Maciej Stasiński
[ external image ]
Ekstradycja 'El Chapo' Guzmana (U.S. law enforcement/AP / AP/EAST NEWS)
Po wydaniu władzom USA meksykańskiego barona narkotykowego "El Chapo" Guzmana rozgorzała wojna o przywództwo w jego gangu. W styczniu zginęło w niej 2 tys. osób.
Wojna narkotykowa, którą od dziesięciu lat toczą rząd Meksyku i kartele narkotykowe oraz same gangi między sobą, nie ma końca. Pojmanie w 2016 r. i wydanie Amerykanom w styczniu tego roku jednego z najpotężniejszych bandytów Joaquina Guzmana Loery, alias "El Chapo", rządzącego kartelem z Sinaloa, także go nie przybliżyło.
Przeciwnie, w styczniu, kiedy nastąpiła ekstradycja do USA, śmiertelne żniwo wojny w całym kraju, a szczególnie w stanach Chihuahua i Sinaloa, gdzie głównie działał kartel Sinaloa, wzrosło o jedną trzecią. Tylko w tym miesiącu w walce o władzę po wydanym herszcie zginęło prawie 2 tys. osób. Jedna piąta ofiar zginęła w Złotym Trójkącie, na terytorium, którym wcześniej władał "El Chapo" Guzman, a który produkuje większość heroiny szmuglowanej do USA. Od 2007 r. wojna pochłonęła w Meksyku ok. 120 tys. osób.
Według rządu, który próbuje się rozeznać w ich wewnętrznych walkach o władzę, terytorium, laboratoria narkotykowe oraz szlaki przemytu, w kartelu Sinaloa wybuchła wewnętrzna wojna. Wszczęli ją brat i synowie wydanego Amerykanom gangstera Jesus Alfredo i Iván Archivaldo oraz Ismael Zambada. Walczą z przestępcami Damaso Lopeza Serrano, dawnego „żołnierza” "El Chapo", i jego syna, którzy się przeciw nim zbuntowali.
Najpierw buntownicy napadli na rancho matki "El Chapo" Guzmana i zabili wielu jego przybocznych oraz sojuszników. A kiedy rokowania o podziale władzy w kartelu nie przynosiły rezultatu, ojciec i syn Lopez Serrano zaprosili rywali na naradę, która okazała się zasadzką. Nie wiadomo, ilu dokładnie zginęło żołnierzy w strzelaninie obu frakcji, ale główni bandyci uszli z życiem. Teraz nie spoczną, póki jedni nie wykończą drugich.
Mur Trumpa
Po objęciu prezydentury USA przez Donalda Trumpa wojna narkotykowa w Meksyku może się tylko nasilić. Amerykański prezydent zapowiedział bowiem nie tylko masowe deportacje nielegalnych imigrantów z Meksyku, z których wielu może zasilić kartele, ale też wybudowanie muru na granicy między oboma krajami, żeby powstrzymać szmugiel narkotyków.
Nawet jeśli powstanie mur, to go nie zatrzyma, bo narkotyki płyną wieloma kanałami przerzutu, legalnymi i nielegalnymi, przez, pod i nad granicą. W Kalifornii, na pustyni Sonora, na rzekach Rio Bravo i Rio Grande oraz dalej, na wschód do Zatoki Meksykańskiej. Możliwe że wpłynie na geografię, koszty i sposoby szmuglu. Kartele zapewne stoczą ze sobą okrutną wojnę o podział tego nowego łupu.
Narkotykowy król "El Chapo"
"El Chapo" Guzman był jednym z najważniejszych baronów narkotykowych w Meksyku od lat 90. ubiegłego wieku. Przez 16 lat kierował kartelem Sinaloa. Zaczynał od marihuany i opium, ale ostatnio szmuglował kokainę, heroinę i metamfetaminę. Zabił lub kazał zabić setki kolegów i rywali, sędziów, policjantów, prokuratorów i dziennikarzy. Zawiadywał szmuglem jednej czwartej całej kokainy wysyłanej z Meksyku do USA, a w samych Stanach kontrolował m.in. rynek narkotykowy w Chicago. Dwukrotnie był łapany i dwa razy uciekał, za pierwszym razem zagrzebany w brudną bieliznę wysyłaną do pralni, za drugim podkopem pod więzieniem. Władzy nad narkotykowym imperium nie wypuścił z rąk nigdy, nawet gdy siedział w celi. Przekupywał do woli lub zastraszał władze więzienne, policję i prokuraturę.
W meksykańskich więzieniach żył jak król. Bawił się, sprowadzał prostytutki na orgie, kapele i trunki. I rządził kartelem w najlepsze. Z USA nie zdoła utrzymać władzy nad swoim imperium. W Ameryce grozi mu sześć procesów o pranie brudnych pieniędzy, szmugiel dziesiątek ton kokainy i heroiny, morderstwa i porwania.
Czeka go co najmniej 30 lat więzienia. Chyba że pójdzie na współpracę z amerykańskim wymiarem sprawiedliwości, wyda kamratów i odda zgromadzony na zbrodniach majątek.
Na wspólnym froncie
Od 2007 r. Meksyk wydał Amerykanom 12 narkotykowych bandytów z różnych gangów. Wśród nich szefów lub wspólników szefów, jak Héctora Luisa "El Güero" Palma Salazara wspólnika – "El Chapo" – szefa kartelu z Tijuany Benjamina Arellano Félixa czy szefa kartelu z Zatoki Osiela Cárdenasa Guilléna czy Vicente Zambadę Nieblę. Po ich ujęciu kartele wkraczały w fazę wewnętrznej dintojry lub bywały zwalczanie przez inne gangi.
Narkobiznes ma w Meksyku długą tradycję sięgającą początków XX w., ale rozkwitł na wielką skalę w latach 90. ubiegłego wieku, gdy straciły na znaczeniu wielkie kartele kolumbijskie z Medellin czy Cali. Początkowo nowe gangi kolumbijskie wytyczyły przez Meksyk nowe szlaki szmuglu własnej kokainy, ale z czasem przejęli je miejscowi kryminaliści, którzy wkrótce rozpoczęli masowy wyrób heroiny z rodzimych plantacji maku oraz narkotyków syntetycznych jak metamfetamina. Znakomita większość produkcji idzie do USA, mniej do Europy. Na świecie jest ok. 250 mln konsumentów narkotyków. Handel nimi to biznes obracający 300 mld dol. rocznie.
mk, mn, PAP
[ external image ]
Hiszpańska policja uwolniła 230 psów przetrzymywanych przez zorganizowaną grupę przestępczą. Były wykorzystywane do nielegalnych walk. Zatrzymano 34 członków gangu.
La Policía Nacional evita la muerte de 230 animales en un circuito clandestino de peleas de perros
https://www.youtube.com/watch?v=zH4d2hreoxI
W ramach akcji pod kryptonimem "Chase" prowadzonej przez hiszpańską policję rozbito grupę przestępczą, która czerpała zyski z organizacji walk psów. W każdej z takich walk ginęło co najmniej jedno zwierzę. Było to połączone z hazardem - widzowie stawiali pieniądze, typując zwycięzców. Podczas walk psów handlowano też narkotykami.
Jak informuje portal "Spanish News Today", http://spanishnewstoday.com/230-trained ... 009-a.html w trakcie policyjnej operacji w Madrycie, Murcji, Alicante i na Teneryfie uwolnionych zostało 230 psów, z których większość przetrzymywano w złych warunkach. Niektóre ze zwierząt miały rany, a jedno było w stanie agonalnym z powodu obrażeń odniesionych w walce.
"Każdy z uwolnionych psów został już przekazany do ośrodków prowadzonych przez organizacje wyspecjalizowane w opiece nad zwierzętami" - poinformowała policja.
Śledztwo wykazało, że część z przejętych przez policję zwierząt uczestniczyła również w walkach organizowanych poza granicami Hiszpanii.
Zatrzymani członkowie gangu zostali już oskarżeni o złe traktowanie zwierząt, nielegalne posiadanie broni, przynależność do zorganizowanej grupy przestępczej, pranie pieniędzy, a także o produkcję narkotyków i handel narkotykami. W trakcie operacji policyjnej natrafiono na trzy plantacje konopi, skonfiskowano też marihuanę, haszysz i kokainę.
Maciej Stasiński
[ external image ]
Wiceprezydent Wenezueli Tareck El Aissami (Fernando Llano (AP Photo/Fernando Llano))
Rząd USA wpisał Tarecka El Aissami na listę szmuglerów narkotykowych. To najwyższy rangą polityk na długiej liście ściganych przez USA wenezuelskich dygnitarzy.
