Imię, nazwisko, adres i specjalne oświadczenie - takie informacje trzeba zostawić w sklepie, by legalnie kupić klej czy rozpuszczalnik. Handlowcy muszą ewidencjonować sprzedaż substancji, które mogą służyć jako narkotyki. Sanepid przeprowadził już pierwsze kontrole. Wszyscy zgodnie twierdzą, że nowe przepisy to paranoja.
Wymóg kontroli sprzedaży substancji chemicznych nakłada rozporządzenie wydane przez byłego ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego. Miało ono pomóc w walce z narkomanią. Przez blisko rok przepis był martwy. Dopiero niedawno przeszkolono w tym zakresie pracowników sanepidu, którzy ruszyli kontrolować sklepy i hurtownie. No i zaczęło się...
Sprawdziliśmy, czy handlowcy wiedzą o nowych obowiązkach. W jednym ze sklepów na lubelskim Podzamczu próbowaliśmy kupić dwie butelki rozpuszczalnika. Wszystko było dobrze, dopóki nie poprosiliśmy o formularz.
- Słucham? O co chodzi? Jaki formularz? - sprzedawca kompletnie nie wiedział co mamy na myśli.
- Formularz, taki, w którym wpisuje się dane klienta.
- No co pan?!
- Takie są teraz przepisy, klient musi zostawić swoje dane.
- Panie, kupujesz pan czy nie?
Zrezygnowaliśmy z zakupów. Reakcji sprzedawcy nie można się dziwić. Niemal każdy zareagowałby w ten sam sposób.
- Długo jestem w tej branży, ale o obowiązku kontroli klientów nie słyszałem - mówi Krzysztof Chyćko, właściciel jednej z lubelskich hurtowni chemicznych. - Nie mam formularzy, nie wiem, co miałbym robić z tymi dokumentami. Teraz jest tyle narkotyków, że chyba już mało kto wącha klej czy lakier. Moim zdaniem to kolejna głupota, ale żyjemy w Polsce i trzeba brać na to poprawkę. Bubli prawnych nie brakuje.
Martwy bubel to pół biedy. Gorzej, jeśli ktoś musi egzekwować absurdalne przepisy. Tym razem padło na inspektorów sanepidu. Po odpowiednim przeszkoleniu ruszyli w teren. W Lublinie odwiedzili już kilkadziesiąt przedsiębiorstw.
- Sprawdzaliśmy producentów, importerów, hurtownie i hipermarkety - mówi Małgorzata Szumańska, kierownik Działu Higieny Pracy lubelskiego sanepidu. - Małych sklepików na razie nie kontrolowaliśmy. Często handlowcy dopiero od nas dowiadywali się o nowych wymaganiach. Nie mają ochoty na wypełnianie dodatkowych druczków. W hipermarketach, na wieść o wizycie inspektorów, ściągano towar z półek.
Wynalazek ministra Łapińskiego zamiast zapobiegać narkomanii sprawił, że coraz trudniej jest kupić popularne kleje i rozpuszczalniki. Zarówno sprzedawcy, jak i przedstawiciele sanepidu przyznają, że wspomniane rozporządzenie to absurd. Nie ma się co łudzić - żaden sklepikarz nie będzie prowadził ewidencji setek czy tysięcy osób, które kupiły u niego puszkę lakieru czy kleju.
Rozporządzenie określa wzór formularza, jaki powinniśmy wypełnić kupując takie produkty. Podajemy imię, nazwisko i adres. Dodatkowo składamy specjalne oświadczenie o celu zakupu. Wszystko poświadczamy własnym podpisem. Sprzedawca przechowuje druczki, aby w każdej chwili mogły do nich zajrzeć odpowiednie służby, np. policja. Raz w roku ewidencja ma być zgłaszana do inspektora do spraw substancji i preparatów chemicznych.
Sęk w tym, że sprzedawca w żaden sposób nie może sprawdzić czy dane są prawdziwe. Nie ma prawa legitymować klientów, więc każdy może wpisać co zechce. Tam, gdzie sprzedawcy podsuwają klientom formularze, ci robią sobie żarty. Zdarzało się, że w rubrykę "cel zakupu", wpisywano po prostu "do wąchania".
O zmianie absurdalnych przepisów na razie nie słychać. Sanepid zapowiada tymczasem kolejne kontrole. Sprzedawcom, którzy będą się uchylać od gromadzenia oświadczeń grożą wysokie grzywny.
Jacek Szydłowski
Kurier Lubelski 21.01.2004
PRZEPIS PEŁEN DZIUR
Ministerialne rozporządznie to kłopot zarówno dla klientów, jak i sprzedawców. Ci drudzy muszą nie tylko zbierać dodatkowe formularze. Nie wiedzą też dokładnie, jakie produkty należy ewidencjonować. Lista takich towarów została określona, ale za pomocą nazw związków chemicznych. W praktyce sprzedawca musiałby z tabelą w dłoni sprawdzać zawartość każdego artykułu.
Komentarze