Luźne dyskusje na tematy związane z substancjami psychoaktywnymi.
ODPOWIEDZ
Posty: 335 • Strona 25 z 34
  • 3360 / 345 / 0
Stawiam na jakiegos nBOMe, najprawdpodobniej 25C, ostatecznie 25I.
  • 1513 / 23 / 0
Pytanie czy zjadł/ połykał ślinę czy trzymał? Bo jak to pierwsze to nbom odpada. Po 25C po 40 minutach już powinien czuć efekty. Dorzucenie mogło by niewiele pomóc.
Ostatnio zmieniony 25 września 2012 przez mr_b, łącznie zmieniany 1 raz.
mr_b∩ʁbꞁө
  • 15 / / 0
Gdy spoglądasz w otchłań…
Próbowałem uciec. Uwolnić się od tego cholernego pragnienia raz na zawsze, zerwać z tym, wyjechać i zapomnieć. Nic z tego. Jak złapałeś haczyk, to już go nie wyplujesz. To jest w tobie, w środku. Nie da się uwolnić, bo chociaż byś uciekł na drugi koniec świata, przywleczesz to gówno ze sobą. To coś jak nowotwór mózgu. Siedzi Ci w mózgu i nie da się go tak po prostu wyciągnąć. Teraz jest już po tobie, chociaż nie robiłeś tego od dawna. Musisz brać tabletki i chodzisz na terapię. Głosy zniknęły, ale Ty dalej czujesz się przytłoczony wydarzeniami sprzed pół roku. Czujesz, że to Cię dusi i usidla. Chciałbyś tylko o wszystkim zapomnieć. Może przenieść się na stałe w marzenia senne. Tam wszystko jest nawet bardziej rzeczywiste niż w rzeczywistości. Próbujesz zapomnieć.

Ona i on razem w nocnym pociągu zmierzającym do city. Oprócz nich w wagonie tylko kilka przypadkowych osób sennie pogrążonych w swoich myślach. Spoglądają na siebie nawzajem z ekscytacją. Nie wiedzą jeszcze co się wydarzy. Jest piątek, godzina 11:43. Jadą bawić się w jednym z największych nocnych klubów w Londynie. Wysiadka na pustej stacji i spacer skąpanymi w mroku ulicami do Fabric. Przed klubem tłum ludzi, kolejka sięga za róg i ciągnie się dalej jeszcze przez kilka przecznic. Mamy membership pass, wchodzimy bokiem. W środku tłum ludzi, mnogość stylów i materiałów. W kolejnych salach sylwetki przemykają pomiędzy sobą w bezustannym ruchu. Tętni głośna muzyka. Ludzka masa pulsuje do rytmu. Jest ciemno, ciasno i gorąco. Wiązki światła tańczą na parkiecie w rytm muzyki. Pieniądze przechodzą z rąk do rąk, podobnie biały kryształ w plastikowym woreczku. W toalecie wciągamy po pół grama na głowę. Nie wiem nawet dlaczego aż tyle.

Wychodzimy na parkiet. Towar momentalnie uderza do głowy. Muzyka, światła, ludzkie sylwetki wirujące dookoła w szaleńczym tańcu… Obejmujemy się. Mocno, z całych sił… Następnie powoli przewracamy się na ziemię, wciąż w objęciach. Następne co pamiętam to jakaś suka próbująca wyszarpać mi z rąk jej torebkę. Jej już nie było. Ubrany na czarno ochroniarz chwyta mnie za ramię i wyciąga z tłumu. Na szczęście mam torebkę.
Ląduję przed klubem, za barierkami, szczękając zębami z zimna. Czuję się, jakbym oglądał kadry z wyjątkowo chaotycznego filmu. Poza tym ledwo widzę na oczy. Nie wiem gdzie ona jest. Ktoś mógł próbować ją wykorzystać, zaciągnąć gdzieś i coś jej zrobić. Zaczynam gorączkowo nawijać do kobiety stojącej na bramce. Na szczęście okazuje się, że ona straciła przytomność i przygląda jej się wykwalifikowany medyk. Po chwili wypuszczają ją, wyraźnie jest w szoku, naćpana do granic możliwości i znów ląduje w moich objęciach.


Kilka miesięcy później
Pożegnaliśmy się jeszcze w łóżku, było wcześnie i nie chciało mi się wstawać. Ona pojechała na lotnisko i zostawiła mnie samego w domu na następne 3 tygodnie. Obiecałem, że będę grzeczny, a ona nic nie wiedziała o moich pojebanych planach na najbliższy weekend. Ja kontra 12 gramów czystego mefedronu w postaci pudru.

