A więc tak zacznę od tego że pojechałem do babci gdzieś w drugim tygodniu grudnia 2023 i tekst będę pisał raczej z pamięci, a więc zaczęło się od tego że standardowo po przyjechaniu do dziadków sprawdziłem szafki z lekami i znalazłem kilka blistrow trampka, dziennie dawkowalem ok. 375mg no i po 3 albo 4 dniach takiego ciągu, standardowo zarzuciłem swoją ulubioną dawkę 375mg w samochodzie dziadka po powrocie od cioci, zjadłem, wróciłem do domu wziąłem coś ma kolację i poszedłem do pokoju jeść, i uwaga dalej nic nie pamiętam, obudziłem się w łazience przy mnie mama, babcia i dziadek.
Odkrycie narkomanii, czyli jak reklamować polską heroinę
Dzieki motywacji i szczypcie pomocy od czytelników - kolejna porcja nudnej lektury. Obraz polskiej sceny dragowej sprzed dwóch dekad.
Tagi
Źródło
Odsłony
5657Rozdział książki "Po tej stronie granicy"
1-16 VII 1981
Ostatnio wiele się mówi o tak zwanej odpowiedzialności za słowo, która zdaniem władz powinna cechować dziennikarzy, szczególnie z chwilą niejakiego poluzowania cenzury, Środowisko dziennikarskie odnosi się na ogół z dużą rezerwą do tego rodzaju apeli odbierając je jako swoiste nawoływanie do autocenzury i konteksty, w jakich zazwyczaj pojawiają się tego rodzaju apele, nierzadko utwierdzają w takiej właśnie interpretacji.
Niemniej jednak problem odpowiedzialności dziennikarzy za głoszone poglądy będzie miał z chwilą wprowadzenia nowej ustawy o cenzurze charakter nie tylko polityczny lecz raczej, (a może przede wszystkim) etyczno-moralny. Nie ulega bowiem kwestii, że mimo proponowanych zmian i uzupełnień w ustawie o cenzurze działać będzie ona mimo wszystko nadal i jak można wnosić z projektów ustawy działać będzie szczególnie aktywnie właśnie w kluczowych kwestiach natury politycznej. Ale przecież mówi się i pisze nie tylko o polityce. Nie ma więc wątpliwości, że bardzo duże obszary działalności publicystycznej będą pozostawały praktycznie poza zasięgiem ingerencji cenzora, w związku z czym wiele zagadnień natury, nazwijmy to umownie, etyczno-moralnej rozstrzygać będą redakcje i dziennikarze we własnym zakresie - zgodnie z własnym sumieniem i dziennikarską etyką.
Aby nie być gołosłownym i posądzanym o abstrakcyjne, czysto akademickie rozważania posłużę się przykładem takiej właśnie nierozważnej i - moim zdaniem - zdecydowanie szkodliwej publikacji (audycji) telewizyjnej.
Wprawdzie w tej chwili jest, jak się ostatnio mówi, po herbacie, gdyż audycje, o których chcę mówić, były już emitowane, a zatem ewentualnego zła nie da się już naprawić. Zgodnie jednak z porzekadłem "mądry Polak po szkodzie" mam nadzieję, że przynajmniej w przyszłości uda się uniknąć tak fatalnych błędów. Rzecz będzie o narkomanii, a ściślej o tym, co na temat narkomanii w Polsce miała nam ostatnio do powiedzenia nasza telewizja.
Od razu na wstępie chcę zaznaczyć, że nie mam nic przeciw temu, że wreszcie ktoś się tym niezmiernie bolesnym i ważkim problemem zainteresował - konkretnie redakcja telewizyjnego programu cyklicznego pt, "CDN".
