Gang kokainowy. Ślad białej damy
Polsko-chilijskie małżeństwo, specjaliści od ukrywania kokainy w czekoladkach i winie. Krawiec szyjący kamizelki ze schowkami dla przemytników. Co najmniej 30 kurierów, w tym złodzieje, taksówkarze,bezrobotni i były milicjant. Większość z nich zasiądzie na ławie oskarżonych w największym narkotykowym procesie w Polsce, który rozpocznie się 16 października w Warszawie. Reportaż Bogdana Wróblewskiego
Osoby: Tadeusz S., kolumbijski rezydent
Maria S., była kelnerka, żona Tadeusza
Leszek D., "Wańka", domniemany boss
Mirosław L., ochroniarz gangstera
Jerzy Ch., "Marek", opiekun 14 przemytników
Krzysztof O., pomocnik "Marka", obstawiał Okęcie
Andrzej P., "Młody", szef gdańskiej odnogi gangu
Tadeusz i Maria S. na zakupach.
- No to gdzie chciałabyś mieszkać? - pyta lekko szpakowaty mężczyzna po czterdziestce.
- Tu - Maria S., ładna blondynka, pokazuje przez szybę auta Babka Tower, najwyższy i jeden z najmodniejszych apartamentowców w stolicy. Tadeusz przywiózł z Peru 70 tys. dolarów. Leżą w neseserze na tylnym siedzeniu. Na pierwszą wpłatę u developera wystarczy.
Tadeusz S. od dwóch lat jest ścigany listem gończym. Zarzut: kieruje gangiem, który od blisko dziesięciu lat przemyca kokainę z Ameryki Południowej do Polski. Ostatnio rezyduje w Chile, wcześniej mieszkał w Kolumbii.
Ten sam zarzut obciąża żonę Tadeusza. Dlatego za 12 dni stanie przed warszawskim sądem. Dolary, które wspólnie wpłacili w kwietniu 1999 r. na apartament w Babka Tower, to brudne pieniądze. Leżą dziś na koncie Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Są tzw. zabezpieczeniem na poczet ewentualnej grzywny. Prokurator chce, aby w wyroku sąd wymierzył Marii S. najwyższą możliwą grzywnę, przekraczającą 700 tys. zł.
To i tak niewiele. Według szacunków Urzędu Ochrony Państwa kokainowy gang w latach 1994-99 przemycił 2,5 tony narkotyku o czarnorynkowej wartości 700 mln zł. Tyle płacono w hurcie - na ulicy jego wartość wielokrotnie rosła.
Gangsterzy w piwnicy po marchewce
Proces zacznie się 16 października.
- Sprawa jest bez precedensu. Aktem oskarżenia objęliśmy ludzi odpowiedzialnych za cały kanał przerzutowy: kurierów, ale też organizatorów przemytu po obu stronach oceanu - mówi Artur Kassyk, naczelnik wydziału ds. przestępczości zorganizowanej stołecznej prokuratury.
W tej chwili za przemyt narkotyków w polskich więzieniach i aresztach siedzą 123 osoby, w tym 47 jest tymczasowo aresztowanych. W procesie, który rozpocznie się już za dwanaście dni, jest 45 oskarżonych (38 osób siedzi w areszcie). Kilkunastu ma status niebezpiecznych przestępców. Trzech członków gangu zdecydowało się sypać w zamian za gwarancje bezkarności i ochronę dla siebie i swoich rodzin. Objęto ich programem dla świadków koronnych.
Funkcjonariusze olsztyńskiej delegatury UOP m.in. za rozpracowanie tej sprawy dostali medale od prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i po 50 tys. zł nagrody od premiera Jerzego Buzka.
Na salę rozpraw zamieniono dawną stołówkę pułku lotniczego Jednostek Nadwiślańskich. Żadna sądowa sala w Warszawie nie była w stanie pomieścić oskarżonych, ich adwokatów, konwojentów, publiczności. Nie gwarantowała bezpieczeństwa. Proces będzie ochraniać około dwustu policjantów, w tym antyterroryści.