Wieczór 12/03/12
Puder idealnie rozpuszcza się w mililitrze destylowanej wody. Po zaciągnięciu przez kawałek filtra towar na moich oczach krystalizuje się na ściankach strzykawki, pośpiech jest więc wskazany. Siadam na pasku. Wybieram dużą żyłę na lewym przedramieniu. Niewielka część instalacji pozostała zdatna do użytku po rocznej przygodzie z metkatynonem jeszcze na polskiej ziemi. Wbijam się. W strzykawce natychmiast pojawia się purpurowa wstęga. Powoli naciskam tłoczek. Wyjmuję igłę, w ostatnich sekundach przed pogrążeniem się w ogromnym przypływie nieopisanej rozkoszy sięgam po nasączony spirytusem wacik którym przed chwilą przetarłem żyłę i przyciskam go mocno w miejscu wkłucia. Na przestrzeni sekund zalewa mnie fala niewiarygodnej rozkoszy, której po prostu nie da się opisać słowami. Coś jak easter egg naszego świata, w momencie znajdujesz się w grawitacyjnej studni, Twoje ciało porywa ogromna fala uczucia do którego nie umywa się żaden orgazm i zostajesz wystrzelony do przestrzeni międzygwiezdnej, gdzieś pomiędzy galaktyką Andromedy i Alpha Centauri. Po około pięciu minutach, ledwo panując nad własnym ciałem rzucam gdzieś na bok naznaczony krwistoczerwoną plamką wacik. Tak potężnego wjazdu nie oferuje żaden inny narkotyk, heroina, koks, speed, you name it. Moje ciało zostało niechybnie porwane przez kosmitów, którzy postanowili najwyraźniej załączyć mi na chwilę program nieskończoność a’la god mode. Intensywność tych wrażeń jest po prostu nieporównywalna z niczym innym. Po mniej więcej godzinie zaczynam czuć, że efekty słabną i ogarniam się na tyle aby zmienić playlistę na laptopie. Wracam z innego wymiaru. Z powrotem na ziemskim łez padole. Zjazd zaczyna się od delikatnego smutku i przygnębienia z powodu coraz słabszych fal euforii, które szybko przeradzają się w „nie chcę mi się żyć” full blown depresję połączoną z przeszywającym całe ciało chłodem, który towarzyszyć mi będzie przez następne parę godzin. Nic tylko przeprosić się z kaloryferem i czule się do niego poprzytulać.Taka jest cena zobaczenia na własne oczy nieskończoności, posmakowania jej wszystkimi zmysłami i uszczknięcia kawałka tego bezkresu dla siebie na pamiątkę, która jak lodowy okruch w sercu królowej śniegu na zawsze przypominać mi będzie, jakie niedostępne i odległe rubieże kosmosu przyszło mi zobaczyć za życia.

Pokłosie
Mój maraton z workiem mefedronu był niestety katastrofalny w skutkach. Z początkowych dwunastu gram przerobiłem nie więcej niż 10, ładując sobie większość tego dożylnie. Reszta w przypływie skruchy została spuszczona w kiblu. Było też kilka fajnych imprez, na których zwiedziłem „drugą stronę” i poczułem się na moment „tym złym”, bez duszy i serca, jednak o tym może innym razem. Całe przedsięwzięcie kosztowało mnie 200GBP, czyli około tysiąca złotych. Znacznie więcej wydałem natomiast na psychiatrę, leki, terapię uzależnień i inne związane z leczeniem koszta. Wkrótce po skończeniu tego morderczego 2tygodniowego maratonu zaczęły się problemy z pamięcią, iluzje, halucynacje itd. Które męczyły mnie przez następne parę miesięcy, co zawdzięczam wrażliwości na środki mogące powodować reakcje psychotyczne.

Podsumowując: czy było warto? Nie wiem. No ale gdybym mógł, to pewnie zrobiłbym to jeszcze raz. Czułem się bosko, skręcałem się z rozkoszy wiele razy zanim przyszło mi za to wszystko zapłacić. Poza tym – gdybym tego nie zrobił, to po prostu nie byłbym sobą. Dziękuję wszystkim za uwagę, pozdrawiam.
  • 6 / / 0
Yo wszystkim!
Czas "wyskrobać" pierwszego posta :-D
Teraz akurat liczę 26 wiosen, a zacząłem od paru pierdół mając 16-17 lat... szkoda wymieniać. Później długi bo 6 letni okres przerwy, aż zacząłem małe zabawy z oploidami i psychodelikami. Głównie ziółko i ostatnio również grzyby cieszą się moim wielkim zainteresowaniem. :-D W porównaniu do ziółek, psychodeliki jednak staram się rzadziej stosować tj. co 3 tyg. - 1 miesiąca by nie "sformatować dyni" i mieć w pewnym sensie dobre efekty. Ale dość! Next...

