Najciekawsza część procesu - zeznania świadka koronnego, Jarosława Sokołowskiego ps. Masa - toczy się za zamkniętymi drzwiami.
Zapadła kurtyna milczenia.
- W szystko, co od czasu wyłączenia jawności rozgrywa się w specjalnie przygotowanej na proces dawnej hali wojskowej na warszawskim Bemowie, jest tajemnicą państwową. Gdybym powiedziała, co dzieje się na rozprawach, popełniłabym przestępstwo - tłumaczy Małgorzata Wilkosz-Śliwa z Prokuratury Krajowej.
Twarzy świadka koronnego - dla jego osobistego bezpieczeństwa - pokazywać nie wolno.
Ale jest też druga strona medalu. Opinia publiczna ma prawo śledzić proces gangu, który od lat nękał społeczeństwo zabójstwami, kradzieżami samochodów, ściąganiem haraczy, sprzedażą narkotyków. Całkowite utajnienie procesu nie ma uzasadnienia. - Dzienni karze, a za nimi społeczeństwo, mają prawo wiedzieć, jak z tą mafią było naprawdę - mówi Piotr Kruszyński, profesor prawa karnego z Uniwersytetu Warszawskiego.
Pierwsza część zeznań świadka koronnego zakończyła się 24 października. Do tego czasu "Masa" złożył około połowę zeznań: opowiedział, jak wyglądała struktura gangu, skąd bandyci czerpali zyski, jak były dzielone łupy.
Ze szczegółami opisał, jak bandyci przy pomocy płatnych zabójców pozbywali się konkuren tów. Zrelacjonował też, jak mafiosi sPędzali czas wolny, jak trwonili zdobyte fortuny.
Podczas pierwszych dwóch tygodni utajnionych rozpraw oskarżeni z trudem hamowali emocje. Zeznania Jarosława Sokołowskiego kwitowali okrzykami: "»Masa« to łotr i kłamca", "zatwardziały bandzior" lub "to on i policja wymyślili mafię pruszkowską". Dwukrotnie próbowali przerwać rozprawę, uskarżając się na zdrowie. Zygmunt Raźniak ps. Bolo narzekał np. na krew cieknącą z nosa. Apelował do sądu o zgodę na poddanie go natychmiastowym badaniom, ponieważ - jak twierdził - odksztuszał krwią. Z kolei Ryszardowi Szwarcowi ps. Kajtek szwankowało serce. W sądzie przypominał sobie, że nie wziął z aresztu nitrogliceryny i zażądał natychmiastowego przewiezienia do więziennego szpitala. W obu przypadkach skończyło się na pomocy ambulatoryjnej.
Potem "Masa" zeznawał już bez przeszkód.
Z jego zeznań wynika, że zaplecze mafii prusz kowskiej stanowiło ok. 2 tys. mężczyzn z Warszawy i okolic, potocznie zwanych "żołnierzami". Tworzyli oni współpracujące ze sobą kilkudziesięcioosobowe grupy, specjalizujące się w różnych bandyckich branżach: przemycie, handlu narkotykami, napadach na tiry, kradzieżach samochodów, uprowadzeniach dla okupu i haraczach. Od ich działalności bossowie inkasowali 25 proc. zysków. Każda grupa miała swojego "kapitana". Do niego należało 50 proc. zysku z przestępstw popełnianych przez "żołnierzy". Sam Sokołowski był "kapitanem", któremu podlegało w sumie ok. 500 osób. To była najsilniejsza bojówka gangu.
"Masa" zeznał, że od swoich szefów najczęściej słyszał komendy: "Jedź i załatw to jakoś".
Największe zyski gang czerpał z handlu narkotykami. Jak twierdził "Masa", przestępcy przemycali kokainę z Ameryki Południowej.
