Politycy SLD po raz kolejny deklarują walkę o legalizację miękkich narkotyków. Zastanawiam się na ile w tym politycznej gry, a ile poważnych zamiarów. I co mogą nam przynieść ewentualne zmiany?
Marne szansę na legalizację
Nie warto się oszukiwać. W przeciągu kilku najbliższych lat nie ma w Polsce szans na to, by zalegalizowano którekolwiek z tzw. „miękkich narkotyków”. W najmniejszym stopniu nie sprzyja temu klimat na szczytach władzy. Prawicowy rząd, który niedawno wszczął bitwę w obronie życia poczętego, przebąkiwał też coś o krucjacie przeciw pornografii, na pewno nie odejdzie nagle od programowej linii „moralnej odnowy”, która to raczej nie ma żadnych punktów wspólnych z procesem legalizacji popularnie zwanej trawki. Zastanawiam się co chcą osiągnąć politycy SLD, przez swoją, było nie było, walkę z wiatrakami. Czy to tylko kolejna próba narobienia szumu i zwrócenia na siebie uwagi wyborców? Albo może szykują grunt pod reformy, które nadejść mają za kilka lat kiedy kurs okrętu zwanego parlamentem znów zacznie być bardziej na lewo. Używka jak każda inna? Bez względu na pobudki kierujące politykami lewicy warto zastanowić się co dałaby nam taka legalizacja. O ile, proponowane przez SLD zalegalizowanie LSD (cóż za przewrotne podobieństwo skrótów) jest w mojej opinii absurdem, gdyż ten halucynogenny narkotyk może prowadzić do wielu psychicznych powikłań, a jego amatorzy miewają nierzadko skłonności do ekstremalnie niebezpiecznych zachowań (osobiście znam przypadek nastolatka, u którego zażycie LSD skończyło się skokiem z wieżowca), to legalizacja marihuany i haszyszu nie jest już sprawą tak oczywistą. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nadużywanie wszelakiej maści używek jest działaniem z gruntu niepożądanym i choć bywa przyjemne to prowadzi do wielu chorób, społecznych patologii i innych niemiłych zjawisk. Mimo to w Polsce sprzedaje się papierosy choć powodują raka płuc i inne choroby, przed którymi przestrzega minister zdrowia i opieki społecznej – choć nie oszukujmy się; na nikim już nie robią wrażenia etykietki wygrażające hasłami takimi jak „rak”, „długotrwała i bolesna śmierć”, „bezpłodność” itp. Sprzedaje się też alkohol, który rozbija rodziny, jest przyczyną alkoholizmu, marskości wątroby i wypadków samochodowych. Sprzedaje się także marihuanę i haszysz, które otumaniają i na pewno są szkodliwe (choć wg naukowców podobno mniej niż alkohol i nikotyna), z tą tylko różnicą, że dystrybucja tych ostatnich jest dużo bardziej podziemna, nieopodatkowana, ale na pewno nie w mniejszym stopniu zorganizowana niż sprzedaż wódki czy papierosów.
Ucywilizować narkobiznes
Pytanie brzmi: skoro i tak ci, którzy chcą brać to biorą, bo przecież dostępność narkotyków na ulicach jest niemała, to czy nie lepiej pozwolić im na to na bardziej cywilizowanych zasadach? I tu pojawia się kilka argumentów przemawiających za lub przeciw. Nie ulega wątpliwości, że powszechna dostępność i legalność miękkich narkotyków sprawi, że ich amatorzy będą sięgali po nie częściej. Wiadomo, że nie będzie już na ulicach strachu związanego z konsekwencjami posiadania lub zażywania narkotyków. Pomijam już socjologiczny efekt „zakazanego owocu” bo z tym może być bardzo różnie. Z drugiej strony zauważmy, że z nielegalną marihuaną jest podobnie jak z nielegalnym spirytusem. Na pewno powstanie w Polsce coffeshopów (tak w Holandii nazywają się bary gdzie sprzedawane są miękkie narkotyki) sprawiłoby, że jakość zażywanej np. marihuany podniosłaby się, gdyż pochodziłaby ona z legalnych kontrolowanych przez państwo hodowli. A różnica między podrasowaną niebezpiecznymi chemikaliami trawką, którą sprzedaje się na ulicach (tzw. skunem), a marihuaną pochodzącą z legalnych upraw jest co najmniej taka jak między wódką kupioną w sklepie monopolowym, a wywołującym ślepotę spirytusem metylowym przemycanym zza wschodniej granicy. Ponadto wielu młodych amatorów miękkich narkotyków nie zdaje sobie sprawy z tego, że paląc marihuanę kupioną od osiedlowego dealera, zażywać może szereg innych dużo bardziej niebezpiecznych i silniej uzależniających narkotyków takich jak np. heroina, która bywa niejednokrotnie dodawana do wysuszonych liści konopi indyjskich w celu wzmocnienia ich narkotycznych właściwości. Czy więc nie lepiej byłoby gdyby palący truli się czymś co jest wiadomego pochodzenia i co nie wywoła u nich niebezpiecznych powikłań?
Akcyza na trawkę
Kolejnym argumentem przemawiającym za legalizacją miękkich narkotyków jest czynnik ekonomiczny. Otóż wprowadzenie akcyzy na marihuanę i haszysz wiązałoby się ze sporym zastrzykiem pieniędzy do budżetu państwa, pieniędzy, które na chwilę obecną zarabiają zajmujący się narkotykowym procederem przestępcy. Ponadto utworzyłoby to nową gałąź w polskiej gospodarce i stanowiło pole do popisu dla wielu nowych inwestorów. Wystarczy spojrzeć jakie pieniądze zostawiają co weekend Polacy w sklepach monopolowych i barach. Chyba czas więc już odrzucić konserwatywne podejście, mówiące, że narkotyki w każdej ilości i formie są złem, które z gruntu należy zwalczać przy każdej okazji. Oczywiście, że legalizacja miękkich narkotyków nie jest rozwiązaniem pozbawionym etycznych wątpliwości. Jednak czynnikiem, o którym mówi się najmniej jest ludzka natura popychająca człowieka do zabawy i korzystania z używek, czasem nawet przekraczając granicę umiaru. Jej nie zmienią żadne wydawane przez państwo nakazy i zakazy. Pytanie tylko czy bardziej szkodliwe jest to kiedy odbywa się pokątnie i na własna rękę czy gdy można poddać ten proceder pełnej kontroli odpowiednich organów. Warto więc zrobić bilans zysków oraz strat i zastanowić się przy tym czy nie lepiej wybrać jest mniejsze zło.
MARSZ WYZWOLENIA KONOPI - 12 MAJA GODZ. 15 pod Pałacem Kultury w Warszawie - tylko my możemy to zmienić
Komentarze