Sydney: Tutaj uwielbiają alkohol. I bardzo się go boją

Dlaczego policja w Sydney ściga właścicieli restauracji za kartę win? Czyli rzecz o australijskiej alkoholowej paranoi.

pokolenie Ł.K.

Kategorie

Źródło

Newsweek Polska
Hubert Orzechowski

Odsłony

230

Dlaczego policja w Sydney ściga właścicieli restauracji za kartę win? Czyli rzecz o australijskiej alkoholowej paranoi.

Ta wiadomość obiegła nie tylko australijskie, ale także i światowe media. Właściciel restauracji 10WilliamSt. w Sydney umieścił na swoim instagramie zdjęcie tablicy z wyborem win i informacją, że właśnie został oskarżony, że promuje „nieodpowiednie, antyspołeczne spożycie alkoholu” - bo czarna, zapisana kredą tablica była zbyt blisko wejścia i za dobrze ją było widać z ulicy... A w dodatku sugerowała, że, o zgrozo!, serwuje się tam wyłącznie alkohol a nie np. jedzenie. Stróże prawa mieli pretensje także o wystawioną na zewnątrz reklamę „Real wine – free wine” („Prawdziwe wino – wolne (ale taż darmowe) wino”), co było sugestią, że serwowane w lokalu trunki wolne są od konserwantów i dodatków chemicznych.

Trzeba przy tym zaznaczyć, ze 10WilliamSt nie jest podejrzaną speluną, gdzie tani alkohol leje się strumieniami, a goście ryzykują cios w szczękę, tylko prestiżową włoską restauracją. W dodatku mieści się ona w dzielnicy Paddington, tak się składa, że jednej z najdroższych i najbardziej prestiżowych w całym mieście.

Skąd zatem tak zdecydowana interwencja stróżów prawa? Akcja policji to pokłosie obowiązujących już od dwóch lat przepisów alkoholowych stanu Nowa Południowa Walia. Wszystko zaczęło się od tragedii w King Cross, dzielnicy położonej w śródmieściu Sydney, słynącej z nocnego życia. Do zdarzenia doszło w noc sylwestrową w 2013 r,. Osiemnastoletni Daniel Christie spędzał ten wieczór ze starszym bratem. Około dziewiątej zauważyli mężczyznę, który agresywnie zachowywał się wobec dwójki przechodniów. Podbiegli więc i stanęli między agresorem i zaatakowanymi. Wtedy napastnik, który okazał się amatorskim zawodnikiem MMA, wymierzył nastolatkowi cios, po którym ten stracił przytomność. I już jej nie odzyskał. Po dwóch tygodniach walki o życie lekarze, za zgodą rodziców, odłączyli Christie'go od aparatury podtrzymującej życie.

Sprawa odbiła się echem w całej Australii. Nie tylko ze względu na bezsensowną przemoc, ale także ze względu na okoliczności zdarzenia, tj. fakt, że stało się to w czasie alkoholowej imprezy. A stosunek do mocnych trunków Australijczycy mają ambiwalentny, by nie powiedzieć – schizofreniczny.

Picie wpisane w kulturę

W kulturze i życiu społecznym Australii puby i picie odgrywały zawsze niemałą rolę. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu typowy australijski lokal składał się z samego baru. Nie było stolików ani krzeseł, ponieważ zaraz po 17 puby zapełniały się do ostatniego miejsca mężczyznami wracającymi z pracy. Dopiero po wypiciu paru piw wracali do żon i dzieci. Picie alkoholu, a zwłaszcza piwa, jest też nieodłącznym elementem narodowego „sportu”, jakim dla Australijczyków jest grillowanie. Publiczne zestawy do grillowania są bardzo powszechne w parkach czy na plażach i nikogo nie dziwi biesiadowanie pod gołym niebem (co ciekawe, miejsca te są utrzymywane w nienagannym porządku przez samych użytkowników).