Na przygotowanie bezpiecznej sali idą ogromne pieniądze. Do początku września, według naszych źródeł, wystawiono rachunki na prawie 8 mln zł. Podziemia, gdzie składowano marchew i ziemniaki, przerobiono na kilkadziesiąt cel bez okien. Salę rozpraw (blisko 500 m kw.) przedzielą dwie pancerne, kuloodporne szyby. Odgrodzą oskarżonych od sędziów i publiczności. Budynek będzie pod ciągłym nadzorem kamer. Ale to inwestycja - jak zapewniają w Ministerstwie Sprawiedliwości i w sądzie - w przyszłość. Tutaj za parę lat ma się odbyć proces tzw. mafii pruszkowskiej.
Tadeusz S. wyrusza do Ameryki Południowej
Głównymi oskarżonymi są organizatorzy przemytu: Andrzej P., "Młody", Maria S. i Leszek D., "Wańka".
To do "Wańki" najprawdopodobniej trafiał szmuglowany biały proszek.
"Wańka" uważany jest za jednego z najgroźniejszych przestępców w Polsce. Należał do liderów tzw. mafii pruszkowskiej, ale nigdy wcześniej nie był karany. Teraz prokuratura ma dowody, że "Wańka" tylko wiosną 1996 r. w przemyt kokainy zainwestował ok. 150 tys. dolarów.
"Wańka" i Tadeusz S. znali się od dawna
- Bawili się razem w piaskownicy - mówił jeden ze świadków koronnych. Obydwaj mieszkali pod Warszawą, a karierę w przestępczym rzemiośle zaczynali jeszcze w latach 70. i 80. Tadeusz S. siedział za kradzieże i włamania. Prokurator znający sprawę opowiada, że S. kradł m.in. w Niemczech. Do Polski wracał z przyczepą kempingową wyładowaną trefnym towarem.
Jest jeszcze Adam U., ojciec chrzestny syna Tadeusza S. To on wprowadził Tadeusza w narkotyki.
Na początku lat 90. Adam U. przeprowadził się z polskiego Wybrzeża do Ameryki Południowej. Jego śladem podążył Tadeusz S. Nic dziwnego - Adam U. dorobił się nawet rezydencji na wyspie San Andres. W 1996 r. złapano go jednak w Ekwadorze na organizacji przemytu 122 kilogramów kokainy. Do dziś siedzi tam w więzieniu.
"Jurata" wpada, głowy w niebezpieczeństwie
Dwa lata przed ekwadorską wpadką, w styczniu 1994 r., w porcie pod Liverpoolem angielskie służby celne weszły na pokład kontenerowca "Jurata". W 49 beczkach z lepikiem celnicy odkryli 1,2 tony kokainy.
Kokaina była własnością kolumbijskiego kartelu z Cali. Na towar czekali odbiorcy w Europie Zachodniej. Według naszego Centralnego Biura Śledczego przemyt narkotyków organizowała i ochraniała grupa pruszkowska. Za całą operację odpowiadał "Wańka". Jako zapłatę przemytnicy z Pruszkowa mieli zatrzymać jedną czwartą przesyłki.
- Już na początku lat 90. "Pruszków" był w stanie zainwestować w narkotyki powyżej miliona dolarów - twierdzi nasz rozmówca z Komendy Głównej Policji.
Transport był ubezpieczony. Ale nie polisą, tylko głowami zakładników. Byli nimi Adam U. i Tadeusz S. Gdy kokaina z "Juraty" przepadła, ich głowy znalazły się w niebezpieczeństwie. - Maria S., by dowieść, że nie była to żadna kombinacja, tylko wpadka, i ocalić życie męża, słała do Kolumbii wycinki z gazet z oficjalnymi informacjami policji - opowiada oficer UOP-u.
To, że Adam U. i Tadeusz S. zostali zakładnikami, oznacza, że nie zajmowali najwyższej pozycji w strukturze grupy. W Kolumbii silniejszą pozycję od ludzi "Pruszkowa" miały przestępcze grupy z Wybrzeża (specjalizujące się najpierw w kradzieżach samochodów).
Wiadomo, że w późniejszych latach Tadeusz S. podlegał w Kolumbii Andrzejowi K., ps. "Żółty", który pochodził z Gdańska. "Żółty" jest dzisiaj ścigany listami gończymi w sprawie gangu kokainowego i uruchomienia laboratorium produkującego amfetaminę.
