Ze wszystkich grup ćpunów jedynie ich i amatorów biedafazy typu bieluń, dimenhydrynat, gałka etc. nie znoszę.
Pozatym w tamtym momencie czego można było się spodziewać po opiatowcu na ciągu? Zawsze lubiłem częstować znajomych narkusów bez wiekszego doswiadczenia w opio makiwarą i patrzeć jak zaczynają odpływać w objęcia Morfeusza.
-Jeszcze 3 łyki, wiem że obrzydliwie gorzkie.
-Ale już wypiłem dwa.
-Dzisiaj mi słabsza wyszła, musiałem dwa razy robić.
-okej. <gul gul gul> błeh, ale syf.
-Spoko, wiem dzisiaj tylko z 40 makuch zrobiłem.
-a to dużo?
-co ty, ledwo mnie klepie.
<20min later>
-Kuba nie zasypiaj, miałeś jechać po swoją za godzinę
-mhmmm....... mhmmm..... uhuuuummmm.
Sprawiało mi przyjemność patrzenie na mega zgrzanego kolegę. Odrazu przypominał mi się mój pierwszy raz z makiem, myślałem wtedy jak się czułem i bylem zadowolony z siebie że komuś mogłem dać to opio ciepło i szczęście :nuts: mój pierwszy raz z majką taki zajebisty którego już nie można powtórzyć :-(
A to że ludzie sobie myśleli że to tylko makiwara a naprawdę to była aż makiwara to inna sprawa, nigdy nie próbowałem ich poprawiać.
Sylwester z narkusami w bieszczadach, wynajęte 3 domki pośrodku niczego.
Zbieranina elementu syta, feciarze, grzybiarze, palacze, jeden benzożerca i pan B.
Pan B. był na programie metadonowym.
3 dni do sylwestra wszyscy już na miejscu, picie, fetowanie, znów picie, kilka wiader i znow fetowanie.
Rano ludzie wstają rozjebani, pan B. Inteligent taki sam jak ja zaczyna czestować metadonem ludzi.
Wchodzę w sprzeczkę z panem B. ze metadon to chuj i tylko makiwara albo fnt.
Pan B się zgadza że fnt to miazga, Ale że syropek z butli też jest ok.
Nasze narkomanskie mózgi po fecie wymyślili że część osób poczestuja metadonem a część makiwarą
Tango w ruch, część osób po naszych nachalnych sfetowanych namowach dała się namówić do "badania".
Suma sumarum, ludzie po syropie i makiwarze nodowali jak w transie.
Pogodzilismy sie z panem B, doszliśmy do konsensusu że mietek i majka dają radę.
Cały domek sztywny fazuje, a ja z panem B. Ładujemy makiware na bogato zagryzajac paczką nitrazepamu od jednego biesiadnika. Ps. Brakło mi makiwary i musiałem się ratować syropem 2 stycznia aby nie wracać na zgieciu.
Ps2. Po sylwestrze spaleni znajomi nadali mi ksywkę ojcze pio, w skrocie o.pio ...
Boże, dziękuję że już nie grzeje opio. Samo zło...
Data: nieznana
Kraj: Holandia EU.
...
Dlaczego o godzinie szóstej rano, w poniedziałek, dwóch mężczyzn łazi po lesie ze świeczkami ? Kurwa, przecież widno jest. Dlaczego tak głośno drą mordy ? Dokąd idą ? Kim oni są do chuja ? Dobry Boże, zmiłuj się nad nami.
Są naćpani.
C.D.N.
Jebło, bo jak miało nie jebnąć. Znacie to, znacie to doskonale, a jak nie znacie to ... znaczy się, że za krótko jesteście w biznesie. Jeszcze macie piękną błonę śluzową w nosie, jeszcze wasze gardło nie wygląda tak, że rodzinny na jego widok z miejsca wystawia L4 i dzwoni zarezerwować miejsce w Ciechocinku co by się nawdychać dobrych związków chemicznych z tężni, macie piękną, różową cerę, jeszcze nie bolą was flaki, a siedząc rano na kiblu nie modlicie się, żeby było bez niespodzianek. Najprawdopodobniej te i milion innych atrakcji jakie zafunduje wam przeorany organizm przed wami. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, potem można wspominać kto się zesrał, a kto zrzygał na ostatnim melanżu, a najlepsze wspomnienia są wtedy jak nie dotyczą was. Akurat w tym konkretnym przypadku jest to doskonała recepta, pod warunkiem, że będziecie jeszcze coś pamiętać. Jo, ale wracając do meritum (albo alior... jebana globalizacja i kapitalizm).
