Luźne dyskusje na tematy związane z substancjami psychoaktywnymi.
ODPOWIEDZ
Posty: 2069 • Strona 154 z 207
  • 1180 / 103 / 0
Fatal Marijuana Overdose is NOT a Myth.

http://www.rehabs.com/pro-talk-articles ... ot-a-myth/
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Nadzieja dla palaczy i narkomanów. Możliwe będzie wykasowywanie pamięci z mózgu?
Kow

Naukowcom z Florydy udało się usunąć wspomnienia związane z uzależnieniem od narkotyków, bez uszkadzania innych części pamięci. Na razie u zwierząt, ale to otwiera drogę do pomocy chorym ludziom - donosi portal "Science Daily".

Dla walczących z nałogiem i osób cierpiących na zespół stresu pourazowego (PTSD) niechciane wspomnienia potrafią być bardzo uciążliwe. Leczący się z uzależnienia od metamfetaminy na widok papierosów, pieniędzy, a nawet gumy do żucia (służącej do zmniejszenia wrażenia suchości w ustach), czują intensywne pragnienie wzięcia narkotyku. Pojawienie się któregoś z tych bodźców nierzadko prowadzi z powrotem do nałogu.

Odcięcie paliwa do produkcji wspomnień

Naukowcom florydzkiego The Scripps Research Institute po raz pierwszy udało się usunąć tego typu wspomnienia bez wpływu na inne części pamięci. W eksperymencie na myszach i szczurach podawali zwierzętom metamfetaminę, której przyjemne efekty działania (m.in. silna euforia) umiejscawiali w kontekście bodźców wizualnych, dotykowych i zapachowych.

Aby wyprodukować wspomnienie, w mózgu muszą zajść skomplikowane procesy - m.in. zmiana struktury komórek nerwowych poprzez zmiany w tzw. kolcach dendrytycznych - małych formach przypominających żarówkę, które otrzymują sygnały od innych neuronów. Zwykle te zmiany dokonują się przy udziale aktyny - białka, z którego zbudowane są wszystkie komórki naszego organizmu.

W nowym badaniu naukowcy zablokowali w mózgach myszy i szczurów polimeryzację aktyny w trakcie fazy tworzenia się wspomnień związanych z metamfetaminą. Polimeryzacja aktyny to proces tworzenia się wielkich łańcuchowych molekuł. Udało się go zatrzymać poprzez odcięcie "paliwa" tego procesu, miozyny II.

Po zablokowaniu miozyny II zwierzęta okazywały kompletny brak zainteresowania bodźcami związanymi z narkotykiem. Reakcje na inne przyjemne doznania, takie jak jedzenie, pozostały bez zmian.

Tajemnicza rola dopaminy

- Nasze wspomnienia czynią nas tymi, kim jesteśmy, ale niektóre z nich są dla nas bardzo trudne - powiedziała Courtney Miller, asystentka TSRI prowadząca badanie. https://www.sciencedaily.com/releases/2 ... 140941.htm - Szukamy sposobu, jak selektywnie usunąć wspomnienia związane z nadużywaniem narkotyków albo traumatycznymi wydarzeniami bez uszkadzania innych obszarów pamięci.

Naukowcy nie są jeszcze pewni, dlaczego bardzo silne wspomnienia związane z metamfetaminą są w rzeczywistości tak łatwe do neutralizacji. Ich zdaniem może chodzić o rolę dopaminy, przekaźniku nerwowym, zaangażowanym w ośrodek nagrody i przyjemności w mózgu, mającej udział w modyfikowaniu kolców dendrytycznych. Poprzednie badania wykazały, że dopamina wydzielana jest w czasie nauki oraz w czasie zaprzestawania używania narkotyków. - Jesteśmy skupieni na ustaleniu tego, co sprawia, że nasze wspomnienia się zmieniają. To nadzieja dla tych, którzy próbują rzucić palenie albo walczą z zespołem stresu pourazowego - dodała Miller.

Abstrakt artykułu dostępny jest pod tym adresem: http://www.biologicalpsychiatryjournal. ... 0/abstract
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Co trzeci leczony w ośrodku narkoman w Europie jest Polakiem [RAPORT]
Kosma Zatorski

W Unii Europejskiej co roku z narkomanii leczy się w ośrodkach 50 tys. osób. Aż 15 tys. z nich to polscy pacjenci - wynika z najnowszego raportu Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej. - Liczby nie są powodem do dumy, mamy zupełnie inne metody leczenia niż cała Europa - wynika z raportu.

Według danych Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii w roku 2012 i 2013 z terapii odwykowej w Europie skorzystało 1,2 mln osób. Leczonych substytucyjnie (metoda ta polega na podawaniu chorym innych środków zamiast narkotyków - red.) było 730 tys. osób. 400 tys. leczono ambulatoryjnie, a tylko 50 tys. - stacjonarnie.

Polska? Według danych 36 tys. pacjentów poddało się leczeniu ambulatoryjnemu, 1,6 tys. skorzystało z terapii w substytucji - co stanowi ledwie 11 proc. ludzi uzależnionych od opioidów (m.in. kodeina, morfina, heroina - red.). Blisko 15 tys. poddało się leczeniu stacjonarnemu.

"Jak rodzice się uprą, na dwa lata przyjmą dzieciaka, który palił marihuanę"


Z czego wynikają takie dysproporcje pomiędzy Polską a Europą? - Pacjenci na leczenie stacjonarne są kierowani z całej Polski, głównie za sprawą tzw. punktów konsultacyjnych. Punkty te nie leczą, a bezmyślnie odsyłają pacjentów do placówek. Z kolei poradnie, które mogą zająć się chorymi, działają według starego schematu: odesłać pacjenta - mówi Jacek Charmast z Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej, autor raportu.

- Lecznictwo ambulatoryjne i substytucyjne ma za mało pieniędzy, aby zajmować się wszystkimi zgłoszonymi przypadkami, a lecznictwo stacjonarne przyjmuje na pniu wszystkich, bo ma wolne moce. Przyjmą nawet osoby, które parę razy zapaliły konopie, jak matka czy ojciec takiego biednego dzieciaka się uprą. Na dwa lata. Podejrzewam, że 90 proc. pacjentów w ośrodkach powinno być leczonych ambulatoryjnie - dodaje.

"Europa leczy substytutami, my zamykamy w ośrodkach"


Zdaniem Charmasta tak chora sytuacja wynika z ogłoszonej jeszcze przez Marka Kotańskiego mobilizacji społecznej na rzecz powoływania ośrodków. - Nikt jej nigdy nie odwołał - wyjaśnia. - Społeczności terapeutyczne są już taką siłą, że nikt nie wymaga od nich, by leczyły skutecznie lub po prostu udowadniały swoją przydatność - dodaje.

W 2008 r. w Monarze leczyło się 2935 osób, terapię ukończyło 499. Daje to skuteczność leczenia na poziomie 13 proc. W 2009 r. terapię ukończyło 15 proc. osób, w 2010 r. - już tylko 13 proc.

Z raportu wynika, że jednym z problemów w Polsce jest podejście do terapii określane jako drug-free. Celem i warunkiem terapii jest abstynencja, podawanie leków jest sprzeczne z tym modelem terapii. To nijak ma się do tego, co od lat powtarza nauka: leczenie uzależnień to problem dotyczący choroby mózgu, choroby przewlekłej. Wielu pacjentów, gdyby miało wsparcie farmakologiczne w pierwszych miesiącach (np. lek na psychozy, omamy, lęki), wytrzymałoby dłużej i ukończyło terapię. Za stwierdzeniem tym stoi szereg badań dowodzących skuteczności stosowania substytutów w poprawie jakości życia uzależnionych i ich wychodzenia z nałogu.

Skąd więc takie zapotrzebowanie na ośrodki zamknięte? - Wynika ono z restrykcyjnego prawa, wymuszania leczenia i przyjmowania każdego przypadku. Pacjenci są oszukiwani, a ich rodzice straszeni narkomanią. - Do tego dochodzi bardzo długa izolacja, która jest dla wielu nie do wytrzymania. Pacjent ma poczucie straty czasu, wiele zajęć jest bezsensownych, co pogłębia to poczucie - tłumaczy Charmast.

Z narkomanii w Polsce wychodzi się najdłużej?


W Europie leczenia zamknięte trwają najczęściej około pół roku, u nas - półtora lub dwa lata. - Społeczeństwo przymyka oko na naruszenia praw pacjenta w ośrodkach. Jest w stanie bardzo wiele wybaczyć ich szefom, bo "tylko świr może chcieć obcować z narkomanem". A rok leczenia jednej osoby w ośrodku kosztuje je ok. 40 tys. zł. W poradni tylko 1,5 tys. - mówi Charmast.

- Ośrodki, paradoksalnie, spełniają oczekiwania społeczeństwa. Ono życzy sobie, by narkomanów leczono w takim systemie, który przypomina nieco gułag. Gdzie da się "ćpunowi" w kość, pogoni do ciężkiej roboty, a przede wszystkim odizoluje i wyczyści ulice. Terapeuci cynicznie jadą na tych oczekiwaniach i budują największe na świecie zaplecze długoterminowego, resocjalizacyjnego systemu. Od trzydziestu lat do ośrodków pakujemy wszystkich użytkowników narkotyków, jak leci. Nawet wtedy, gdy nie ma wskazań, uzasadnienia, by poddawać kogoś dwuletniej izolacji - wyjaśnia.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Watykan zdecydowanie przeciwko legalizacji narkotyków. "Wobec zła nie można iść na ustępstwa czy kompromisy!"
kospa, kai

[ external image ]
Fot. 123RF

- Stolica Apostolska musi podkreślić znaczenie rodziny dla zapobiegania narkomanii, jej leczenia i reintegracji narkomanów - mówił podczas specjalnej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku stały obserwator watykański przy ONZ abp Bernardito Auza.

O tym, że Stolica Apostolska zdecydowanie odrzuca propozycję legalizacji narkotyków, abp Bernardito Auza mówił podczas specjalnej sesji Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku poświęconego światowemu problemowi narkomanii.

