Pladze narkomanii sprzyja wysokie bezrobocie. A handel używkami przynosi szybki zysk
Już rok temu Jolanta Walkowiak, matka narkomana, ostrzegała, że dzieci w Trzemesznie skazane są na powolną śmierć. Ludzie dopiero dziś zaczęli jej wierzyć.
Jeszcze kilka dni, a policja przesłucha niemal wszystkich młodych mieszkańców Trzemeszna. W siedmiotysięcznym miasteczku po narkotyki sięgnęło co trzecie dziecko.
W połowie września policyjny patrol zatrzymał 18-letnią uczennicę liceum. Dziewczyna handlowała marihuaną, LSD i amfetaminą. Potem za kratki z podobnym zarzutem trafiło jeszcze pięciu chłopaków i dziewczyna. Zatrzymani są uczniami lub absolwentami szkół średnich. Kolejnym kilkunastu uczniom policja zarzuca posiadanie narkotyków.
Gang rozprowadził narkotyki za 30 tysięcy złotych. Jedna z uczennic sprzedała pół kilograma amfetaminy! Dilerzy pochodzili z tzw. dobrych domów, a wśród ich rodziców są nauczyciele.
Nad Trzemesznem góruje budynek bazyliki. Obok jest liceum, dalej Zespół Szkół Zawodowych, Dom Dziecka, poprawczak, kilka bloków i rogatki miasta. Kopci jedyna w miasteczku fabryka.
- Tu każdy wie o każdym. I niby nikt nie słyszał o narkotykach? Dilerzy podjeżdżali pod halę sportową. Wystawiali towar, jak na straganie - mówi Jolanta Walkowiak. - A rodzice dilerów? Musieli zdawać sobie sprawę, że ich dzieci mają dużo pieniędzy. Słyszałam, że jedna z licealistek kupiła matce samochód.
Zimno przegania ludzi z ulic. W barze zamawiamy herbatę. Nietrudno nakłonić barmankę na rozmowę. Jesteśmy jedynymi klientami.
- I co z tego, że paru poszło siedzieć. Za kratki trafili ci, co handlują od roku. Ci starsi już się dorobili, mają pracę - opowiada kobieta.
Na ławce przed szkołą siedzą młodzi. Palą papierosy. Dymek widać z daleka. Z okien szkoły również.
- Co czujemy po tych aresztowaniach? Zaskoczenie - opowiada Anna Pilichowska, dyrektorka zespołu szkół. - Słyszeliśmy, że są zamieszani też nasi uczniowie, ale to wiemy tylko z mediów. Uważam, że zrobiliśmy wszystko, co możliwe, aby przeciwdziałać zjawisku narkomanii.
Jarek mieszka w pobliżu bazyliki. Zaznacza, że nie ma nic wspólnego z aferą. Uczy się poza Trzemesznem. Chłopak o drobnej twarzy śmieje się ironicznie: - O narkotykach wiadomo było od lat. Teraz wszyscy udają zaskoczenie. Szybko też wszyscy zapomną o sprawie. Jedno wielkie g?
Programy na wszystko
Biurko wiceburmistrza Dariusza Jankowskiego zasłane jest dokumentami. Teczki zawierają programy, notatki ze spotkań poświęconych walce z uzależnieniami. Około 150 tysięcy złotych rocznie wpływa do kasy miejskiej z koncesji na sprzedaż alkoholu. Pieniądze przeznaczone są na utrzymanie świetlicy i punktu konsultacyjnego. Wiceburmistrz przyznaje, że w ubiegłym roku dotarł do niego list matki narkomana.
- Wstrząsnął mną - mówi Jankowski. - Już wcześniej usiłowaliśmy pomóc dzieciom wąchającym klej w naszej podstawówce. Terapeucie nie udało się wyłuskać tej grupy.
Jankowski zaprosił wtedy kilka osób do urzędu. Chciał powołać zespół, który zająłby się problemem uzależnienia od narkotyków. Na razie nie ma czym się pochwalić. - Przed wakacjami doszło do jednego spotkania. Teraz zbierzemy się i dopracujemy regulamin - twierdzi wiceburmistrz.
Jarek zaciąga się mocniej papierosem. - To, co gadają w urzędzie, to bzdury. Nic
się nie dzieje. Nie pomogą żadne programy.
Odzyskała syna
Michał zaczął brać w wieku 13 lat. Ćpał prawie pięć lat. Jolanta Walkowiak przekonana jest, że gdyby nie odwyk, to teraz odwiedzałaby syna na cmentarzu lub w więzieniu. Wśród ostatnio aresztowanych są znajomi Michała.
Jolanta długo uświadamiała sobie, że ma w domu narkomana. - Najpierw zastanowiły mnie jego późne powroty do domu. Myślałam, że pali papierosy. Potem natknęłam się na szklaną fifkę do palenia trawy. W końcu na działkę marihuany. Tłumaczył, że to kolegi. Uwierzyłam - opowiada.
Stan Michała pogarszał się. Schudł. Miał 30 kilogramów niedowagi. Chłopak zamykał się w swoim świecie. Zaczął kraść. Wyniósł z domu rower siostry, a ojcu podebrał kartę bankomatową. Wyrzucili go z pracy, bo i tam kradł na prochy. Półtora roku temu zażył relanium. Stracił świadomość. Rodzice zawieźli go na oddział leczenia uzależnień w Gnieźnie.