Pierwszy dzień zazwyczaj jest spoko. Udajesz, że interesują cie książki, internet, ba nawet ruszysz dupę pospacerować na miasto. Pierwszy dzień cyklu "od dzisiaj nie ćpam". Z boku wygląda to cudownie. Chodzę, patrzę na witryny sklepów, siadam hipstersko z gazetą i kawą na ławce w parku, wącham kwiatki, rozkoszuje się cudownym zapachem trawy, pozwalam moim bębenkom usznym radośnie drżeć w rytmie miasta, pociesznych rozmów przechodniów, ale przede wszystkim staram się zachwycić życiem na trzeźwo! O kurwa, tak zachwycić, że można oszaleć. W rzeczywistości wygląda to tak.
Chodzę po tym skurwiałym mieście i oglądam te witryny zastanawiając się kto kupuje apaszkę za 300zł?! Albo blender 32 w 1, pralkę ładowana od spodu, czy promocje w stylu "kup trzy półmiski do winogron, a odświeżacz do butów dostaniesz za 1zł". Znudzony do granic możliwości siadam na jakiejś upierdolonej ławce z gazetką Metro, którą wziąłem tylko dlatego, że zal mi tej starszej kobiecinki, która na skrzyżowaniu rozdaje to pismadło wkurwionym kierowcom czekającym w korku, bo ZDM stwierdziło, że o 16:00 na wylotowej warto odświeżyć pasy. Pasy z których i tak nikt nie korzysta, prócz babci rozdającej gazety. Uprzednio kupiłem kawę w Starbucksie (bo nic innego nie ma w okolicy). Piętnaście zika za kawę, której nazwy nawet nie chciałoby mi się zapamiętywać. Rozumiem, że nikogo nie kręci kawa z mlekiem, że ma być latte, czy inny chuj. no ale, żeby nie można było dużej kawy nazwać "duża" tylko jakiś venti? No i siedzę z kawą za średnią stawkę godzinową brutto w Polsce, czytając jakieś niesamowite pierdoły w darmowej gazetce słuchając jazgotu ulicy i jeszcze bardziej absurdalnych pierdół ludzi przechadzających się koło mnie z oczami pełnymi łez, bo choć trawa świeżo skoszona zajebiście pachnie, to moja alergia krzyczy "nieeee". Jebać, wracam do domu. I siedze. Siedze, kurwa siedzę i myślę jak zajebiście byłby siedzieć dokładnie w tym samym miejscu, patrząc na dokładnie te same strony w necie, słuchając tej samej muzyki ... tylko z bongiem w ręce. Potem karcę siebie wewnętrznie, rozpisuję mentalnie za i przeciw i wychodzi mi, że najarany ... siedziałbym w tym samym miejscu, oglądając te same strony internetowe, słuchając tej samej muzyki. Kumiacie nie? Znacie? No to kurwa hopla do łóżka.
Sufit. Znam każdy jebany cień, każde jebane niedociągnięcie malarza, który malował ten kawałek sufitu, każda smuga nie jest mi obca. Oglądam ją od czterech godzin. Od czasu do czasu wstaję się przejść, zjarać szluga, ale głównie jednak obserwuję sufit. W końcu zasypiam. Dokładnie w momencie w którym pamiętam, że zastanawiałem się "warto jeszcze iść spać, czy może przeczekać". Rano stwierdzam, że trzeba było czekać.
