Policja jest zadowolona. Jedni handlarze się boją, inni śmieją. Najbardziej narzekają pracownicy Monaru. Od niespełna dwóch miesięcy w Polsce działa nowa ustawa antynarkotykowa
Nie jestem uzależniony. Nie palę codziennie, najwyżej trzy, cztery razy w tygodniu. Kiedyś też trochę handlowałem, głównie wśród znajomych. To nie były wielkie pieniądze: akurat tyle, żeby starczyło dla mnie na jakiegoś jointa lub pigułę. Teraz już nie sprzedaję. Dilerka to nie dla mnie. Za to wciąż wiem, od kogo można niektóre rzeczy taniej kupić.
To nieprawda, że zioło jest bardziej szkodliwe od alkoholu. Chyba też bzdurą jest, że rasują je heroiną. Spójrz na mnie, czy wyglądam na jakiś tam wrak człowieka? A przecież palę sporo. Zdarza się, że najmocniejszego skuna.
Piguły biorę zdecydowanie rzadziej. Może co drugi tydzień. Na dyskotekach i imprezach, gdzie się tańczy. Ważne, żeby nie przesadzać. Znam ludzi, którzy całkiem zwariowali od LSD, extasy albo speedów. No i ostatnio trzeba się pilnować. Idiotów gotowych skorzystać z promocji za siedem złotych, a następnie zejść z tego świata pod wpływem jakiegoś UFO, nie brakuje.
W trakcie studiów wciągałem niekiedy amfę, żeby lepiej mi szła nauka. To były studia, na których było sporo nauki, więc w końcu uznałem, że lepiej je rzucić, niż zaćpać się na śmierć.
Kokaina to prawdziwa rewelacja. Tylko nie stać mnie na nią za często, bo porcja kosztuje grubo ponad sto złotych. Może to i dobrze, że jest taka droga? Po koksie stajesz się prawdziwym nadczłowiekiem. Myślisz szybciej niż inni, jesteś bardziej błyskotliwy, bezczelny, pomysłowy.
To dlatego wciąga go tylu ludzi pracujących w reklamie i telewizji. Zresztą sam byś się pewnie zdziwił, gdybyś wiedział, ilu twoich znajomych regularnie pomaga sobie w życiu koksem.
Parę razy paliłem też browna. Starczy, więcej nie zapalę. Heroina to bagno. Miałem wielu znajomych, którzy zaczęli się tym bawić. Potem mieli już tylko takich znajomych, co też palili browna. Jeden z nich ma teraz znajomych wyłącznie na Dworcu Centralnym. Inni już nie mają żadnych znajomych - opowiada dwudziestopięcioletni mieszkaniec jednej z podwarszawskich miejscowości.
Hasz jak kiełbasa w mięsnym
Od niemal dwóch miesięcy obowiązuje nowa ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii. Przyłapanym na posiadaniu najmniejszej nawet ilości narkotyków grozi więzienie. Sformułowanie "na własny użytek" nikogo już nie chroni.
Zdaniem policji, jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić o efektach obowiązywania nowego prawa. Policjanci jednak nie kryją radości: - Daje to jakąkolwiek możliwość ścigania handlarzy. Do tej pory okazywało się zawsze, że narkotyki mają tylko na własny użytek. Nosili przy sobie małe porcje na potwierdzenie swoich słów - mówi, pragnący zachować anonimowość, funkcjonariusz. - Tego typu przestępstwa bardzo trudno udowodnić. Przecież nikt nie doniesie, że kupił narkotyki. Nowa ustawa rozwiązuje nam ręce. Jeśli ktoś zostanie aresztowany za posiadanie i dostanie wyrok w zawieszeniu, to następnym razem chyba się zastanowi. Jako recydywista może trafić do więzienia.
- Nie boję się - przechwala się jeden z warszawskich dilerów narkotykowych. - Sprzedaję trawę i hasz. Wszystko rozchodzi się przez znajomych. Przecież oni mnie nie wsypią. O tym, że dorabiam w ten sposób, wie ze dwadzieścia osób. Ktoś przychodzi pod blok, wysyła na komórkę SMS-a. Wystarczy, że napisze literkę i cyfrę. Pierwsza oznacza rodzaj towaru, druga ilość. Jak mam przy sobie zioło, to schodzę i je znoszę. Są jednak tacy, którzy w ogóle się nie czają. Niedawno byłem na imprezie. W kącie siedział klient z zawiniętym w sreberko haszyszem. Wziął z kuchni wielki nóż, wyjął malutką wagę i sprzedawał to, jakby serwował kiełbasę w sklepie mięsnym. Na naszym osiedlu bierze co drugi dzieciak. I co, wszystkich zamkną?
Brown, piguły i folia aluminiowa
Dwa tygodnie po wprowadzeniu ustawy: w przydworcowym barze kilku mężczyzn wykłada na stół kawałek srebrnej folii. Po chwili znajduje się na nim grudka tak zwanego browna, czyli heroiny do palenia. Zupełnie nie przejmują się tym, że obok siedzi nieznany im człowiek. Podgrzewają sreberko, topiąc znajdujący się na nim narkotyk. Przez rurkę ze zwiniętego kawałka papieru raczą się dymem.
Miesiąc po wprowadzeniu ustawy: właściciele warszawskich klubów są wyczuleni na punkcie narkotyków. Zdarzają się przypadki brutalnego traktowania dilerów przez ochroniarzy. Mimo to w jednej ze stołecznych dyskotek pojawia się młody mężczyzna z długimi włosami. Rozmawia z klientami. Po chwili wymieniają plastikowe torebki z marihuaną na pieniądze. Cena jest trochę wyższa niż na ulicy - o około pięć złotych. Piwo w końcu też tu jest droższe niż w sklepie.