Do tej pory bowiem problem narkomanii w Polsce oficjalnie w ogóle nie istniał. Propaganda natomiast aż zachłystywała się zjawiskiem narkomanii na Zachodzie, które miało być widomym znakiem dekadencji, degrengolady i w ogóle wszystkiego najgorszego w ustroju kapitalistycznym. Jakże wymownie brzmiało na tym tle: "a u nas...". Pomijano przy tym, rzecz prosta, nawet kwestię dostępności narkotyków w Polsce. Ważne było jedynie to, iż fakt niewystępowania narkomanii w kraju wszechstronnego, dynamicznego i dalszego rozwoju stanowi dodatkowe potwierdzenie słuszności linii obranej i wytyczonej, a w ogólności świadczy o wyższości socjalizmu nad kapitalizmem, Obawiam się jednak, czy z kolei poniekąd naturalna i zrozumiała reakcja na idiotyzmy oficjalnej propagandy lat siedemdziesiątych także nie przybrała nieco karykaturalnych rozmiarów.
Czy przypadkiem nie popadamy z jednej skrajności w drugą? Dotychczas problem nie istniał, obecnie okazuje się, iż nie dość, że istnieje, lecz ma rozmiary wręcz plagi społecznej - nie mniejszej bodaj od alkoholizmu, Trudno obarczać w tym względzie winą dziennikarzy, którzy niejako z racji swego zawodu są bardzo skorzy do wietrzenia sensacji, gdzie się tylko da i nierzadko za wszelką cenę. Natomiast jest znacznie gorzej, gdy tej fali dają się ponieść naukowcy i innego rodzaju specjaliści, od których należy bezwzględnie wymagać zarówno większego obiektywizmu, odpowiedzialności za głoszone publicznie sądy a wreszcie (a może przede wszystkim) zdrowego rozsądku, Ta ostatnia uwaga odnosi się głównie do niektórych osób biorących udział w dyskusji telewizyjnej zorganizowanej w wyniku niezmiernie drastycznego reportażu poświęconego polskim narkomanom, a zwłaszcza - do prezentowanyeh danych mającyeh na celu oszacowanie rozmiarów zjawiska narkomanii w Polsce. Danych, które już na pierwszy rzut oka wydają się ustalone znaną metodą "podłoga sufit".
Do zagadnienia tego wypadnie jeszcze powrócić. Teraz jednak przyjrzyjmy się, jak to TV, najprawdopodobniej w sposób niezamierzony, zrobiła potężną reklamę polskiej heroinie.
Ale od początku. Początkiem zaś był wspomniany wstrząsający wręcz reportaż o życiu polskich heroinistów, który wszelako mógł i zapewne dał skutki, jakich autorzy w ogóle nie zdawali się brać pod uwagę. Po pierwsze, miał on zdecydowanie charakter reklamowo-instruktażowy.
Po drugie, na wielu potencjalnych młodocianych narkomanów inkryminowany reportaż mógł wywrzeć efekt modelująco-rozhamowujący, a mówiąc językiem laickim, mógł - wbrew intencjom autorów i ogólnej wymowie reportażu - co najmniej zainteresować zażywaniem narkotyków.
Odnośnie pierwszej kwestii, to gwoli przypomnienia (aczkolwiek, co gorsza, program ów był emitowany w godzinach tzw wzmożonej obserwowalności) tym, którzy reportażu tego nie oglądali, kilka faktów. Najogólniej, idea programu opierała się na przedstawieniu (najprawdopodobniej autentycznej) rodziny narkomanów, sceny kupna-sprzedaży heroiny itp., czemu towarzyszyły zza ekranu zwierzenia młodego narkomana.
Nie ulega najmniejszej kwestii, że tysiące, a może i miliony młodych ludzi dowiedziało się po raz pierwszy, że w Polsee, w warunkach domowych, w bardzo prosty sposób można uzyskać heroinę z odpadów maku. Być może nie świadczy to najlepiej o kwalifikacjach naukowych piszącego te słowa, ale faktem jest, że choć od lat param się naukowo problematyką zachowań dewiacyjnych młodzieży, także i ja dowiedziałem się właśnie ze wspomnianego reportażu o tym, jak prosto można wyprodukować heroinę.
Notabene mini-sonda, jaką przeprowadziłem wśród znajomych "branżowców" także potwierdziła tę niewiedzę. Zaś trudno oskarżać nas o generalną nieznajomość przejawów patologii wśród młodzieży o czym może świadczyć chociażby fakt, że zjawisko git-ludzi było w środowisku naukowym znane na kilka lat wcześniej, niż zajęła się nim prasa, Uznać więc można, że chyba nie jest z nami aż tak źle. Skoro więc tak, to tym większe prawdopodobieństwo, że o względnej dostępności polskiej heroiny nie wiedziała także (na ogół) młodzież. No i dowiedziała się...