Cóż... z pewnym kolegą wybrałem się w góry, także miejscem akcji jest zewnątrz (podwórze), pizzeria i szpital (nie w sensie, że tam jako pacjenci :-D tylko odwiedzający).
Wtórny zamiar był taki, że kumpel miał popołudniu kogoś odwiedzić w szpitalu, ale pierwotnym celem były łąki, a więc grzybeczki.
Więc z samego rana "polowanie". Ale niestety pierwsza godzina to "dupa, Jasiu, karuzela", nie dość, że nic na razie nie znaleźliśmy, to deszcz i chłód siekł niemiłosiernie. Postanowiliśmy pocieszyć się ziółeczkiem. No i troszkę wyjarane, humor zaraz lepszy i znowu chęć poszukiwań wróciła. Mija pół godziny i nagle sprawa staje się zajebista bo cel został zlokalizowany. Także rękawy podwinięte, zebrane "łakocie i witaminy" po ponad 20 sztuk na łebka i szamanko.
Zaczynamy powolny spacer do centrum miasta. Wokół głównie pełno drzew. Po kilkudziesięciu minutach kolory liści stawały się zajebiste, mówiąc po prostu inaczej: piękne niczym naprawdę świetna grafika z photoshopa. Zimno i deszcz już w ogóle nie przeszkadzały. Co kilkadziesiąt przechodzonych metrów "ochy i achy" oraz "jakie zajebiste kolory".
Po kilkunastu minutach chyba ktoś podkręcił nam grawitację :-D , aż kumplowi lekko nogi uginało, ale... wytrzymał te parominutowe "uderzenie", nogi przy tyłku pozostały w w względnym pionie.
Dotarliśmy wreszcie do miasta i właśnie doznałem w pewnym momencie 1-2 minutowe spowolnienie czasu... oh yeah! Szkoda tylko, że taki krótki...
Zwiedziliśmy pewien plac/park (jak zwał tak zwał) widać było ścianę na której pomalowany był obraz jakieś ulicy, budynki, ludzie... początek XX wieku pewno. Obraz całkiem niezły i dominowała biel i jasny niebieski. W naszej fazie jednak to była zajebista biel i jasny niebieski oraz wrażenie żywego obrazu. Coś niesamowitego!
Wszędzie były zajebiste kolory: czerwone kubły na śmieci, złote zegary na wystawach sklepów, a nawet rozerwany balon koloru wściekło pomarańczowego leżący na ziemi... kumpel patrzał dłuższy czas z takim śmiesznym wyrazem twarzy i mówił: "Ale daje po oczach!".
Po jakimś czasie wreszcie zdecydowaliśmy się wstąpić coś zjeść, wcześniej nie można było bo pomyśleliśmy, iż za bardzo uwagę będziemy przyciągać. Chcieliśmy troszkę wrócić na ziemię przed wstąpieniem do lokalu :-D. Także wybraliśmy pizzerię, ale chyba nadal za wcześnie...
W pizzerii przeszliśmy do pomieszczenia takiego średnio oświetlonego, może nawet troszkę zbyt mało oświetlonego, taka większa wnęka bo bez okien. Zamówiliśmy po pizzy i czekamy... czekamy i brechtamy... rozmawiamy i naprawdę głośno brechtamy z byle czego... zaczyna się słodki hardcore. Zwykłe światło w moim mniemaniu ściemniło się, ale pojawiła się jakby jasna poświata. Kumpel raz był potwornie blady, a raz zielony... i trupio chudy. Ściany na początku strasznie się zawęziły wokół nas, by potem strasznie się rozciągnąć i nieustannie zniekształcać (falować). Kumpel mówi mi, że na ścianie widzi krowę której ja nie widziałem... była dość odległa ode mnie (ściana) a niby wręcz przy niej na początku usiadłem. Pizza wreszcie nadeszła, lecz psychodeliczny i surrealistyczny klimat pomieszczenia pizzerii pozostał. Pojawiło się wrażenie jakby wszyscy w pizzerii cichaczem obserwowali nas. Pizza w mniemaniu kumpla była jak żywa, tj. poruszała się. Od czasu do czasu zamykałem oczy by podziwiać mały kalejdoskop. W końcu konsumpcja zakończona i faza zaczyna mijać. Odpoczywamy chwilę i na dwór. Pogoda taka sama, ale chłód wydawało się jakby się spotęgował i atakował 10-krotnie bardziej, niczym małymi igiełkami atakował całe cielsko.
Szybko do szpitala. Kolega poszedł w odwiedziny, a ja się rozsiadłem na kanapie na korytarzu i czekałem na niego z godzinkę. Zajebista sprawa, bo tę godzinkę prawie przesiedziałem w jednej pozycji niczym posąg. Ludzie na pewno się na mnie gapili, ale miałem totalną pustkę... aż przyjemną... Jedynie w połowie tego raz zadzwoniła mi komórka, gdy dzwoniła mój telefon stał się nie-mój. Chwilę potrwało gdy zorientowałem się, że to mój jednak leży w dłoniach. Po rozmowie druga połowa czasu spędzonego z pustką. Kumpel wreszcie wrócił, a ja już zakończyłem fazę pustki i powoli powracaliśmy do szarości.