Departament Skarbu USA oskarża El Aissamiego o przemyt ponad tony kokainy na teren Stanów Zjednoczonych oraz pranie brudnych pieniędzy za pośrednictwem kilkunastu firm zarejestrowanych na Florydzie, Wyspach Dziewiczych, Panamie i w Wielkiej Brytanii. Podstawionym przedsiębiorcą zawiadującym narkomajątkiem wiceprezydenta zagranicą ma być wenezuelski biznesmen Samark Jose Lopez Bello.
Amerykanie twierdzą, że badali działalności El Aissamiego od wielu lat. Uważają, że nadzorował szmugiel narkotyków samolotami z wenezuelskich baz wojskowych oraz z tamtejszych portów. El Aissami miał również ułatwiać przemyt m.in. wielkiemu szmuglerowi wenezuelskiemu Walidowi Makledowi Garcii, który wpadł kilka lat temu w Kolumbii, czy Kolumbijczykowi Danielowi Barrerze.
Potężny człowiek reżimu
Niedawno 34 amerykańskich deputowanych zarówno z partii Demokratycznej, jak i Republikańskiej napisało do prezydenta Donald Trumpa list z prośbą o podjęcie działań przeciw wenezuelskim dygnitarzom odpowiedzialnym za prześladowanie opozycji, szmugiel narkotyków do USA, wspieranie organizacji terrorystycznych (organizacje zbrojne Hezbollahu) i pranie pieniędzy pochodzących z narkobiznesu.
Wciągnięcie wiceprezydenta na listę narkoszmuglerów spowodowało zamrożenie jego amerykańskich aktywów, a także tych powiązanych z Lopezem Bello. Departament Skarbu szacuje, że w samym Miami majątek El Aissamiego wart jest „wiele miliardów dolarów”. Miami jest jednym z ulubionych miejsc, gdzie bawi się, pierze pieniądze i kupuje nieruchomości tzw. boliburżuazja – „burżuazja boliwariańska”, jak Wenezuelczycy nazywają nomenklaturę reżimu wenezuelskiego żyjącą z eksportu ropy, spekulacji walutami i przemytu narkotyków.
El Aissami jest jednym z najpotężniejszych ludzi reżimu. Prezydent Nicolas Maduro mianował go niedawno wiceprezydentem i być może jest szykowany na jego następcę. Dawniej był zaufanym przybocznym zmarłego trzy lata temu prezydenta Hugo Cháveza, posłem, wiceszefem bezpieki, ministrem sprawiedliwości i spraw wewnętrznych oraz wiceprzewodniczącym rządzącej socjalistycznej partii chavistowskiej.
Chávez przejmuje narkobiznes
Amerykańskie służby od dawna tropią szlaki przerzutu narkotyków z Ameryki Południowej do USA. W połowie pierwszej dekady XXI w. tradycyjne szlaki lotnicze i morskie z Kolumbii, Peru czy Boliwii zastąpiły nowe kanały przez Meksyk i Wenezuelę. Reżim z Caracas wziął się za szmugiel, kiedy zaczął wspierać kolumbijską partyzantkę FARC, której pozwolił utrzymywać obozy szkoleniowe i wypoczynkowe w południowej części kraju. Dowody współpracy Cháveza z FARC opublikowała kolumbijska armia w 2008 r., gdy przechwyciła komputery komendanta partyzantów Raúl Reyesa zabitego w ekwadorskim obozie.
Hugo Chávez, który chciał pośredniczyć w rokowaniach między FARC i rządem Kolumbii, polecił wyłapywać niezależnych narkobandytów, którzy korzystali z tego, że Wenezuela ma ponad 2,3 tys. km granicy z Kolumbią przebiegającą w odludnych i trudno dostępnych pustkowiach, górach i lasach. Działalność przestępcza przeszła w ręce najbardziej zaufanych zauszników z armii, MSW i służb specjalnych, którzy uczynili z niej żyłę złota dla dygnitarzy. Dlatego już w 2005 r. Chávez wyrzucił z Wenezueli biuro amerykańskiej agencji ds. zwalczania narkotyków (DEA), której agentów oskarżył o szpiegostwo.
Śledzeniem narkobiznesu zajmowały się nie tylko USA. Z raportu Biura ONZ ds. Narkotyków i Przestępczości za rok 2010 wynika, że w latach 2006-08 aż 67 ładunków kokainy przechwyconych na trasie przemytu pochodziło z Wenezueli. Dokument ONZ dowodził, że większość awionetek i statków z narkotykiem zatrzymanych w Hondurasie, Hiszpanii czy Sierra Leone startowała lub wypłynęła z Wenezueli. Tylko 5 proc. kolumbijskiej kokainy podróżowało do USA i Europy bezpośrednio z Kolumbii, z Wenezueli aż 56 proc.
Szlak przez Afrykę do Europy wykryto w lipcu 2008 r., gdy w Sierra Leone przechwycono samolot z Wenezueli z fałszywymi znakami Czerwonego Krzyża i 600 kg kokainy na pokładzie. Raport wprost wskazywał, że winnym jest reżim Cháveza, bez wiedzy którego szmugiel na taką skalę byłby niemożliwy. Wenezuela sama nie produkuje narkotyków, lecz pośredniczy w jej wywozie z Kolumbii, Peru i Boliwii.
Na amerykańskiej liście ludzi trudniących się szmuglem kokainy od dawna figurują najwyżsi notable Cháveza, m.in. szef wywiadu wojskowego gen. Hugo Carvajal, szef policji politycznej gen. Henry Rangel i były minister sprawiedliwości i spraw wewnętrznych Ramón Rodríguez Chacin.
Dygnitarze reżimu Cháveza oraz jego następcy Nicolása Maduro byli w szmuglu wręcz bezczelni. Jesienią 2015 r. na Haiti aresztowano dwóch kuzynów żony wenezuelskiego prezydenta Cilii Flores, Efraina Campo i Francisco Floresa, skąd przewieziono ich do Nowego Jorku. Agenci amerykańskiej agencji antynarkotykowej DEA przyłapali ich, jak negocjowali w Hondurasie i na Haiti przerzut 1,6 tony narkotyków z Caracas przez te kraje do USA. Pośredników zapewniali, że mają wolną rękę na lotnisku rządowym w Caracas, gdzie mogą ładować narkotyki do prywatnych lub rządowych samolotów. Obaj czekają na proces w Stanach Zjednoczonych.
red
[ external image ]
Zatrzymanie Michała Marteli (CBŚP)
Sprawa Michała Materli. Ekshumacja dilera naprowadziła policję na trop gangu
Adam Zadworny
[ external image ]
Funkcjonariusz policji z Gryfic jest wśród podejrzanych w wielkim śledztwie poznańskiej prokuratury, w którym aresztowano m.in. gwiazdora MMA ze Szczecina Michała Materlę i mieszkającego na Warszewie Czeczena Arbiego S.
Sprawa Michała Materli. Uznany za niebezpiecznego gwiazdor MMA milczy i ćwiczy w swojej celi
Adam Zadworny
Czy dowodem na udział sportowca w handlu narkotykami są tylko zeznania świadka, który ma wiedzę z drugiej ręki? Sam Materla w celi ćwiczy i zapowiada, że po wyjściu na wolność wyda książkę o treningu tylko przy pomocy własnego ciała.
Barbara Pietruszczak
[ external image ]
Całowanie to transakcja wymiany. I to zupełnie dosłownie: dwie całujące się osoby wymieniają średnio 7 mg białka, 9 ml wody, 0,71 mg tłuszczu. A do tego od 10 mln do miliarda bakterii
W chwili spotkania się warg naczynia krwionośne się rozszerzają, serce przyspiesza, mnożą się neurotransmitery odpowiedzialne za przekazywanie informacji pomiędzy komórkami nerwowymi. Dopamina, której uwalnianie powoduje też m.in. kokaina, wzmaga pobudzenie – to jej zawdzięczamy uczucie głodu partnera w początkowych fazach romansu (z czasem jej poziom opada, a zakochani nie czują tego czegoś już tak intensywnie). Razem z dopaminą pojawiają się oksytocyna, odpowiedzialna za uczucie przywiązania, oraz serotonina, kluczowy hormon dla wszystkich zmagających się z obniżonym nastrojem – jej poziom u świeżo zakochanych często dorównuje temu u osób z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi. Opada też poziom kortyzolu, hormonu stresu, przygotowując ciało na jeszcze więcej intymności. I to wszystko w ułamkach sekund. Uczucie uginania się kolan zapewnia noradrenalina, a adrenalina obniża poziom stresu, przygotowując ciało na jeszcze więcej intymności. I to wszystko w ułamkach sekund.
Łokieć czy policzek
Kino szczególnie ukochało sobie pocałunki. Proszę spróbować wyobrazić sobie „Casablancę”, „Przeminęło z wiatrem” bez nich. Nawet jednego cmoknięcia. Nie udaje się? Nic dziwnego – dla kultury, w której żyjemy, pocałunek stał się równoznaczny z romansem. Choć w rzeczywistości nie wszędzie oznacza czułość i wcale nie towarzyszy nam od zawsze.
