Dolna Grupa

Rozdział książki "Po tej stronie granicy". Reportaż z "Życia Warszawy".

Tagi

Źródło

"Życie Warszawy" 14 III 1981

Odsłony

4253

rozdział książki pt "Po tej stronie granicy" (do spisu treści)
okladka okładka

"Życie Warszawy"
14 III 1981

Zaczyna się zwyczajnie, jeden raz, drugi, trzeci. Ot tak, dla szpanu. Czasem - bo w szkole nie idzie, a starzy trują. Po kompocie jest lepiej. Nie ma problemów. Nic nie jest ważne. Zagłuszacz działa niezawodnie. A dostać go można wszędzie. Produkują kumple, centa (centymetr sześcienny) kupujesz za stówkę i już jesteś w raju. Pieniędzy nie ma, więc produkujesz sam. Nie wystarcza cent, trzeba więcej, częściej, stale. Już nie chodzisz do szkoły nie bywasz w domu, nie interesuje cię nikt i nic prócz ćpania. Jesteś w ciągu.

Tułasz się rok, dwa, trzy. Przedawkowanie. Pierwsza pomoc. Szpital. Wracasz - bo głód jest silniejszy od ciebie. Znowu ciąg, znowu przedawkowanie, drugie, trzecie, czwarte. Już wszystko zależy od organizmu, nie od ciebie. Koniec jest coraz bliżej. Zazwyczaj przed trzydziestką.

Polscy narkomani. Nie mówiło się o nich przez lata. A jest ich w kraju, jak szacują lekarze, około 600 000. 600 000 młodych ludzi, często czternasto-szesnastoletnich. Ich liczba rośnie. W Warszawie sięga już 6O 000. Nie ma właściwie szkoły średniej, w której nie byłoby początkujących. Coraz więcej rodzin szuka ratunku dla swoich dzieci. Nie sposób dalej nie zauważać problemu.

Jedyny w kraju ośrodek - Stołeczny Zespół Neuropsychiatrycznej Opieki Zdrowotnej w Zagórzu, kierowany przez dr Ewę Andrzejewską - prowadzi trzy oddziały odwykowe dla uzależnionych w sanatorium w Garwolinie i w samym Zagórzu, oraz dodatkowo eksperymentalną placówkę resocjalizacji młodzieży w pobliskim Głoskowie. Łącznie więc na leczenie narkomanów przeznacza się w kraju 95 specjalistycznych łóżek, jeśli nie liczyć niewielkiej liczby miejsc w niektórych szpitalach psychiatrycznych. W Warszawie na przykład dziesięciołóżkowym oddziałem detoksykacyjnym dysponuje szpital przy ul. Nowowiejskiej.

Narkomani szprycują się obecnie kompotem, który zawiera 40-70% czystej heroiny oraz masę dodatkowych zanieczyszczeń, równie szkodliwych jak sama heroina. Ta trucizna produkowa jest głównie w domu z rodzimego na surowca, prostymi sposobami. Lekarz może, choć niestety nie zawsze, uratować życie w momencie przedawkowania. Po odtruciu pozostaje jednak głód narkotyku. Pacjent wypisuje się więc ze szpitala, wraca do swoich, do grupy, by ćpać dalej. Obraz choroby jest niezwykle skomplikowany. Obok uszkodzeń fizycznych występują równolegle spustoszenia psychiczne. Tradycyjne leczenie szpitalne nie jest w stanie wyrwać narkomana z nałogu. Obok metod czysto medycznych niezbędne są tutaj działania resocjalizacyjne.

Jacka przywieziono do Garwolina karetką na sygnale. Bierze kompot od 14 roku życia. Dzisiaj ma 20 lat, a wygląda na 30. Nie interesuje go nic poza ćpaniem. Głód jest straszny. Bolą stawy, męczy bezsenność, biegunka, wymioty. Chce więc natychmiast wypisać się, chociaż ledwo trzyma się na nogach.

Ewa studiowała w Wyższej Szkole Pedagogicznej. Dzisiaj już nie może się uczyć. Gdzieś u matki jest jej maleńka córeczka.