Warszawscy taksówkarze zwiedzają muzea Bogoty
Po wpadkach transportów morskich przemytnicy zmienili metodę działania. Przestawili się na drogę lotniczą i mniejsze, kilkukilogramowe przesyłki. To wymagało stworzenia armii kurierów. 16 października 30 z nich zasiądzie na ławie oskarżonych. Kilkunastu innych siedzi w więzieniach Europy i Ameryki albo jest poszukiwanych przez policję i UOP.
Brat wciągał w przemytniczy biznes brata. Sąsiad sąsiada. Pokaźną grupę kurierów wydało Szczytno, inną Częstochowa. Żaden z kurierów nie ma wyższego wykształcenia. Większość edukację kończyła na zawodówce, a nawet podstawówce.
Niektórzy znali jednak trochę języki obce. Bo mieli rodziny za granicą, bo wyjeżdżali do pracy do Niemiec albo Stanów. Po powrocie z Zachodu zakładali firmy. Chwytali się za handel. Brali kredyty. A kiedy tonęli w długach, z pomocą śpieszyli znajomi gangsterzy.
Przyzwoici dotąd ludzie stawali się figurantami mafii. Przy okazji kurierskiego procederu zakładano na ich nazwiska lewe firmy, wyłudzano kredyty.
Kilku oskarżonych to warszawscy taksówkarze. Namówił ich Paweł G., handlarz kradzionymi samochodami. Rekrutacją zajmował się też pewien były milicjant z warszawskiej Pragi, z dobrymi kontaktami "w środowisku".
Niektórych najpierw proszono o pożyczenie paszportu. Stawka - 500 dolarów. Żadnych pytań. Innym proponowano od razu latanie.
Kurierzy byli przygotowani do składania "bezpiecznych" zeznań w razie wpadki.
W śledztwie mówili: "Zwiedzałem jakieś tam muzea, nic się nie działo", "Spędzało się czas turystycznie, czyli nie robiąc nic". Z położonej u podnóża gór Bogoty najlepiej pamiętali nazwy hoteli: Cristal, Niagara.
Jaś Wędrowniczek za 100 tys. dolarów
Grudzień 1995 r., Bogota. Trzypiętrowy hotelik Monserratte w starej, kolonialnej części miasta. Winda obsługiwana przez boya. Dwuosobowy pokój z łazienką. Meble stylizowane na antyki. Dwaj Polacy pochyleni nad 4,5-litrową butelką whisky.
Tadeusz S. mocno przyciska flaszkę do stołu. Drugi ręczną wiertarką robi w szyjce kilkumilimetrową dziurkę. Alkohol wylewają do wanny (łyknęli już po szklaneczce). Strzykawką przez dziurkę napełniają butelkę rozpuszczoną w wodzie kokainą. Dodają odrobinę spirytusu. Na wypadek, gdyby celnik coś podejrzewał i powąchał korek. Do dziurki idealnie pasuje kupiona na bazarze przezroczysta cyrkonia. Szyjkę oklejają oryginalną banderolą. Napełniona butelka w Polsce będzie warta ok. 30 tys. dolarów. W hurcie. Gdyby przeliczyć ją na kilka, a może nawet kilkanaście tysięcy porcji białego proszku, które dealerzy rozniosą w miasto, wartość Johnnie Walkera przekroczy 100 tys. dolarów.
Wciąganym do gangu ludziom obiecywano od dwóch do trzech tysięcy dolarów za kilogram przemyconego narkotyku. Ale nigdy nie wiedzieli, ile wiozą, bo nie oni zajmowali się odzyskiwaniem kokainy rozpuszczonej w butelkach po alkoholu. Potem okazywało się, że to stawka za kurs niezależnie od wielkości przemytu. Gdy przychodziło do płacenia, nieraz kończyło się na drobnych kwotach na przeżycie: po 100-200 dolarów. Rachunki miały być uregulowane po następnym kursie.
Jak działa "Firma"
"Firma" - tak kurierzy mówili o gangu. W jego organizacji Polacy wzorowali się na kartelu z Cali.