Stały obserwator watykański przy ONZ przytoczył słowa Franciszka z 2014 r. skierowane do uczestników międzynarodowej konferencji na temat walki z tą plagą. - Narkotyków nie zwalcza się narkotykami! Narkotyk jest złem, a wobec zła nie można iść na ustępstwa czy kompromisy! Legalizacja, choćby częściowa, tak zwanych "miękkich narkotyków" nie tylko jest wątpliwa pod względem prawnym, ale także nie przynosi pożądanych efektów. Mówiąc "nie" narkotykom, trzeba zarazem powiedzieć "tak" życiu, miłości, wychowaniu, sportowi, pracy, większym możliwościom zatrudnienia. Jeśli powiemy im "tak", nie ma miejsca na narkotyki, nadużywanie alkoholu i inne uzależnienia - przekonywał przed dwoma laty papież.

- Stolica Apostolska musi podkreślić znaczenie rodziny dla zapobiegania narkomanii, jej leczenia i reintegracji narkomanów - mówił teraz dyplomata papieski. Jak przekonywał, to właśnie rodzina najlepiej wychowuje, to ona jest podstawą społeczeństwa, a narkomania jej członków destabilizuje nie tylko ją samą, ale i całą wspólnotę.

Abp Auza mówił, że badania stale potwierdzają kluczową rolę rodziny w walce z narkomanią, że dzieci wychowujące się w środowisku rodzinnym zazwyczaj otrzymują edukację, która pomaga im nie ulec tej pokusie, że wychowanie jest ważnym elementem walki z narkotykami.

Arcybiskup opowiedział się jednak nie tyle za karaniem narkomanów, co niesieniem im pomocy, a także za koniecznością międzynarodowej współpracy w zwalczaniu tej plagi.

Podczas tego samego Zgromadzenia Ogólnego ONZ kanadyjska minister zdrowia Jane Philpott zapowiedziała, że wiosną przyszłego roku rząd tego kraju wywiąże się z obietnic wyborczych premiera Justina Trudeau i zaproponuje zalegalizowanie handlu, posiadania i konsumpcji marihuany.


Kanada zalegalizuje marihuanę wiosną 2017 r. "Nie da się załatwić problemu przez same aresztowania"

kospa, pap

[ external image ]
Premier Trudeau zapowiedział legalizację marihuany. Chce szukać innych sposobów walki z narkotykami (Geoff Robins)

Wiosną przyszłego roku liberalny rząd Kanady wywiąże się z obietnic wyborczych premiera Justina Trudeau i zaproponuje zalegalizowanie handlu, posiadania i konsumpcji marihuany - powiedziała w środę minister zdrowia Jane Philpott.

Minister złożyła taką deklarację w Nowym Jorku podczas nadzwyczajnej sesji Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych poświęconej narkomanii na świecie.

- Wiosną 2017 roku wprowadzimy przepisy mające zapobiec temu, że marihuana wpada w ręce dzieci, a zyski - w ręce przestępców - powiedziała Jane Philpott.

- Chociaż nasz plan podaje w wątpliwość status quo w wielu krajach, jesteśmy przekonani, że to najlepszy sposób, by chronić naszą młodzież, wzmacniając jednocześnie bezpieczeństwo publiczne - dodała. - Nie da się załatwić problemu samymi aresztowaniami.

W wygłoszonym w grudniu exposé Justin Trudeau zapowiedział ustawę, która zalegalizuje marihuanę, jednocześnie określając dokładnie zasady dostępu do tej substancji. Jeszcze zanim w listopadzie został premierem, Trudeau przyznał, że palił marihuanę "pięć czy sześć razy", w tym raz w 2010 roku, kiedy zasiadał już w parlamencie jako poseł.

Kanadyjski rząd już w 2004 roku próbował doprowadzić do legalizacji konsumpcji marihuany, ale zrezygnował z tego pomysłu m.in. pod presją sąsiednich Stanów Zjednoczonych. Sytuacja się zmieniła wraz z legalizacją marihuany w czterech amerykańskich stanach.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Legalna trawka w USA uderza w narkotykowe podziemie
Mariusz Zawadzki, Waszyngton

[ external image ]
Legalna trawka w USA uderza w narkotykowe podziemie (Marina Riker / AP (AP Photo/Marina Riker))

Jeśli kolejne stany USA dalej będą legalizować marihuanę, pójdziemy z torbami - skarżą się meksykańscy plantatorzy. Kartele narkotykowe szukają nowych źródeł zarobku.

W zeszłym roku fiskalnym (od września 2014 r. do września 2015 r.) amerykańskie służby graniczne przechwyciły rekordowo małą ilość marihuany - niecałe 700 ton. Rok wcześniej - 900 ton. Wyraźny trend spadkowy obserwuje się od 2009 roku, kiedy skonfiskowano 1,7 tys. ton (wszystkie statystyki pochodzą ze strony US Border Patrol).

Sensowne wydaje się założenie, że ilość przechwyconej marihuany jest dobrym miernikiem przemytu ogółem - również tego, którego służbom granicznym nie udało się zatrzymać. Dlaczego zatem w ostatnich kilku latach spadł on ponaddwukrotnie? Czyżby Amerykanie uznali, że marihuana jest niezdrowa lub niesmaczna? Oczywiście jest dokładnie odwrotnie - konsumpcja rośnie, o czym wie każdy, kto przejdzie się po Central Parku w Nowym Jorku. Coraz trudniej znaleźć tam miejsce, w którym nie unosiłby się charakterystyczny zapach palonego zioła.

Spadek przemytu zbiegł się w czasie z postępującą legalizacją marihuany - zarówno tej medycznej, sprzedawanej na receptę już w 19 stanach, jak i "rekreacyjnej", czyli dostępnej bez ograniczeń (dla dorosłych) w Kolorado, Oregonie, Waszyngtonie i na Alasce. W 2016 r. rekreacyjnej legalizacji można się spodziewać w Nevadzie i Kalifornii.

W skali całych USA sprzedano w zeszłym roku marihuanę za 5,4 mld dol. W niektórych miastach Kolorado, gdzie utarg wyniósł 1 mld dol., marihuana jest popularniejsza niż alkohol! Tak było, przynajmniej przez kilka miesięcy, w słynnym górskim kurorcie Aspen - wpływy ze sprzedaży zioła przekroczyły wpływy sklepów monopolowych.

Wszystko zatem wskazuje na to, że kartele narkotykowe z Meksyku przegrywają na amerykańskim rynku z legalnymi amerykańskimi producentami i sprzedawcami. Mówiono o tym już ponad rok temu w publicznym radiu NPR, które wysłało reportera do meksykańskiego stanu Sinaloa, gdzie farmerzy produkują marihuanę pod patronatem osławionego kartelu narkotykowego. - Jeszcze dwa lata temu za kilogram dostawałem od 60 do 90 dol. - skarżył się jeden z farmerów. - Dziś płacą mi od 30 do 40 dol. To wielka różnica. Jeśli Ameryka będzie dalej legalizować marihuanę, to pójdziemy z torbami...

Co więcej, amerykańscy smakosze i koneserzy marihuany uważają, że jej rodzime odmiany są znacznie wyższej jakości niż meksykańskie. W raporcie za ubiegły rok DEA, czyli federalny urząd do walki z narkotykami, donosił, że "meksykańskie kartele starają się produkować marihuanę wyższej jakości, żeby sprostać wymaganiom amerykańskiego rynku". Najwyraźniej jednak przegrywają z marihuanowymi farmerami z Kolorado i innych stanów.

Tym sposobem coraz więcej pieniędzy - zamiast do mafiosów - trafia do legalnych producentów, sprzedawców i nawet pośrednio do wszystkich obywateli. Z miliarda dolarów marihuanowego utargu stan Kolorado ściągnął w zeszłym roku 135 mln dol. podatku, które poszły na budowę nowych szkół, pomoc uzależnionym od twardych narkotyków itp.

Niestety, również w beczce marihuanowego miodu jest łyżka dziegciu - statystyki wskazują na to, że meksykańskie kartele odbijają sobie straty, poszerzając ofertę. W 2011 roku służby graniczne USA przechwyciły 837 kg metamfetaminy i 180 kg heroiny. W 2015 roku - odpowiednio 2920 kg i 234 kg. Metamfetamina jest szczególnie intratna, bo można ją przemycać w postaci płynnej, trudnej do wykrycia, i jest bardzo droga - 10 tys. dol. za kilogram.


Irlandia zdekryminalizuje posiadanie niewielkiej ilości narkotyków? "Radykalna zmiana kulturowa"

mo

[ external image ]
Aodhan Ó Riordáin, minister ds. narkotyków w Irlandii, zapowiada utworzenie "pokoi zastrzyków" i legalizację posiadania niewielkich ilości narkotyków. Ma to pomóc uzależnionym w zwalczaniu nałogu (youtube.com)

Irlandia zamierza zdekryminalizować posiadanie niewielkich ilości narkotyków na własny użytek, w tym kokainy, heroiny, marihuany - poinformował irlandzki minister ds. narkotyków Aodhan Ó Riordáin. Plan przewiduje także utworzenie w Dublinie "pokoi zastrzyków" dla uzależnionych.


Aodhan Ó Riordáin, opracowujący narodową strategię polityki narkotykowej Irlandii, zapowiedział to na poniedziałkowym wykładzie w London School of Economics. Zaznaczył, że podstawą jest podchodzenie do problemu z większym współczuciem dla uzależnionych.

Riordáin dodał, że dekryminalizacja nie oznacza depenalizacji - posiadanie znacznych ilości narkotyków oraz handel nimi w dalszym ciągu będą ścigane i surowo karane. Nie będą natomiast podejmowane działania przeciwko drobnym użytkownikom.

- Jestem głęboko przekonany, że jeśli chcemy walczyć z uzależnieniami od alkoholu i narkotyków, to potrzebna jest kulturowa zmiana w tym, jak podchodzimy do nadużywania substancji psychoaktywnych - stwierdził Riordáin w rozmowie z dziennikiem "The Irish Times".

"Pokoje zastrzyków" w Dublinie

Dodatkowym pomysłem jest utworzenie w Dublinie specjalnych "pokoi zastrzyków", gdzie uzależnieni mogliby bezpiecznie i w higienicznych warunkach zażywać narkotyki, ze szczególnym uwzględnieniem narkotyków wstrzykiwanych dożylnie. Pokoje takie miałyby powstać już w przyszłym roku.

- Chodzi o to, żeby stworzyć kontrolowane środowisko dla osób, do których trudno dotrzeć, jak np. uzależnieni bezdomni - wyjaśniał Riordáin. Dodał, że ma nadzieję na powstanie podobnych pokoi również w innych miastach Irlandii: Cork, Limerick i Galway.