Wojtek zaczął od pół centymetra tak na próbę. Po czterech latach doszedł do dawek trzy razy po pięć centymetrów dziennie. Czwarty raz trafia na oddział. Wie, że ten raz może być ostatnim. Wie, że potem już tylko do piachu. Mariusz w ciągu 5 lat tylko 5 miesięcy przeżył bez brania. Dzisiaj ma lat 20 chore nerki i uszkodzoną wątrobę.
- Kończę się. Wypadają mu zęby - mówi - ale to nie jest ważne, że ja się przekręcę. Ważne jest, ilu jeszcze po mnie się przekręci. No właśnie. Ilu spośród nich odejdzie? Ilu możemy uratować?

- Narkomanii nie da się wyleczyć jedynie metodą konsultacji, poradnictwa ani nawet przymusowego leczenia - twierdzi psycholog Marek Kotański, kierujący Eksperymentalnym Ośrodkiem Rehabilitacji Młodzieży Monar w Głoskowie. - Oni muszą chcieć sami. Muszą mieć własne motywacje. Naszym zadaniem jest wyrobienie w nich tych motywacji. Pokazanie, że można żyć normalnie, że można nie brać, że brać nie warto.

Do Monaru trafiają najcięższe przypadki. Także młode małżeństwa z dziećmi. W sumie jest ich 40. Większość uczęszcza do wieczorowego liceum w Garwolinie. Wszyscy pracują w trzydziestohektarowym gospodarstwie rolnym na swoje i ośrodka potrzeby. Panują u nich surowe rygory i praca jest ciężka. Poprzez tę ciężką pracę każdy z nich wykazuje swoją chęć, swoją wolę powrotu do społeczeństwa. Terapia zdaje egzamin głównie dzięki autentycznej demokracji i samorządności panującej w grupie.
Nie ma tutaj lepszych i gorszych. Wszyscy przeżyli piekło. Wszyscy chcą uwolnić się od nałogu. W ciągu 2 lat uczą się więc na nowo życia. Sami stworzyli swój ośrodek. Sami go wyremontowali. W fabryce w Wyszkowie sami zapracowali na meble.
Uprawiając ziemię zarabiają na chleb. Niektórzy ukończyli już garwolińskie, bardzo dobre liceum i dostali się na studia. Wrócili do swoich środowisk, do domów rodzinnych, choć to jest najtrudniejsze. Po kilku, kilkunastu miesiącach życia w Monarze mówią o tym, co przeżyli:

- Narkoman to w odczuciu społecznym ktoś gorszy od bandyty. Ludzie, często nawet najbliżsi, traktowali nas gorzej niż źle. Rodzice szukając ratunku wybierali zazwyczaj najgorszą drogę. Bili, zamykali w domu, uzależniali od rzucenia nałogu dawanie jedzenia, kupowanie ubrania. Nie rozumieli, że to jest niemożliwe. Że tego trzeba chcieć samemu. Że nie można ot tak, na czyjeś polecenie. Szkoła zawsze szła po linii najmniejszego oporu. Źle się uczysz, wagarujesz, no to precz. Dlaczego nie ma w szkołach atmosfery partnerstwa, życzliwości i zrozumienia? Tylko wymagania, zakazy i rygory. Przeładowany program nie rozwijał naszej osobowości, niszczył indywidualność. Dlaczego rodzice nigdy naprawdę nie mieli dla nas czasu? Ważniejsze dla nich było to, co ludzie powiedzą. Bardziej bali się kompromitacji, plotek, aniżeli utraty własnego dziecka.

Dlaczego nikt nas nie rozumie? Dlaczego zaledwie nieliczni nam pomagają? My wiemy, że tylko część z nas wyjdzie z nałogu, ale wierzymy, że w tej części znajdzie się każdy z nas. Oddziałom odwykowym w Garwolinie i głoskowskiemu Monarowi grozi dziś reorganizacja. Lekarz wojewódzki w Warszawie, któremu podlega Stołeczny Zespół Neuropsychiatrycznej Opieki Zdrowotnej dla Dzieci i Młodzieży, zamierza przekazać sanatorium w Garwolinie oraz Eksperymentalny Ośrodek Rehabilitacji Młodzieży Monar w Głoskowie Wydziałowi Zdrowia w Siedlcach. Siedlce nie mają ani funduszy, ni kadry na prowadzenie tego typu placówek. Dzisiaj prawie wszyscy specjaliści z SZNOZ dojeżdżają z Warszawy. Są kłopoty z ich dowożeniem.