Jednak kończąc dodam, że na pewno powrócę do grzybów w połączeniu z maryśką. Przeżycie było wręcz nieziemskie, zajebiste. W najbliższym czasie pewno spróbuję 4-HO-MET i również opiszę doświadczenia z tym zdobyte.
P.S. Pod koniec dnia wyjaraliśmy jeszcze troszkę trawki, lecz już w ogóle na nas nie działała. Pewno przez psychodelik :-D
Uwaga! Użytkownik white tiger nie jest już aktywny na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 6 / / 0
Pozwolę sobie na posta pod postem, bo od poprzedniego już jakiś czas minął. ;)

Przez to, że nazbierała się we mnie chęć opowiadania, czy pierdzielenia jak kto woli, opiszę "jazdę" którą urządziłem z kumplem (blofeld). A właściwie dwie "jazdy" :D
Zacznijmy od wydarzenia które nastąpiło 2 tygodnie temu w piątek. Otóż w ten dzień od rana (ja z kumplem) mieliśmy monstrualnego banana na ryju, bo w końcu szkoła nasza, dla wyróżnionych uczniów i większości wykładowców zorganizowała wyjazd na koncert przedświąteczny. A my jak to my, normalnie nie chciałoby nam się na coś takiego pojechać gdyby nie nasze wspólne hasło w stylu: "Pojedziemy, będąc naćpani czymś, wtedy przeżycie na koncercie będzie first class". Słowa ciałem się stały i nawet jeszcze lepiej. Ale po kolei...
Najpierw spotkanie przed szkołą tj. pół godziny przed wyjazdem spod szkoły do akademii sztuki. Wzajemna radość, zasuwanie do kibla, drzwi zamknięte, kulturalne życzenie smacznego... ja ciśnę 150 dxm, 300 kody i 2 tabsy solpadeiny, kumpel: 225 dxm i 300 kody, znaczy przed spotkaniem łyknęliśmy dxm'a, przy spotkaniu wzięliśmy pierwszą połowę kodeiny czyli 150, a drugą połowę po pół godzinie w autobusie). Jechaliśmy 2 miasta dalej od naszej miejscowości do tej akademii, korki wydłużają czas jazdy, ale początki działania mixu umilają naszą podróż. Po pewnym czasie wreszcie wysiadka, już czujemy, piękne wyjebanie na wszystko oraz cudowne ciepełko przemieszczające się po naszych trzewiach. Ciśniemy do wnętrza akademii, zajmujemy siedzenia i czekamy, niekoniecznie z niecierpliwością, ale tak jak pisałem... wyjebka totalna. Dobra wchodzi artystka. Z moich ust bezgłośnie ciśnie się: "ja pierdolę!" gdy zauważyłem, iż taszczy ona ze sobą... dupną harfę... Wiadomo już było na co przyszliśmy...classic music... ech... Ale cóż, mimo iż nas to nie grzało, to również i nie ziębiło. Przez te 3 utwory gapiliśmy się po kątach i ścianach, rozkoszując się obecnym stanem umysłu i rozchodzącym się ciepełkiem. Koniec pinkolenia którego dokonała w/w niewiasta, wchodzą dwaj goście uzbrojeni: jeden w akordeon, a drugi (ku mojej radości) w "gitarrę" basową (patrz => KILERów 2-óch ;) ). Ale obaj grali dobrze, w naszym mniemaniu za dobrze. Akordeon wydawał rozmaite dźwięki, budował nastrój raz spokojny, raz pierdolnięcie, raz spokojny, raz pierdolnięcie. Natomiast bas nadawał ogólnie trochę rytmu, a czasami swym niesamowitym niskim brzmieniem i odpowiednią manipulacją, budował klimat którego wibracja dochodziła ze wszystkich stron, wszystko aż trzęsło od tego zajebistego dźwięku. Pierwszy utwór, wprowadził szok nam dwóm będącym na bani. Drugi, trzeci oraz czwarty utwór już totalnie napierdziela w nasze zmysły. Ja dostawałem niesamowitej ekstazy, ciało mi zesztywniało, głowa odchylona do tyłu, palce ręki ściskają kolana. To tak jakby przelewał się na ciebie strumień mega pozytywnej energii. blofeld również jakby dochodził i w pewnym momencie skula się, zakrywa dłoniami twarz i kiwa się w przód-tył w rytm muzyki. Gdy kończyli trzeci utwór, wygląda jak po porządnej orgii, mówi, że jeszcze parę utworów, a umrze w tej ekstazie. Całe szczęście zagrali jeszcze tylko jeden, bo naprawdę umarlibyśmy tam "szczęśliwie" :D. 2 minuty ochłonięcia i wracamy na autobus dzieląc się wrażeniami i wyrzucając ochy i achy. W autobusie usiedliśmy na wygodnych siedzeniach i poczuliśmy przyjemny spokój który trwał przez całą drogę. Dojechaliśmy wreszcie do miejsca niedaleko szkoły i czas na wysiadkę... ciężko nam się wstawało... najlepiej byśmy zostali chyba nawet do jutra na tych siedzeniach, ale trzeba było raus. Wyszliśmy ledwo na powietrze... czuliśmy się jak po jakiejś wielkiej orgii. Aż do końca dnia przeżywaliśmy jeszcze cząstki bani i emocji.