Z badań wynika, że korzystanie z takich placówek prowadzi do dobrowolnego ograniczenia ryzykownych sytuacji podczas wstrzykiwania narkotyków, takich jak zakażenie wirusem HIV podczas wielokrotnego używania strzykawek. Pierwsze "pokoje zastrzyków" powstały w Holandii w latach 70. Obecnie funkcjonują też m.in. w Australii, Niemczech i Kanadzie.

ONZ: zdepenalizować narkotyki


Riordáin podkreśla, że dopiero kolejny rząd podejmie dyskusję na temat praktycznego wdrożenia dekryminalizacji - do wyborów pozostało bowiem niewiele czasu, mają się odbyć najpóźniej w kwietniu.

Oświadczenie Riordáina miało miejsce niedługo po wycieku raportu Organizacji Narodów Zjednoczonych na temat polityki narkotykowej, który ujawniono 19 października. ONZ wzywał w nim do dekryminalizacji narkotyków we wszystkich krajach. Raport został wycofany podobno dlatego, że co najmniej jeden naród podważył ustalenia sekcji HIV/AIDS ONZ-owskiej agendy ds. narkotyków.

W 2001 roku Portugalia zalegalizowała posiadanie niewielkich ilości wszystkich narkotyków w odpowiedzi na gwałtowny wzrost zażywania heroiny, któremu nie była w stanie zapobiec konwencjonalna wojna z narkotykami. Dziś Portugalia ma jeden z najniższych w Europie współczynników zgonów z powodu przedawkowania.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Narkomani wynaleźli nową, "banalną" recepturę metamfetaminy
tm, AP \

[ external image ]
Meksyk, likwidacja laboratorium do produkcji narkotyków syntetycznych (Fot. Carlos Jasso AP)

- Nowa receptura uprościła cały proces tak bardzo, że teraz każdy może zrobić własną porcję śmiertelnego narkotyku - mówi szeryf okręgu Marion. Władze alarmują: narkomani przy pomocy butelki po wodzie, dostępnych bez recepty popularnych leków i zwyczajnych środków czystości, tworzą jeden z najbardziej uzależniających narkotyków na Ziemi.


- Domową fabrykę metamfetaminy może założyć każdy. Twój sąsiad z naprzeciwka, czy członek twojej rodziny mieszkający w pokoju obok - wyjaśnia Kevin Williams, szeryf okręgu Marion.

Skomplikowana produkcja

Kilka lat temu wyprodukowanie metamfetaminy, jednej z najgroźniejszych substancji psychoaktywnych, która silnie uzależnia i szybko doprowadza do wyniszczenia organizmu, było bardzo skomplikowane. Potrzebne było skomplikowane laboratorium chemiczne.

Proces wymagał nie tylko wiedzy, ale i dziesiątek próbówek, pojemników, specjalnych palników oraz trudno dostępnych substancji chemicznych. Ponadto, w trakcie wytwarzania, wydzielały się charakterystyczne zapachy, często pojawiał się dym, reakcje chemiczne mogły także wywołać silną eksplozję. Te komplikacje powodowały, że wytwórcy niezwykle rzadko decydowali się na produkowanie narkotyków w gęsto zamieszkanej okolicy.

Laboratoria starano się jak najstaranniej ukryć przed światem zewnętrznym.

[ external image ]

Wystarczy wstrząsnąć!

Jednak teraz każdy może wyprodukować nie dużą porcję metamfetaminy używając szybszej, tańszej, i nieporównanie łatwiejszej metody. Wszystko przy użyciu ogólnie dostępnych środków, które bez trudu zmieszczą się do szkolnej torebki śniadaniowej.

Nowa metoda (nazwana "wstrząśnij i gotowe!") rozprzestrzenia się na terenie Stanów Zjednoczonych w zastraszającym tempie. Wymaga bardzo małej liczby środków zawierających pseudoefedrynę np. ogólnodostępnych tabletek ułatwiających oddychanie. Amerykańskie prawo w żaden sposób nie ogranicza dostępności do tych środków.

Niepokojące statystyki

W ciągu ostatnich kilku lat w większości stanów USA statystyki zatruć pochodnymi amfetaminy spadały. Niestety od niedawna liczby znowu zaczęły rosnąć.

Aby wyprodukować narkotyk należy jedynie pokruszyć tabletki, wsypać je do butelki po wodzie i wlać domowe środki czystości. Teraz wystarczy wstrząsnąć. I gotowe.

Produkcja nie wymaga żadnej wiedzy chemicznej. Otwartego ognia, czy trudno dostępnych składników chemicznych.

Z 14 stanów, w których rządowa agencja ds. walki z narkotykami prowadziła badania dotyczące nowej metody pozyskiwania pochodnych amfetaminy, aż w 10 w ciągu ostatnich 2 lat odnotowano wzrost zatruć metamfetaminą. W stanie Mississippi odnotowano aż 247 proc. wzrost (ze 122 do 457 incydentów).

Po intensywnym wymachiwaniu butelką, w środku pozostaje proszek, który narkomani wdychają, palą lub połykają. Ubocznym produktem ekstrakcji jest trujący biały lub brązowy osad.

Z raportów policji wynika, że w stanach, w których odsetek spożycia metamfetaminy jest największy, wzdłuż autostrad znajdowane jest coraz więcej "toksycznych butelek".


Pierwszy narkoman wysterylizowany. Dostał 200 funtów
mig

[ external image ]

Brytyjska organizacja charytatywna chce płacić narkomanom 200 funtów za sterylizację - informuje BBC. Według szefowej organizacji "Projekt Prewencja" to jedyna metoda, by zapobiec
narodzinom upośledzonych fizycznie i psychicznie dzieci narkomanów. Pierwszy pacjent już jest po zabiegu.


Projekt płatnej sterylizacji narkomanów obejmuje Londyn, Glasgow, Bristol, Leicester i część Walii. Jeżeli narkoman zgodzi się na sterylizację, dostanie 200 funtów. Pierwszym, który poddał się tej operacji, jest nieznany z nazwiska narkoman z Leicester, który twierdzi, że "nigdy nie powinien być ojcem". Bierze narkotyki od 12 lat.

- Nie umiałbym opiekować się dzieckiem. Ledwo jestem w stanie zadbać o siebie - mówi.

Pomysł jest krytykowany przez organizacje pracujące z uzależnionymi - pisze BBC. Brytyjskie stowarzyszenia ostrzegają autorkę projektu, Amerykankę Barbarę Harris, że jej pomysł, który zadziałał w USA, może się nie sprawdzić w Wielkiej Brytanii. Harris przyznaje, że jej metody ocierają się o "przekupstwo", twierdzi jednak, że to jedyny sposób, by narkomanki nie rodziły dzieci upośledzonych przez narkotyki, które z ich organizmów przedostały się do macicy i krwiobiegu nienarodzonych jeszcze dzieci.

Według zajmującej się leczeniem uzależnień organizacji Addaction co najmniej milion brytyjskich dzieci żyje z uzależnionymi od narkotyków rodzicami.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Rosja. Nie każde studia dla narkomana
Tomasz Bielecki, Moskwa

Jak nie dopuścić, aby narkomani zajmowali miejsca na "strategicznych kierunkach" studiów? Wprowadźmy testy krwi podczas egzaminów wstępnych - proponuje rosyjski urząd ds. walki z narkomanią.

W Rosji, która liczy niecałe 143 mln mieszkańców, żyje 4 mln osób zażywających narkotyki. Zdaniem lekarzy 70 proc. rosyjskich narkomanów to ludzie poniżej 25. roku życia. Według najbardziej alarmistycznych statystyk kontakt z narkotykami miało aż 30 proc. uczniów rosyjskich szkół oraz 45 proc. studentów uczelni wyższych.

Władze kiepsko sobie radzą ze zwalczaniem narkomanii, a w ostatnich latach jedynym znacznym postępem jest przyzwolenie na publiczną dyskusję o narkomanii i wycofanie się z fałszowania rządowych statystyk. Jednak owoce rosyjskiej debaty bywają zaskakujące.

- Tak, narkomanów jest mnóstwo. Po co ich kształcić? Po co dopuszczać do kierunków technicznych i ekonomicznych? Jeszcze pójdą pracować do przedsiębiorstw strategicznych. A przecież nie można im ufać! - tłumaczył niedawno Aleksiej Michajłow z rządowej rady ds. uczelni wyższych.

"Strategiczne obawy" podziela urząd ds. walki z narkomanią, który oficjalnie zaproponował eliminowanie narkomanów podczas testów przeprowadzanych przy okazji egzaminów wstępnych. Część kierunków studiów miałaby trafić na listę urzędowo zastrzeżoną dla "Rosjan bez poważnych nałogów", a reszta oczyściłaby się "naturalnie", bo wielu narkomanów nie zdecydowałoby się na egzaminy wstępne z obawy przed napiętnowaniem.

Rządowi eksperci twierdzą, że prawo oraz konstytucję "da się zinterpretować" tak, aby testy krwi na uczelniach były legalne. Dla Rosji to nie nowość - wbrew protestom organizacji broniących praw człowieka rosyjskie konsulaty do dziś domagają się testów na obecność wirusa HIV od wszystkich cudzoziemców starających się o uzyskanie długookresowej wizy.

- Gadanie o nietykalności, naruszeniu godności i innych naiwnych głupstwach to nie dla nas. Mamy poważny kłopot i potrzebujemy nadzwyczajnych środków - mówił przed kilkoma dniami rektor jednej z syberyjskich uczelni.

Dlatego przeciwnicy testowania krwi kandydatów na studia wolą nie mówić o prawach obywatelskich, lecz przekonują o nieskuteczności tej metody walki z narkomanią. Przypominają, że egzaminy wstępne są w Rosji wielkimi żniwami dla uczonych-łapówkarzy, którzy sprzedają pytania, odpłatnie przymykają oczy na ściąganie lub po prostu sprzedają indeksy. - Testy na narkotyki będą wyłącznie kolejnym pretekstem dla korupcji - przekonują ich przeciwnicy.

Walka z rosyjską narkomanią nadal opiera się głównie na zachodnich organizacjach pozarządowych, które finansują terapie antynarkotykowe oraz szkolą specjalistów. Rządowe ośrodki często oskarżają zachodnie organizacje o "eksperymentowanie na Rosjanach" i promowanie długich procedur odwykowych (np. z podawaniem metadonu) zamiast natychmiastowej abstynencji.

