Praca ratownika medycznego to nie "Na dobre i na złe". Rozmawiamy o ludzkim życiu i narkotykach

"Tego nie da się zapomnieć. Pasjonaci zawodu ratownika często po kilku latach uderzają w ścianę. Wypalają się, zmieniają branżę lub wyjeżdżają do Norwegii, Szwecji, Anglii czy Niemiec" – mówi w rozmowie z NOIZZ Jakub Nelle, ratownik medyczny i twórca fanpage’a, opisującego kulisy zawodu.

pokolenie Ł.K.

Kategorie

Źródło

Noizz.pl
Paweł Korzeniowski

Odsłony

321

[tekst stanowi skrót oryginału]

Paweł Korzeniowski: Dlaczego zostaje się ratownikiem medycznym?

Jakub Nelle (twórca fanpejdża Ratownictwo Medyczne - łączy nas wspólna pasja): Większość z nas to pasjonaci, ludzie bardzo aktywni. Interesowałem się ratownictwem jeszcze zanim faktycznie rozpocząłem pracę w zawodzie. Najbardziej fascynowało mnie to, że człowiek dzięki wiedzy teoretycznej, jak i praktycznej może zadbać o zdrowie i życie drugiego człowieka.

Doskonaliłem się, złapałem bakcyla i już od dziewięciu lat jestem zawodowym ratownikiem medycznym. Tak naprawdę uważam, że każdy powinien być "małym" ratownikiem - mając rodzinę czy dzieci, warto umieć udzielić pierwszej pomocy. To duża satysfakcja, kiedy uratuje się ludzkie życie.

Codziennie obserwujesz ludzką śmierć.

Nie oswoiłem się ze śmiercią i prawdopodobnie nigdy do takiej sytuacji nie dojdzie. Nie znam też ratownika, który powiedziałby: "ej, stary, ja już wszystko wiem, widziałem i nic mnie nie rusza". Oczywiście podchodzę do zawodu profesjonalnie, a w trakcie działania nie mam czasu na przejmowanie się drastycznymi widokami, które mnie otaczają.

Jesteśmy dla ludzi ostatnim ratunkiem, a reanimując, często na mamy na plecach wzrok płaczącej rodziny. Stres wraca jednak po pracy, a każdy ma swoje, lepsze lub gorsze, sposoby na odreagowanie.

Wchodzicie w te miejsca, w które "normalna" osoba wejść nie chce. Czy po pracy możecie liczyć na pomoc psychologiczną?

Niestety nie. Uważam, że ratownik medyczny, podobnie jak żołnierz po misji wojennej czy policjant, powinien zostać objęty regularną opieką psychologiczną. Jesteśmy zawodem istotnym dla bezpieczeństwa 38-milionowego kraju, a trochę się o tym zapomina. Wyobraźcie sobie sytuację, że umiera reanimowane przez was dziecko.

W dodatku jesteście w pokoju tego szkraba, patrzą na was jego rodzice, widzicie zdjęcia rodzinne na szafce, maskotki. Nie da się tego nie odczuć psychicznie. Tak samo, jak nie da się zapomnieć widoku dekapitacji, czyli uciętej głowy. A my po prostu sprzątamy nasz sprzęt i jedziemy dalej na kolejny wyjazd.

W Polsce dominuje serialowy wizerunek ratownika medycznego – pracownika karetki, którego zadanie w zasadzie ogranicza się do przewiezienia pacjenta do szpitala.

Tyle że w międzyczasie wykonujemy szereg innych czynności, włącznie z podaniem 47 leków, które możemy podać samodzielnie. Podam przykład: dość regularnie u naszych pacjentów zdarza się ostry zespół wieńcowy, czyli zawał. Robimy na miejscu EKG, naszą wstępną diagnozę transmitujemy do kardiologa, na co on mówi: "macie racje, przywieźcie go do mnie".

Ratownicy medyczni posiadają wykształcenie wyższe kierunkowe, do tego - podobnie, jak lekarze – mają obowiązek doskonalenia zawodowego. Zbieramy punkty edukacyjne, które dostajemy za warsztaty, kursy i tak dalej.

Jak wygląda piątkowa noc oczami ratownika medycznego?

Można powiedzieć, że na piątkową noc jest reguła i... zarazem nie ma reguły. Z jednej strony mamy sporo pracy takiej, jak codziennie, ale z drugiej - dochodzą też zadania związane ze specyfiką weekendu. Częstsze wyjazdy do bójek, libacji alkoholowych, interwencji związanych z narkotykami. Pewnie zmierzasz do tego, czy jesteśmy atakowani?

Tak.

W ciągu dziewięciu lat zdarzyło się wiele naprawdę groźnych sytuacji. Rzucano w nas kamieniami, ale zdarzyło się też, że byliśmy straszeni nożem, celowano do nas bronią. Koledzy mieli taką sytuację, że gdy weszli do mieszkania w nieciekawej okolicy, to usłyszeli głos "ja wam ku**a dam".

Wyskoczył na nich gość z siekierą, wymachiwał nią… na szczęście chłopakom udało się uciec i powiadomić policję – strach pomyśleć, gdyby pacjent prędzej zaatakował. Regularnie jeździmy na "meliny", gdzie jest naprawdę strasznie. Kiedy ktoś siedzi i przez kilka dni pije lub bierze narkotyki, to czasami nie wie czy ma do czynienia z pogotowiem ratunkowym, czy może z wrogiem, którego musi szybko zneutralizować.

Jakie macie sposoby na okiełznanie agresywnych osób?