Po tym cudownym pierwszym dniu już z mniejszym entuzjazmem podchodzę do swojego postanowienia. No, ale dzisiaj do pracy to będzie łatwiej. Tak jak myślałem, praca luzik. Schody zaczynają się po wyjściu. Zazwyczaj jechałem do domu, nabijałem bongo, zamawiałem jedzenie i ... siedziałem, łaziłem po mieście. To samo co pierwszego dnia, ale było mniej irytująco. No i usiadłem, zamówiłem żarcie... i tyle. Siedziałem, spacer, sufit. Sufit, jebany sufit. Dwa razy dzwonili do mnie do południa "stary, jaki holender! wpadaj". Odmówiłem, myślałem że doda mi to skrzydeł, siły, ze poczuję się zajebicie. Nie dodało, nie poczułem. Ale przetrwałem.
Dzień trzeci - no to jak dwa dni wytrzymałem to trzeba zajarać.
Zajarałem. Siedze i piszę na hyperze.
Mówiłem, że jebnie! Jebło!
bez wiosennego w wiośnie życia nieba?...
Wołają na nas, że w złą idziem stronę,
precz o świat troskę rzucając powinną,
a czy pytają się nas, co nam trzeba
i czyśmy mogli obrać drogę inną?
Elektroniczny dźwięk rozwala moją czaszkę od wewnątrz, niesie się po całej łepetynie jak jodłujący Austriak w uroczej alpejskiej wiosce. Zjazd jest w moim osobistym top 3 zjebanych uczuć jakie mogą dotknąć człowieka niewiele przegrywając z bólem zęba, aczkolwiek nieznacznie wyprzedza gastroskopię (miałem).
Pip. Pip. Piiip.
Ile można kurwa kasować pieprzonego kalafiora. Zawsze, zawsze w sobotę o 8 rano, kiedy człowiek chce się zaopatrzyć w leczącego zjazd browara staje przed tobą jakaś stara rura kupująca niezbędne rzeczy jak właśnie kalafiory, pory, szmatki z mikrofibry, gorczycę, korzeń chrzanu, mirabelki - wszystko, wszystko co wymaga zważenia, albo nie wchodzi na kasę.
Piiiip. Pip.
Ktoś w ogóle wie gdzie są umieszczone te jebane głośniki od kasy? Widział ktoś to? I dlaczego w weekendowe poranki podgłaśniają te diabelskie megafony? Nic, cierpliwie czekam. Pani kasjerka z wyrazem twarzy osoby, która jest prze-szczęśliwa, że za 1200zł netto musi kasować tampony jakiejś kobiecinki, która w mojej opinii kupuje je tylko dla szpanu, bo menopauzę zakończyła jeszcze w podstawówce rzeczonej operatorce kasy.
- Pani chwilę zaczeka. Czosnek nie wchodzi - z wymuszonym uśmiechem informuje radosną klientkę.
- Nie wchodzi? - pyta udając, że ma pojęcie o kasowaniu towaru zainteresowana. - To ja może wymienię? Może ten drugi wejdzie.
Kasjerka sprytnie używa ciszy, która ma maskować wyrazy podziwu dla poziomu zidiocenia tejże propozycji.
- Nie, nie zapytam kierowniczki - odkłada czosnek na bok. Wciska dzwonek pod ladą. Dobrze, że im nie montują puszek na sznurek.
Piip. Pip. Pip.
Kasuje dalej. Cebula, kakao, kisiel, kabaczek, seler naciowy... zaczynam się zastanawiać co ona kurwa gotuje. Typ za mną otwiera loda i kładzie papierek na taśmę, zazwyczaj mam bekę z wszystkich Januszów zapierdalających z napoczętymi produktami po marketach, ale tym razem go rozumiem - roztopionego nikt nie chce. Sam się zastanawiam nad opierdoleniem jednego browara, w końcu nie po to brałem z lodówki, żeby teraz się ocieplał. Nadciąga kierowniczka, pewnym, dumnym krokiem. Zauważyliście, że wszystkie kierowniczki w sklepach wielkopowierzchniowych sprawiają wrażenie jakby były właścicielami takich placówek? Jak jebany jamnik, który staje na dwóch nogach i chce przestraszyć dobermana, tylko nic nie wychodzi bo ma za krótkie nóżki? Jebać, byleby skasowała ten pierdolony czosnek.
- Słucham? - zadziornie pyta kierowniczka.
- No wołałam cie.