Spory o metody terapeutyczne są jednak niczym w porównaniu z problemem fatalnych warunków w rosyjskich zakładach dla uzależnionych. Rosjanie są bowiem skłonni do wydawania państwowych pieniędzy raczej na "swojski" problem alkoholizmu niż na walkę z narkomanią.




Dlaczego warto postawić na metadon?

Maciej Stasiński

Od 20 lat Szwajcarzy nie wsadzają narkomanów do więzienia, ale leczą ich środkami zastępczymi, jak metadon, w warunkach bezpiecznych, pod kontrolą lekarzy i psychiatrów. Narkomani nie giną na ulicach, nie umierają na AIDS czy żółtaczkę zakaźną. Wielu pracuje.

Szwajcaria postępuje tak z narkomanami nie dlatego, że jest bogata, lecz dlatego, że uznaje uzależnionych za ludzi zasługujących na pomoc oraz obywateli mających takie same prawa jak inni. Narkomani są traktowani jak chorzy, których leczy się za publiczne pieniądze jak innych pacjentów. To się opłaca. Wydatki na redukcję szkód, czyli leczenie, profilaktykę i prewencję, są niższe niż te, które trzeba by było ponosić na ściganie, utrzymywanie w więzieniach chorych ludzi, zasiłki i pogrzeby.

W całym kraju jest ok. 30 tys. narkomanów, w Bazylei - ok. 1,4 tys.

Gerhard Lips, szef policji Bazylei: - Opieramy postępowanie na czterech filarach: prewencji, terapii, redukcji szkód i represji. Represja dotyczy wyłącznie handlarzy. Nie możemy kontrolować prywatnej konsumpcji narkotyków, nawet w nocnych klubach. To nie jest zadanie policji. W Szwajcarii wszyscy dawno to zaakceptowali. Bez różnicy - lewica czy prawica. To nie jest nawet temat wyborczy.

Najciężej uzależnieni pacjenci przychodzą do Psychiatrycznej Kliniki Uniwersyteckiej w Bazylei dwa razy dzienne - rano i wieczorem. To 160 heroinistów, którym nie pomogły inne terapie substytucyjne, np. metadonowe. Są badani przez pielęgniarki (dyżurują lekarze, psychiatrzy), dostają sterylne strzykawki oraz po dawce czystej heroiny. Po zażyciu narkotyku wracają do swoich spraw, do pracy, do domu.

Ośrodek działa od 1994 r., terapię prowadzi zgodnie z programem redukcji szkód. - Naszym celem nie jest zmuszanie uzależnionych do abstynencji. Chcemy, aby pracowali, uczyli się, byli akceptowani przez społeczeństwo - opowiada Marc Vogel, psychiatra.

Aż 80 proc. tych, którzy zaczęli terapię, utrzymuje się w niej po 10-15 latach. Ponad 40 proc. z nich pracuje, niektórzy się uczą. Spadła liczba zakażeń AIDS i żółtaczką, zgonów z powodu przedawkowania. Tylko 12 proc. pacjentów jest nosicielami HIV.

W Szwajcarii działa 150 ośrodków, gdzie narkomani mogą dostać czyste strzykawki, metadon lub narkotyk, przespać się, popracować i coś zjeść. Narkomani nie muszą kraść, aby mieć pieniądze na narkotyk, skoro mogą go dostać za darmo w klinice.

W Europie Zachodniej narkomania traktowana jest od dawna jak choroba. Dyskutuje się nie o tym, czy prowadzić programy redukcji szkód i terapii, lecz jak robić to skuteczniej .

Majowa konferencja nt. redukcji szkód w Bazylei, w ramach której odwiedziłem tamtejszą klinikę psychiatryczną, potwierdziła, że w dziedzinie postępowania z narkomanią Polska jest w wiekach średnich. Jesteśmy biedniejsi od Szwajcarów, nie stać nas na dogmatyczną wojnę z narkotykami, karanie i piętnowanie. Tymczasem kilkanaście dni temu wiadomością dnia było zatrzymanie przez policję za posiadanie 1,5 grama marihuany syna prominentnego posła.


Polsce potrzeba ruchu wściekłych matek

Należy dowodzić, że terapie metadonowe kosztują podatnika mniej niż ściganie i karanie za narkotyki. Z ROBERTEM NEWMANEM* rozmawia Maciej Stasiński

Maciej Stasiński: Co sprawia, że postępowanie w sprawie narkomanii według zasad redukcji szkód (terapie substytucyjne, dawanie strzykawek itd.) wciąż napotyka sprzeciw na całym świecie? Dlaczego wolimy wsadzać narkomanów do więzień?


Robert Newman: Terapię metadonową stosuje się w 70 krajach. Nauka przesądziła dawno o skuteczności redukcji szkód i terapii substytucyjnych.

Czasem nie mogę uwierzyć, jak wielu ludzi nie przyjmuje tego do wiadomości.

Opór jest widoczny w policji, aparacie sprawiedliwości, zarządach więzień itd. Dzięki prowadzonej od kilkudziesięciu lat międzynarodowej wojnie z narkotykami utrzymują albo zwiększają budżety, bo im więcej się zamyka ludzi za narkotyki, tym więcej trzeba wydawać na więzienia.

Programowi redukcji szkód sprzeciwiają się też ludzie dobrej woli, którzy prowadzą inne terapie, na przykład leczenie abstynenckie w ośrodkach zamkniętych. W USA takie ośrodki dostają tyle samo pieniędzy od rządu, ile my w ośrodkach substytucyjnych redukcji szkód. Między nami, społecznościami terapeutycznymi, także toczy się zawistna walka o chleb.

Ale dobro publiczne kazałoby postępować wprost przeciwnie!

- W środowisku lekarzy występuje ten sam podział co w reszcie społeczeństwa. Mniejszość popiera program redukcji szkód, jest wąska grupa przeciwników metadonu i wszelkiej substytucji, a ogromna większość jest obojętna. A wystarczyłoby, aby spróbowali stosować terapię substytucyjną, a po trzech tygodniach zauważyliby radykalną poprawę stanu zdrowia pacjentów.

W USA, Australii czy Kanadzie w kolejce do terapii czeka się po kilka lat! Nie rozumiem, jak można to tolerować. W wypadku każdej innej choroby będącej zagrożeniem życia to niedopuszczalne. A narkomania jest taką chorobą.

Niektórzy tzw. eksperci utrzymują, że metadon zwiększa tolerancję organizmu na narkotyki i jest właściwie tym samym co heroina, więc nie chcą go stosować. A jest medycznie dowiedzione, że metadon zmniejsza głód i euforię wywoływaną przez heroinę.

Metadon powinien być przepisywany i podawany przez lekarzy we wszystkich przychodniach publicznych i prywatnych. Jedynymi warunkami przyjęcia na terapię substytucyjną winno być uzależnienie pacjenta oraz jego gotowość do poddania się jej. Nigdy abstynencja.

Ignorancja lekarzy jest wyrazem zabobonu całego społeczeństwa, które traktuje narkomanów albo ludzi biorących narkotyki jako odrażających, brudnych, złych bandytów zamiast jako pacjentów, którymi powinni być jak wszyscy inni ludzie chorzy.

A politycy?

- Większość zrobi to, czego oczekują od nich wyborcy, niezależnie od tego, czy to jest korzystne i jakie są ich osobiste poglądy. Poza tym programy terapii są kosztowne, na efekty trzeba czekać, więc owoce mogą zebrać przeciwnicy polityczni, którzy wygrają następne wybory. Dziś wprowadzenie terapii kosztuje ok. 1 miliona dolarów. Wykłada je jeden rząd, ale owoce zbierze następny.

Czy w USA, społeczeństwie religijnym i konserwatywnym, w sprzeciwie wobec redukcji szkód ważniejsze były religijne dogmaty czy wpływowe grupy nacisku?

- Jedno i drugie. Przekonania i interesy. Politycy robią to, czego żądają wyborcy albo grupy, które ich finansują. Ludzie wpływowi opłacają kampanie Republikanów oraz Demokratów i wymagają.

W Kalifornii było kilka kampanii za legalizacją marihuany. Lobby więziennicze płaciło ogromne pieniądze na kampanię "Nie". Marihuana została zalegalizowana na potrzeby osobiste i terapeutyczne w 2010 roku. W USA poglądy na narkotyki się zmieniają. Barack Obama nie stoi może na czele przemian opinii publicznej, ale przynajmniej podąża za nimi.

Jednak odnosimy sukcesy. Dwanaście lat temu Iran poprosił mnie, abym mu doradzał, co zrobić z narkomanią. Nie przeszkadzało mu to, że pracowałem w klinice Beth w Izraelu. Od 2002 do 2007 roku dopracowano się sieci przychodni uzależnień, gdzie leczono metodami substytucyjnymi aż 100 tysięcy pacjentów! Iran, kraj uchodzący za ideologiczny, religijnie fundamentalistyczny, wie, że karanie za używanie narkotyków nie ma sensu.

Dlaczego inne kraje z trudem przekonują się do tych doświadczeń?


- Z powodu tych ludowych przesądów, ale udaje się je przezwyciężyć. Tak było w Hongkongu w 1975 roku. Rząd, wtedy jeszcze kolonii brytyjskiej, postanowił zrobić porządek w polityce narkotykowej. Zaprosił mnie i postanowił spróbować terapii z metadonem. Chciano nawet wprowadzić tę terapię w więzieniach. Pomogła nam wtedy fala uciekinierów z Wietnamu, tzw. boat people. Przeciwnicy terapii metadonowej musieli się nimi zająć i przestali nam przeszkadzać.

We Francji w 1995 roku ni stąd, ni zowąd rząd wprowadził ustawę, że metadon może przepisywać każdy lekarz. W krótkim czasie mieli 130 tysięcy pacjentów, a skuteczność terapii szybko wyszła na jaw.

W Niemczech terapia była nielegalna do 1988 r. Minister zdrowia i pracy przyjechał do Nowego Jorku, by zapoznać się z naszymi metodami działania. Rychło mieli 80 tys. pacjentów, którzy mogli dostawać metadon od lekarzy w publicznej i prywatnej służbie zdrowia.

A co najbardziej pomaga w przekonaniu opornych?


- Czasem najlepszym sposobem, aby zmienił się pogląd opinii publicznej, jest zrozpaczona samotna wdowa z dzieckiem. Tak się stało w Niemczech w latach 80.

