Raport pisany dzień po podróży.

Nasila się przemyt narkotyków w niewielkich przesyłkach, po odbiór których gangsterzy wysyłają podstawione osoby. Minimalizują w ten sposób ryzyko związane z ewentualną wpadką.
Do Polski trafiają tą drogą kokaina, marihuana, amfetamina, ale i coraz częściej różnego rodzaju dopalacze. Odbiorcami są prywatne osoby z różnych części kraju, jednak faktycznie towar trafia do gangów, które organizują całe przedsięwzięcie.
– Grupy przestępcze zmieniają taktykę i przemycają narkotyki już nie tylko ukryte w dużych transportach towarów, ale również dzielą zakazane substancje na mniejsze partie. Trafiają one do kraju w przesyłkach deklarowanych jako na przykład prezenty. Takie paczki z zagranicy zawierające narkotyki coraz częściej przechwytujemy – mówi „Rzeczpospolitej" Agnieszka Hamelusz, rzeczniczka Centralnego Biura Śledczego Policji.
Najnowszy przykład: kokaina wysyłana z Chile trafiała do Łomży. Jedną z przesyłek przejęli funkcjonariusze CBŚP z Radomia i Warszawy przy wsparciu naszych i niemieckich celników.
– Przejęliśmy 300 g czystej kokainy, z której można wyprodukować ponad kilogram w obrocie dilerskim. Szacunkowa wartość narkotyków to 40 tys. euro – podaje Hamelusz.
Do aresztu trafiło dwóch mężczyzn. Kluczową rolę w procederze odgrywał jeden z nich, który chociaż ma dopiero około trzydziestki, zdążył już przesiedzieć dziesięć lat w więzieniu w Wenezueli właśnie za przemyt narkotyków.
M.in. z Etiopii wysyłano do Polski khat, narkotyk, który na Lubelszczyźnie odbierały zwerbowane w tym celu osoby: małżeństwo z Hrubieszowa i mężczyzna z Lublina. Następnie paczki oddawali zleceniodawcom, którymi byli dwaj Holendrzy.
Pierwszą partię przesyłek z 16 kg khatu policjanci CBŚP skonfiskowali wiosną 2015 r., kolejną zawierającą łącznie 8 kg narkotyku, który przyszedł tym samym szlakiem, dwa miesiące później. Docelowo khat miał trafić na Zachód.
Śledczy ujawniają także przesyłki z Chin, chociaż w nich są głównie dopalacze. Niemal kilogram brefedronu (składnik dopalaczy) znaleźli policjanci wrocławskiego CBŚP w paczce z tego kraju, której adresatem był mieszkaniec Wrocławia. Również z Państwa Środka pochodziło 1,5 kg substancji psychotropowych i ok. 1,6 kg dopalaczy, jakie przyszły do młodego mężczyzny z województwa zachodniopomorskiego. Przesyłki wytropili szczecińscy celnicy.
– Towar zapakowany w trzy paczki miał wartość ok. 140 tys. zł. Wątpliwe, by dwudziestokilkulatka było stać na sfinansowanie zakupu – przypuszcza jeden ze śledczych.
By nie budzić podejrzeń celników i policjantów, nadawcy ślą przesyłki jako m.in. prezenty, żywność, zabawki czy kosmetyki o niskiej wartości, więc niepodlegające opłatom. Funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego Policji zwykle wychwytują je, rozpracowując narkotykowe gangi. Swoimi sposobami wiele z nich potrafią też wykryć celnicy. Chociaż jak można sądzić, wyławiana jest tylko część z lawiny takich przesyłek.
– Często odbierają je osoby ze sobą w żaden sposób niezwiązane, nieznające się i bez kryminalnej przeszłości. Łączy je zleceniodawca – mówi nam policjant ścigający przestępczość narkotykową.
Śledczy uważają, że taki sposób dystrybucji narkotyków będzie wykorzystywany coraz częściej. – Wpadka dużego transportu oznacza dla grupy przestępczej ogromne straty. Ryzyko jest nieporównanie mniejsze, jeśli ta sama ilość podzielona na wiele paczek trafi do różnych adresatów, którzy za drobną opłatą je oddadzą – twierdzi nasz rozmówca.
Skalę „narkotykowego przemytu" za pomocą przesyłek trudno precyzyjnie oszacować, ponieważ nie ma statystyk, które by wyodrębniały ten sposób dystrybucji.
Wieczór, rodzinny dom. Duży stres i lęk przed podróżą, mimo których i tak zdecydowałem się spożyć grzyby. Oczekiwania bardzo duże, chęć przeżycia uduchowionego, mistycznego tripa.
Raport pisany dzień po podróży.
Słoneczny, letni dzień. Opuszczony dom na odludziu, wakacje, kilka litrów wody, trochę zioła i changi, a do tego zjawiskowe bongo.
Dzień zapowiadał się wspaniale. Miał być to mój, K i Johnny’ego pierwszy raz z DMT i byliśmy wszyscy nieźle zestresowani. Było to w godzinach popołudniowych, około 16.-18. Pogoda dopisywała, było niesamowicie gorąco. W drodze do naszej sekretnej placówki wymienialiśmy się jeszcze nadziejami i obawami wobec tego, czego mieliśmy doświadczyć. Gdy już dotarliśmy na miejsce, szybko odpalone zostało bongo. Zioło miało zlikwidować lęki i wzmocnić doświadczenie i w tym raczej się sprawdziło.
Dłuuugo wyczekiwany moment, euforia sama w sobie.
Cześć wszystkim,
nazywam się E. On nazywał się M. Nas dwóch, fanatycy wręcz "Fear & Loathing in Las Vegas". Chcący przeżyć taką historię, pragnący! Każdym zmysłem. "Kto szuka ten znajdzie". No i się znalazło. Najpierw strona, potem "specyfik", potem zrzutka, potem dostawa. A potem..? Zapraszam do lektury.
Czasy liceum, 18 lat? Nie pamiętam.. tak dawno temu. Małe miasteczko, 15 tys. mieszkańcy.
Pozwolę sobie na nietypowy wygląd tekstu i pisanie tak, jakbym to przeżywał teraz. Tak dobrze to pamiętam - nostalgia!
Podróż z dwoma bliskimi przyjaciółmi i zarazem współlokatorami biorącymi kwas po raz pierwszy - S i P, słoneczny styczniowy dzień, obecny przez większość czasu opiekun - J (też współlokator). Dobre nastroje, długo wyczekiwany trip. Sporo zmian otoczenia - plaża w ciągu dnia, ulice miasta, blokowisko w nocy, mieszkanie kumpla, samochód, jeszcze raz plaża w nocy i na koniec nasze mieszkanie. Mieliśmy do dyspozycji także ostatnią już osobę z mieszkania - H, który podjął się roli kierowcy.
Trip opisywany po upływie długiego czasu. Podawane czasy są więc raczej orientacyjne. Podobnie jak z poprzednimi moimi TR - będzie długo i szczegółowo (tym razem naprawdę aż do przesady). Chcę spisać jak najwięcej z tego, co zapamiętałem. Rola którą staram się spełnić to raczej bycie dobrym kronikarzem niż gawędziarzem. Każdy kto nie poczuł się odstraszony powyższą zapowiedzią jest mile widziany w drugim akapicie, oraz każdym następnym.