Proces 24-letniego Artura W. i 23-letniego Dominika C., którym prokuratura zarzuciła
handel dopalaczami, zaczął się w środę w Sądzie Okręgowym w Łodzi. Obaj oskarżeni
nie przyznali się do winy i odmówili składania zeznań.
Przypomnijmy, że niedawno kary za dopalacze zostały zaostrzone, co oznacza, że za ich
posiadanie grozi do trzech lat, a za handlowanie nawet do 12 lat więzienia. To właśnie
zapowiedź tych zmian sprawiła, że handlarze zaczęli masowo pozbywać się trefnego towaru.
Niekiedy był on tak fatalnej jakości, że w Łodzi i Bełchatowie doszło do pamiętnej czarnej
serii zgonów.
Odpowiadając na pytania sądu obaj oskarżeni przyznali, że mają wykształcenie gimnazjalne,
ostatnio nie pracowali i że rodzice ich utrzymywali.
Jako świadek zeznawała 38-letnia Agnieszka K., inspektor łódzkiego sanepidu, która
opowiedziała, jak razem z policjantami weszła do kamienicy przy ul. Próchnika w centrum
Łodzi, w której odbywał się handel dopalaczami. Z jej relacji wynikało, że do środka nie tak
łatwo było się dostać, gdyż wpuszczano tylko zaufanych klientów. Trzeba było zadzwonić do
drzwi i czekać na ich otworzenie. Na przykład policjant po cywilu, który wcześniej pojawił się
tam na kontroli, nie został wpuszczony.
Potem wchodziło się do ni to to sklepu, ni to lokalu składającego się z kilku pomieszczeń. W
pierwszym na regałach znajdowały się maski i inne gadżety. Były zakurzone, co mogło
oznaczać, że nimi nie handlowano i stanowiły tylko „przykrywkę”. Podczas tych kontroli – w
sumie było ich sześć – oskarżeni zapewniali, że nie handlują dopalaczami. Niemniej w tym
czasie dobijali się do drzwi potencjalni klienci dopalaczy, które – zdaniem świadka – były
ukryte w takich miejscach, jak kaloryfer i kosz na śmieci.
Według śledczych, oskarżeni sprzedawali – jako tzw. produkty kolekcjonerskie - szkodliwe i
niebezpieczne dopalacze typu Idex, Irex, Mietex, Pawełek czy Talisman. Prokuratura
podkreśla, że w ten sposób sprowadzili na wiele osób niebezpieczeństwo utraty zdrowia, a
nawet życia. O tym jak groźne były to specy