Pani Dorothea Klieber miała nastoletniego syna, którego aresztowano za posiadanie pół grama heroiny. Zamknięto go na półtora roku w ośrodku dla nieletnich. Miał kolejne przymusowe terapie abstynencyjne, detoksy. Był naście razy zamykany w szpitalach psychiatrycznych. Wszystko na nic. Pojechał do Holandii, gdzie spróbował metadonu. Wrócił do Monachium, znalazł doktora, który go wziął na terapię metadonową. Poprawa była natychmiastowa, zaczął układać sobie życie, nadrabiać stracony czas. Doktor leczył też innych pacjentów. Pani Klieber założyła z ich rodzicami organizację propagującą terapię metadonową dla uzależnionych.

Ale doktora aresztowano i osadzono w psychiatryku prowadzonym przez jego zawodowego konkurenta. Pacjenci zostali wrzuceni z powrotem w nałóg. Syn pani Klieber próbował się powiesić, ale matka zdążyła go odciąć. Inny pacjent wyskoczył przez okno i się zabił.

Klieber i pozostali rodzice walczyli o powrót do terapii. Na próżno, lekarzom gotowym pomóc grożono tym samym, co spotkało tamtego. W 1987 roku pani Klieber wystąpiła na kongresie o AIDS oraz narkomanii i wygłosiła manifest "Oskarżam!", obwiniając władze i społeczeństwo o odmawianie pomocy uzależnionym i wpędzanie narkomanów w przestępczość, nędzę, prostytucję, handel narkotykami itd.

Manifest zyskał wielki rozgłos. Kiedy rok później został ogłoszony drukiem i opublikowany, syn pani Klieber już nie żył. Zabił się.

Pani Klieber dopisała epilog: - Mój syn po 15 latach prześladowań i polowania na niego stracił nadzieję na znalezienie drogi wyjścia. Metadon by go ocalił.

To przełamało tamy. Terapie substytucyjne zostały w Niemczech zalegalizowane.

Pani Klieber zmarła w 2013 roku w wieku 92 lat. W 2012 prezydent Niemiec odznaczył ją orderem.

Nikt nie jest tak zdeterminowany jak zrozpaczona matka. Polska potrzebuje ruchu wściekłych matek, które obnażą system odmawiający właściwego leczenia ich uzależnionych dzieci.

Na opinię publiczną można i należy wpływać, ale apelowanie do humanitarnych uczuć ludzi nie ma sensu. Mówiąc, że uzależnionym trzeba pomóc, nie przełamie się przeświadczenia, że narkomani są sami sobie winni.

Należy odwoływać się do interesu ludzi. Do tego, że redukcja szkód i terapie metadonowe kosztują podatnika mniej niż ściganie i karanie za narkotyki. Trzeba dowodzić, że pieniądze wydane dotąd na wojnę z narkotykami niczego nie rozwiązały, lecz powiększyły problem. Trzeba przekonywać ludzi, że to samo, co spotyka już uzależnionych, może spotkać ich własne dzieci.

Kościoły powinny się w to włączyć. Nie mogę zrozumieć, jak Kościół katolicki może być przeciw!

Mimo to nie tracę nadziei. Zdrowy rozsądek musi zwyciężyć.

*ROBERT NEWMAN - światowej sławy lekarz, który rozwijał programy postępowania z narkomanią w USA i wielu innych krajach
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Narkotyki w tabelach
Maja Ruszpel, Polska Sieć Polityki Narkotykowej

"Tabela wartości granicznych" - trudna zbitka słów. Ale wprowadzenie takiego rozwiązania bardzo ułatwi życie ponad trzem milionom Polaków. Na tyle właśnie szacuje się liczbę osób używających narkotyków w sposób rekreacyjny. Dotyczy to zwłaszcza marihuany

W tej chwili każdy z nas złapany przez policję nawet choćby z jednym gramem marihuany może trafić za kratki. Wprawdzie w polskim prawie istnieje możliwość umorzenia sprawy za posiadanie narkotyków, o ile mamy je na własny użytek i spełniony jest wymóg niskiej społecznej szkodliwości czynu. Nadal jednak mamy zapis bardzo niejednoznacznie odróżniający niedzielnego użytkownika narkotyków od dilera. Otóż trzecim warunkiem umorzenia sprawy jest posiadanie "nieznacznej" ilości narkotyku. Cały szkopuł w tym, że "nieznaczną" ilością narkotyku może być zarówno 0,2 grama, jak i 1 gram czy 5 gramów. Wszystko jest bowiem kwestią uznania przez prokuratora i sędziego. To oni decydują, czy 1 gram to ilość "znaczna" czy "nieznaczna". Gdy 5 gramów zostanie uznane za ilość "znaczną", wówczas czeka nas co najmniej wyrok w zawieszeniu. I dlatego potrzebna jest w Polsce tabela wartości granicznych.

W czym pomoże tabela?

Określi, za posiadanie jakiej ilości (podkreślmy: nadal nielegalnej substancji psychoaktywnej) nie będziemy karani. W Europie takie tabele posiadają już Belgia, Czechy, Niemcy, Grecja, Hiszpania, Włochy, Cypr, Litwa, Węgry, Holandia i Portugalia. Nie jest to równoznaczne z legalizacją małych ilości narkotyków. Zależnie od kraju wartości te są różne, jednak zasada ta sama: ułatwić pracę policji, by ta od razu wiedziała, co z takim niedzielnym użytkownikiem czy osobą uzależnioną zrobić.

Jeśli w najbliższym czasie nie zmienimy prawa narkotykowego, zostaniemy na szarym końcu Europy ze swoją przestarzałą polityką narkotykową.

A jak jest u sąsiadów?

W Czechach tabela istnieje od kilku lat. Dozwolone ilości to: haszysz - 15 g, marihuana - 15 g, ectasy - 4 tabletki, amfetamina - 2 g, kokaina - 1 g a heroina - 1,5 g. W Niemczech tabele są różne dla różnych landów - np. w Hesji można mieć 30 g haszyszu, 100 g marihuany, 1 g amfetaminy, 1 g kokainy i 1 g heroiny.

Zmiany w prawie narkotykowym w kierunku liberalizacji i humanizacji zapowiedziały także Słowacja i Ukraina. 28 sierpnia Rada Ministrów w Kijowie zaakceptowała "Narodową Strategię Narkotykową do 2020 roku, która zakłada naprawdę zrównoważone podejście do narkotyków, zmieniając całkowicie ramy polityki narkotykowej na Ukrainie. Jednym z dowodów na postępującą humanizację prawa narkotykowego w tym kraju jest zapowiedziana dekryminalizacja posiadania niewielkich ilości narkotyków - w tym ograniczenie kar za drobne przestępstwa związane z narkotykami poprzez podniesienie wartości granicznych.

Nie inaczej jest za południową granicą. Słowacki Minister Sprawiedliwości, Tomas Boreca przeforsował w parlamencie zmiany postępowania karnego w stosunku do osób nielegalnie posiadających lub produkujących narkotyki. Nowy przepis dotyczy w szczególności właśnie przypadków granicznych. Ściga osoby posiadające nielegalnie narkotyki przekraczające kwotę progową, czyli dziesięć razy zwykłą pojedynczą dawkę.

Polska jak Białoruś

W tej sytuacji Polska pozostanie w Europie Środkowej krajem o najbardziej restrykcyjnej, a jednocześnie przestarzałej polityce narkotykowej. Jedynym obok Białorusi.

Oto przykładowe tabele wartości granicznych obowiązujące w innych krajach europejskich:

http://www.emcdda.europa.eu/html.cfm/index99321EN.html
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Najlepszy narkotykowy glina w Teksasie...
Urszula Jabłońska

[ external image ]
Fot. WATCH DOCS

Zrzuca mundur, wypala skręta i zaczyna nękać policjantów.

Jeżeli nie chcesz, żeby policjanci aresztowali cię za marihuanę:

- Nigdy nie zabieraj jej, kiedy idziesz kupić bibułki do skręcania jointów. Niektórzy sprzedawcy dzwonią po policję.

- Nigdy nie miej przy sobie więcej towaru, niż możesz zjeść. Kiedy zatrzyma cię policja, połknij go i popij wodą. Można legalnie pachnieć marihuaną, nie można tylko jej posiadać.

- Ukryj towar w słoiku z masłem orzechowym, umieść go w przenośnej lodówce. To znacznie obniży wydzielanie się zapachu.

Wygląda na to, że Barry Cooper, autor strony NeverGetBusted (Nie daj się złapać), wie, co mówi. W szkole średniej nosił ogrodniczki na gołe ciało, nogawki spodni wkładał w buty i krzyczał "Ihaaa!" głośniej niż inni. Mieszkał w Teksasie, pracował przy hodowli bydła i lubił polować. Nie tylko na zwierzęta - z kolegami ścigali i bili wszystkie dzieciaki, o których choćby usłyszeli, że palą marihuanę. - Postanowiłem zostać policjantem, żeby walczyć z narkotykami na legalu - mówi Barry. - Byłem bardzo popularny wśród kolegów, zarażałem ich entuzjazmem.

Info: Barry Cooper jest jednym z bohaterów filmu "Jak zarobić na dilerce" opowiadającego o kulisach amerykańskiej wojny z narkotykami, który będzie pokazywany na festiwalu Watch Docs 6-12 grudnia

. Cooper zaczął od patrolowania autostrady w Teksasie. Na szkoleniach uczyli ich, że jeżeli zauważą kierowcę, który przekracza prędkość, muszą podjechać blisko i włączyć koguta. Barry lubił włączać go, kiedy był jeszcze daleko, żeby kierowca miał poczucie, że może uda mu się uciec. Złapanie go dawało wtedy większą satysfakcję. U zatrzymanych kierowców szukał narkotyków, szybko poznał wszystkie triki, które stosują, żeby ukryć towar. - Pod moją jurysdykcją było zaledwie pięć kilometrów autostrady, a aresztowałem około 100 osób w ciągu roku - opowiada Barry. Został przeniesiony do prestiżowej jednostki do walki z narkotykami. Podczas ośmiu lat spędzonych w policji Barry aresztował 800 osób, przejął 50 samochodów i miliony dolarów w gotówce. - Był najlepszym narkotykowym gliną w Teksasie - mówi były szef Barry'ego Tom Finley.