Adrenalina i narkotyki bądź alkohol to mieszanka wybuchowa. Jeżeli mamy do czynienia z agresywnym pacjentem, który bezwzględnie wymaga leczenia, to możemy zastosować przymus bezpośredni. Czasami nie mamy innego wyjścia i dzwonimy po policję. Dla dobra wszystkich. To jednak ostateczność.

Co z pacjentami, którzy przedawkują narkotyki?

Jeżeli nie można w żaden sposób porozumieć się z pacjentem, najistotniejszy jest wywiad środowiskowy - otoczenia. Staramy się dowiedzieć, co brał ten człowiek lub co mógł wziąć. Szybko szukamy tropu jak detektywi. Na większość narkotyków mamy swoje sprawdzone odtrutki. Często po przedawkowaniu np. heroiną dochodzi do depresji ośrodka oddechowego, czyli po prostu człowiek przestaje oddychać.

W takiej sytuacji podajemy Nalokson. W Polsce największym problemem są dopalacze, na które nie ma żadnego antidotum. Jesteśmy zmuszeni działać na nie objawowo, czyli jeśli ktoś ma drgawki, to działamy antydrgawkowo, a jeżeli ma zbyt wysoką temperaturę, to ją zbijamy. Niestety, skład dopalaczy ciągle się zmienia, co nie rokuje dobrze.

Przedawkowanie to jedna sprawa, druga – skutki uboczne zażycia narkotyków. Są przypadki, gdy ktoś pod wpływem narkotyków sam robi sobie krzywdę. W karierze mojej lub moich znajomych zdarzały się sytuację, gdy ktoś amputował sobie rękę lub zaczął się ciąć "na żywca", bo wydawało mu się, że ma w środku ciało obce.

Jakie osoby wymagają pomocy po zażyciu narkotyków?

Na to również nie ma reguły, bo zdarzają się ludzie ze wszystkich grup społecznych. Są ci biedniejsi, z gorszych dzielnic, ale powiedziałbym, że przede wszystkim pomocy wymagają zwykli, przeciętni obywatele.

To znaczy tacy, po których często się nie spodziewamy takich problemów. Zdarza się sporo osób z zamożnych domów, które osiągnęły jakiś prestiż finansowy. Bardzo często są to młodzi ludzie, którzy teoretycznie wszystko mają, a wchodzą w używki każdego dnia. To nie jest już coś "imprezowego", a substancja, którą należy wziąć, by poczuć się lepiej od poniedziałku do piątku.

Oceń treść:

Average: 9.8 (5 votes)
Zajawki z NeuroGroove
  • Grzyby halucynogenne

Wiek - 31 lat.


Doświadczenie: Wiele razy MJ, kilka razy DXM, benzydamina, ecstasy, raz klonazepam.
Wcześniejsze doświadczenia z grzybkami - ok. 10 razy (ilości od 20 - 50 sztuk), wszystkie je zaliczam jako kształcące i ostatecznie pozytywne.




  • 4-HO-MET
  • Etanol (alkohol)
  • Marihuana
  • Pierwszy raz
  • Tytoń

Ekscytacja, ciekawość, pozytywne nastawienie do wszystkiego.

Sobota rano. Dzień piękny, wyczekiwany. Jeszcze nie wiemy jak piękny jest dziś świat, bo światło przysłania nam słomkowa roleta. Jest może koło 11 rano, umówieni jesteśmy na mieście dopiero o 14. Ja i G. ogarniamy się powoli, jemy śniadanie, pijemy kawę. Pakujemy najpotrzebniejsze rzeczy. Maluję się, palimy lufkę, pokładam się ze śmiechu na podłodze, kończę makijaż. Wychodzimy. Jadąc na rowerach podziwiamy wiejski krajobraz. Mam wrażenie, że czytanie masowej ilości tripraportów o psychodelikach na kilka dni przed wywarło wpływ na moje postrzeganie świata.

  • Marihuana



Substancja: DXM, 450 mg, przed i w trakcie MJ




Przedmowa: Wszyscy ktorzy brali DXM wiedzą, że zaniki pamięci krótkotrwałej praktycznie uniemożliwiają szczegółowe opisanie tripu. Opisałem więc to, co z niego pamiętam izawęziłem to tak, by wyglądało jak spójna historia.



  • Bad trip
  • Gałka muszkatołowa

Set: Niby w porządku, bo wyniki badań lekarskich wykluczyły wszystkie "złe rzeczy", ale ponad miesiąc potężnego stresu jednak został w ciele i głowie... "Coś" mi mówiło, że to zły pomysł, ale nie - ja zawsze wiem lepiej... Chciałam zabawy, relaksu, fajnych wkrętów przy mantrach. Pozytywne nastawienie po lekturze fajnych raportów. Setting: mój pokój, zapas Coli i jedzenia - łóżko, kocyk, lapek, muza - wszystko co do przeżycia potrzebne. W razie czego - Z. przybiegnie na pomoc.

* tytuł raportu wymyśliła dla jaj kumpela (nazwijmy ją Z.). Wtedy jeszcze nas bawił… Drugą część dopisałam już post factum.

Kończę ten opis przeżycia 21.10.14., po powrocie z toksykologii, w 65 godzinie od zażycia – ciągle lekko rozbita, wystraszona, pokłuta, z przykurczami mięśni i chyba na kacu po klonazepamie. Zimno.

Tylko wątki od 17.46 do 22.00 pisałam na bieżąco, czyli 18.10. Reszta powstaje tej chwili.

So, 18.10.14…