Instruktaż. Domową heroinę nazywa się w żargonie narkomanów kompotem, Otóż niezależnie od faktu, że z omawianego tu reportażu dowiedzieliśmy się, że w ogóle to daje się zrobić (co zresztą było wielokrotnie akcentowane zarówno w reportażu, jak i w dyskusji - łącznie z przytaczaniem aktualnych notowań czarnorynkowych za cm3), i dowiedzieliśmy się także mniej więcej, jak to się robi. Oczywiście, nie podano nam dokładnych proporcji ani też czasu sporządzania wywaru, a następnie ekstraktu heroiny. Ale to, co nam pokazano, a mianowicie wrzące rondelki z "zaczynem" heroiny na kuchence, młodego człowieka mozolnie przypiekającego heroinowy kompot na patelni itp., pozwalało z grubsza na zorientowanie się w tajnikach produkcji. A co najistotniejsze, w obrazowy sposób unaoczniło, że to naprawdę nie jest żadna filozofia. Nie wydaje się, by w tej sytuacji potencjalny kandydat na polskiego heroinistę miał specjalne trudności w dotarciu do ludzi dysponujących gotową, wypróbowaną technologią produkcji. A o łatwości uzyskania surowca wyjściowego żarliwie i wielokrotnie zapewniali nas uczestnicy wspomnianej dyskusji: "wystarczy pojechać na wieś, tam gdzie sadzą mak, i kupić od chłopa".
Teraz kwestia druga, zapewne bardziej dyskusyjna - ogólna wymowa prezentowanego reportażu. Jak wspominałem, w zamyśle autorów miał on zapewne odstraszyć od tego nałogu po tencjalnych kandydatów na narkomanów przez ukazanie "całej prawdy" o nędzy życia w środowiskach narkomanów, Zaprezentowanie, trzeba przyznać, w wyjątkowo drastyczny sposób grozy i skutków narkomanii miało od stręczyć od tego nałogu młodzież, która jeszcze z narkotykami styczności nie miała. Czy jednak wspomniany reportaż mógł skutki takie spowodować?
Wydaje mi się, że na pewno nie w pełni, a pod pewnymi względami mógł wywołać nawet efekt rozhamowujący, Zażywanie narkotyków stanowiło w naszym społeczeństwie nie tylko tabu informacyjne, ale i kulturowe. I wydaje się, iż przynajmniej w pewnej mierze wspomniany program przyczynił się do naruszenia tego tabu, choćby przez ukazanie zwartej i dobrze zorganizowanej podkultury narkomanów, co u wielu widzów mogło zmienić dotychczasowe przekonanie o całkowitej wyjątkowości tego zjawiska.
Nie to jest jednak najważniejsze. Moim przynajmniej zdaniem, głównym mankamentem wspomnianego reportażu była, także najprawdopodobniej nie zamierzona, prezentacja pewnego modelu życia, modelu życia-śmierci "na raty" który mógł wielu młodym ludziom wydać się mimo wszystko dość kuszący.
To prawda, że oglądaliśmy niemało scen brutalnych, drastycznych, a nawet obscenicznych (stąd za skandal u ważam emisję tego reportażu właśnie w takich godzinach) obrazujących ponurą atmosferę mieszkania młodych narkomanów, warunki ich egzystencji i śmierci, ich wygląd i zachowanie się w stanie odurzenia, cierpienia w stanach wycofania. Jak już wspomniałem, towarzyszyły temu wszystkiemu zza ekranu zwierzenia młodego, ale już bardzo zaawansowanego narkomana i właśnie ten beznamiętny ściszony głos inteligentnego (sądząc z wypowiedzi) młodego człowieka przyczynił się w niemałej mierze do zniweczenia zamysłów autorów programu. Mówił on o początkach nałogu, próbach jego porzucenia, nawrotach, wczesnej śmierci heroinistów. Były też sceny z pogrzebów kolejnych towarzyszy niedoli, a także czytane wiersze...