Czas na historię numer dwa która zdarzyła się wczoraj. Popołudnie, kierunek M1, kumpel ten sam, który chce kupić komuś prezent. Na początek zapodaliśmy sobie po 150 kodeiny i po 5 min połówce kota (ekstrahowanego z paczki acataru). Po drodze kumpel wstąpił jeszcze do jednego kolegi, ja poczekałem na klatce (w bloku). A właściwie to zapierdalałem z jednego końca korytarza na drugi przez kota, więc po pewnym czasie wybijam na dwór, bo gorąco i zajebiście rozpiera energia. Po paru minutach ruszamy już prosto na M1. Zaczyna nam w busie wchodzić kodeina. Już czułem, że ten mix będzie czymś cudownym, normalnie tworzy się takie yin yang w umyśle :D. Docieramy wreszcie na miejsce, kolega zapodaje następną dawkę kody 150, tj. jakąś godzinę po metkacie. Rośnie już u niego fajna wyjebka. Ale cóż ciśniemy do reala, Ledwo ogarniamy, włącza nam się mały tryb zombie. Po pół godzinie nie znajdujemy niczego ciekawego, i wychodzimy poza real obczaić przyboczne sklepiki, przy okazji kolega zapodaje 150-kę, tyle że dxm. ;] No świetnie, zarówno ja jak i kumpel obawiamy się o wejście do sklepu ze szkłem i porcelaną, związaną z jego prezentem. Były obawy czy kumpel nie będzie jak słoń w składzie porcelany. Nie wiem jak to określić... heh heh... wyglądał z twarzy jak "rozanielony zombiak", głównie działała na niego kodeina, nad gasnącym już metkatem. Ja jeszcze miałem banię kociarsko-kodeinową. ze względu na zżarty obiad przed metkatem. Ale zakupy przeszły w tym sklepie spokojnie. Kumpel zaraz płaci i za chwilę mi daję dychę i prosi bym skoczył do apteki... ??? ... po paczkę thio! MEGA LOL ROTFL . Ale cóż, zapierdalam ładnie do apteki, kupuję, podaję jemu i jak się domyśliłem... od razu z miejsca wpierdolił następne 150 thiocodinu. Myślę sobie: "Jasna dupa biskupa, czy on nie odleci?!". Wbijamy do media markt, w którym faza u mnie zaczyna schodzić, a kumpel co chwilę gada o swoim "nie-ogarnianiu", ale jakoś trzymał się ziemi zachwycając się nowinkami telefonicznymi i tabletami. Potem fazę jeszcze długo odczuwał po powrocie do domu. Fajnie było oglądać rozanielonego kolegę zombie :D.
Uwaga! Użytkownik white tiger nie jest już aktywny na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 703 / 40 / 0
Absolutnie nie powinno się robić tego, co poniżej opisałam. (Choć nie sądzę, żeby znalazł się tu ktoś dostatecznie głupi, żeby chcieć to powtórzyć.)

(Może wrzucę kiedyś pełny TR na neurogroove.)

