
wśród ludzi jednego kraju. Chociaż na koncie Hitlera czy Mao można już
coś zapisać...
Czy nie jest zgodne z najpiękniejszymi cechami natury ludzkiej, że pragnie
się znieść wszystko, co stoi pomiędzy nami i drugą, najbliższą nam osobą?
Więc po co tamte brednie o społeczeństwach sterowanych? Tak, to bardzo
piękne, kiedy jeden człowiek pragnie oddać się drugiemu, aż do zatraty
własnej osobowości. Najczęściej marzą o tym kochankowie. Czy to jest możliwe?
Na płaszczyźnie psychofizycznej podobno tak. Ale tylko Szekspir zauważył,
że przy całej wielkiej miłości, Otello i Desdemona mogą być "zwierzęciem
o dwóch grzbietach". Możliwe, że przemawiał przez niego jedynie homoseksualizm.
Zresztą to było tak dawno. Dzisiaj egzystencjaliści uczą nas, że nawet
na tym poziomie wspólnoty być nie może. Zawsze któraś ze stron nie oddaje
się cała, bez reszty. W czasach ideałów konsumpcyjnych, według których
należy jak najwięcej brać, jak najmniej dawać, jeszcze trudniej stworzyć
taką wspólnotę ludzi, choćby tylko dwojga, choćby tylko w łóżku.
I właśnie z pomocą przychodzi narkotyk. Od dzisiaj wstęp do komunii
dusz będą mieli wszyscy, którzy prawdziwej wspólnoty jeszcze (już?) nie
potrafią osiągnąć. Ale gdyby mógł, kto chciałby szukać wtedy gdzie indziej?
Kiedy rozmawiałem o przeżyciach mistycznych, padały argumenty, że LSD,
nie dając przeżyć prawdziwych, każe ich szukać. Czy chemiczna komunia pomoże
odnaleźć prawdziwą, trwały związek duchowy z człowiekiem, który jeszcze
przed chwilą przeżywał obok nas cudowne TO SAMO, teraz, kiedy patrzymy,
jak wszystko wraca na swoje miejsce?
Do jakiej wspólnoty na pewno prowadzi droga komunii dusz? Ile dróg otwiera
się przed tobą po pastylce LSD, że nie ma czasu popatrzeć na tę, która
podążała do ciebie sama pastylka. A ta droga jest tylko jedna. Popatrz
na ręce ludziom, którzy tak wytrwale niosą do ciebie pastylkę. Cały łańcuch
rąk, a twoja reka - ostatnie ogniwo. Czy chemicy podziemnych laboratoriów
mają coś wspólnego z Bogiem mistyków? A twarze przemytników na luksusowych
jachtach z pięknymi dziwkami - czy są tymi, które kochałeś podczas "komunii
dusz" tak pięknej, że moje słowa tylko niezdarnie je przedrzeźniają? Czy
jesteś zupełnie pewny, że nic nie masz wspólnego z nimi, że ich nie żywisz,
gdy zażywasz swoją pigułkę? Czy ty nie jesteś wtedy ich? Z twojego powodu
umierają ludzie, a gangi walczą o to, która pigułka do ciebie dotrze. Jest
na niej krew ludzi, którzy umierali za pieniądze, nie dla żadnej z tych
idei, o których słyszę teraz od ciebie. I inni słyszą. Powiedz też o pieniądzach,
krwi i nienawiści, które były kokonem dla pigułki, zanim nie wylęgły się
motyle twoich wizji. Mów. Tego nikt sam nie zobaczy w psychodelicznych
wizjach, chociaż tyle jest w nich różnych dróg, aż do zawrotu głowy. Nie
zapominaj o tym, kiedy czekasz z dłonią wyciągniętą do przyjaciela, chociaż
daje ci LSD z czystej ciekawości i wcale nie chce żadnych zasranych pieniędzy,
których obaj nienawidzicie.