– Nasza perspektywa postrzegania pocałunku jest zakorzeniona w zachodnim kręgu cywilizacyjnym. W innych kulturach takimi wyrazami bliskości i intymności, jaką dla nas jest pocałunek, jest np. trzymanie za łokieć czy – jak w wypadku Innuitów – pocieranie policzków – wyjaśnia dr Karol Jachymek, kulturoznawca z Uniwersytetu SWPS
Opublikowane w 2015 roku w „American Anthropologist” wyniki badań przeprowadzonych przez naukowców z amerykańskich University of Nevada i Indiana University rozwiewają złudzenia: pocałunek romantyczny i seksualny jest obecny w 46 proc. przebadanych 168 kulturach świata. Romantyczne pocałunki są normą np. na Bliskim Wschodzie, ale już nie w Ameryce Środkowej. Dla członków żyjącego w Brazylii plemienia Mehinaku całowanie się jest wręcz „obrzydliwe” – podczas seksu wolą skubać sobie wzajemnie brwi. Wśród opisywanych przez Bronisława Malinowskiego zwyczajów ludów zamieszkujących Wyspy Trobrianda także na próżno szukać całusów w świetle księżyca.
[ external image ]
W niektórych krajach dopuszcza się je w przestrzeni publicznej, w innych (Tajlandia, Indie, Bangladesz) są zarezerwowane tylko dla strefy prywatnej. Całując się publicznie w Delhi, należy się liczyć z interwencją policji i dużym niezadowoleniem miejscowych.
Z ust do ust
Całowanie to transakcja wymiany. I to zupełnie dosłownie: dwie całujące się osoby wymieniają średnio 7 mg białka, 9 ml wody, 0,71 mg tłuszczu. A do tego od 10 mln do miliarda bakterii. Kontakt usta-usta może być więc niebezpieczny – łatwo przenoszą się bakterie i wirusy wywołujące choroby - od przeziębienia, przez opryszczkę, po syfilis czy próchnicę. Z punktu widzenia reprodukcji całowanie jest zbytecznym ornamentem. Po co więc narażamy się na ryzyko?
Naukowcy poszukujący klucza do tej tajemnicy sięgnęli do zwyczajów ssaków. O zachowaniach „podobnych do całowania” pisał już w 1872 roku Karol Darwin w książce „O wyrazie uczuć u człowieka i zwierząt”. Współcześni badacze zaobserwowali, że na przykład szympansy całują się na zgodę, aby rozładować napięcie powstałe w sytuacji konfliktu. Z kolei bonobo – małpy, dla których stosunek seksualny jest z grubsza tym samym, co dla Homo sapiens uściśnięcie ręki – nie szczędzą innym członkom swojej grupy częstych pocałunków, także takich, które nazwalibyśmy francuskimi. Jednak ze względu na bardzo społeczny wymiar seksualności u bonobo trudno takie zachowanie wrzucić do pudełka z napisem „pocałunek romantyczny”.
Szukając podpowiedzi wśród innych gatunków, ludzie muszą stale mieć się na baczności. Sheril Kirshenbaum, autorka „The Science of Kissing: What Our Lips Are Telling Us”, pisze, że inne zwierzęta „mogą przetwarzać informacje i interpretować świat w bardzo odmienny sposób i nie jest możliwe, aby ludzie »wiedzieli«, co inne zwierzę czuje czy myśli”. Więc nawet jeżeli jakieś zachowanie z ludzkiego punktu widzenia przypomina całowanie, to trudno powiedzieć, co tak naprawdę oznacza dla danego gatunku.
Naukowcy podejrzewają, że u Homo sapiens akt dotykania ustami drugiego osobnika ma źródło w karmieniu młodych z ust do ust: w ten sposób przeżuty przez matkę pokarm trafiał do ust dziecka. Taki rodzaj karmienia praktykują człekokształtne, ale też niektóre społeczności ludzkie, np. w Papui-Nowej Gwinei. Chociaż istnieją przypuszczenia, że jeszcze kilka pokoleń temu był on praktykowany na szerszą skalę, także w kręgu kultury zachodniej, która dziś raczej je odrzuca – gdy w 2012 roku amerykańska aktorka Alicia Silverstone opublikowała filmik, na którym karmi w ten sposób swojego syna, nagranie zostało okrzyknięte „obrzydliwym”.
[ external image ]
Inna teoria głosi, że kontakt usta-usta umożliwia lepszy wybór przyszłego partnera i rozwinął się z wzajemnego obwąchiwania. Zbliżenie umożliwia poczucie zapachu wydzielanego przez gruczoły łojowe i pachowe, które na poziomie nieświadomym dostarczają ludziom wielu informacji o sobie nawzajem. Także w kontekście różnorodności genetycznej. W słynnym eksperymencie przeprowadzonym w 1995 roku przez Szwajcara Clausa Wedekinda kobiety otrzymały do wąchania koszulki, w których wcześniej przez dwie noce spali mężczyźni (bez użycia dezodorantów). Miały wybrać te, których zapach wydał im się najbardziej pociągający. Po analizie wyników okazało się, większość badanych wybierała T-shirty mężczyzn z genami głównego układu zgodności tkankowej (MHC) różnymi od ich własnych. Takie zróżnicowanie genetyczne jest cechą pożądaną, bo oznacza większe szanse na zdrowe potomstwo: im więcej różnych genów MHC, tym silniejszy układ odpornościowy. A także, jak pokazały inne badania, przeprowadzone w Nowym Meksyku, bardziej satysfakcjonujące życie seksualne rodziców. Co ciekawe, kobiety stosujące tabletki antykoncepcyjne chętniej wybierały koszulki mężczyzn o genach MHC podobnych do ich własnych. Co tłumaczy się tym, że pigułki powodują, iż organizmowi kobiety wydaje się, że jest w ciąży. Prawdopodobnie wtedy ciało uznaje, że chce się otaczać swoim bezpiecznym „stadem”: rodzicami, rodzeństwem, osobami o podobnych genach MHC.
Pocałunek jeszcze pogłębia to genetyczne sondowanie, umożliwiając dostęp do kolejnego źródła informacji – śliny. Podejrzewa się, że całowanie pozwala kobietom sprawdzić poziom testosteronu, a mężczyznom – estrogenu. To nieświadomy wzajemny test płodności. I chociaż są to tylko hipotezy, być może dlatego nic tak silnie nie hamuje potencjalnego romansu jak nieudany pocałunek.
Buzi-buzi
Zanim pocałunek stał się symbolem „uwznioślonej” miłości, funkcjonował w wielu innych kontekstach i znaczeniach. W części spotykamy go do dzisiaj, bo przecież nie całujemy się tylko w sytuacji romantycznej. Wymieniamy buziaki na powitanie i pożegnanie, całusami obsypujemy dzieci i ludzi, ale też zwierzęta czy nawet przedmioty. Panowie wciąż „rączki całują”, całowanie papieskiego pantofla jest oznaką poddania, a powiedzenie: „Pocałuj mnie w d...” – pogardy.
Herodot w 'Dziejach' powstałych w V w. p.n.e. opisuje: Egipcjanie nie całowali Greków w usta, bo ci ostatni jedli krowy, które dla mieszkańców Egiptu były zwierzętami świętymi. W Persji osoby o równym statusie społecznym witały się pocałunkiem w usta, a gdy występowała między nimi nierówność, osoba o wyższym statusie nadstawiała policzek
O pocałunku jako części życia erotycznego pisano już 3,5 tys. lat temu w sanskryckich poematach. Chociaż nie pada w nich jeszcze słowo „pocałunek”, zamiast niego opisuje się akt „spijania wilgoci z ust”. Ale już „Kamasutra” ma rozdział, w którym nazywa rzecz po imieniu i daje dokładne instrukcje „co i jak”.
[ external image ]
Jedne z najpiękniejszych erotycznych, ale również bardzo romantycznych opisów całowania znajdziemy w Biblii. Powstała najprawdopodobniej między X a II w. p.n.e. „Pieśń nad pieśniami” rozpoczyna się wersem Oblubienicy mówiącej do Oblubieńca: „Całuj mnie pocałunkami ust twoich,/ bo słodsza jest twoja miłość nad wino”. Dalej on jej odpowiada: „Usta twoje jak wino wyborne,/ które spływa mi po podniebieniu,/ zwilżając wargi i zęby”.
Chociaż na kartach Biblii znajdziemy historie jeszcze co najmniej kilku pocałunków (z tym Judaszowym na czele!), to jednak opis z „Pieśni nad pieśniami” jest najbliższy pocałunkowi romantycznemu.