Jednak jeszcze w ubiegłym wieku na Antypodach rozgorzała debata na temat kultury picia. A konkretnie na temat zbyt dużego spożycia alkoholu. Jednak z europejskiej, a zwłaszcza z polskiej perspektywy, gdzie z problemem próbuje się walczyć głównie za pomocą kampanii społecznych, reakcja Australijczyków była dość specyficzna. Otóż na celowniku mediów i polityków znaleźli się głównie właściciele restauracji i pubów, którzy rzekomo mieli dla własnych korzyści promować pijaństwo.

Ukarać barmana za pijanego klienta

Wówczas skończyło się na restrykcjach i wzięciu pod lupę lokali z wyszynkiem. Aby pracować w miejscu, gdzie serwowany jest alkohol trzeba uzyskać certyfikat Responsible Service of Alcohol, który obejmuje między innymi techniki rozpoznania upojenia alkoholowego. Regulacje dotyczące uzyskiwania licencji na sprzedaż alkoholu uderzają bezpośrednio we właścicieli pubów. Teoretycznie obsługa może serwować każdemu klientowi nie więcej niż kilka drinków, a w sytuacji, gdy np. ktoś pod wpływem alkoholu po wyjściu z baru zostałby potrącony przez samochód, to do odpowiedzialności mogliby być pociągnięci barman i menadżer danej knajpy.

Z kolei policja zaś w każdej chwili może skontrolować każdy lokal i często z tego prawa korzysta. W Europie taka sytuacja byłaby pewnie odbierana jako prowokacja i mogłaby skończyć się bójką, ale w Australii nikogo nie dziwią funkcjonariusze, którzy wpadają do klubów i uważnie oglądają gości, czy któryś nie jest zbytnio pijany. Jakby tego było mało, jeśli w lokalu faktycznie stwierdzono obecność kogoś mocno pod wpływem, to takie zdarzenie, podobnie jak wszelkie interwencje na tle alkoholowym, jest skrupulatnie odnotowywane. Wszystko po to, aby co jakiś czas publikować w sieci listę lokali, w których najczęściej interweniowała policja. Znalezienie się na takiej liście równa się dla takiego miejsca znacznym spadkiem obrotów. Bo roznosi się fama, że w danym lokalu „upijają” ludzi. I to mimo tego, że co weekend przed popularnymi barami można spotkać tłumy imprezowiczów, którzy, wiedząc, że barmani mogą odmówić im sprzedaży więcej niż czterech drinków, jeszcze przed wejściem „zaprawiają” się wyskokowymi napojami kupionymi w sklepie.

Zaostrzyć surowe prawo

Biorąc to pod uwagę, masowa histeria jaka wybuchła po tragicznej śmierci Christie'ego dziwi trochę mniej. Pod jej wpływem zaostrzono prawo w Nowej Południowej Walii dotyczące dystrybucji i sprzedaży alkoholu. Najważniejsze jej elementy to zamykanie drzwi knajp o 1:30 (tj. nikt nie może być wpuszczony po tej godzinie do środka), zakaz podawania alkoholu po 3 w nocy i godzina 22 jako ostateczny czas zamknięcia sklepów monopolowych. W dodatku rząd stanowy zabronił otwierania nowych barów w rejonie śródmieścia Sydney. Raptem kilka dni temu zakaz ten przedłużono o kolejny rok.

Tak więc nowych miejsc do zabawy nie przybywa. A starych? Ubywa. Nie ma dnia, żeby nie zamknięto jakiegoś baru – alarmują przeciwnicy nowego prawa, które zyskało przydomek „nanny laws” (czyli „niańczących regulacji”). Z krajobrazu miasta zniknął np. 100-letni Exchange Hotel czy Hugo's, knajpa, która swego czasu zasłynęła pizzą uznaną na najlepszą na świecie (była też pięć razy wybierany najlepszym barem w całej Australii).

W samym Kings Cross podwoje zamknęły 42 miejsca, a ruch pieszych w weekendy spadł aż o 84 proc. Mówi się, że dzielnica nigdy już nie odzyska swojego dawnego charakteru.