W kręgach zainteresowanych panuje przekonanie, że na pewnym przynajmniej
etapie da się pogodzić buddyzm Zen i LSD. Niewątpliwie Zen to najbardziej
tolerancyjna doktryna. Według zwolenników nie jest przecież religią, tylko
doktryną filozoficzną. Jeśli nawet to doktryna niepełna, ale nie dlatego,
że jeszcze się nie rozwinęła (jak np. doktryna marksistowska), lecz dlatego,
że stawia sobie wyraźnie ograniczony zasięg, nie daje szczegółowych odpowiedzi
na pytania, jak należy postępować, a jak nie i dlaczego. Jasne jest, że
przy takiej nieingerencji w powinności człowieka, znajdzie się tam wygodne
miejsce i dla zwolenników LSD.
Na pewno Zen jest mistyczną techniką, która, skupiając się wyłącznie
na celu, dopuszcza środki najróżniejsze. Ale pamiętajmy, że niezależnie
od deklaracji Zen jest bardzo głęboko osadzony w buddyzmie. A w buddyzmie,
podobnie jak we wszystkich innych religiach, większość wierzących nie miewa
żadnych wstrząsających mistycznych wizji. Jeśli zdarza się to (jako coś
rzadkiego i nieoczekiwanego) niektórym ludziom - nie oznacza to, że dlatego
zostają świętymi, iż widzą rzeczywistość piękniejszą czy pełniejszą. Nie
wszystkim dano kolorowe, mistyczne perspektywy, ale czy zwykła religia
czarno-biała jest dla nich niepełna? Każda religia prowadzi do wiary, że
człowiek to nie wszystko, życie to nie wszystko, że są wartości, którym
służyć jest dla człowieka zaszczytem i drogą, która prowadzi najwyżej.
Tej wiary nie można symulować. W ciężkich chwilach wobec potęgi śmierci
zawali się budka sklecona na próbę, chociaż dotąd była wygodna.
Jeśli ktoś z was napotkał Boga na drodze z LSD, to jeszcze nic: jego
dowód osobisty jest u was i sprawdzicie go na najbliższym punkcie kontrolnym
życia. Czy ktoś zdecydowałby się cierpieć za Boga "niepełnotłustego"? Ci
od wiary czarno-białej mogą się po ludzku bać, ale wtedy czują się winni
wobec Kogoś (Czegoś). Trudno byłoby czuć winę wobec najcudowniejszej nawet
wizji. Dlatego zaglądanie przez ramię świętym wszystkich religii, zawsze
ponad głowami maluczkich, nigdy nie przybliża, chyba oddala. Bo kto chce
wtedy terminować w czarno-białej wierze maluczkiego? A święci musieli.
Może właśnie dlatego, że nie mieli "chodów" tak wysoko. Błogosławieni ubodzy
duchem - nie mają żadnych chodów. Idą. Ale czy ktoś ma prawo z wysoka razić
- jak ja - światłem swojej wiary? Nie bójcie się mnie. Nie jestem uzbrojony
w wiarę. Ręce mam puste. Chcę siać moje wątpliwości. To wszystko, co mam.
Komentarze
nie dziala.
nie dziala.
nie dziala.
Zostawiam swoje namiary bo chciałbym skontaktowac sie z kims o tak profesjonalnym podejsciu do tematu
A co to kórwa jest
niech mi ktos napisze w sms-sie
Powtóze tylko pytanie Zajaca: "A CO TO QRWA JEST...?"
Odpowiedz...
aksamitka jak aksamitka....... lajtowo uspokaja i nic więcej
uwaga wpisz w wyszukiwarce w allegro "salvia ". Ziomal sprzedaje grama za 7 zeta, czy jest warto w to zainwestować?, odnośnie salvii ma już jakieś dobre komentarze ,więc chyba nie oszukuje. Pytałem się jego klientów odnośnie tranzakcji ,oraz towaru i stwierdzili że wszystko jest O.K.
Czlowieku zalezy z czego to palisz nie wiem czy zwrociles uwage, ale ze szkla wiekszosci ludzi nie stuka, a co innego z metalowych lufek itp... nie wiem uakie to ma znaczenie i nie wiem czemu ze3 szkla nie stuka ale tak jest