- No to słucham.
- To - wskazuje kasjerka na czosnek paznokciem pomalowanym tak artystycznie, że można wyrwać i wystawić w galerii - nie wchodzi.
- Polski?
- Nie wiem, chyba.
- Proszę pani - kierowniczka zwraca się do kupującej - to polski, czy hiszpański?
- Polski.
- Aaaa, to wszystko jasne - kurwa litości, zaczynam się zastanawiać czy wyrywanie włosów z nosa jest podejrzane w miejscach publicznych. - Bo polski ma nowy kod.
Pip.
Finalne PIP. Jest! Skasowany. Ostatni produkt mojego niewyśnionego zjazdowego koszmaru skasowany. Już czuję swoimi receptorami na języku smak zimnego, no w sumie już letniego browara. Ale czuje go!
- Karta, gotówka? - pyta kasjerka.
- Karta gotówka - odpowiada klientka.
- ? - wielkie oczy robi kasjerka. - To karta, czy gotówka.
- Może być zbliżeniowo - prawie udaje się odpowiedzieć Pani Czosnek.
Wyciąga portfel z piętnastoma zdjęciami jakiś wyjątkowo brzydkich twarzy, napierdolone wizytówek zapewne potrzebnych do niczego od groma i znajduje kartę. Zbliża.
- Odmowa - i w tym momencie cieszę się, że nic nie jadłem od 24 godzin, bo puściłyby mi zwieracze.
- Niemożliwe - dziwi się Pani Czosnek.
W głowie krzyczę "możliwe ty głupia kurwo". Kasjerka z cekinami na paznokciach chwyta nos dwoma palcami i mówi:
- To może gotówką.
- To ja może zapłacę gotówką - klientka przywłaszczyła sobie jedyną sensowną propozycję w tej sytuacji.
Skasowane. Nareszcie ja. Cud nad Wisłą, Jezus w Świebodzinie trysnął mlekiem.
Pip.
Poszedł czteropaczek. Wyciągam kartę.
- Niech pan chwilę zaczeka - otwiera maszynkę do rachunków - zmienię rolkę.
Kuuuuuurwa. Dramat. Jakbym szczał pod wiatr. Tylko bez wiatru. I bez szczania. Dzięki bogu jest sobota!
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/germancannaclubs.jpg)
Niemiecki ekspert: trudno dostrzec w legalizacji konopi cokolwiek pozytywnego
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/grafika_news/klefedronfabrik5.jpg)
Polski narkobiznes zwiększa zasięgi. Czarny rynek domaga się towaru
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/grafika_news_skrot/aptekadyzurna.jpg)
Rewolucja w receptach na opioidy przyniosła skutek? Przepisy miały uderzyć w receptomaty
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/trafiloimsie.jpg)
Zamiast paneli podłogowych narkotyki. KAS zatrzymała kontener z marihuaną
Funkcjonariusze Pomorskiego Urzędu Celno-Skarbowego w Gdyni skontrolowali kontener, który przypłynął z Kanady do portu w Gdańsku. Zgodnie z deklaracją, w kontenerze miały być drewniane ekologiczne panele podłogowe, a odbiorcą była firma w Polsce.
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/chimpanzees-sharing-fruit.jpg)
Szympansy biesiadują? Sfilmowano je, gdy dzieliły się owocami zawierającymi alkohol
Ludzie od dawna spożywają alkohol i od tysiącleci odgrywa on rolę we wzmacnianiu więzi społecznych. Nowe badania wskazują, że nasi najbliżsi krewni – szympansy – mogą wykorzystywać alkohol w podobnym celu. Po raz pierwszy udało się sfilmować szympansy, które dzielą się sfermentowanymi owocami, w których stwierdzono obecność alkoholu.
![[img]](https://hyperreal.info/sites/hyperreal.info/files/grafika_news_skrot/jalowki.jpg)
Przemycają narkotyki w ciałach żywych jałówek. Eksport bydła z Meksyku do USA kwitnie
Meksykańskie kartele wykorzystują żywe bydło do przemycania narkotyków przez granicę USA. Narkotyki zaszywają wewnątrz zwierząt.