- Kartel przypomina strukturą wywiad. Jest ściśle zhierarchizowany. Zna się tylko kogoś nad sobą i pod sobą. Wpadka jest jak odcięcie nitki, nie burzy struktury - opowiada oficer CBŚ.
Tylko kilku kurierów poznało Marię S., żonę Tadeusza. Według prokuratury od marca do września 1998 r. przekazała im łącznie 390 tys. dolarów przeznaczonych na zakup kokainy. UOP znalazł w jej mieszkaniu m.in. plik fałszywych deklaracji pozwalających na wywóz dewiz.
W Kolumbii, podobnie jak w Polsce, w gangu obowiązywał ścisły podział ról. Wiedza Polaków (i to tylko niektórych) kończyła się na niejakim Oskarze, Kolumbijczyku o europejskich rysach, który zaopatrywał gang w "merk", po hiszpańsku "towar". Był pośrednikiem.
Oskar rozliczał się z "Żółtym" i Tadeuszem S. Ten drugi w wyjątkowych sytuacjach sam przemycał narkotyki. Ale po wpadce "Juraty", gdy gwałtownie potrzebował pieniędzy, wciągnął do procederu także przyrodnią siostrę, Sylwię S. (wkrótce wpadła we Frankfurcie nad Menem).
Tadeusz S. często bywał w ojczyźnie. Podczas podróży przyglądał się portom lotniczym, szukając najbezpieczniejszych połączeń.
Kolumbijskim rezydentem był także Mirosław D., mafioso z Wybrzeża. - Po zastrzeleniu tamtejszego bossa Nikodema S., "Nikosia", miał się odgrażać, że przejmie jego interesy - ujawnia prowadzący śledztwo prokurator.
Biała dama w adidasach
Gang rozkwitł w latach 1996-1997. W połowie 1996 r. pewnego dnia w Bogocie znalazło się jednocześnie ośmiu kurierów z Polski. Docierali stałym szlakiem: Warszawa - Frankfurt nad Menem - Caracas (Wenezuela) - Bogota (Kolumbia). Wracali z kokainą. W tych latach rzadko stosowano tradycyjną metodę przemytu kokainy, czyli tzw. połyki. Kurier w żołądku mógł zmieścić pół kilograma kulek kokainowych umieszczonych w prezerwatywach lub odciętych palcach gumowych rękawiczek. Taką przesyłkę łatwo wykrywały promienie rentgena. Zdarzyło się kilka zgonów z powodu pęknięcia "przesyłki" w jelitach.
Tadeusz S. wolał napełniać roztworem kokainy butelki po whisky, a potem także po chilijskim winie. Faszerował też kokainą buty. W wyżłobionych skalpelem podeszwach adidasów - dwa, trzy numery za dużych - mieści się ok. pół kilograma narkotyku. Kurier chodził w nich dwa, trzy dni po ulicach Bogoty, żeby wyglądały na używane. Przy okazji sprawdzał jakość sklejenia. Prób napełniania kokainą damskich wysokich obcasów zaprzestano po tym, jak piękna Sylwia S. zostawiła na lotnisku za sobą podejrzany ślad. Ślad białej damy.
Eksperymentowano też z paskami do spodni, czekoladkami, opakowaniami kawy. Pewien gdański krawiec szył dla gangu specjalne kamizelki ze skrytkami na narkotyk.
Trasa powrotna z Kolumbii wiodła zazwyczaj przez Caracas do Zurychu (po wpadkach w Szwajcarii do Madrytu). W strefie tranzytowej lotniska, czyli przed wszelkimi kontrolami, kurierzy przekazywali sobie butelki i zamieniali się na buty ze zmiennikami z Polski (już po kontroli). Zmiennicy, podróżujący na krótkiej trasie Warszawa - Zurych - Warszawa, mieli zwykle prawdziwe paszporty, bez wzbudzających podejrzenia kolumbijskich pieczątek.
Etatowym zmiennikiem był kurier przezywany "Duża Stopa". Nie każdy był w stanie zamienić się z nim na obuwie. Zdarzyło się też, że kurier przyleciał z Polski w garniturze. Adidasy do spodni w kant nie pasowały. W toalecie zmienił więc garnitur na dżinsy-ogrodniczki.