Jego zdaniem w latach 90. gang sprowadził drogą morską trzy transporty narkotyków, po 1,2 - 1,7 tony każdy. Organizatorem procederu był Leszek Danielak ps. Wańka. Jak zeznawał Sokołowski, Kolumbijczycy oferowali Wańce promocyjną cenę - 5 tys. dolarów za kilogram białego proszku. Wańka sprzedawał towar polskim, szwedzkim, niemieckim i rosyjskim hurtownikom za 30-40 tys. dolarów za kilo. Przebicie było więc ośmiokrotne. Kolumbijczycy byli jednak ostrożni w interesach. Chcieli mieć gwarancje, że nikt ich nie wyda i że polscy przemytnicy spłacą całą należność. Do czasu ostatecznego rozliczenia transakcji trzymali więc u siebie zakładnika. Gdyby ktoś ich oszukał, zabiliby go. W roli żywej gwarancji wystąpił boss pruszkowski Andrzej Zieliński ps. Słowik. "Słowik" miał opowiadać "Masie", że w czasie niewoli Kolumbijczycy traktowali go bardzo dobrze, że mieszkał w luksusowym hotelu z kompleksem basenów i że miał do dyspozycji prywatną motorówkę.
Gangsterzy - zdaniem "Masy" - sprawowali władzę w gangu twardą ręką. Kto wszedł im w paradę, miał do czynienia z płatnym zabójcą. Killerzy byli szczodrze opłacani. Za głowę szeregowego "żołnierza" inkasowali 5 tys. dolarów. Cennik był prosty. Im ważniejsza postać do likwidacji, tym wyższe honorarium. Na przykład zabicie Andrzeja Kolikowskiego ps. Pershing (szefa konkurencyjnego odłamu grupy, zastrzelonego w grudniu 1999 w Zakopanem) kosztowało 50 tys. dolarów. Jak wynika z relacji świadka koronnego, pruszkowscy gangsterzy wydali też wyrok na szefa mafii trójmiejskiej Nikodema Skotarczaka ps. Nikoś (zabitego w kwietniu 1998) oraz na czterech szefów konkurencyjnej mafii z Wołomina: "Cerbera" (zabitego 13 marca 1995), "Poldka" (zwłoki odnalezione w styczniu 1997), "Juniora" (zastrzelonego w styczniu 1998) oraz "Wariata" (zabitego 6 lutego 1998). "Masa" wspominał w sądzie, że po każdym większym zabójstwie przestępcy spotykali się na stypie, gdzie pili za duszę zgładzonego konkurenta.
Sokołowski zeznawał też, że gangsterzy, choć okrutni, dbali o swoich ludzi.
Prowadzili rodzaj funduszu socjalnego, uruchamianego na czas kłopotów z organami ścigania. Gdy w 1998 roku za kratki trafił Andrzej Zieliński ps. Słowik (oskarżony o wymuszenie rozbójnicze), przestępcy wypłacili z "funduszu" 200 tys. dolarów. Większość pieniędzy poszła na honoraria adwokackie. Reszta na zorganizowanie w więziennym szpitalu fikcyjnej operacji kręgosłupa. ("Słowik" wyszedł z aresztu przed wyrokiem ze względu na zły stan zdrowia). Zdaniem "Masy" skorumpowany lekarz otrzymał za to mieszkanie własnościowe w centrum Warszawy. "Masa" opowiadał, że widział, jak krótko po operacji i opuszczeniu celi "Słowik" dźwigał skrzynki whisky, zaopatrując barek przed chrzcinami swojego syna.
Jak dowiedział się "Newsweek", informacja o sprzedajnym lekarzu jest już weryfikowana przez Centralne Biuro śledcze (CBŚ).
- Część nowych wątków z zeznań świadka koronnego, które pojawiły się podczas tego procesu, wykorzystujemy w kolejnych sprawach związanych z grupą pruszkowską - przyznaje nadinspektor Adam Rapacki, zastępca komendanta głównego policji, nadzorujący CBŚ.