Gorzko! Gorzko!
Pierwszy pocałunek ma znaczenie. Zwłaszcza ten pierwszy w życiu. Okazuje się, że pamięta się go częściej i bardziej „żywo” niż pierwszy stosunek seksualny, nawet kilka dekad po fakcie – tak wynika z badań przeprowadzonych na amerykańskim Butler University. Jednak wytropienie tego pierwszego całusa miłości w historii ludzkości jest skazane na porażkę. Nikomu nie udało się go utrwalić w sposób, który przetrwałby do naszych czasów.
– Dzieje romantycznego pocałunku to szalenie skomplikowana kwestia – wyjaśnia dr Jachymek. – Po pierwsze, dane, którymi dysponujemy, są sprzeczne. Bo i badania przeprowadzane nad pocałunkiem romantycznym przeczą sobie wzajemnie. A po drugie, odpowiedzi poszukujemy w źródłach z przeszłości: poematach, malarstwie czy rzeźbie. I to one pokazują nam różne zachowania, które interpretujemy ze współczesnej perspektywy zakorzenionej w kulturze, w której żyjemy. Co oczywiście znów komplikuje kwestię badań.
Początki romantycznego całowania doczekały się jednak kilku teorii. Badacze przypuszczają, że pierwszy „pocałunek miłości” w znaczeniu, jakie przypisujemy mu obecnie, mógł się wydarzyć w średniowieczu (a przynajmniej wtedy wraz z miłością dworską zapanowała na niego moda). To epoka, którą rozpalały historie rycerzy oraz dam ich serca i dzieje niespełnionych kochanków, takich jak opisywani przez Dantego w „Boskiej komedii” Paolo Malatesta i Francesca da Rimini – prawdziwych postaci żyjących w XIII w. U Dantego trafili do drugiego kręgu piekła przeznaczonego dla tych, którzy zgrzeszyli miłością zmysłową. Ponieważ, owszem, Francesca wyszła za mąż za Malatestę, ale Giovanniego, czyli brata Paola. I pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby nie inna para nieszczęśliwych średniowiecznych kochanków – Lancelot i Ginewra. Paolo i Francesca wspólnie czytali legendy arturiańskie, a gdy dotarli do fragmentu, w którym rycerz króla Artura całuje żonę króla, ich własne usta także się spotkały. Można by powiedzieć: przecież tylko się całowali – ale pocałunek był już symbolem czegoś więcej, wykraczał poza sferę fizyczną. Gdy mąż Franceski nakrył ją in flagranti ze swoim bratem, zabił ich oboje na miejscu.
Pocałunek (nie)pokoju
Podwaliny średniowiecznego romantycznego wymiaru całowania leżą w chrześcijaństwie.
– W tej religii pocałunek utożsamiano z tchnieniem Boga – tłumaczy dr Jachymek. – Według średniowiecznych interpretacji Biblii Bóg, stwarzając człowieka, mógł tchnąć w niego życie jedynie przez pocałunek. Tak powstała teologia pocałunku, która akt seksualny, rozumiany jako akt między mężczyzną i kobietą mający na celu poczęcie potomstwa, też interpretuje w kategorii boskiego stworzenia. Według niej pocałunek między kochankami ma być wymianą dusz. W chrześcijaństwie wyraźny jest komponent duchowy, pocałunek nie jest tylko doświadczeniem cielesnym.
„Pozdrówcie się nawzajem świętym pocałunkiem” – mówił św. Paweł w Drugim Liście do Koryntian. „Boskie tchnienie” było nawet do pewnego czasu elementem mszy świętej, podczas której wierni składali na swoich wargach osculum pacis – „pocałunek pokoju”. Jednak w wyniku narastających obaw przed jego „grzesznością” najpierw oddzielono kobiety od mężczyzn, a w 397 roku synod w Kartaginie definitywnie zakazał całowania między odmiennymi płciami w czasie liturgii. Osculum pacis pozostał jednak w Kościele jako centralny element sakramentu małżeństwa.
Ustny akt buntu
Aby przebić się do masowej świadomości, pocałunek musiał się znaleźć na ustach wszystkich. W średniowieczu rozsławiły go pieśni trubadurów – wykreowanie ideału miłości oraz pojęcia pisanych sobie kochanków zawdzięczamy prawdopodobnie właśnie ich wyobraźni. Opiewana przez nich miłość z namiętności była przeciwieństwem chrześcijańskiego uczucia, którego przejawy miały podlegać ścisłej kontroli. Jak pisze w książce „The History of the Kiss!” prof. Marcel Danesi z Uniwersytetu w Toronto, pocałunek stanowiący symbol miłości był swego rodzaju rewolucją. W średniowieczu, gdy małżeństwa aranżowano i zawierano jak kontrakt, miłość była niepotrzebną fanaberią komplikującą rodzinne interesy. Pocałunek stał się aktem buntu wskazującym, kogo decydujemy się kochać. Pewnie dlatego w baśniach pocałunkowi „prawdziwej miłości” przypisuje się szczególną moc, która może przywrócić do życia i przełamać zły czar.
Ta magia sprawiła, że na srebrnym ekranie uwielbiamy oglądać kochanków po raz pierwszy stykających się wargami. Ale kto wie, może wystarczyłoby kilka zwrotów akcji w dziejach kultury, a tak samo wzruszalibyśmy się podczas romantycznych scen... trzymania za łokieć.
Maciej Stasiński
[ external image ]
'Objęcia zamiast murów' nad Rio Bravo: po latach rozłąki 200 rodzin rozdzielonych granicznym płotem opowiada, co u kogo słychać. Mają na to 3 min (Fot. Cesar Rodriguez/Bloomberg/Getty Images)
Mur, który chce wznieść Trump na granicy z Meksykiem, rozdzieli, skrzywdzi, odbierze chleb i wodę milionom ludzi, wzbogaci narkotykowych baronów, a przy okazji obudzi ducha wojny cywilizacji i upiora jankeskiego imperializmu.
Kandydat, prezydent elekt, prezydent – Donald Trump wytrwale powtarza, że zbuduje na granicy z Meksykiem długi na ponad 3 kilometry, wysoki na 4 metry i szczelny, niemal pancerny mur, bo musi obronić Amerykę przed zalewem „złych ludzi” oraz narkotyków. Nielegalni imigranci z Meksyku i innych krajów Ameryki Łacińskiej rzekomo gwałcą, deprawują, sieją zbrodnię, narkotyzują amerykańskie społeczeństwo i niszczą jego kulturę, demokrację, gospodarkę.
To fałszywy i zakłamany obraz. Owszem, narkotyki i imigranci płyną przez przygraniczne tereny na północ. Ale ci imigranci – nawet nielegalni, a jest ich około 11 mln – nie są bandą terrorystów ani nie niosą zarazy, lecz w znakomitej większości ciężko pracują, wyręczając Amerykanów i pomnażając ich dobrobyt. Tak samo jak gastarbeiterzy z Jugosławii, Hiszpanii i Portugalii wyręczali po wojnie Niemców, Holendrów i Francuzów.
Narkotyki zaś płyną, bo miliony Amerykanów bardzo ich chcą lub nie mogą się od nich uwolnić i płacą za nie ciężkie pieniądze. Tym samym szkodzą amerykańskiemu społeczeństwu, nabijając przy tym hojnie kasę prawdziwym złoczyńcom z południa – hersztom narkotykowych gangów. I to Amerykanie ich zbroją, sprzedając im wszelką broń, której oni używają z kolei do wyrąbywania szmuglerskich szlaków. Pętla się zamyka.
Ale gdyby nawet przyjąć za dobrą monetę, że Trump chce murem zatrzymać plagę nielegalnych przybyszów i narkotyków, to na mur tego nie osiągnie. Napływ imigrantów może co najwyżej ograniczyć lub utrudnić, a rzeki dragów nie zatamuje ani na chwilę. Bo one płyną obok, pod, nad i mimo granicznych zasieków, a przede wszystkim przez szeroko otwarte wrota, czyli komory celne i kilkadziesiąt legalnych przejść granicznych. Tych zaś się nie zamknie, bo zamrożenie wartego 500 mld dolarów rocznie handlu między USA i Meksykiem pogrążyłoby oba kraje.
A poza tym mur kosztuje. Okazuje się, że rząd ma na ten cel zaledwie 20 mln dolarów, gdy Departament Bezpieczeństwa szacuje koszt faraońskiej budowli na 20-25 mld. Trump będzie więc musiał przekonać Kongres do wyłożenia kwoty przekraczającej pięciokrotnie 4 mld dolarów, które dzisiaj idą na ochronę i obsługę całej południowej granicy. Wielu republikanów kręci na to nosem.