Nie daj się złapać


Barry Cooper zapytany, dlaczego w wojnie narkotykowej przeszedł na stronę wroga, lubi opowiadać jak coś go tknęło. Zorientował się, że zatrzymuje dziennie aż 3-4 osoby, które mają przy sobie marihuanę. Wygląda więc na to, że bardzo dużo osób pali. Ponadto te osoby nigdy nie są agresywne, w przeciwieństwie do ludzi pod wpływem alkoholu. Pomyślał, że coś w tym musi być. Miał w domu kilogramy marihuany, od lat używał jej, by tresować psy. Wrócił do domu, zapalił jointa i był zachwycony. Dziś wspomina to jako jeden z najpiękniejszych momentów w życiu. Niedługo potem Barry odszedł z policji i poślubił swoją dilerkę Candi. - Powiedziałem jej, że chciałbym zrobić film o tym, że wojna z narkotykami nie ma sensu - opowiada Barry. - A ona na to: "Musisz nauczyć ludzi, co mają robić, by nie dać się złapać policji!".

Tak powstała seria wideo "Nie daj się złapać", w której Barry uczy, jak ukryć hodowlę marihuany, jak oszukać policyjne psy, jak zamontować w samochodzie skrytkę na narkotyki.

https://www.youtube.com/watch?v=j-mU77Pie44
''Never get Busted Again'' - Barry Cooper radzi, jak nie dać się złapać

Barry i Candi zaczęli dostawać tysiące e-maili od ludzi, którzy zostali niesprawiedliwie aresztowani albo źle potraktowani przez policję - opowiadali o podrzucaniu narkotyków, nielegalnych nalotach i przeszukaniach, wymuszaniu zeznań. Barry wiedział, że są policjanci, którzy regularnie przekraczają swoje uprawnienia. Wtedy Candi powiedziała: "Barry, byłeś taki dobry w łapaniu obywateli, może powinieneś zacząć łapać tych złych policjantów?".

Pogromca policji

Barry pytany, dlaczego w wojnie narkotykowej przeszedł na stronę wroga, lubi opowiadać, jak coś go tknęło podczas nalotu na pewien dom.

Jako policjant brał udział w blisko 100 nalotach, zawsze kopniakiem wyłamywał drzwi. Jeden utkwił mu w pamięci. - Była tam dziewczynka i jej młodszy brat. Przerażeni. Kiedy przeszukiwałem dom, dowiedziałem się, że dzieci miały w szkole same piątki, rodzice dobrze zarabiali. Coś tu nie grało. Zacząłem się zastanawiać - dlaczego niszczymy tej rodzinie życie za torebkę trawy?

Barry przytacza statystyki: - W USA w więzieniach jest więcej ludzi niż w komunistycznych Chinach czy w Rosji - to aż 25 proc. wszystkich uwięzionych na świecie.

- W zeszłym roku 800 tys. obywateli USA zostało aresztowanych za posiadanie marihuany. Wielu z nich ma dzieci, które wychowują się bez rodziców.

- Nawet agencja rządowa DEA potwierdza, że do USA przywożone jest więcej narkotyków niż kiedykolwiek, mimo iż liczba aresztowań wzrasta każdego roku.

- Byłem okłamywany przez rodziców, w szkole i kościele. Wmawiano mi, że wszyscy, którzy stosują nielegalne substancje, są szaleni i źli - mówi Barry. - Zrozumiałem, że to ja postępowałem źle, aresztując tych ludzi. Chcę, żeby za kratkami siedzieli prawdziwi przestępcy, a policja, żeby wyrobić normy, wsadza za kratki zwykłych palaczy.

https://www.youtube.com/watch?v=mQMixdtkSBM
Cooper szykuje zasadzkę na nieuczciwych policjantów

W postanowieniu ścigania złych policjantów utwierdził Barry'ego list, od biznesmena Raymonda Maddena znanego z konserwatywnych poglądów. Policja znalazła torebkę metamfetaminy w samochodzie jego córki - samotnej, pracującej matki dwójki dzieci. Skazano ją na osiem lat. Madden podejrzewał nawet, że narkotyki podrzuciła policja.

Barry wynajął dom, zainstalował w lampy, które wydzielały dużo ciepła. Wysłał policjantom anonimową informację, że w tym domu uprawia się marihuanę. Taki donos nie wystarczy, by zrobić nalot, potrzebny jest jeszcze jeden dowód i pozwolenie sądu. Policja jednak - jak przewidywał Barry - nielegalnie wkroczyła na teren posesji tylko po to, żeby odkryć kilka choinek i mnóstwo kamer. Cała operacja kosztowała Maddena 30 tysięcy dolarów, ale Barry'emu udało się podważyć wiarygodność policjantów. Po półtora roku Yolandę wypuszczono z więzienia. To był pierwszy z filmików "KopBusters" (Pogromcy policjantów).

Azyl w Brazylii

Barry zapytany, dlaczego przeszedł na stronę wroga, nie opowiada historii, którą przytacza dziennikarz "Texas Observer". Podobno w połowie lat 90. jako policjant został złapany w trakcie nieuzasadnionego przeszukiwania czarnego mężczyzny. Jego jednostka została pozwana do sądu federalnego, a Barry wściekł się, że szefowie nie wstawili się za nim, i odszedł. Przez dziesięć lat handlował samochodami i organizował walki w klatkach. Dopiero seria DVD "NeverGetBusted" okazała się sukcesem.

Sześć dni po produkcji drugiego odcinka "KopBusters", w którym Barry zadzwonił na policję, że znalazł podejrzaną torbę, i nagrał, jak funkcjonariusz przywłaszcza sobie gotówkę, policja pod zarzutem złożenia fałszywego zawiadomienia najechała jego dom. W domu znajdowała się jego 14-letnia córka i 8-letni pasierb. Barry spędził w areszcie dwie noce. Rok później uciekł z rodziną do Brazylii, twierdząc, że ich życie jest zagrożone i że dostaje maile z pogróżkami, także od oficerów policji. Mają w Brazylii status uchodźców politycznych. Barry Cooper zdalnie wciąż udziela porad, jak wrobić policjantów i nie dać się złapać. Podobno pracuje nad scenariuszem pełnometrażowego hollywoodzkiego filmu o swoim życiu.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 103 / 0
Życie po dworcu Zoo. Jak się ma najsłynniejsza niemiecka narkomanka?
Urszula Jabłońska

[ external image ]
Fot. Jänichen/Ullstein Bild/BE&W

Nigdy nie chciałam odstawić narkotyków. Nie jestem czysta, ale wy też nie jesteście - mówi po 35 latach Christiane, bohaterka słynnej książki "My, dzieci z dworca Zoo"


Christiane F. brała narkotyki. I dlatego właśnie, jeszcze zanim skończyła 20 lat:

na jej konto wpłynęło pół miliona marek;

chodziła po czerwonym dywanie w Hollywood w towarzystwie aktorów i reżyserów;

imprezowała z zespołem AC/DC w kalifornijskim pałacu z marmurową posadzką;

miała tyle samo fanek, które pisały do niej listy i zakładały fankluby, co David Bowie.

Całe Niemcy, a potem Europa i świat, kibicowały zmagającej się z uzależnieniem od heroiny 16-letniej Christiane F., która zdecydowała się ku przestrodze opowiedzieć ze szczegółami swoją historię w książce "My dzieci z dworca Zoo".

Jak Christiane poradziła sobie z nałogiem, dzięki któremu stała się sławna i bogata? Przez 35 lat regularnie sprawdzali to niemieccy dziennikarze.

Rok 1978. "Christiane F. przeżyła już wszystko"

Włosy upięte w grzeczny warkocz, podkrążone oczy, wielkie źrenice, pełne usta. Buzia dziecięca, ale w oczach czai się dojrzałość. I podpis: "Christiane, 16 lat, przeżyła już wszystko. W wieku 12 lat brała valium, mając 13 lat, sięgnęła po heroinę i się uzależniła. Chodziła do szkoły, a popołudniami na ulicę. Jej matka niczego nie zauważyła". To okładka magazynu "Stern", w którym ukazuje się seria reportaży "My, dzieci z dworca Zoo", napisanych przez dziennikarzy Horsta Riecka i Kaia Hermanna na podstawie rozmów z 16-letnią Christiane. Niedługo zostaną wydane w formie kultowej książki, która sprzeda się w milionach egzemplarzy.

Christiane mieszka wtedy w Kaltenkirchen pod Hamburgiem, z babcią, wujkiem, ciotką i kuzynem. Matka zawiozła ją tam, by oderwała się od heroiny i środowiska berlińskich narkomanów. Na ścianach wiszą poroża jeleni, babcia nosi bawarski strój, uwielbia Franza Josefa Straussa, konserwatywnego premiera Bawarii, i ciągle gotuje. Christiane wygląda, jakby wciąż przechadzała się po dworcu Zoo - wkłada futerko z królików, obcisłe dżinsy i buty na wysokich obcasach. Nie chce zjadać wszystkiego z talerza. Nudzi się. Musi wracać do domu o 9.30. Wkurzają ją te zakazy, ale się do nich stosuje.

Mówi sobie, że wkrótce stąd pryśnie, ale w głębi duszy boi się tego, co przez ostatnie lata uważała za wolność.

Z nudów próbuje się uczyć, zaczyna nawet odrabiać lekcje. Ale trzy tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego dyrektor liceum dostaje jej akta z Berlina i dowiaduje się o narkotykach i konfliktach z prawem. I o tym, że przez ostatni rok była w szkole w sumie trzy miesiące. Tłumaczy jej, że nie spełnia wymagań liceum. Christiane trafia do zawodówki.

Na boisku jest gruba biała kreska. Po jednej stronie na przerwach przesiadują licealiści, po drugiej ci ze szkoły zasadniczej. W miasteczku są dwie dyskoteki - jedna dla licealistów, druga dla uczniów zawodówki. Christiane wie, że marzenia o nowym, lepszym życiu bez hery może włożyć między bajki. Ludzie i tak będą ją oceniać na podstawie tego, co przeżyła. Jako była narkomanka nigdy nie dostanie dobrej pracy. Z nowymi znajomymi zaczyna pić i palić haszysz. Ale na serio myśli, że nie będzie miała już nic wspólnego z heroiną.

Któregoś dnia widzi swą twarz w witrynie kiosku z gazetami. Dociera do niej, że właśnie całe Niemcy poznają intymne szczegóły z jej życia - od opisów rzygania na odwyku po sceny z klientami w samochodach.

Ma rację. Reportaż wywołuje burzę, a ona szybko staje się główną atrakcją Kaltenkirchen.