- Dopiero pierwsza szczera rozmowa z synem uświadomiła mi, że on bierze. Zrozumiałam, mam syna narkomana - opowiada Walkowiak. - Pierwszy miesiąc leczenia to najgorszy okres w życiu. Bałam się. Nie tylko o jego życie. Bałam się, że ucieknie.
Michał wytrwał w leczeniu. Po miesiącu matka odwiedziła syna. Pod drzwiami szpitala zostało młodsze rodzeństwo. - Pamiętam, że pod oknami szpitala maluchy krzyczały: "Michał, kochamy cię" - kobieta pociera oczy.
Michał jest teraz w "Monarze" na północy kraju. Niedługo ma przyjechać do Trzemeszna na pierwszą przepustkę.
- Nie wiadomo, czy Michał wyjdzie z nałogu. Gdy przejdzie próbę mieszkania w hostelu i oprze się nałogowi, to ma wtedy pięćdziesiąt procent szans na wyleczenie - opowiada matka.
Blokowisko jak wszędzie. Przed klatkami schodowymi stoją młodzi ludzie. Chłopcy chodzą do liceum i gimnazjum. Pokazują blok, w którym mieszka jedna z dilerek.
- Dlaczego sprzedawała? Z pazerności na kasę. Nic jej nie brakowało, ale chciała mieć więcej - opowiada jeden z chłopaków. Pozostali potwierdzają, kiwając głowami.
Stanisława Roguszewska, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 1 w Trzemesznie nie była zaskoczona narkotykową aferą. To ona rok temu zaprosiła Jolantę Walkowiak na radę rodziców - jej syn chodził do tej szkoły. Od kilku lat wokół szkoły spotykali się wąchacze kleju. Rankiem woźny zbierał z boiska foliowe woreczki z resztkami rozpuszczalników i kleju. Nauczyciele przekonują, że porzucali je młodzi z pobliskich domów.
Pladze narkomanii sprzyja wysokie bezrobocie. A handel używkami przynosi szybki zysk.
- Wielu rodziców nie ma pracy. Odbija się to, nie tylko materialnie, na domownikach. Dzieci uciekają w kolorowy świat. Ci przebiegli zarabiają na frustracji wrażliwych - uważa nauczyciel.
- Obserwowałem "karierę" jednego chłopaka. Najpierw pojawił się motor. Chłopak jeździł z piskiem po całym miasteczku. Potem szpanował samochodem. Ludzie mówili, że dorobił się za granicą, a on był przecież taki leń.
Młodzi na blokowisku uważają, że zażywanie narkotyków to kwestia mody czy ciekawości.
- Mogę tylko powiedzieć na przykładzie Michała - mówi jego matka. - To wrażliwy chłopiec. Bardzo przeżył mój rozwód z mężem, potem został odsunięty przez młodsze rodzeństwo. Nie było czasu dla Michała, więc pocieszał się używkami.
- Czy można kupować amfę z ciekawości przez rok? - pyta sam siebie Jarek. Nie wie, że matka Michała też na to wpadła. - To bardziej skomplikowane. Każdy narkoman to inny przypadek.
Gnieźnieńscy policjanci i prokuratorzy zaskoczeni są rozmiarami narkotykowej afery w Trzemesznie. Przyznają też, że nie bardzo wiedzą, co dalej robić.
- Z jednej strony dilerów musimy traktować z całą surowością prawa. Fundowali przecież dramat rodzicom i ich dzieciom. Z drugiej strony trzeba tym handlarzom dać szansę. To młodzi ludzie z klas maturalnych. Całe życie przed nimi - przekonuje Irena Baranowska, prokurator rejonowy w Gnieźnie.
Funkcjonariusze dalej prowadzą dochodzenie. Szukają odpowiedzi, kto dostarczał dilerom narkotyki. Socjologom zostawiają wyjaśnienie, dlaczego dzieci z dobrych rodzin handlują śmiercią.
Na każdej przerwie tłum młodzieży wybiega z liceum. Mieści się tam też miejscowe gimnazjum. Zdaniem matki Michała, w każdej klasie gimnazjalnej są uczniowie, którzy mieli styczność z narkotykami.
- Musimy walczyć o swoje dzieci. Mówiłam o tym innym matkom. Po pewnym czasie zaczęły mnie unikać. Tłumaczyły, że ich dzieci już nie biorą - opowiada Jolanta Walkowiak. Ona nie wierzy tym matkom.
- Nie wstydzę się, że syn jest narkomanem. Jestem dumna, że się leczy. Po latach odzyskałam dziecko. Nigdy nie mówił mi, że mnie kocha. Teraz wciąż to powtarza. Stał się otwarty na świat. W czasie rozmów z nim płaczę. Ma plany na przyszłość. Zdał do technikum. Biegł w maratonie - kobieta patrzy na zdjęcie Michała. - Nie dopuszczam myśli, że walka z nałogiem nie powiedzie się. Nie miejcie jednak złudzeń. Trzemeszno nie jest wyjątkiem. Narkotyki są wszędzie.
<
Komentarze