Granica dwóch światów
Pierwszą i najważniejszą granicą między USA i Meksykiem, której inne są tylko skutkami, jest nie ta fizyczna, lecz cywilizacyjna, między zasobniejszym pierwszym i biedniejszym drugim światem. To granica dzieląca dobrobyt materialny od biedy i niedostatku, poczucie bezpieczeństwa od zagrożenia, praworządności od bezprawia, pewności jutra od strachu.
W 1991 roku, gdy zawierano NAFTA, umowę handlową między Stanami, Meksykiem i Kanadą, meksykański robotnik w Ciudad Juárez za pracę w jednej z licznych amerykańskich montowni, tzw. maquiladoras, dostawał 60 dolarów tygodniowo. Kilka kilometrów dalej na północ, w El Paso, tyle samo mógł dostać dniówki.
Póki nie zniknie ta granica matka, żadna granica materialna nie powstrzyma ludzi.
Ta fizyczna zaczyna się na plaży w kalifornijskiej Tijuanie na meksykańskim wybrzeżu Pacyfiku i przez 3185 kilometrów wije się przez góry, doliny, pustynie, wzdłuż rzek aż do wybrzeża Zatoki Meksykańskiej. Odległość jak z Madrytu do Moskwy. Na obu końcach stoją marmurowe obeliski upamiętniające pakt graniczny, który w 1848 roku podpisali prezydenci Manuel de La Pena i James Polk. Nowy pakt, bo zawarty po wojnie, w której wyniku USA zabrały Meksykowi połowę terytorium.
I nawet bez Trumpowego muru nie jest granicą przyjazną i otwartą. Na jednej trzeciej, licząc od zachodu, grodzi ją płot. Niewysoki i raczej ażurowy, ale jednak żelazna bariera. Wybudowali go Amerykanie jeszcze za Billa Clintona, kiedy w pierwszych latach po zawarciu NAFTA przez granicę ruszyła rzeczywiście żywiołowa fala migracyjna. Wyszedł tanio i ekologicznie, przyjaźnie dla drobnej fauny, bo użyto żelaznych kratownic, z których chwilę wcześniej podczas pierwszej wojny w Zatoce układali na kuwejckiej pustyni prowizoryczne pasy startowe.
Ten płot ciągnie się przez ponad 1100 km od Tijuany po El Paso, dzieląc na dwoje miasteczka, społeczności, a często i rodziny. Bywa, że dziecko z rzadka widuje któreś z rodziców, bo matka pracuje „tam”, ojciec mieszka i pracuje „tu”, ktoś czeka na zieloną kartę, ktoś inny ją utracił. Kłopoty z przekraczaniem granicy mają głównie Meksykanie; Amerykaninowi lub Amerykance łatwiej mieszkać po drugiej stronie, a pracować u siebie.
Hiszpański „El Pais” opisywał rok temu przypadek Emily Bonderer, która od sześciu lat mieszka w Ciudad Juárez z mężem i dzieckiem, ale codziennie jedzie godzinę do pracy do El Paso. Wcześniej oboje mieszkali i pracowali po amerykańskiej stronie, ale męża, Meksykanina, wydalono jako nielegalnego i do 2020 roku nie może wjechać do Stanów.
– My tu nie jesteśmy wyjątkiem – mówiła Bonderer. – Takich jak my są tu tysiące. Ot, codzienny los.
To dlatego od czasu do czasu na tym odcinku granicy odbywa się święto łączenia rodzin, krótkie jak błysk flesza, znacznie krótsze niż widzenia w więzieniu. W ubiegłym roku amerykańska organizacja Border Network for Human Rights rozwinęła tak skuteczną kampanię „Hugs not Walls” – „Objęcia zamiast murów” – że wywalczyła od rządu pozwolenie i pewnego październikowego dnia zasieki otwarły się i przez Rio Bravo przeszło 200 rodzin, by paść sobie w ramiona.
Strażnicy przez trzy minuty nie pytali o papiery i zezwolenia, a pary zwierały się w uściskach, rodziny w pocałunkach, gorączkowo opowiadając, jak im leci, i planując, co dalej. Niektórzy nie widzieli się lata. Łzy płynęły obficie, a na obu brzegach rzeki klaskali szczęśliwi sąsiedzi.
– Tutaj obie społeczności domagają się, by granica zaczęła łączyć – mówił dziennikarzom Fernando Garcia, szef Border Network. – To granica wielu śmierci i mnóstwa cierpień, ale mimo to wciąż granica nadziei.
Na drugiej jednej trzeciej swej długości granica biegnie pustkowiami, jak w stanach Sonora i Chihuaha, gdzie pustynia, żar i same odległości od ludzkich siedzib stanowią barierę trudną do sforsowania nawet dla zdeterminowanych uchodźców. Mimo to próbują, prowadzeni – i często porzucani albo zabijani – przez zawodowych szmuglerów ludzi, czyli kujoty. Przez 30 lat istnienia mur berliński kosztował życie 139 uciekinierów z NRD; na pustyniach między USA i Meksykiem w ciągu ostatnich 20 lat zginęło 8 tysięcy osób.
Ostatniej jednej trzeciej granicy strzeże 21 tysięcy agentów amerykańskiej straży granicznej wyposażonych w samochody terenowe, helikoptery, kamery, czujniki cieplne, aparaty rentgenowskie. Obsada amerykańskiej granicy zwiększyła się przez 20 lat pięciokrotnie.
A ludzie i narkotyki płyną
I nie będzie inaczej, nawet gdy powstanie masywne i szczelne przedłużenie tego płotu na niegrodzonych jeszcze 2000 kilometrów do Zatoki Meksykańskiej.
Mur w szczególności nie przerwie szmuglu narkotyków. Co najwyżej doprowadzi do przetasowań w geografii szlaków i strategii gangów.
Bo według amerykańskiej agencji antynarkotykowej DEA, która od dziesięcioleci walczy z narkobiznesem w USA oraz wszędzie tam, gdzie się uprawia i przetwarza kokę i mak i wyrabia inne narkotyki, tysiące ton heroiny, kokainy, metamfetaminy i marihuany docierają do Stanów filmowymi wręcz sposobami, ale najczęściej – najciemniejszą drogą pod latarnią, czyli przez przejścia graniczne.
„Narkotyki wjeżdżają ciężarówkami, w skrytkach oraz wymieszane z legalnymi towarami albo wwożą i wnoszą je mrówki, czyli zwykli podróżni. metamfetamina lub kokaina są rozpuszczane w płynach, a potem destylowane, dzielone na mniejsze porcje i rozprowadzane po całych Stanach” – pisze DEA. Podróżni, zwani też „poganiaczami mułów”, burreros, chętnie ryzykują, zabierając niewielkie ilości, bo w razie wpadki kara jest niewielka, kilka miesięcy aresztu, a zysk spory.
Według agentów, władz meksykańskich, a także co bardziej rozmownych anonimowych szmuglerów ponadnarodowe organizacje przestępcze przerzucają „towar” także łodziami i awionetkami, a ostatnio coraz częściej dronami, szybowcami, katapultami, tunelami i armatkami pneumatycznymi. W grudniu straż graniczna wykryła w stanie Sonora działo pneumatyczne o lufie długości 4 metrów, którym ponad płotem wystrzeliwano na amerykańską stronę paczki z narkotykami. Podobne urządzenia przechwycono w Mexicali w Kalifornii. W ostatnich latach odkryto 225 tuneli, niektóre oświetlone i wyłożone szynami. Ilu służby nie znalazły?
Ale główny nurt narkotykowej rzeki płynie niemal na widoku. Na 40 legalnych dużych przejściach codziennie przekracza granicę lądem, morzem i powietrzem ponad milion osób. Ile może sprawdzić straż i celnicy?
Codziennie granicę przejeżdżają 282 tysiące aut osobowych, 15 tysięcy ciężarówek, a koleją 72 tysiące kontenerów. Ile z nich można otworzyć?
Jeśli zawiadujący tym gigantycznym ruchem celnicy rekwirują co dzień blisko 4,5 tony narkotyków, to ilu transportom udaje się prześlizgnąć?
Dziennik śledczy „Reporte Indigo” wychodzący w meksykańskim Monterrey przy granicy z Teksasem przesłuchał niedawno pomniejszego szmuglera recydywistę, złapanego i deportowanego z USA:
– Towar kupujemy gdzieś u nas w Maderze, Cuauhtémoc czy Parral. Zabieramy, powiedzmy, do 80 kg na głowę, bo za to nie idziesz siedzieć na długo. Jak dojeżdżamy do punktu kontroli naszych federalnych, to ja wysiadam zagadać, a pięciu kolegów idzie drugą stroną ulicy. Potem jest granica i kontrola amerykańska. Tam daję jakieś 5 tysięcy dolarów, żeby mi puścili lorę. Jak idę z walizką, to 3 tysiące.