Nie neguję, że obraz ten może być głęboko prawdziwy. Zastanawia mnie jednak, czy dla pewnej części młodzieży, która program ten oglądała, taki model mimo wszystko nie okazał się dość atrakcyjny. Nam, dorosłym, wzór człowieka skazanego na śmierć "na raty", straceńca, przegranego niejako z góry , wydaje się cokolwiek mało atrakcyjny - to say the least. Ale czy aby na pewno takie samo wrażenie odniósł szesnastolatek czy siedemnastolatek? Czy wszyscy z nich na pewno dostrzegli jedynie potworność nałogu, nie zaś szczyptę romantyzmu (aczkolwiek bardzo specyficznej natury) zawartego w tego rodzaju postawach i wzorach?
Rzecz jasna, że to są wszystko kwestie bardzo subiektywne. Osobiście jestem zdania, że reportaż ten niósł w sobie poważną groźbę takiego właśnie modelowania na romantycznego, wrażliwego straceńca.
Czas na wnioski. Po stronie pozytywów zarówno reportażu, jak i późniejszej dyskusji, należy niewątpliwie za pisać to, że wreszcie poruszony został problem, który do tej pory oficjalnie nie istniał. A że jest to problem wielkiej wagi, nie trzeba nikogo przekonywać. W rzeczywistości mamy w Polsce nie 500 000 czynnych narkomanów (co jest szacunkiem jawnie absurdalnym, a jestem w stanie wykazać to posługując się wyłącznie rocznikiem statystycznym i zdrowym rozsądkiem), ale powiedzmy - 30 000 ludzi, którzy są skazani na śmierć chociażby dlatego, że nie ma gdzie i komu ich leczyć, był by to aż nadto wystarczający powód do alarmu. Ale czy wybrano akurat najwłaściwszą formę alarmu - śmiem wątpić. Powiem więcej - jestem głęboko przekonany,. że obydwa programy per saldo przyniosły znacznie więcej strat niż zysków. Czy zdawali sobie z tego sprawę autorzy i uczestnicy oma wianych programów? Znów śmiem wątpić. I to jest właśnie mój przyczynek do rozważań na temat tak zwanej odpowiedzialności za słowo. Przy czym byłbym niezmiernie rad, gdyby powyższe uwagi okazały się całkowicie nieuzasadnionymi bzdurami. Gdyby jednak okazało się, że nie jest to takie zwykłe okrakanie, to mam do redaktorów i uczestników przyszłych programów tego rodzaju (bo przecież problematyka etyczna nie kończy się na narkomanii) skromną prośbę: najpierw pomyślcie!
Andrzej Siemaszko
Komentarze
Człowiek, który opisał swoje spostrzeżenia dotyczące wyświetlanego reportażu są w pełni prawdziwe. Choć to dosyć trudne do zrozumienia ale ukazanie postaci narkomana, który boryka się ze swoim nałogiem ale takze przeżywa "odloty i fazy " może wydać się młodemu człowiekowi bardzo atrakcyjne. Może stać się sposobem na życie. Oczywiście nie każdego. Ale niektórych dragi na pewno pociągają. I oglądanie np. takich reportaży czy czytanie książek o tej właśnie tematyce może zachęcić do brania. Jednak wszystko jest uwarunkowane charakterystycznymi i indywidualnymi cechami danego człowieka. Tak właśnie uważam a opieram się na tym co sama czuję i myslę.
Człowiek, który opisał swoje spostrzeżenia dotyczące wyświetlanego reportażu są w pełni prawdziwe. Choć to dosyć trudne do zrozumienia ale ukazanie postaci narkomana, który boryka się ze swoim nałogiem ale takze przeżywa "odloty i fazy " może wydać się młodemu człowiekowi bardzo atrakcyjne. Może stać się sposobem na życie. Oczywiście nie każdego. Ale niektórych dragi na pewno pociągają. I oglądanie np. takich reportaży czy czytanie książek o tej właśnie tematyce może zachęcić do brania. Jednak wszystko jest uwarunkowane charakterystycznymi i indywidualnymi cechami danego człowieka. Tak właśnie uważam a opieram się na tym co sama czuję i myslę.