
Trzech ostatnich prezydentów USA ma za sobą doświadczenia z substancjami psychoaktywnymi. Ma je też nasz premier i zapewne wielu innych polityków. Myślenie życzeniowe pod hasłem: "świat bez narkotyków" nie może być podstawą polityki państwa – piszą publicyści.
Narkotyki i większość substancji psychoaktywnych obłożone są w Polsce anatemą. W ostatnim dziesięcioleciu wytworzono u nas klimat paniki moralnej wokół problemu: media zgodnym chórem utożsamiają przygodne zażywanie np. marihuany z uzależnieniem, politycy prawie wszystkich opcji popierają stosowanie surowych kar za posiadanie choćby niewielkich ilości narkotyków, a ujawnienie epizodycznych przypadków zażywania czegokolwiek przez osoby publiczne traktuje się w kategoriach skandalu. Rzecz w tym, że cała ta atmosfera nie ma nic wspólnego z rzetelną wiedzą na temat skutków używania środków psychoaktywnych, skali tego zjawiska w naszym kraju czy wreszcie kosztów społecznych obecnej, niezwykle represywnej polityki narkotykowej w Polsce.
W poszukiwaniu niecodziennych doznań
Na tle reszty Europy pod względem spożycia środków psychoaktywnych Polska znajduje się mniej więcej w środku stawki – nieco wyżej, gdy chodzi o amfetaminę, niżej – gdy uwzględnimy tylko marihuanę. Można się spierać, czy decyduje o tym charakter poszukiwanych doznań czy raczej system produkcji i dystrybucji. Marihuana rozluźnia, sprzyja integracji z innymi ludźmi. Amfetamina zwiększa efektywność i pobudza indywidualnie. Wygląda na to, że różne warunki społeczne (np. presja konkurencyjności w korporacjach) stwarzają potrzebę takich właśnie stanów emocjonalnych. Jednocześnie w Polsce częste jest samoleczenie różnymi substancjami psychoaktywnymi. Wielu z nas wciąż się wstydzi pójść po poradę do psychologa czy psychiatry (albo nas na to nie stać!). Zaaplikowanie sobie określonych tabletek staje się panaceum na stany lękowe, depresję i wiele innych problemów zdrowia psychicznego. Na złe relacje w domu, kłopoty z rówieśnikami, niezaleczone traumy. Także przemoc psychiczną, fizyczną i seksualną, będącą często doświadczeniem uzależnionych kobiet. Wszystko to nie oznacza, że lek (nie zawsze legalny) ma być rozwiązaniem wszystkich problemów jednostkowych i społecznych – warto jednak zapytać, czy jest sens jego stosowanie traktować jako przestępstwo? Oprócz wyżej wymienionych mamy też sporo mniej dramatycznych powodów, by używać niedozwolonych tabletek: poszukiwanie niecodziennych doznań, lepszy taniec, cieplejsze emocje, intensywniejszy seks. Czy prawo karne w wolnym państwie powinno regulować takie kwestie?
Polskie prawo w obecnym kształcie ściga głównie użytkowników, zarówno tych niedzielnych, jak i naprawdę uzależnionych – ich złapać najłatwiej. Jednocześnie Polska jest czołowym europejskim producentem amfetaminy. Czy naprawdę warto wydawać masę publicznych pieniędzy na przeszukiwanie plecaków i wywracanie kieszeni licealistom w sytuacji, gdy na hurtowników i gangsterów przymyka się oko? Statystyki sądowe w ostatnich latach wskazują drastyczny wzrost skazań za posiadanie niewielkich ilości substancji zakazanych, bardzo niewiele za to poprawiła się wykrywalność produkcji i hurtowego handlu. Produkujące twarde narkotyki grube ryby mogą spać spokojnie – policjantowi dużo łatwiej zatrzymać z towarem słaniającego się na nogach narkomana z dworca względnie studenta z dredami. Niezwykle restrykcyjna ustawa przekłada się na relacje osób zażywających narkotyki z państwem.
Jeśli kryminalizujemy zachowania 120 tysięcy obywateli, to wysyłamy im zarazem jasny sygnał, że państwo nie zamierza im w żaden sposób pomóc.
Nic dziwnego, że się przed tym państwem chowają, w szczególności przed policją. Bo to właśnie policjant jest tym funkcjonariuszem państwa, z którym najczęściej mają kontakt. Ukrywając się, nie przychodzą do poradni po pomoc, łatwiej zakażają się HIV i różnego typu żółtaczkami. Bo jeśli policja inwigiluje np. tzw. marsz konopi, robiąc zdjęcia uczestnikom, a potem aresztuje ich, to dlaczego nie miałaby ścigać klientów punktów wymiany igieł i strzykawek? Taki konflikt interesów pomiędzy egzekwowaniem prawa i zdrowiem publicznym na zdrowie nie wyjdzie nikomu.