Nie wszyscy aż tak beztrosko potraktowali nowe przepisy. Z tego, co opowiada nam jeden ze stałych nabywców narkotyków, rynek zareagował. W śródmieściu Warszawy cena marihuany i haszyszu podskoczyła o kilka złotych za gram. Zaczęły również krążyć pogłoski o osobach aresztowanych za posiadanie: - Problemy mają szczególnie ci, którzy mieli wcześniej do czynienia z policją. Byli często spisywani lub otrzymali zawiasy. Podobno jakiegoś dzieciaka zatrzymano na czterdzieści osiem godzin. Miał przy sobie gram trawy. Słyszałem, że na Śląsku jest jeszcze gorzej - irytuje się jeden z drobnych dilerów. Próbowaliśmy potwierdzić te informacje. Jak powiedziano nam w policji, trzeba poczekać na pierwsze wyroki skazujące i publikacje policyjnych statystyk.
Mimo to niektórzy handlarze zdecydowali się wycofać. - Dzwoniłem ostatnio do znajomego, który sprzedawał mi wcześniej piguły. Odebrał osobiście telefon i powiedział do słuchawki: "Nie znam cię. Nie wiem, o co ci chodzi". Zwariował - komentuje zawiedziony klient.
Pojawiły się również nowe środki obrony przed prokuraturą. Niektórzy zastąpili plastikowe woreczki, w których do tej pory sprzedawano marihuanę, folią aluminiową. Podobno słabiej na niej odciskają się palce.
Chorzy przestępcy
Ustawę zaostrzającą przepisy antynarkotykowe Sejm przyjął niemal jednogłośnie. Zadowoleni z niej są policjanci. Niezadowoleni - dilerzy i miłośnicy używek. Ale nie tylko oni. Przepis krytykują także terapeuci z placówek zajmujących się walką z narkomanią. Ich "klientami" jest przeważnie część uzależnionych znajdująca się w najgorszym stanie. Wstrzykujących sobie dożylnie tak zwany kompot. To często ci, którzy zaczynali od browna, ale zabrakło im pieniędzy.
- Narkomani w ciągu jednego dnia stali się przestępcami. Powstały nieporozumienia, jeśli chodzi o szkoły. Nauczyciel, który odkryje, że jego uczeń bierze narkotyki, ma obowiązek zawiadomić organy ścigania. To pozbawia go możliwości podjęcia działań prewencyjnych. Według prawa, nie ma jak mu pomóc - mówi Janusz Sierosławski z Instytutu Psychiatrii i Neurologii.
Sierosławskiemu wtóruje Jagoda Władoń z zarządu głównego Monaru. Jej zdaniem, ustawa spowoduje powstanie podziemia narkotykowego. Wymiana igieł i strzykawek zapobiega szybkiemu rozpowszechnianiu się AIDS. Ci narkomani, którzy do tej pory zgłaszali się po niezbędny im sprzęt, będą bali się ujawniać. Z chorych staną się przestępcami.
W dwuznacznej sytuacji znajdują się także tak zwani streetworkerzy, osoby zajmujące się docieraniem do uzależnionych w ich domach, melinach, podziemiach dworców. Również oni powinni złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez osoby zażywające narkotyki.
Najwyżej koks podrożeje
Problemy z policją miało, między innymi, Centrum Profilaktyki Uzależnień w Poznaniu. Tempo, w jakim w stolicy Wielkopolski przybywa narkomanów, należy do najszybszych w kraju: - Nasi klienci byli rewidowani i spisywani, dwie osoby zatrzymano - oburza się Barbara Kęszycka, kierownik placówki. Jak mówi, działania poznańskiej policji spowodowały, że narkomani zgłaszający się po strzykawki, ale także na leczenie, pochowali się po melinach. Efekty wieloletniej niekiedy pracy zostały zniweczone.
- To była akcja związana z poszukiwaniem osoby, za którą rozesłano list gończy - broni dobrego imienia poznańskiej policji jej rzecznik Andrzej Borowiak. - Ta ustawa nie uderza w narkobiznes. Będą zajmować się wyłapywaniem drobnych dilerów, a nie prawdziwych rekinów - grzmią terapeuci. Uważają, że jedyną grupą, która odczuje na sobie działania policji, są właśnie klienci Monaru. Znajdują się oni w najdrastyczniejszej sytuacji. Wielu z nich zamieszkuje podziemia Dworca Centralnego w Warszawie. Niektórzy są bliscy śmierci.
- Ja i tak będę od czasu do czasu wciągał koks. Kupuję go od osób, którym ufam, i nie sądzę, żebym miał z tego powodu jakiekolwiek kłopoty. W najgorszym wypadku podrożeje - zapewnia pracownik jednej z agencji reklamowych. Mniejszy optymizm przejawiają warszawscy drobni dilerzy.
O to, czy coś się zmieniło na rynku narkotyków, postanowiliśmy zapytać na jednej z dyskusyjnych list internetowych: "Podrożało k...a" - zdenerwował się pierwszy z internautów.
Inny przedstawił nie do końca chyba poważną analizę zmian zachodzących na rynku: "Na giełdzie w Falenicy podrożał średnio o 12,5 procent lulek czarny i pokrzyk wilcza jagoda. Odnotowano spadek kursu bielunia dziędzieżawy i łysiczki lancetowatej. Zaobserwowano nadwyżkę kupna Kolumbów, Mitsu i Żółwików. Pozycję swoją utrzymały notowania UFO i Statuły, Mercedesy, Panoramixy 650 i Hoffmany...".
"Jest dopiero osiemnasta, a ty jak zwykle upalony" - skomentowała ten list kolejna osoba.
Komentarze