Szczególnie malownicze są zeznania Jarosława Sokołowskiego, opisujące jak szefowie gangu spędzali czas wolny. Z relacji "Masy" wynika, że zarząd "Pruszkowa" cechowała iście ułańska fantazja. Do tradycji należały wypady weekendowe, najczęściej do hoteli Gołębiewski w Mikołajkach, Amber Baltic w Międzyzdrojach, Kasprowego w Zakopanem i Mariny w Jelitkowie. W czasie takich wypadów najdroższe alkohole lały się strumieniami, przez hotelowe pokoje przewijały się tabuny luksusowych call girls, a obsługa hotelowa zbijała majątek na napiwkach.
Do legendy - jak relacjonuje Sokołowski - przeszła impreza z wiosny 1996, którą w hotelu Gołębiewski urządzili "Malizna", "Bolo" "Słowik" i "Parasol". Na cztery dni zabrali ze sobą walizkę pieniędzy. Jednak impreza tak się rozkręciła, że po trzech dniach w walizce zabrakło banknotów. Bandyci zadzwonili do swojego kompana Ryszarda Szwarca ps. Kajtek, który po kilku godzinach zorganizował awaryjną walizkę.
Pruszkowscy gangsterzy kochali też góry i zakrapiane kuligi w Dolinie Chochołowskiej. Gazdowie w oddzielnych saniach wieźli bandytów, w oddzielnych góralską kapelę, w kolejnych prostytutki, a jeszcze w innych skrzynki z alkoholem.
Z naszych informacji wynika, że zeznania Jarosława Sokołowskiego były ostro kontrowane przez adwokatów oskarżonych. "Masa" nie pamiętał dat wielu opisywanych przez siebie wydarzeń. Czas określał ogólnikowo: "na początku lat 90," albo "kilka lat temu". Tłumaczył, że nie ma głowy do kalendarza.- Jak tojest, że świadek nie zna dat, a pamięta tyle szczegółów - pytali obrońcy. Adwokaci wykazywali luki w pamięci świadka, pytając o szczegóły, np. o wystrój i umeblowanie pomieszczeń, w których miało miejsce jakieś spotkanie. Sąd musiał kilkakrotnie dyscyplinować świadka, gdyż ten - z trudem znosząc dociekliwość obrońców - odparowywał im z agresją. Z kolei adwokaci wygłaszali złośliwe komentarze pod adresem Sokołowskiego. To także spotykało się z reprymendą sądu.
W ubiegłym tygodniu emocje ucichły. Przez dwa miesiące rozprawy będą jawne. Sędziowie zakładali, że pięć tygodni w zupełności wystarczy na wysłuchanie "Masy" i zawczasu wysłali wezwania dla pozostałych, zwykłych świadków. Teraz trzeba by ich odwoływać. Sąd uznał, że to nie ma sensu i że lepiej przerwać na dwa miesiące zeznanie świadka koronnego. Tak więc teraz sąd przesłuchiwać będzie zwyczajnych świadków, głównie znajomych oskarżonych bossów lub ludzi z ich środowiska. Ci do sprawy wnoszą niewiele. W ostatni wtorek zeznawał na przykład 30- letni ochroniarz z Pruszkowa. - Znałem oskarżonych, bo Pruszkówto małe miasto. Widziałem, że czasami się spotykali. O czym rozmawiali ? Nie wiem, nie orientuję się, nie brałem udziału w rozmowach - powiedział tylko.
Sokołowski wróci do swoich zeznań pod koniec grudnia lub na początku stycznia. Jeśli wszystko pójdzie sprawnie, wyrok zapadnie jeszcze zimą. Dopiero wtedy "Masa" skorzysta z dobrodziejstw ochrony świadka koronnego. Zmieni nazwisko, wygląd i zacznie wieść żywot uczciwego obywatela. Jak najdalej od żądnych zemsty kolegów, którzy wyjdą kiedyś na wolność. Kiedy? To w dużej mierze zależy od tego, czy sąd uwierzy w zeznania "Masy".
Komentarze