Wrocław jest w czołówce miast najbardziej zagrożonych narkomanią. W ciągu roku przez poradnię profilaktyki i leczenia osób uzależnionych przy wybrzeżu Korzeniowskiego przewinęło się około 4200 młodych ludzi i ich rodziców
A to zaledwie jedna z kilku tego typu poradni w mieście. Jej dyrektor, psychiatra Piotr Pazdro, twierdzi, że jeszcze kilkanaście lat temu mógł pozwolić sobie na częściowe choćby zamknięcie ośrodka w czasie wakacji. Teraz, właśnie w tym okresie, zgłasza się coraz więcej młodocianych pacjentów.
Coraz młodsi
- Lato, wyjazdy z rówieśnikami, brak nadzoru dorosłych sprzyjają eksperymentom z narkotykami - mówi Pazdro.
Ośrodek przy wybrzeżu Korzeniowskiego dzieli się na poradnię (terapia ambulatoryjna, edukacja dla rodzin uzależnionych) i oddział detoksykacyjny dla narkomanów. Jest tu dziesięć miejsc - prawie cały czas wszystkie zajęte. Na detoks czynny narkoman musi poczekać od dwóch do trzech dni. W ciągu ubiegłego roku przyjęto tu 500 osób.
- Niepokoi też obniżający się z roku na rok wiek osób, które biorą - mówi dyrektor. - I prawie zawsze prawdziwym powodem uzależnienia są złe stosunki w rodzinie.
Rozbici przez rodziny
Piotr Pazdro prowadził kiedyś własną statystykę. Okazało się, że większość bardzo młodych narkomanów pochodzi z rodzin dysfunkcyjnych. - Rozwiedzeni rodzice, brak ojca, matki albo nałogi i słabości samych rodziców. W takich rodzinach częściej niż w innych dzieci zaczynają brać - twierdzi dyrektor.
Jego zdaniem często edukacja rodziców jest ważniejsza niż praca z samym pacjentem: - Ludzie najczęściej nie mają podstawowej wiedzy na temat zachowań własnego dziecka. Zbyt późno albo w ogóle nie zauważają, że wpakowało się po uszy w narkotyki.
Doktor Pazdro twierdzi, że dziś dostępne są niemal wszystkie narkotyki, na jakie młody człowiek ma ochotę. - Ci, którzy je rozprowadzają, działają marketingowo i są świetnie przygotowani - opowiada. - Zamówienie odbywa się przez telefon, diler szybko przyjeżdża z towarem. Proponuje na początku tzw. gratisy, upusty, promocje. To kusi.
Nadal najwięcej młodych ludzi (często dzieci w wieku 10-11 lat) sięga po marihuanę, która - jak podkreśla Piotr Pazdro - jest teraz znacznie bardziej szkodliwa niż kilka lat temu. - Zawartość substancji THC w marihuanie kiedyś wynosiła np. 2 proc., dziś kilkanaście. Nastolatek, który regularnie pali, ma dużą "szansę" na halucynacje, psychozy, czyli poważne problemy psychiczne.
Przybywa pacjentów nie tylko z silnym uzależnieniem fizycznym, ale też z powikłaniami psychotycznymi, które wymagają leczenia psychiatrycznego.
- Przygotowujemy narkomanów do długoterminowej terapii. Najpierw go odtruwamy, potem proponujemy terapię. Rodzice często nie rozumieją, że detoks to nie wyleczenie z nałogu - mówi Pazdro.
Byle daleko
Stąd młodzi ludzie są kierowani do ośrodków dla uzależnionych w całej Polsce - zasada jest taka, że wysyła się narkomana jak najdalej od miejsca zamieszkania i jego środowiska.
Doktor Pazdro uważa, że rezultaty leczenia są znacznie lepsze, jeśli do grupy wsparcia albo grupy terapeutycznej chodzą też rodzice dziecka. - Zdarza się, że ludzie oddają nam dziecko jak zepsuty odkurzacz, a reszta ich nie interesuje - opowiada. - A bez współpracy z nimi nie będzie sukcesu.
Co biorą pacjenci poradni i oddziału detoksu? Palą marihuanę, biorą amfetaminę, ecstasy, heroinę, kompot, barbiturany.
Podobnie jak inni specjaliści Piotr Pazdro alarmuje, że marihuana, rzekomo nieuzależniająca, może być wstępem do dalszej edukacji narkomana: - Rodzice bezwzględnie nie powinni litować się nad dzieckiem i ułatwiać mu ćpania w komfortowych warunkach.
Na młodych narkomanów mobilizująco działa też strach przed dilerem. Jeśli nastolatek jest zadłużony u dilera, może obawiać się zemsty (ciężkie pobicia, często nawet ze skutkiem śmiertelnym). - Niektórzy narkomani starają się jak najdłużej u nas pozostać - mówi Pazdro. - Byleby nie wpaść w ręce dilera.
Komentarze