Zdolność improwizacji była cechą wysoko cenioną w gangu. Gdy w Bogocie okazało się, że do rozkruszania sprasowanej kokainy potrzebny jest młynek do mielenia ziarnistej kawy, a nie udało się go znaleźć w pięciomilionowym mieście, natychmiast przywiózł go jeden z warszawskich przemytników.
Kurierzy wracający z Kolumbii po przekazaniu koki lecieli dalej do Berlina, Pragi, Budapesztu. Granicę z Polską przekraczali pociągiem, aby zminimalizować ryzyko wpadki z fałszywym paszportem.
W połowie 1997 r. Tadeusz S. przeniósł się do Vina del Mar w Chile, ok. 150 km od Santiago. Narkotyki zaczęły być kupowane w Peru. Znów testowano drogę morską, tym razem z mniejszymi porcjami kokainy. Gang angażował do tego małżeństwa. Pary wzbudzały mniejsze podejrzenia. Prokuratura udokumentowała przemyt 20 kilogramów kokainy do Szwecji jeszcze w listopadzie 1998 r.
Za plecami pryncypała
Kurierzy latali po dwóch-trzech. Każdy przewoził zwykle od dwóch do pięciu kilogramów narkotyku. Prokuratura ma dowody na blisko sto takich kursów od grudnia 1994 do grudnia 1998. Rekordzista miał za sobą jedenaście podróży.
- W Bogocie przez ostatnich dziesięć lat nie zdarzyła się żadna wpadka - informuje prokurator. Ten fragment trasy obstawiał kartel z Cali. Kurierzy byli zafascynowani stopniem skorumpowania tamtejszych służb, wspominają o tym w swoich wyjaśnieniach. Dzień przed odlotem, gdzieś w mieście, oficer odpowiedzialny za ochronę na lotnisku oglądał polskich kurierów. Na lotnisku dostawali znaki, jak bez kontroli przejść do samolotu.
Wśród oskarżonych nie ma polskich celników, ale są poszlaki, że także wśród nich gang miał swoje wtyczki. Kurierzy wiedzieli, że mają przechodzić przez bramkę nr 8 (nic do zadeklarowania). Na niektórych z nich w toalecie Okęcia, do której można było wejść po przylocie jeszcze przed kontrolą, czekał przylepiony do umywalki "czysty" paszport.
Wciąganym do gangu ludziom obiecywano od 2 do 3 tys. dolarów za kilogram przemyconego narkotyku. Ale nigdy nie wiedzieli, ile wiozą. Potem okazywało się, że 2 tys. dolarów, to stawka za kurs, niezależnie od wielkości przemytu.
W grupie zdarzały się więc próby działania na własną rękę. Część kurierów weszła w kontakt z Mirosławem L., ochroniarzem "Masy" (jeden z liderów "Pruszkowa", dziś świadek koronny), który - według oskarżenia - zainwestował w przemyt 20 tys. dolarów. Za plecami pryncypała. O mały włos nie skończyło się to na piętrowym oszustwie, bo kurierzy nie chcieli oddać kokainy gangsterom. Poskutkowały dopiero łagodne metody perswazji (pięści, groźba pobicia bejsbolami). Kurierzy nie dorobili się. Jeden wyremontował mieszkanie, inny kupił używane audi. Jeszcze inny to, co zarobił, przehulał w agencjach towarzyskich.
Bogacili się organizatorzy przemytu. U "Młodego" z Gdańska UOP znalazł 80 tys. dolarów. Wiadomo, że i on, i Maria S. część pieniędzy ulokowali na giełdzie. Byłej kelnerce zarzuca się, że w jednym z biur maklerskich wyprała 115 tys. zł, u pośrednika w handlu nieruchomościami ok. 300 tys. W garażu Krzysztofa O. stały toyota lexus i mercedes klasy S.
Zyski bossów pozostają nieznane.
X, Y, Z
W wykryciu gangu pomogła m.in. analiza kilkunastu spraw Polaków zatrzymanych na przemycie w Europie. Jesienią 1998, po 16 miesiącach odsiadki w holenderskich więzieniach, wrócił do kraju "Y" (wpadł na przemycie 3,5 kg kokainy). Zaczął za nim chodzić UOP. Po pół roku "Y" pękł.