Przez ostatni miesiąc często piłam alkohol. Bez upijania się, ale praktycznie co wieczór szło jedno piwo. Czasem trochę więcej.
W ostatnim tygodniu dużo paliłam, głównie UR-144; dwa razy brałam też powój, po trzy nasiona.
W nocy z 31 grudnia na 1 stycznia paliłam trawę, UR-a, piłam dość sporo alkoholu (ale nie na tyle, żeby mieć nudności czy dziury w pamięci.)

Pierwszego stycznia o 22.00 połknęłam zmielone, zalane wodą osiem nasion HBWR i ok. 3g zmielonych nasion ruty. Potem do około drugiej w nocy kilka razy paliłam duże ilości UR-a i trawy, żeby załagodzić nudności.

No i te nieszczęsne chipsy. Chipsy serotoninowe. Wyobraźcie sobie jaki to byłby wstyd, umrzeć od paczki serowych chipsów. Ja ich nawet nie lubię. Ale po tym paleniu (a wcześniej przepisowo nic nie jadłam przez kilka godzin) zrobiłam się głodna, no i lubię jeść takie rzeczy przy grach komputerowych. Odpaliłam Sanitarium, dość szybko pochłonęłam całą paczkę, i około 1.00 się zaczęło.
Wróciłam do łóżka. Łzy płynęły mi z oczu, ślina po policzku. Próby otarcia jej niezmiennie kończyły się uderzaniem o metalową ramę łóżka, bo nie panowałam nad ruchami ręki. W pewnym momencie usłyszałam jak chrapię.
Słyszeliście kiedyś własne, nieudawane, chrapanie? W pierwszej chwili wydało mi się to niesamowite. Minęło trochę czasu zanim zdałam sobie sprawę z faktu, że tracę przytomność, że oddech jest potwornie powolny, że coraz trudniej mi zaczerpnąć powietrza.

(...)

W którymś momencie pomyślałam, że muszę napić się wody, że to powinno pomóc. Wypiłam duszkiem z pół litra. Minęło kilka sekund i przyszedł kryzys. Każdy wdech zdawał się rozprowadzać po wszystkich komórkach ciała cyjanek zamiast tlenu. Czułam się coraz gorzej, nie miałam już siły wymiotować, tylko szczęka i przełyk rytmicznie się kurczyły.

(...)

Zamknęłam drzwi. (Po przeprowadzce mamy wreszcie grube ściany; mogę słuchać muzyki na głośnikach i nikomu to nie przeszkadza.) W swoich pokojach rodzina śpi, nie słyszą mojego rzygania i dźwięku komórki zrzuconej trzeci raz ze stolika, dźwięku bezwiednego uderzania głową w metalowe oparcie łożka, dźwięku klucza przekręcanego w zamku. Jeżeli naprawdę mam umrzeć we własnych wymiocinach to chcę być sama. Myślę o rodzinie i przyjaciołach, o tym, że ich kocham, ale naprawdę chcę być sama w takim momencie. Przypomina mi się jak kilka lat temu po pierwszej dużej ilości powoju uwierzyłam, że zwariowałam. I jak w zeszłym roku przywaliłam za dużo majki i zaczynałam się dusić. I jakie to głupie i nieistotne w porównaniu do tego zagrożenia. Przestaję się bać.

Odpuściło koło piątej. Odpuściło, to znaczy przestałam rejestrować własne chrapanie i byłam w stanie przekręcić się na bok bez przywalenia głową w ścianę. Po szóstej zasnęłam, koło południa się obudziłam, około 16.00 ciśnieniomierz przestał pokazywać ERROR. Choć nadal czuję się jakby moje płuca wypełniała smoła.
  • 360 / / 0
@son