Lepiej leczyć, niż zabraniać
Ale są w Europie przykłady, że może być inaczej. Niemiecki Bundestag opowiedział się właśnie za szerszym wprowadzeniem legalnego leczenia heroiną – decyzję tę oparto na dowodach naukowych i wynikach badań z programów pilotażowych. Rząd portugalski już osiem lat temu zdekryminalizował używanie i posiadanie narkotyków (także tzw. twardych). Efekty? W ciągu pięciu lat umieralność z powodu przedawkowań spadła o jedną czwartą, liczba zakażeń wirusem HIV związanych z infekcją niesterylnymi igłami spadła ponad trzykrotnie!
A u nas? NFZ wydaje miliony złotych na tzw. leczenie abstynencyjne, na temat którego nie ma u nas badań naukowych! Ilu uzależnionych zaczyna tego typu leczenie? Ilu pacjentów wypada z niego po trzech, sześciu, dwunastu miesiącach? Dlaczego? Ilu ukończyło programy abstynencyjne? Jakie są ich losy po kolejnych trzech, sześciu miesiącach? Po roku? A po dwóch latach? Czy jest jeszcze jakaś dziedzina finansowana przez Narodowy Fundusz Zdrowia, w której nie ma żadnych informacji na temat efektów leczenia? W UE aż 700 tysięcy osób leczy się substytucyjnie, z czego zaledwie malutki kamyczek – 1500 z nich – to Polacy, co stawia nas na przedostatnim miejscu w Unii Europejskiej (za nami jest już tylko Cypr). Całe regiony kraju, np. Pomorze, podejmują decyzje, że nie będą stosować, badanych przez 40 lat i potwierdzonych naukowo jako najefektywniejsze, metod leczenia opiatowców metadonem. Tak samo jest w Białymstoku i Rzeszowie. Przez ponad dziesięć lat od rozpoczęcia terapii substytucyjnej w Polsce nieudolne i moralizatorskie zarazem państwo nie potrafi zagwarantować wszystkim równego dostępu do skutecznego leczenia. Nie przeszkadza mu to aresztować coraz większej liczby drobnych użytkowników czy przeszukiwać ich mieszkań, krótko mówiąc – pakować się z buciorami w sam środek wolności obywatelskich.
Nieskuteczna abstynencja
Trzech ostatnich prezydentów Stanów Zjednoczonych ma za sobą doświadczenia z substancjami psychoaktywnymi. Ma je też nasz premier Donald Tusk i zapewne wielu innych polityków. Myślenie życzeniowe pod hasłem "Świat bez narkotyków" nie może być podstawą polityki państwa. Marnujemy publiczne pieniądze i przyczyniamy się do ludzkich dramatów, z uporem maniaka trwając przy polityce wymuszania abstynencji, zamiast myśleć o skutecznej redukcji szkód. Doświadczenia innych krajów wskazują, że wsadzanie użytkowników do więzień nie zmniejsza ani popytu, ani dostępności substancji psychoaktywnych. Generuje za to społeczne koszty: utrudnia leczenie uzależnionych, a zdrowych (np. "imprezowych" palaczy marihuany) spycha w objęcia kryminalnego podziemia. Czas wreszcie, żebyśmy o polityce narkotykowej państwa zaczęli dyskutować racjonalnie, zamiast moralizować – obchodzony dziś Międzynarodowy Dzień Zapobiegania Narkomanii to chyba dobra ku temu okazja.
17:30 - poczatek eksperymentu
wsypuje 2 opakowania galki do szklanki i dolewam wody.
pierwszy lyk oproznil 1/3 szklanki. Pozniej bylo gorzej :/
za kazdym podejsciem mialem odruch wymiotny a okropny smak
bynajmniej nie zachecal do spozycia :)
17:53 - koniec picia "napoju".
zuje gume... czekam na efekty.
Swój własny pokój, ciepły, słoneczny dzień, towarzyszka fazy, muzyka na słuchawkach.
Opis ten zawiera próbę przekazania odczuć związanych ze słuchaniem muzyki pod wpływem dekstormetorfanu.
Spożyłem 900mg. Gdy poczułem pierwsze efekty, założyłem na uszy słuchawki i puściłem sobie krótki (20min.) album Dathura Suavolens - Averni. Dzień wcześniej ściągnąłem tę muzykę i byłem nieco "podjarany" tematyką z jaką jest związana (rytualny dark ambient z Brazylii). Sam również mam niemałe doświadczenie z Daturą/Bieluniem. Także tym bardziej odczucia pod wpływem całej tej "delirycznej" otoczki nabrały dla mnie smaczengo charakteru.
Nastawienie zawsze było pozytywne, mój pokój, z dala od ludzi, miejskiej dziczy, pośród cudownej muzyki, drgań wszelkiej maści dźwięków.
Error 404
Komentarze