Hiszpańskie służby rozbiły rodzinny klan powiązany z kartelem z Sinaloa, który osiedlił się na Półwyspie Iberyjskim, aby wejść na lokalny rynek narkotykowy. Narcos sprowadzali m.in. tzw. bazę kokainową, którą przerabiano na gotowy towar w okolicach Madrytu. Uruchomili także supernowoczesne plantacje marihuany, pozwalające na zbieranie plonów, w mniej niż trzy miesiące.
Trwa ekspansja środkowo- i południowoamerykańskich karteli narkotykowych na Europę. Ma to związek z wciąż rosnącym popytem na kokainę, ale także z istnieniem ogromnego rynek marihuany.
Rezydenci największych karteli od lat działają w Europie, ale od jakiegoś czasu przenoszą tu się także swoiste oddziały zamiejscowe tych organizacji. I organizują własne sieci dystrybucji, zwiększając tym samym zyski na różnicy między ceną kilograma kokainy w Ameryce Południowej i w Europie.
Jedną z takich organizacji zlikwidowali ostatnio funkcjonariusze Policji Krajowej (Policia Nacional) i Służby Nadzoru Celnego Agencji Podatkowej (Servicio de Vigilancia Aduanera de la Agencia Tributaria). Podczas operacji, w której uczestniczyło ponad 200 mundurowych, zatrzymano 24 osoby i przejęto tonę marihuany, 37 kilogramów kokainy oraz 10 sztuk broni palnej (w tym 3 pistolety maszynowe).
Zlikwidowano także dwa laboratoria narkotykowe, w których przerabiano pastę kokainową na finalny produkt. Zabezpieczono nadto majątki podejrzanych w tym: ponad 100 tys. euro w gotówce oraz 17 pojazdów i 4 domy o łącznej wartości 7 mln euro).
Narkotykowi milionerzy
Śledztwo w tej sprawie zaczęło się z końcem 2020 r., kiedy to hiszpańskie służby odkryły, że do Madrytu przyleciało kilku Meksykanów ze stanu Sinaloa. To z tego regionu wywodzi się jedna z największych organizacji przemycająca i produkująca narkotyki.
Przez lata na czele kartelu z Sinaloa stał Joaquín Guzmán Loera, zwany „El Chapo”, uważany przez władze USA za jednego z największych Narcos na świecie. W lutym 2019 r. boss został skazany przez sąd w Brooklynie na dożywocie i przepadek majątku szacowanego na miliardy dolarów.
Przybysze z Meksyku osiedlili się w luksusowych posiadłościach. Okazało się, że wszyscy są członkami jednego z klanów, powiązanych z kartelem Sinaloa.
Z ustaleń operacyjnych wynikało, że przywieźli ze sobą ponad 10 mln euro w gotówce i złocie. Cześć tej fortuny ulokowali w sieć firm w Hiszpanii, Kolumbii, Szwajcarii i Portugalii, które wykorzystywali do prania pieniędzy pochodzących z handlu narkotykami.
Meksykanie żyli w ogromnym luksusie. Przed ich okazałymi willami parkowały samochody z najwyższej półki, których ceny przekraczały pół miliona euro. Regularnie zmieniali miejsce zamieszkanie, aby uniknąć zbyt szybkiego namierzenia przez służby.
Wybierali tylko luksusowe posiadłości. W ten sposób prali także pieniądze z narkobiznesu.
Przenieśli do Europy finalny etap produkcji „koki”
Wejście na hiszpański rynek narkotykowy mieli załatwić członkom klanu ich krewniacy, dawno osiedli w Europie. Zaczęli od uruchomienia kilku plantacji konopi indyjskich, z których - w szwajcarskich i portugalskich laboratoriach - pozyskiwali CBD.
Interes upadł za sprawa przejęcia kilkudziesięciu ton roślin przez policję. I wtedy klan miał uruchomić nowe uprawy. Supernowoczesne plantacje pozwalały na zbieranie plonów, w mniej niż trzy miesiące. Mieściły się w szklarniach o powierzchni ponad 4 tys. m2.
Jednak największe pieniądze, organizacja zarabiała na handlu kokainą. Tzw. baza kokainowa była przemycana do Europy w transportach z kawą. Potem trafiała do laboratoriów działających w okolicy Madrytu, gdzie finalizowano proces wytwarzania gotowego towaru.
Funkcjonariusze Policji Krajowej ustali, że kokaina była później sprzedawana m.in. handlarzom z Holandii, Chorwacji i azjatyckim gangom. Wiadomo, że kokaina klanu trafiała nawet do hiszpańskich więzień.