Natomiast zwolennicy ostrych regulacji wskazują, że w centrum Sydney w ciągu dwóch lat przestępczość związana z alkoholem spadła o 42.2 proc (w samym Kings Cross – o 60 proc.) a upadek drobnego biznesu i zabijanie nocnego życia metropolii to mit. Po prostu więcej barów powstało poza centrum miasta.

Bary się przenoszą, a za nimi przestępczość

Po części to prawda, ale wraz z wyrzuceniem lokali z śródmieścia na obrzeża przeniosła się także przestępczość związana z alkoholem. W leżących poza centrum Sydney dzielnicach Newtown i Pyrmont wzrosła ona o 60 proc.

Mieszkań Sydney, którzy nadali swemu miastu przydomek „ostatni gasi światło”, wskazują, że jest to dowód na to, że problem nie dotyczy sprzedaży samego alkoholu, ale typowej dla Australijczyków kultury picia. I to o jej zmianę powinno się walczyć, a niekoniecznie o ograniczenie sprzedaży alkoholu.

Władze Nowej Południowej Walii są jednak nieugięte. I idą dalej w walce o regulacje nocnego życia Sydney. Ostatnio pod lupę poszły bary z kebabem i inne miejsca ze street foodem. Od końca stycznia muszą się zamykać już od dwunastej w nocy. Powód? Ich obecność obok lokali z alkoholem zachęca do nadmiernego spożywania, ale tym razem śmieciowego jedzenia. A według władz to niemal równie niezdrowe co alkohol.

Oceń treść:

Average: 9.3 (3 votes)
Zajawki z NeuroGroove
  • Benzydamina
  • Benzydamina
  • Pierwszy raz

Fascynacja i ogromna ciekawość przed tym co ukaże mi ten potężny, legendarny deliriant.

Wypadałoby tu napisać coś urzekającego na wstępie, lecz myślę że w obliczu dalszej części raportu jest to zbędne.

Październik, 2022 r.
S&S: Byłem sam na piętrze, a na parterze w domu rodzice i brat. Przed zażyciem benzydaminy, nastawiłem się na nią z wielką ekscytacją i ciekawością tego czego mnie nauczy i jak poszerzy moją świadomość siebie tkwiącego w tym spaczonym i iluzorycznym świecie.

  • 2C-B
  • Pozytywne przeżycie

Dom -> impreza w Akademiku. Nastawienie jak zawsze pozytywne.

Wyjaśnienie tytułu:
2c-b jest często sprzedawane jak piguły nakrapiane kwasem. (LOL!)
Opowiadałem Ch., że znajomy właśnie po spróbowaniu 2c-b
dziwił się, że to jest również dostępne w wersji papierowej. :)
Odpowiedź Ch.: "Bo w wersji papierowej to są kwasy nakrapiane
pigułami".

  • Marihuana

To było jakoś w czerwcu. Toruń. Kolejne piwo z sokiem malinowym, w gorącym, południowym słońcu, rozkosznie zniekształcało myśli i obrazy. Powoli zbliżaliśmy się do dość obszernego lasu pod Toruniem, z zamiarem zebrania w nim jagód. Wzięliśmy nawet ze sobą gliniane miseczki kocura, ale i tak jedliśmy na poczekaniu. Przeszliśmy kawałek tego lasu, Mruku, Kocur, Słoniu, Dominik, no i ja. Dominik, naturalnie nawet tutaj przytaszczył ten swój idiotyczny aparat. Miał taki zwyczaj podrywania dziewczyn i doprawdy ujmuje mnie jego wiara w to, że tu także może się przytrafić okazja.

  • Szałwia Wieszcza

Substancja: Salvia Divinorum


Doświadczenie: dawniej sporo MJ (teraz rzadziej, ale nie omijam), LSD, raz SD (nie za głeboko), alk, tramal, aviomarin ;) ...chyba tyle



Gdzie/jak: samemu (co raczej nierozważne), W domu, spontanicznie bez specjalengo przygotowania




Przebieg:

randomness