Juan wyjaśnia, że nie idą w ciemno. Wcześniej dostają cynk od „przyjaciół” z U.S. Custom and Border Protection, jaka dziś jest obsada na przejściu, ilu celników i czy zaufani, czy też mocno „trzepią”.
Raport Kongresu USA ustalił, że w latach 2005-12 aresztowano i skazano za łapówki 144 celników CBP. 100 z nich pracowało na granicy z Meksykiem.
W grudniu „The New York Times” napisał, że w ciągu ostatnich 10 lat 200 urzędników Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego zarobiło około 15 mln dolarów na łapówkach od nielegalnych imigrantów i szmuglerów, sprzedaży zielonych kart gastarbeiterom oraz danych Departamentu Sprawiedliwości kartelom narkotykowym.
Trump otwiera rynek. Gangsterom
Póki kilo marihuany kosztuje w górach Meksyku 80 dolarów, a w Stanach – 2-3 tysiące w hurcie, a w detalu 6 tysięcy, biznes nie wyschnie.
Póki kilogram heroiny w Meksyku to 35 tysięcy dolarów, w amerykańskich miastach, gdy dociera do spragnionych żył detalicznych klientów – 130 tysięcy, handel będzie kwitł.
Póki pasta kokainowa w Kolumbii kosztuje 900 dolarów za kilo, oczyszczona kokaina dojeżdżająca do granicy meksykańskiej 15 tysięcy, a po przejściu amerykańskiej granicy już 30 tysięcy, by na ulicach Chicago czy Nowego Jorku sięgnąć 120 tysięcy dolarów, zawsze znajdą się chętni wejść w interes bez względu na ryzyko.
Póki ćwierć miliona ludzi na świecie będzie chciało płacić takie kokosy za narkotyki – narkobiznes, czwarta gospodarka świata, przynosi rocznie 300 mld dolarów – to „zły obcy człowiek” z południa zawsze znajdzie „złego swojego człowieka” na północy, a międzynarodowe gangi nie będą się wzdragać przed żadnym okrucieństwem, a hojną łapówkę uznają za niewielki stały koszt operacyjny.
Tej rzeki mur nie zatrzyma. Za to krzywdy, którą wyrządzi niewinnym, ciężko pracującym ludziom, nie sposób oszacować.
Jaką wyrządzi przyrodzie, jeszcze trudniej. A już dzisiaj płot, przecież ażurowy i nieszczelny, wstrzymuje lub utrudnia migracje setek gatunków zwierząt, a bezpośrednio zagraża 60 gatunkom. Oraz zaburza stosunki wodne – wkopane głęboko w ziemię ogrodzenie przecięło podziemne cieki wodne miasta Nogales w Arizonie i wywołuje raz susze, a raz powodzie. Gdy powstanie wielki i ciężki mur – obszarom przygranicznym grozi katastrofa.
Te praktyczne argumenty nie wywierają wrażenia na prezydencie Trumpie, który nie wierzy ani w naukę – bo neguje również ocieplenie klimatu i skażenie środowiska naturalnego przez przemysł – ani w doświadczenie płynące z porażek. Choćby takich jak mizerne skutki walki z narkobiznesem na granicy, a nie tam, gdzie znajduje klientów.
Ale nawet gdyby Trump brał naukę i nauki serio, to nie weźmie ich pod uwagę teraz, skoro celem jest władza, a drogą do niej wzbudzanie niechęci i nienawiści do obcych. Skoro na południu mieszkają sami źli ludzie, terroryści, gwałciciele, narkotraficantes, którzy zabierają pracę, dobrobyt i wartości czystemu społeczeństwu amerykańskiemu, to rząd nie może się zająć rodzimym, wewnętrznym popytem na narkotyki, który rodzi i oliwi miliardami dolarów meksykańskie kartele. Wierny hasłu „Ameryka First” Trump zignoruje krzywdy „nie naszych”, które wyrządzi jego polityka, a jeśli krzywda przydarzy się także „naszym”, bo na przykład skurczy się transgraniczna współpraca gospodarcza, to żaden problem: winą obciąży obcych.
– To zamach na granicę, na ruch ludzi, na bezpieczeństwo osób szukających schronienia, nie mówiąc już o tym, że to zamach na przyrodę i parki narodowe – zgadza się profesor José Manuel Valenzuela z meksykańskiego ośrodka badawczego Kolegium Granicy Północnej w Tijuanie. – Ale przecież w ogóle nie chodzi o sam mur, tylko o strategię poniżania.
Brytyjski dziennikarz Tom Wainwright, autor książki „Narkonomia. Jak zarządzać kartelem”, uważa, że mur skomplikuje lub ograniczy przemyt osób przez granicę. Ale to niczego nie zmieni, tylko pogorszy sytuację. – Kujoty podniosą stawki, a w przerzut ludzi wejdą kartele narkotykowe. Trump pomoże gangom rozwinąć nową działalność.
Na pewno zaś jego mur i wszystko to, co ten pomysł symbolizuje w postawie Stanów Zjednoczonych, zatruje trudne, ale ostatnio poprawne sąsiedztwo 350 milionów Amerykanów ze 100 milionami Meksykanów. I cofnie o kilkadziesiąt lat stosunki z całą Ameryką Łacińską, której Wuj Sam ponownie przypomni, kto na zachodniej półkuli rządzi, a kto ma położyć uszy po sobie.
Leon Niemczycki
Nie ma dowodów, że homeopatia jest skuteczna w leczeniu jakiejkolwiek choroby. Brytyjskie ministerstwo zdrowia wycofa recepty na homeopatię?
Brytyjskie ministerstwo zdrowia rozważa włączenie homeopatii na czarną listę, co w praktyce oznaczałoby zakaz wypisywania tego typu środków przez lekarzy w ramach publicznej służby zdrowia – informuje BBC.
Homeopatia działa jak placebo, bo środki aktywne rozcieńczone są w wodzie do minimalnego stężenia. Zwolennicy twierdzą, że działa ona zgodnie z zasadą "podobne leczy podobne". I tak np. do leczenia kataru siennego wykorzystuje się niewielką ilość pyłków lub traw, po wymieszaniu z wodą roztwór łączony jest z cukrem.
„Nie istnieją rzetelne dowody na skuteczność homeopatii”
Teza, że homeopatia nie jest bardziej skuteczna niż placebo, jest powszechnie znana. W tym roku potwierdzili to eksperci australijskiej Rady Zdrowia i Badań Medycznych po analizie wyników 225 wcześniejszych badań na temat działania homeopatii na kilkadziesiąt różnych chorób. Z badań NHMRC wynika, że – wbrew twierdzeniom zwolenników - środki homeopatyczne nie działają na cały szereg dolegliwości i chorób, m.in. astmę, artretyzm, zaburzenia snu, przeziębienie i grypę, zespół chronicznego zmęczenia, egzemę, cholerę, oparzenia, malarię czy uzależnienie od heroiny.
To samo potwierdza brytyjski NHS: „Nie ma dowodów, że homeopatia jest skuteczna w leczeniu jakiejkolwiek choroby". Według ekspertów homeopatii nie powinno się stosować zwłaszcza w leczeniu chorób przewlekłych, poważnych albo potencjalnie poważnych”.
Simon Singh, założyciel „Good Thinking Society” prowadzi kampanię mającą na celu wpisanie leków homeopatycznych na czarną listę, gdyż jego zdaniem pieniądze zamiast na niesprawdzone leki, mogłyby zostać przeznaczone na leczenie, które daje wymierne korzyści”.
Zwolennicy, tacy jak dr Helen Beaumont z Wydziału Homeopatii, wskazują, że np. leki z grupy SSRI (selektywnych inhibitorów wychwytu zwrotnego serotoniny) stosowane w leczeniu depresji mogłyby być zastąpione przez homeopatyczne tabletki u pacjentów, którzy wierzą, że te mają znaczący wpływ na poprawę zdrowia.
Rząd wskazuje na potrzebę wprowadzania bardziej rozważnego refundowania leków, dlatego obecnie rozważa czy produkty homeopatyczne powinny nadal być dostępne na recepty. Konsultacje medyków w sprawie homeopatii zaplanowano na 2016 rok.
Co Polacy leczą homeopatią?
Według badań w 2014 roku leczyło się homeopatycznie ponad 60 proc. badanych. W Polsce najchętniej sięgamy po leki homeopatyczne:
- na infekcje występujące w okresie jesienno-zimowym (kaszel, katar, bóle) oraz na dolegliwości związane ze stresem i zaburzeniami snu – aż 79 proc. badanych;
- wzmacniające naszą odporność – 34 proc. badanych;
- leczące i łagodzące bóle różnego pochodzenia – 20 proc. badanych;
- zmniejszające stres i regulujące zaburzenia związane ze snem – 19 proc. badanych;
- leczące zaburzenia związane z układem trawiennym – 19 proc. badanych.