Nie ma ponoć autobusu ani nawet nysy, która mogłaby codziennie kursować do Zagórza i Garwolina.
Stołeczny Zespół Neuropsychiatrycznej Opieki Zdrowotnej powołano decyzją ministra zdrowia w 1971 roku, a więc jeszcze przed wejściem w życie ustawy o ZOZ-ach. W 1975 roku zespół został przekazany stołecznym władzom, mimo że w dalszym ciągu był jedyną tego typu placówką w kraju, świadczącą usługi dla wszystkich województw.
Powołano wtedy także Konsultacyjną Przychodnię Specjalistyczną SZNOZ przy ul. Dzielnej w Warszawie, do której kierowane są między innymi dzieci i młodzież z zaburzeniami nerwicowy mi, trudnościami szkolnymi, niedorozwojem umysłowym i uszkodzeniem centralnego układu nerwowego oraz młodociani narkomani.

Rozbicie zespołu grozi jego faktyczną likwidacją. Nie wolno dopuścić do popełnienia tego błędu. Wystarczy, że od siedmiu lat, od kiedy to systematycznie wzrastała liczba młodzieży przyjmującej narkotyki, Wydział Zdrowia w Warszawie podobnie jak i Ministerstwo Zdrowia nie czyniły żadnych kroków, nie podejmowały żadnej akcji, aby problemowi zapobiec. Dzisiaj, kiedy w kraju mamy około 600 000 młodocianych narkomanów, nie tylko nie można likwidować jedynej placówki, która może im pomóc, ale przeciw nie, należy ją rozbudować. Ośrodek Monar który wypracował skuteczne metody leczenia młodzieżowej narkomanii, powinien być wzorem do naśladowania, do budowy podobnych placówek na terenie kraju. Na taki cel fundusze muszą się znaleźć.

Ewa Dux

Oceń treść:

0
Brak głosów
Zajawki z NeuroGroove
  • Szałwia Wieszcza


Salvia Divinorum

Poziom doświadczenia: pogranicze 5 i 6.

Sposób zażycia: palenie

Dawka: zioło wzmocnione 10x, jeden mały buch.



Jestem raczej doświadczonym użytkownikiem.

Praktykuję różne metody pracy z umysłem, szamanizm, etc. więc intencją moich podróży z SD było badanie świadmości.

Poprzednie moje doświadczenie z Szałwią było na poziomie 3 i było bardzo przyjemne.

A to był hardcore z którym NIC, żadna inna substancja, nie może się równać...


  • Szałwia Wieszcza

NIC, absolutnie nic nie potrafiłoby mnie przygotować do tego co przeżyłem podczas ostatniego spotkania z Panią Salvią.


Razem z Pikapem, którego raport także powinien się tutaj znaleźć, postanowiliśmy już jakiś czas temu spróbować SD razem...

  • 4-ACO-DMT
  • Pierwszy raz

Wszystkie próby badawcze dokonano we własnym pokoju (często nazywanym laboratorium). Testowano na szczurze. Łóżko; dobra muzyka na słuchawkach. Wieczór jako podstawowa pora badań. Aplikowano zwykle w okolicach 19-20 godziny.

 

Bazując na kilkukrotnym doświadczeniu z tryptaminami, badany obiekt postanowił swoje pierwsze doświadczenie spisać i zawrzeć w bardzo krótkim (after) trip reporcie. Będzie to TR z perspektywy szczura laboratoryjnego.

 

Próby badawcze zostały popełnione w 2010 roku w maju i wrześniu. Tekst oparto na podstawie zaobserwowanych, zapisanych, zapamiętanych odczuć w trakcie (i tzw. wrażeń „po”) psychodelicznej eksploracji.

 

 

 

  • Ketamina
  • Marihuana
  • Pierwszy raz

Nastawienie na przeżycie mistyczne, ciemny pokój, stan psychiczny pozytywny

Pewnego piątkowego wieczoru siedząc w swoim pokoju postanowiłem poszerzyć swoje horyzonty o przeżycie z ketaminą,

kiedy nadszedł wieczór ok. godziny 21 wysypałem zawartość woreczka z K (ok. 350mg),

1/3 zawartości zagarnąłem i wciągnąłem, a resztę schowałem, odrazu zaznaczę, że czas podczas podróży

przestał dla mnie istnieć więc nie określe go dokładnie.

 

Po 10 minutach od zażycia K zaczęło mnie lekko wgniatać w sofę, na której się rozłożyłem,

randomness