Kwestia tego, że chipsy zawierają ogrom tyraminy, która w połączeniu z maoi mocno podnosi ciśnienie. Jedzą maoi omijamy wszystkie wysoko przetworzone produkty, twarde sery, kakao, itp. Ja przed dexowaniem cały dzień poszczę %-D
metoksetamina Matka Do Rany Przyłóż
http://neurogroove.info/trip/nazywam-si-jakub
  • 16 / / 0
Sylwester 3 lata temu, moj pokoj. Dawka 450 mg. Dzień przed sylwkiem wogule nie spalem bo poszla benza. Jako ze nie ogarnalem baki a nie chcialem pic wiec postanowilem wrzucic DXM (tussidex). Apteka czynna do 18, w ostatniej chwili zdazylem. Kapsy lyknalem kolo 19 no i leze na wyrze i patrze na tv. Po okolo 30 min. Pojawily sie zawroty glowy i nagle urwal mi sie film, obudzilem sie po 20 w totalnym matrixie, wszystko mnie przerazalo. Pozniej bylo takie cos, ze bylem niby swiadomy ale wogule nie widzialem otaczającego swiata, jedynie czarna przestrzen. Zaczely sie wkrety. Najpierw myslalem ze umarlem, potem ze ktos mnie znalazl lezacego na podlodze i czekalem az obudze sie w szpitalu, a pozniej wkreta ze zeswirowalem i ze obudze sie w wariatkowie. Po 22 odzyskalem swiadomosc i bylem totalnie wyczerpany fizycznie i psychicznie. Wypilem poltorej szklanki mleka i bylo troszke lepiej ale i tak chujowo. O polnocy wzialem malego lyka szampana i poszedłem spac. To byl moj pierwszy konkretny badtrip, poprostu straszny.
Uwaga! Użytkownik GreenKing21 nie jest już aktywny na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 989 / 75 / 0
Substancja:mj i etanol(2 piwka)

Takiego lotu jak dziś Maria nie dała mi jeszcze nigdy. To było przeżycie intensywne jak intensywny może być zapach Marysi. Odmianą prawdopodobnie mogła być Amnesia ale od ulicznego dilera kupiona, typeczek podejrzany był ale gadkę miał, bo zachwalał jak jasna cholera. Zakup odbył się na dworcu PKS w Białymstoku, sceneria ranna, słonko świeci, przyroda choć mroźna, sprzyja. Szybka gadka, kupno a potem długa droga do domu w pełnym zimowym słońcu. Banan na ryju.

Teraz dochodzimy do sedna. Miałem dziś nie jarać ale kolega w bólu bo rozwalił sobie nogę u mnie w chacie na andrzejki(nawiasem mówiąc to była ta akcja z urwaną klamką i niekontrolowanym płaczem jakby ktoś pamiętał) więc zajaraliśmy. Najpierw on u siebie w domu, metoda lufa-balonik. Potem ja. Już pierwszy buch był mocno stymulujący, chciało się śmiać, bekę cisnąć z rodziców, którzy chodzili to tu to tam. Potem dokończyłem lufę i to już było mocne wejście. Oczywiście nie zapomniałem o browarach, które wywołują ostrą jazdę smakową po mj. Dodatkowo napędzają wizualizacje pod powiekami. Tym razem pojawiły się tam obrazy pędzącego na koniach plemienia, które wyruszyło z jakichś jaskiń kierując się na las. Dwa piwa wypiłem w jakieś 3-5 minut, wydłużają one dla mnie fazę i to solidnie.

Potem nadszedł peak. Piwa uderzyły lekko do głowy, zgrały się z mj i było pięknie. Leżałem na łóżku i oddychałem jakbym miał zaraz odlecieć, długie głębokie i głośne oddechy, pełne tlenu, jakbym leciał po niebie.

Potem upaliłem jeszcze jednego kolegę ale potrzebował aż dwóch luf na choćby zaczątek wędrówki. Duży chłop ale palić to on za dużo nie spalił więc go mogło nie brać za pierwszymi razami tak jak mnie. Teraz zauważam, że nawet lufa mnie robi, a kiedyś musiałem 4 plus wiadro. Po prostu poznałem ten stan i umiem go wyczuwać.

Przyszedł kolega, który rozśmieszył mnie do łez i wpędził mojego kumpla z rozwaloną nogą w strach, że "starzy się dowiedzą" a ja będę musiał wypierdalać przez balkon w celach ucieczkowych. Pogadał poszedł, potem przyszedł inny, któremu tłumaczyłem jakieś podstawy na temat uprawy mj chociaż sam zielony w temacie jestem ale co tam, na zjarce we wszystkim filozof się ze mnie robi.

Muza wchodziła jak nóż w masło, dostrajała do uniwersum, dodawała skrzydeł. Było pięknie.

Kiedy opuszczałem DOM kumpli wszechświat a raczej uliczka mojej wsi wyglądała filmowo. Lśniący śnieg, niebo niby czarno-nocne ale księżyc wysoko wiszący okraszał wszystko płaszczem światła i dodawał życia to tej spokojnej nocy.

Nie wiem czy to była Amnesia ale dało mi to pobudzenie lekkie, euforię radość, nie było aż tak intensywnego body highu ale zimno na nogach odczuwałem jako ciepło. Było bardziej wizyjnie i szybko niż poprzednie ciężkie indycowe ziele. Ogólnie ładnie składało ale chyba jednak wolę indicowe wbicie w fotel i body high. Chociaż trudno stwierdzić, piwo oczywiście wchodziło bosko.