Jerzy Pytaj
[ external image ]
Angielski pisarz Aldous Huxley zmarł 53 lat temu. Oprócz Georga Orwella był najsławniejszym antyutopistą świata, propagatorem LSD
Największą sławę zdobył Huxley dzięki swojemu obrazowi anty-utopii, świata podporządkowanemu biurokracji i przeciętności. W rzeczywistości powieść "Nowy wspaniały świat" opisywała rzeczywiste miejsca i systemy. - To, że ludzkość nie wyciąga wniosków z lekcji własnej historii jest jedną z najważniejszych lekcji historii - mawiał pisarz. W przeciwieństwie do George'a Orwella, autora "1984", Huxley wierzył, że władza nie musi używać brutalnej siły, by wymóc posłuszeństwo. Jego zdaniem, czyni to za pomocą subtelnych technik psychologicznych, dzięki którym zniewoleni czuliby się szczęśliwi będąc zniewolonymi.
Aldous Leonard Huxley urodził się 26 lipca 1894 r. w angielskim miasteczku Godalming w hrabstwie Surrey jako trzeci syn w rodzinie pisarza i wydawcy Leonarda Huxleya. Dziadek przyszłego pisarza, Thomas Huxley, był znanym biologiem i eseistą. Aldousowi także wróżono karierę naukową, jednak ogromna wada wzroku, która ujawniła się, gdy skończył 16 lat, położyła kres tym planom. Słynnym biologiem został za to jego brat Julian. Naukę pobierał od rodziców - jego matka była nauczycielką i opiekowała się nim do swojej śmierci w 1908 r.
Huxley starał się o przydział wojskowy w 1914 r., jednak został odrzucony, ze względu na słaby wzrok. Trafił na Balliol Collage w Oxfordzie, gdzie studiował literaturę angielską. - Jego ślepota w rzeczywistości była zbawieniem w przebraniu. Przede wszystkim, położyła kres planom poświęcenia się karierze naukowej. Jego wyjątkowość tkwi w uniwersalności jego umysłu. Potrafi wykorzystywać wiedzę dla swoich potrzeb - ocenił brat pisarza, Julian.
W wieku 17 lat Huxley ukończył swoją pierwszą powieść. Pisać na poważnie zaczął trzy lata później. W 1921 r. ukazała się jego debiutancka praca "Crome Yellow", utrzymana w konwencji satyry społecznej. W trakcie I wojny światowej pisarz zatrudnił się w administracji państwowej, a po jej zakończeniu całkowicie poświęcił się pisarstwu. Jego prace z tego okresu charakteryzuje sprzeciw wobec wojny, przemocy i dehumanizującego działania postępu naukowego.
W 1931 r. Huxley pisze swoją najsłynniejszą książkę, "Nowy wspaniały świat", której główną tezą jest że "wszelkie warunkowanie zmierza do jednej rzeczy: do sprawienia, by ludzie polubili swe nieuniknione przeznaczenie społeczne". Huxley stworzył literacką przestrogę przed przekładaniem komfortu nad wolność i indywidualność. Zaczął także pisać eseje, poświęcone pacyfizmowi jak "Ends and Means" czy "Pacifism and Philosophy". W 1936 r. wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, zamieszkał w Hollywood, gdzie zarabiał pisząc scenariusze filmowe, bez przesadnego powodzenia. Gdy przedstawił swoją adaptację "Alicji w krainie czarów" Disney'owi, odpowiedziano mu, że jedynie co trzecie słowo w jego tekście jest zrozumiałe.
[ external image ]
Zafascynował się Wedantą, nurtem klasycznej filozofii indyjskiej, opierającej się na interpretacji Upaniszad oraz Bhagawadgity oraz rozpoczął studia nad medytacją i przeszedł na wegetarianizm. W 1938 r. zaprzyjaźnił się z hinduskim pisarzem i filozofem Jiddu Krishnamurtim a także z takimi artystami jak pisarz Christopher Isherwood czy kompozytor Igor Strawiński, który zafascynowany był powieścią Huxleya "Kontrapunkt". W 1945 r. ukazała się książka "Filozofia wieczysta", nawiązującej do filozofii indyjskiej.
[ external image ]
Wraz z zakończeniem II wojny światowej, Huxley rozpoczął starania o amerykańskie obywatelstwo. Jego podanie odrzucono, ponieważ pisarz odmówił bronienia ojczyzny z bronią w ręku, zasłaniając się filozoficznymi poglądami. Pozostał jednak w Stanach, zaangażował się również w badania nad psychodelicznymi substancjami. Po raz pierwszy zetknął się z nimi w 1930 r., gdy spotkał się w Berlinie z okultystą Alasdairem Crowleyem, który poczęstował go pejotlem, później pisarz poznał także meskalinę i LSD. Huxley był pionierem na drodze używania narkotyków w celu dojścia do samooświecenia. Swoje doświadczenia z LSD opisał w książce "Drzwi percepcji", która stała się "biblią hipisów", bo nadawała uzależnieniom intelektualne uzasadnienie. To właśnie od tytułu książki Huxleya piosenkarz Jim Morrison wziął nazwę dla swojego zespołu The Doors.
Huxley zmarł w 1963 r., trzy lata po zdiagnozowaniu u niego nowotworu. Przed śmiercią zdążył napisać jeszcze powieść pt. "Wyspa", wykładał także w Esalen Institute w Kalifornii. Na łożu śmierci, niezdolny do mówienia, napisał na kartce papieru prośbę do swojej żony Laury: "LSD, domięśniowo, 100 mmg".
Jego śmierć nie przebiła się do ogólnokrajowych wiadomości: tego samego dnia w Dallas, zastrzelono prezydenta Stanów Zjednoczonych Johna F. Kennedy'ego.
map.
W poniedziałek w Kopenhadze otwarto przychodnię, w której narkomani mogą za darmo otrzymywać heroinę.
Pierwszy w Danii tego typu ośrodek powstał w północno-zachodniej części Kopenhagi. Jest przystosowany do podawania dwóch dawek heroiny dziennie 120 podopiecznym. Narkotyk będzie wstrzykiwany w obecności pielęgniarek, w specjalnie do tego przeznaczonym pomieszczeniu i ma stanowić pewnego rodzaju atrakcyjną przynętę.
- Chodzi o to, aby pacjenci po otrzymaniu narkotyku nie wychodzili na miasto. Tu będą mogli spędzić czas, wziąć prysznic, zrobić pranie oraz zjeść posiłek - mówi Christian Hvidt, szef placówki.
Przychodnia jest przeznaczona dla tych narkomanów, którzy leczeni metadonem, wracają do heroiny. Według szacunków problem ten dotyczy około 10 procent duńskich narkomanów spośród 8 tysięcy uzależnionych pacjentów.
Władze Kopenhagi liczą, że dzięki ośrodkowi dla narkomanów zmniejszy się przestępczość oraz prostytucja w tym mieście. Natomiast przeciwko otwarciu przychodni protestowali okoliczni mieszkańcy. Pewne zastrzeżenia mają również terapeuci, którzy obawiają się, że ich tradycyjne metody leczenia okażą się bezskuteczne.
Wkrótce podobne miejsca z darmową heroiną mają zostać otwarte również w innych miastach, m.in. w Odense, Glostrup, Esbjerg i prawdopodobnie w Arhus. Program finansowany jest z pieniędzy podatników, a jego wprowadzenie było możliwe dzięki uchwaleniu w 2008 roku ustawy, nad którą debata trwała kilka lat.
Roczny koszt "leczenia" heroiną to 70 mln koron duńskich, czyli ok. 38 mln złotych. Narkotyk importowany jest ze Szwajcarii.
Zbigniew Hołdys o narkotykach: Łyk prawdy
Pogadajmy o narkotykach. Szczerze. Ja nie ćpałem nigdy, uwierzysz? A konkretnie nie wciągnąłem ani jednej kreski w życiu, nigdy nie wbiłem sobie igły, naokoło ludzie fruwali na kompocie, otrzepywali klapy marynarek z mąki, a ja nic. A ty? Brałeś coś?
Bo ja raz, w 1969 r., czyli 45 lat temu, wziąłem jedną malutką tabletkę LSD i przeżyłem odlot tak piękny, że się przeraziłem – od tej pory nigdy więcej kwasu nie tknąłem. To teraz ty. Naprawdę nic? Jakaś amfetaminka, extasy, niuch koki? Kompletne zero? Na pewno? OK, wierzę ci. Nie ma sensu kłamać. To szczera rozmowa.