- To była chłodna kalkulacja. Zdecydowała perspektywa 15 lat w więzieniu. Z pięćdziesiątką na karku nietrudno o taki wybór - mówi jeden z naszych informatorów.
"X-a" ponoć ruszyło sumienie. Warszawski jubiler, inteligentny, znający języki, siedział w innej sprawie. Wyszedł, a po kilku dniach sam zgłosił się do prokuratury.
"Z" być może liczy na to, że jeszcze kiedyś spotka się z bratem, który siedzi za przemyt w Hiszpanii. - To prosty chłopak. Chciał służyć w Legii Cudzoziemskiej - słyszę.
Świadkowie koronni, jeśli chcą korzystać z ochrony, zeznania muszą podtrzymać przed sądem.
UOP i policja uderzyły w gang o 6 rano 9 października 1999 r. Wpadło 21 osób. Na przesłuchania w stołecznej prokuraturze trzeba było wówczas czekać w kolejce.
Jednak nie wszystko udało się wyjaśnić. Czy "Wańka" odsprzedawał kokainę Rosjanom? Jaka część towaru trafiła na Zachód?
- Jeden z nieżyjących gangsterów pytany "prywatnie" pochwalił się, że w ciągu dnia może rzucić na Warszawę kilka kilogramów koki - twierdzi nasz informator.
Zastępca komendanta głównego policji, były szef Biura ds. Narkotyków Adam Rapacki ocenia, że kokaina na polskim rynku zajmuje piąte miejsce. Po heroinie (w tym tzw. brown sugar), amfetaminie, marihuanie, haszyszu i polskiej heroinie, popularnie nazywanej kompotem. Takie jest też miejsce walki z przemytem kokainy w hierarchii zadań służby antynarkotykowej CBŚ.
W latach 1998-2000 policja zdjęła z rynku zaledwie 26 kilogramów kokainy. W styczniu tego roku przejęła pod Łodzią 20 kilogramów. W Polsce jej dostępność ogranicza wysoka cena - 250-300 zł za gram, czyli pięciokrotnie wyższa niż amfetaminy. Dlatego kokaina popularna jest w środowiskach biznesowo-artystycznych, także wśród bogatych bandytów.
Tadeusz S. jest kokainistą. Zatrzymano go za narkotyki w końcu kwietnia 1999 w Peru. Według informacji naszego UOP-u Tadeusz S. wydał na adwokata 30 tys. dolarów. W tamtejszym sądzie został uniewinniony. Niektórzy z oskarżonych w Polsce uczą się w aresztach hiszpańskiego.
PS Organizatorzy przemytu
W Warszawie koordynacją lotów kurierów zajmował się Jerzy Ch., ps. "Marek". Według prokuratury podlegało mu 14 kurierów. Organizował wyjazdy (bilety, pieniądze) i odbiór towaru. Telefony komórkowe potrzebne do kontaktów 24 godziny na dobę i wizy załatwiał przez podstawionego człowieka.
Pomagał mu Krzysztof O., mający "pod opieką" lotnisko Okęcie i celników.
Za fałszywe paszporty odpowiadał ktoś inny. Większość paszportów, których używali kurierzy, pochodziła z dwóch wielkich włamań do urzędów paszportowych - w Kielcach (marzec 1993) i w Warszawie (grudzień 1994).
Za organizację wyjazdu i odbiór kurierów z Gdańska odpowiadał oskarżony Andrzej P., "Młody".
PS2 Nieobecni
Na ławie oskarżonych zabraknie kilku ważnych członków gangu:
Andrzeja K., "Żółtego";
Marcina D., który - choć wpadł w Peru - szybko opuścił areszt za kaucją;
kilku kurierów, których UOP nie zastał w domu (siedmiu ściganych jest listami gończymi, sześciu odbywa kary w Ameryce Południowej i w Europie);
celników, na których nie udało się zebrać dowodów.
Prowadzący sprawę prokuratorzy są przekonani, że dojdzie do procesu kokainowego-bis.
W sierpniu do aresztu trafił Stanisław K., "Belfegor", księgowy gangu współpracujący z "Wańką".
Bogdan Wróblewski, współpraca Krzysztof Olszewski, Olsztyn (03-10-01 12:00)
Komentarze