Rok 1981. "Mit Christiane F."

Wąskie dżinsy, srebrna kurtka, biała koszula, lśniące proste włosy z przedziałkiem, nieobecne spojrzenie. To aktorka Natja Brunckhorst, która zagrała główną rolę w filmie "Christiane F." Udiego Edela, na okładce magazynu "Spiegel". I podpis: "Mit Christiane F. - dziecka z dworca Zoo". Wilhelm Bittorf, dziennikarz "Spiegla", z okazji premiery filmu jedzie odwiedzić "prawdziwą, oryginalną" Christiane F. Ma już 19 lat i mieszka w Hamburgu. Otwiera mu drzwi ubrana w czerwony pulower i dżinsy, na głowie ma irokeza, oczy pomalowane na czarno. Ogląda telewizję, leżąc na starym materacu.

Gdy tylko skończyła 18 lat, uciekła od rodziny. Przez jakiś czas dekorowała witryny sklepowe, a kiedy książka "My, dzieci z dworca Zoo" trafiła na szczyt listy bestsellerów, zaczepiła się na stażu w księgarni. W weekendy jeździła na koncerty do Hamburga, włóczyła się po barach i szybko wkręciła się w środowisko artystyczne. Była przecież słynną Christiane F., wyglądała ekstra. Wynajęła mieszkanie z grupą nowych znajomych. Była zachwycona - jednym z nich był Frank Ziegert, wokalista Abwärts, https://www.youtube.com/watch?v=keZCcGeKFXM jej ulubionego zespołu. Ze zdziwieniem stwierdziła jednak, że nie jest tak znany i bogaty jak ona. To Christiane wpłaciła 6000 marek kaucji za mieszkanie. W swoje 18. urodziny uzyskała dostęp do konta, na które spływały tantiemy za książkę. Było na nim pół miliona marek.

Christiane właściwie nie korzysta z tych pieniędzy. Pracuje w księgarni, pomaga przy koncertach, imprezuje. Okazyjnie pali skręty i wciąga kokainę. Wiąże się z 16-letnim Alexandrem Hacke, który za kilka lat zasłynie jako muzyk industrialnego zespołu Einstürzende Neubauten. https://www.youtube.com/watch?v=CnnGYaqjW-A Zakładają zespół Sentimentale Jugend, https://www.youtube.com/watch?v=2Exp63Lo4QQ w którym Christiane próbuje grać na gitarze, nagrywa też kilka solowych płyt pod pseudonimem Christiana. "Jestem taka uzależniona/ Myślę, że to cudowne" - śpiewa w piosence "Wunderbar". https://www.youtube.com/watch?v=D21VqhAdX0A Gra tancerkę go-go w cyberpunkowym filmie ''Decoder'' https://www.youtube.com/watch?v=-Vu2ySzInU8 u boku amerykańskiego skandalisty Williama S. Borroughsa. Jest gwiazdą niemieckiej bohemy. "Traktowałam muzykę niezbyt poważnie, tak samo jak aktorstwo" - wzrusza ramionami.

Sławę ma już zapewnioną. Kiedy ekipa "Christiane F." jedzie do USA promować film, ojciec zabrania 15-letniej Natii Brunckhorst podróży do Hollywood. Zamiast niej leci 19-letnia Christiane. Prosto z samolotu wsiada do czarnej limuzyny, która czeka na płycie lotniska i jedzie na wywiad do kultowej stacji radiowej KROQ. W Los Angeles pije sok pomarańczowy z rockowym muzykiem Billym Idolem, włóczy się z niemiecką piosenkarką Niną Hagen po pokazach mody w loftach. Jest zachwycona, chociaż nie może szaleć, bo wstęp do klubów jest od 21 lat. "Uwielbiano mnie w Stanach Zjednoczonych, to było genialne" - zachwyca się.

https://www.youtube.com/watch?v=g5gHn87cncY

Rok 1985. "Christiane F. - prawdziwa historia"


Rozczochrana, bosa dziewczyna w pasiastym szlafroku frotté pochyla się nad półotwartą czarną trumną. To zdjęcie ze "Sterna". Fotograf magazynu postanawia odwiedzić 23-letnią Christiane. Ze zdziwieniem stwierdza, że w trzypokojowym berlińskim mieszkaniu znajduje się tylko skórzana kanapa, materac i czarna trumna, w której Christiane trzyma swoje rzeczy, oraz sterty gazet zasikanych przez jej psy.

Niedługo potem Christiane zostanie aresztowana z pięcioma gramami heroiny. Trafi do więzienia.

Przez ostatnie kilka lat pomieszkiwała w Zurychu u Anny i Daniela Keelów, właścicieli znanego szwajcarskiego wydawnictwa Diogenes. Zaprosiła ją Anna, zafascynowana jej książką. Oficjalnie Christiane jest au pair dla ich dzieci, choć młodszy syn ma 14 lat, a starszy, pełnoletni, nie mieszka z rodzicami. Dlatego raczej zajmuje się ich gośćmi. Keelowie kilka razy w tygodniu wydają eleganckie kolacje, na których serwują tanie spaghetti po bolońsku i drogie wino. Schodzą się pisarze związani z wydawnictwem, artyści i ludzie filmu: Federico Fellini, Patrick Süskind, autor słynnego ''Pachnidła'', Patricia Highsmith, amerykańska pisarka, autorka książki "Utalentowany pan Ripley". Christiane siada do stołu i woła: "Ej, mam przed sobą sześć widelców. Co mam niby z tym zrobić?". Towarzystwo wybucha śmiechem. Keelowie proszą Christiane: "Opowiedz jeszcze o Berlinie", i wszyscy słuchają jej historii o narkotykowych odlotach. "Poznawanie bogatych czy sławnych ludzi zawsze było mi obojętne" - stwierdza Christiane.

Keelowie podsuwają jej lektury, zabierają do teatru, ale po trzech tygodniach Christiane zaczyna się nudzić, czuje się jak u babci w Kaltenkirchen. Włóczy się po mieście, zagaduje rówieśników. Szybko trafia do Platzspitz, słynnego ''Parku Igieł'' https://www.youtube.com/watch?v=u-00kU4a4sc obok dworca w Zurychu. W latach 80. władze miasta zgodziły się na legalne zażywanie i sprzedaż narkotyków w parku, żeby kontrolować narkotyki w mieście. W parku rozdawano czyste igły, kompresy i kremy antyseptyczne. Bywały dni, kiedy siedziało tam nawet trzy tysiące narkomanów, niektórzy wystawiali stoliki, z których sprzedawali wszystkie narkotyki świata. Park zamknięto dopiero w latach 90., kiedy nadeszła epidemia AIDS, a Platzspitz zaczął zmieniać się w wysypisko śmieci i teren wojen między gangami. Christiane przepada tam czasem na całe tygodnie, sypia w parku i u ludzi. Kiedy Anna Keel orientuje się, że Christiane znów bierze, zabiera ją na dwa seanse hipnozy, podobno niezwykle skuteczne. Każdy kosztuje 500 franków szwajcarskich. Nie pomagają.

Do Keelów przyjeżdża Kai Hermann, współautor "My, dzieci z dworca Zoo". Próbuje pogadać z Christiane, ale rozmowa się nie klei. Dziennikarz widzi, że dziewczyna znowu jest uzależniona od heroiny. Nie chce pisać kolejnej historii o życiu zniszczonym przez narkotyki. Zakończenie byłoby lepsze, gdyby Christiane był czysta. Wyjeżdża. Nawet jeżeli Keelowie są trochę rozczarowani, że w wydawnictwie Diogenes nie ukaże się książka o dalszych losach Christiane F., nie dają nic po sobie poznać.

Rok 1994. "Christiane F. w Grecji"

Christiane ubrana w białą koszulkę z kapturem i białe spodnie siedzi na murku, głowę chowa w ramionach. Ma już 32 lata. W tle piękne białe miasteczko, błękitne morze, kwiaty hibiskusa. Reporterzy Spiegel TV odwiedzili ją w Grecji, gdzie spędziła ostatnie siedem lat. To miały być tylko wakacje, na które pojechała ze swoim ówczesnym chłopakiem. Po kłótni on wraca do Berlina. Christiane wyprowadza się z hotelu i rozbija namiot na plaży Pounda Beach na wyspie Paros. Tam spotyka wysokiego, chudego Greka z czarnym psem. Nazywa się Panagiotis i mieszka w domku wydrążonym drzewie. "Wakacyjne miłostki nie są w moim stylu" - oświadcza jej na wstępie. Christiane wprowadza się do niego. Od pierwszego spojrzenia wie, że to narkoman. Kiedy Panagiotis miał 15 lat, do wioski na granicy z Albanią, gdzie mieszkał i całymi dniami pasał owce, przyjechali wędrowni hipisi. Jechali wymalowanym w psychodeliczne wzory Magic Busem słynnym Hippie Trail, którym w latach 60. i 70. jeździły tysiące żądnych mistycznych doznań Europejczyków. Szlak wiódł z Aten lub Amsterdamu przez Stambuł, Teheran, Kandahar i Kabul do Indii. Panagiotis tłumaczył ojcu, że dzięki tej podróży pozna życie. Jednak podobnie jak wielu pasażerów Magic Busa poznał głównie heroinę - na szlaku było stanowczo zbyt wiele makowych pól. Krążyła nawet plotka, że w Kabulu znajduje się cmentarz ofiar Magic Busa.

Panagiotis od powrotu z Indii włóczy się po greckich wyspach. Christiane dołącza do niego. Śpią na plaży, zimą zajmują puste domy. Panagiotis zarabia, robiąc tatuaże turystom, wystarcza im na ryż. Łowią małże, zbierają ślimaki. Christiane gotuje na ognisku, zmywa pod ulicznym kranem. Jednak na heroinę mają pieniądze. Kiedy jest ciężko, Christiane jeździ do Szwajcarii pogrzać się u Keelów. I odwiedzić park Platzspitz. Zdarza się, że za jednym razem wstrzykuje sobie heroinę wartą 1000 marek.

Pasuje jej anonimowość, ma dość bycia Christiane F. Panagiotis przez długi czas nawet nie zdaje sobie sprawy, że mieszka z dziewczyną z dworca Zoo. Fakt, że jest sławna i bogata, nie robi na nim wrażenia. Zresztą Christiane w Grecji w ogóle nie korzysta ze swoich pieniędzy. Jak twierdzi, w okolicy nie ma żadnych sklepów. Z konta bierze tylko 250 marek na aborcję.

https://www.youtube.com/watch?v=xHumCm9Q3Eg

Rok 2008. "Odbierają jej dziecko!"