Uważaj: w 1976 r., 38 lat temu, przez trzy kolejne miesiące jarałem z kumplem marihuanę. Bawiliśmy się świetnie, trawa kosztowała tyle co nic, w wielu ogrodach rosła niczym porzeczka. Nie była ścigana. Mój przyjaciel, który ją jako pierwszy sprowadził do Polski, miał w doniczkach na parapecie całe łany, zrywało się świeże liście, kładło na kuchenkę, żeby błyskawicznie wyschły, skręt i jazda, z ust do ust, jak na amerykańskim filmie. Raz zrobiliśmy skręta z gazety, bo nie było bibułki, „Express Wieczorny” miał taki wątły papier, ale jarał się beznadziejnie. Tyle pamiętam. I to jest szkopuł: z tego czasu w ogóle niewiele pamiętam. Moje podejrzenie potwierdził później Jimmy Carter: zawetował powszechny dostęp do marihuany, gdy badania wykazały, że młodzież będzie miała kłopot z koncentracją na lekcjach i nie przyswoi wiedzy. Ale na prozac, który generował 10 razy silniejszy efekt, jego następca Ronald Reagan jakoś się zgodził i na początku można go było kupować na kilogramy w supermarketach. Fiolki leżały koło aspiryny, tylenolu i alka-seltzer. No dobra, teraz ty: jarałeś zioło kiedykolwiek? Na pewno? No widzisz. Jak dawno temu? Pamiętaj, ja w 1976, a ty?
Teraz wódeczka. Tu ciągnąłem ostro. Ostatni łyk wypiłem w dniu narodzin syna, w grudniu 1987 roku, 27 lat temu. Od tej pory nie piję nawet szampana w Nowy Rok ani piwa bezalkoholowego, bo ono też ma jakieś nędzne 0,5 proc. O mały włos bym zapomniał: 20 lat temu skosztowałem pysznego piwa, co mi zajęło kilka tygodni, bo mam takie skłonności. Czyli skucha. Piwo alzackie, przepyszne, doszedłem do trzech butelek dziennie, usiadłem z kalkulatorem i przeliczyłem: przy tej pojemności flaszki i tym procentażu piłem ćwiartkę wódki dziennie. Natychmiast przestałem. Od tamtej pory nic, ani łyka. Syn żartował, że z nim, własnym synem, ja, kochający ojciec, nigdy nie wypiłem ani łyka czegokolwiek – piwa, wina, wódki, whisky, bimbru, spirytusu – n i c. No, to mów teraz ty: kiedy piłeś ostatnio? Ile? Co to było? Z jakiej okazji? Zdrowo się nawaliłeś? No, nie kituj, plis. Rozmawiamy jak brat z bratem.
To teraz ty. Naprawdę nic? Jakaś amfetaminka, extasy, niuch koki? Kompletne zero? Na pewno? OK, wierzę ci. Nie ma sensu kłamać. To szczera rozmowa.
Teraz wypełnijmy tabelkę. Ja: LSD – 48 lat temu, maryśkę – 38 lat temu, alkohol – 27, dobra, 20 lat temu. Pozostałe rubryki – amfetamina, kokaina, heroina, morfina, extasy, crack, STP, co tam jeszcze jest… grzybki halucynogenne, butapren, haszysz, opium – u mnie puste. A u ciebie? Zapukaj do pamięci. Ta rozmowa ma nam pomóc.
Papierosy paliłem jak smok, mocne, dwie, trzy paczki dziennie, żona mi podstawiała podstawkę pod palmę zamiast popielniczki. Rzuciłem jednego dnia 25 lat temu. Kawy nie tykam, bo mam nadciśnienie i dostaję dygotu. Od lat nie piję herbaty, bo teina też mi szkodzi. Ostatnio rzuciłem nawet jedzenie – jem tyle, by przeżyć. Straciłem 26 kg. Ale tylko Amerykanie uważają, że przejadanie się jest nałogiem.
Taki ze mnie rocker – pewnie nie wiedziałeś. Więc jeśli mnie teraz nazwiesz ćpunem, pijakiem, nałogowcem itd. – będziesz oszczercą, kłamcą i hipokrytą najczystszej wody i pójdziesz do piekła. Na Twitterze banuję równo każdego idiotę, który mnie tak nazwie, nawet mu nie wyjaśniam dlaczego. Niech sam zgadnie. Ty zaś masz kłopot. Otóż na moim tle musisz się jakoś zdefiniować. Jeśli ja jestem abstynentem wszystkiego – to ty aby nie jesteś ćpunem czy pijakiem? Ktoś w końcu to wszystko wciąga, pije i pali. O alkoholizm ociera się w Polsce 5,5 mln ludzi, z narkotyków korzysta ok. 1 mln, a 120 tysięcy jest ciężko uzależnionych. Nie ma bata, jeśli nie ty, to w twojej rodzinie musi być przedstawiciel jednej z tych grup.
I teraz słuchaj, bo do ciebie mówię, to będzie szok-puenta: jestem za legalizacją wszystkich substancji odurzających bez wyjątku. Z LSD i kokainą włącznie. Co ty na to? Nie wrzeszcz, to się i tak stanie. Ale uważaj: bardziej jestem za edukacją antynarkotykową od wczesnych klas szkoły podstawowej, dogłębną, na najwyższym poziomie, bo czas leci, narkotyki stają się powszechne i nikt już tego zjawiska nigdy nie opanuje. Tak jak nikt nigdy nie opanuje pornografii. Dlatego jestem za edukacją dzieci i młodzieży w każdym temacie, który wczoraj był tabu. Zrozum: w dobie internetu nic już tabu nie jest. A ty? Chcesz ludziom czegoś zakazać? Naprawdę? Ha?! To zacznij od siebie i najpierw zakaż sobie.
Ale goddamit, nawet dobrze gada w ostatnim akapicie. Wyjątkowo polać mu... wódki z alzackim piwem chrzczonym LSD!
wyznaczaniu stylu życia przeciętnego człowieka
---
Natural Born Sociopath
![[mem]](https://hyperreal.top/wtf/memy/c/c5579a31-14c7-414a-a59c-64cb4c3e6acd/mdmbfubinaca.jpg?X-Amz-Algorithm=AWS4-HMAC-SHA256&X-Amz-Credential=nxyCWzIV8fJz5t5dUSIx%2F20250817%2FNOTEU%2Fs3%2Faws4_request&X-Amz-Date=20250817T180402Z&X-Amz-Expires=3600&X-Amz-SignedHeaders=host&X-Amz-Signature=d61be6c7d92b6435142562a1a7dbb599dc02cbbad76c0893527221302d347453)
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/grafika_artykul_skrot/poldrugs.jpg)
Marihuana najczęściej używaną substancją psychoaktywną w Polsce po alkoholu, kofeinie i nikotynie
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/grafika_artykul_skrot/a12a216cf97460608e37260bc2663020f9aa0a82.jpg)
Dlaczego Portugalia może być europejską stolicą medycznej marihuany?
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/grafika_artykul_skrot/psyloszwajcaria.jpg)
Szwajcaria – jedyne miejsce w Europie z legalną terapią psychodeliczną
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/grafika_news_skrot/paczkomatdomeyki.jpg)
Dopalacze rozsyłali paczkomatami. Handlowali narkotykiem "zombie"
Patent na "bezpieczną" dystrybucję środków psychotropowych opracowała ukraińsko-polsko-białoruska grupa przestępcza. Mężczyźni magazynowali, sortowali, a następnie rozsyłali do paczkomatów środki psychotropowe. W ramach śledztwa nadzorowanego przez Prokuraturę Rejonową w Pruszczu Gdańskim zatrzymano 8 mężczyzn i zabezpieczono flakkę o wartości miliona złotych.
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/sun16_1.jpg)
Policjant złapany z narkotykami w Kołobrzegu. Prokuratura i policja ujawniły nowe fakty
Podczas festiwalu muzyki elektronicznej w Kołobrzegu zatrzymany został 40-letni policjant z Gdańska, który miał przy sobie narkotyki. - Została uruchomiona procedura zawieszenia policjanta w czynnościach służbowych - mówi o2.pl asp. szt. Mariusz Chrzanowski, rzecznik prasowy KMP w Gdańsku.
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/marijuana-smoking_0.jpg)
Palenie marihuany trzykrotnie zwiększa ryzyko raka jamy ustnej w ciągu pięciu lat
Najnowsze badania naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego pokazują, że osoby z zaburzeniami związanymi z używaniem marihuany (CUD) mają ponad trzykrotnie wyższe ryzyko zachorowania na raka jamy ustnej w ciągu pięciu lat. Związek ten utrzymuje się nawet po uwzględnieniu takich czynników jak palenie tytoniu czy wiek. Wyniki rzucają nowe światło na potencjalne zagrożenia zdrowotne związane z długotrwałym i intensywnym używaniem konopi.