Jeszcze czuję działanie a palonko było o 17:30 jakoś tak.
Egoista, ale miły.
Narcyz, ale nie ostentacyjny.
Kłamca, ale wrażliwy.
Miło mi Cię poznać.
  • 1 / / 0
[ external image ]
2-(3-metoksyfenyl)-2-(etylamino)cykloheksanon
Lat: 18
dawka mxe: ok. 300mg

Za lasami za górami... Pewnego słonecznego dnia w samym srodku lata dostałem od kumpla mxe. Mialem to wziąć razem z kolegą we dwóch. Po wysypaniu owego środka na stół wydawało nam sie iż dostalismy skąpe ilosci mxe, nie wiedzac nic o dzialaniu postanowilismy zaatakować do nosowo we dwóch na raz wszystko. Gdy atak doszedl do szkutku okazalo sie, iż niebyły to male ilosci było tego okolo 600mg, (wygladalo przypominalo szczypte soli). Na efekt nie trzeba bylo długo czekac. Nie zdazylem spalic papierosa po zazyciu a juz odczuwałem efekty. Na poczatku bylo to polepszone samopoczucie lekka euforia. Po ok. 15-20 minutach zaczęła sie " ostra jazda". Momentalnie z lekkiej euforii przeszedłem w cieżki i nieogarniający ciała stan. Miałem problemy nie tylko z chodzeniem ale także ze staniem czy siedzeniem. Muzyka strasznie zapadła w pamieci i porysała głowe (szczególnie potegował jazde utwor "Jestem Bogiem) Najgłosniej slyszałem odglosy bujającego sie drzewa i skrzypiącego metalowego garażu, te dzwieki przeszywały moja glowe, slyszalem je non stop. Co do wizualnego efektu, pamietam tylko screeny, pojedyncze akcje jakbym oglądal album. Kolega siedzial na krzesle i glaskał psa, robił to przez kolejne 5 minut chociaż pies już od niego odszedl, po prostu wydawalo mu sie ze on tam caly czas stał. Czułem się jakbym był w swoim mózgu. Jedna mysl w glowie dreczyła nas obydwóch "To jest juz koniec życia, umieramy" Konstruowanie zdan sprawialo trudnosc, nawet wypowiadanie pojedynczych slow bylo trudne. Podobno porozumiewałem sie z kolegą w innym nieznanym jezyku skladajacym sie z bełkotow. Brak kontroli nad ciałem, totalny nie ogar. I ta jedna myśl w głowie "Zaraz umrę..." sprwy, obowiazki, jutrzejszy dzień, problemy itp. nie byly brane pod uwage, wiedziałem ze jutra nie będzie, gdyz dzisiaj i tutaj umre. Marzyłem o tym aby sie obudzic z tego snu. Po 3h nadal nie kontrolowałem niczego nic nie schodziło.Z trudem doszedłem jakieś 30 metrow do łózka. Zasnąłem natychmiast. Spałem jakies 10h po przepudzeniu byłem najszczesliwszym czlowiekiem na ziemi, czulem sie jakbym wygral w totka. Cieszylem sie ze mxe w koncu zeszlo.
Ogolnie: POLECAM w mniejszych ilościach oczywiscie. Przeniosłem z dysocjantów- Fatmorgan
ODPOWIEDZ
Posty: 335 • Strona 25 z 34
NarkoMemy dodaj swój
[mem]
Artykuły
Newsy
[img]
Jacht z kokainą o wartości 80 milionów funtów zmierzał w stronę Wielkiej Brytanii

Prawie tona „narkotyku klasy A” została znaleziona na jachcie płynącym z wysp karaibskich do Wielkiej Brytanii. Jej rynkowa wartość została oszacowana na 80 milionów funtów.

[img]
Handel narkotykami: Rynek odporny na COVID-19. Coraz większe obroty w internecie

Dynamika rynku handlu narkotykami po krótkim spadku w początkowym okresie pandemii COVID-19 szybko dostosowała się do nowych realiów, wynika z opublikowanego w czwartek (24 czerwca) przez Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC) nowego Światowego Raportu o Narkotykach.

[img]
Meksyk: Sąd Najwyższy zdepenalizował rekreacyjne spożycie marihuany

Sąd Najwyższy zdepenalizował w poniedziałek rekreacyjne spożycie marihuany przez dorosłych. Za zalegalizowaniem używki głosowało 8 spośród 11 sędziów. SN po raz kolejny zajął się tą sprawą, jako że Kongres nie zdołał przyjąć stosownej ustawy przed 30 kwietnia.