Smutna Christiane z ciemnoblond włosami do ramion, w białej koszulce i różowej marynarce patrzy ze zdziwieniem w obiektyw. Zdjęcie zrobiono z zaskoczenia. Obok kadr z filmu "Christiane F." przedstawiający bohaterkę wstrzykującą sobie heroinę i wielki nagłówek: "Kolejny upadek, odbierają jej dziecko!". I obok mniejszymi literami "Dramat dziewczynki z dworca Zoo". To okładka tabloidu "Berlins Grösste Zeitung". W tym roku podobnych nagłówków było zresztą więcej. "Christiane F. straciła syna!", "Christiane F. znów pogrążyła się w narkotykowym piekle!". Dziennikarze usiłują przekupić jej znajomych, by dostarczali o niej informacje. Ekipy telewizyjne koczują pod jej mieszkaniem, rzucają się z pytaniami na każdego mieszkańca, który wychodzi z budynku. 46-letnia Christiane opuszcza mieszkanie tylko w nocy, gdy pod drzwiami jest już pusto. I tylko po to, by kupić tytoń, alkohol i heroinę.

Zawsze upierała się, że nie chce mieć dzieci. Przeszła kilka aborcji i poronień. Tłumaczyła: "Nie chcę być złą matką, która nie daje rady - taką jak moja".

Jednak stało się inaczej. W latach 90. w Niemczech zaczęto leczyć uzależnienie od heroiny metadonem. Narkoman musi codziennie wypić ściśle określoną dawkę metadonu, który niweluje głód narkotyczny i powoduje, że zażycie heroiny nie dostarcza oczekiwanej euforii. Metadon jest bezpieczny, nie wyrządza szkód w organizmie. Christiane postanawia spróbować terapii. Leku nie można dostać na zapas, więc musi codziennie jeździć do szpitala i w obecności lekarza wypić swoją działkę. Tam spotyka Sebastiana - młodszego o dziesięć lat sprzedawcę gazet z metra. Sebastian ma tlenione włosy i ciuchy w jaskrawych kolorach, słucha techno, szaleje na rave'ach i Love Parade. Christiane zachodzi w ciążę. Ma 33 lata, myśli, że to pewnie jej ostatnia szansa na macierzyństwo. A dzięki metadonowi po raz pierwszy od dawna jest zupełnie czysta.

Jednak cały czas boi się, że coś ułoży się źle. Nie chce wiedzieć, czy to będzie chłopczyk, czy dziewczynka. Nie zastanawia się nad imieniem. Podczas porodu pielęgniarki nie mogą znaleźć ani jednej dobrej żyły, żeby podłączyć kroplówkę. Kiedy podają jej syna, jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Nie karmi piersią, bo boi się, że jej mleko będzie pełne toksyn, zawsze ma pod ręką butelkę.

Kłóci się z Sebastianem. Po którejś kłótni idzie do baru na rogu, by się napić i uspokoić. Obok przejeżdża czerwony mercedes. Facet w środku macha na Christiane. Wsiada z nim na tylne siedzenie po raz pierwszy od czasów dworca Zoo, dostaje 50 marek. Robi to, by zranić Sebastiana. Niedługo potem się rozstają.

Przenosi się do małego mieszkanka na obrzeżach Berlina. Na kilka lat znowu staje się anonimowa. Prowadzi normalne życie - kibicuje synowi na treningach piłki nożnej, codziennie wieczorem robi mu gorącą czekoladę. Dziecko uczy ją ustalonego rytmu dnia, wczesnego wstawania. Po raz pierwszy w życiu pamięta o płaceniu rachunków i umówionych spotkaniach. Ale kiedy czasem w drodze po metadon spotyka stare znajome, które mają przy sobie heroinę do wciągania, zdarza się, że nie odmawia. Jej organizm przyjął tyle kilogramów heroiny, że jedna kreska raz na jakiś czas nie może nic jej zrobić. W przeciwieństwie do jej nowego chłopaka - syna bossa narkotykowego, który rządzi rynkiem kokainy i metaamfetaminy w Berlinie.

Zaczynają planować wspólną przeprowadzkę do Amsterdamu. Christiane z dnia na dzień zabiera syna ze szkoły. Pomysł nie podoba się opiece społecznej, która decyduje, by odebrać jej 11-letnie dziecko. Christiane odnajduje zapłakanego syna w poczekalni Wydziału ds. Nieletnich. Udaje, że chce się z nim pożegnać: "Teraz szybko zejdziesz po schodach, po lewej czeka na ciebie taksówka. Biegnij z całych sił i wskocz do środka!" - szepcze mu do ucha.

W Amsterdamie mieszkają we trójkę w przyczepie. Ale Christiane nie ma dostępu do swoich kont, brakuje jej pieniędzy, nie może nawet posłać syna do szkoły. Nie ma ubezpieczenia zdrowotnego, więc musi przerwać terapię metadonową. Próbuje ratować się alkoholem i marihuaną. Kiedy jej chłopak staje się agresywny, postanawia wrócić do Berlina. Gdy tylko przekracza niemiecką granicę, widzi na dworcu czterech policjantów. "Bądź grzeczny, niebawem wrócimy razem do domu" - mówi na odchodnym do syna, wręczając mu czekoladę. Dla siebie kupuje dużą butelkę wódki i karton soku pomarańczowego. Siada pod drzewem. "To koniec" - myśli. Kiedy wraca do Berlina, zostawia bagaże w skrytkach na dworcu i biegnie szukać towaru. Pod jej mieszkanie zaczynają się schodzić dziennikarze.

Rok 2013. "Życie mimo wszystko"

Okładka prawie identyczna jak ta sprzed 35 lat. Włosy upięte w grzeczny warkocz, podkrążone oczy, wielkie źrenice, pełne usta. Tylko że zdjęcie jest czarno-białe i inny podpis: "Jej los pomiędzy narkotykami i prostytucją wstrząsnął Niemcami. W >>Sternie<< opowiada o swoim dramatycznym późniejszym życiu". To część promocji jej nowej książki "Życie mimo wszystko", którą Christiane Felscherinow, lat 51, napisała wspólnie z dziennikarką Sonją Vukovic. Ta książka nie ma na celu przestrzegać młodzieży przed narkotykami. Christiane chciała po prostu wytłumaczyć się światu, który przez ostatnie 35 lat oczekiwał od niej tylko jednego - żeby skończyła z heroiną.



Dziennikarka "Spiegla" zauważa, że Felscherinow ręce ma pokryte siateczką drobnych blizn po niezliczonych zastrzykach. Nie może się skoncentrować, ponieważ zaraz po wywiadzie ma spotkanie z fanami, podpisuje specjalne wydanie swojej książki, uzupełnione o zdjęcia i rysunki. Ma około miliona fanów, którzy piszą do niej listy, zakładają fanpage w różnych językach, rozwiązują quizy: "Jak dobrze znasz Christiane F.?" i kolekcjonują wydania książki, "My, dzieci z dworca Zoo".

Najchętniej opowiada o synu. Właśnie skończył 17 lat, mieszka u rodziny zastępczej. Christiane widuje go regularnie, opłaca mu korepetycje, rachunki za telefon. Jednak mimo że trzy lata temu odzyskała prawo do opieki, nie stara się go sprowadzić z powrotem do siebie. Tłumaczy, że nie chce go wyrywać z jego otoczenia.

Wciąż żyje z praw autorskich do książki, na jej konto spływają tantiemy (około 2000 euro miesięcznie), ale gdy doskwiera jej samotność, wprowadza się na chwilę do kolegi w przytułku dla bezdomnych, śpi z nim w łóżku. "Zawsze wolałam spać na dworze, na deszczu, spędzić noc na dworcu albo pójść do jakiegoś stowarzyszenia, niż zostać sama w domu" - wyznaje. Choruje na żółtaczkę typu C, ma zniszczoną wątrobę, ciągle się poci, wymiotuje. Nie może zdecydować się na długie i bolesne leczenie. "Który lekarz wpisze narkomankę jadącą na metadonie na listę oczekujących na przeszczep?" - stwierdza z przekąsem.

Do dziś nie udało jej się odstawić narkotyków. Codziennie biegnie do lekarza po 8 mililitrów metadonu. Pije dużo alkoholu, zwłaszcza likier Southern Comfort, popala trawkę. Czasem zdarza jej się kupić parę gramów heroiny.

"Dlaczego?" - pyta dziennikarz.

"Nigdy nie chciałam odstawić narkotyków - ucina Christiane. - Nie znałam nic innego. Postanowiłam żyć inaczej niż zwykli ludzie".

I na usprawiedliwienie dodaje: "Nie jestem czysta, ale wy też nie jesteście. Każdy jest zniewolony w ten czy inny sposób".
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
ODPOWIEDZ
Posty: 2069 • Strona 154 z 207
Artykuły
Newsy
[img]
Koniec z lękiem po THC? Ten popularny terpen może być kluczem

Czy zdarzyło Ci się kiedyś poczuć niepokój lub lekką paranoję po użyciu marihuany? To częste doświadczenie, zwłaszcza przy mocniejszych odmianach, bogatych w THC. Od lat w branży konopnej krąży teoria „efektu otoczenia”, która sugeruje, że inne związki w roślinie mogą łagodzić te negatywne odczucia. Do niedawna była to jednak głównie opowieść. Teraz mamy twarde dowody.

[img]
Szajka z Mississaugi kradła mleko dla niemowląt by kupić narkotyki. 11 osób aresztowanych

Peel Regional Police poinformowała, że po czteromiesięcznym dochodzeniu udało się rozpracować zorganizowaną grupę przestępczą, która zajmowała się kradzieżą produktów dla niemowląt i ich wymianą na narkotyki. W sprawie postawiono zarzuty 11 osobom.

[img]
Polacy robią to w samotności. W domach, nie na imprezach. A królowa jest tylko jedna

Coraz częściej używamy substancji psychoaktywnych w samotności. Szczególnie popalamy. I nie chodzi rzecz jasna o papierosy dostępne w kiosku. O czym to świadczy? – O tym, że te substancje są wykorzystywane do regulacji emocji, takich jak lęk, smutek czy napięcie – dr Gniewko Więckiewicz, psychiatra ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego komentuje wyniki raportu PolDrugs 2025.