Czy potraktowano go łagodnie, bo jego matka jest szefową wydziału spraw osobowych w Komendzie Głównej? - zastanawia się Dorota Kania w dzisiejszym numerze "Życia Warszawy". 18 lutego ubiegłego roku policyjny patrol zatrzymał sześciu mężczyzn, sprzedających na Mokotowie narkotyki. Jeden z nich - Jakub B. - był policjantem. W legitymacji miał schowaną trawkę. W aucie należącym do jednego z zatrzymanych znaleziono 5 torebek, w których znajdowały się narkotyki - kokaina, środki psychotropowe, marihuana. Torebki z marihuaną, heroiną, środki psychotropowe, kokainę, amfetaminę i ecstasy znaleziono także w domach niektórych zatrzymanych.
Jakub B. oświadczył, że marihuanę dostał od tajemniczego nieznajomego 10 dni przed zatrzymaniem. Prokurator Katarzyna Krysiak wszystkim mężczyznom postawiła zarzut handlu i posiadania narkotyków, za co grozi do 3 lat więzienia. Śledztwo trwało do września 2002 roku. Ostatecznie prokuratura wystąpiła do sądu z wnioskiem o... warunkowe umorzenie postępowania. Sąd przychylił się do tego wniosku.
Dla Jakuba B. równie dobrze zakończyło się postępowanie dyscyplinarne, nadal pracuje w Komendzie Stołecznej Policji. Dlaczego wobec policjanta przyłapanego z marihuaną w kieszeni jego przełożeni byli tak pobłażliwi? Czy grały rolę koneksje rodzinne - ojciec Jakuba jest byłym policjantem, a matka szefową wydziału spraw osobowych w Komendzie Głównej Policji? - pyta dziennikarka "Życia Warszawy".
Komentarze