Ta rozmowa miała być dłuższa. Umówiliśmy się z Profesorem, że jak tylko w swoim grafiku znajdzie czas, spotkamy się, żeby kontynuować opowieść o odwyku i o tym, jak kultura masowa wpłynęła na percepcję społeczną narkotyków. Okazało się, że ciąg dalszy nigdy już nie nastąpi. Z rozmowy został tylko fragment.
PLAYBOY: Wielu artystów panicznie boi się pójść na odwyk, bo wydaje im się, że narkotyki, alkohol są bezpośrednio związane z procesem twórczym. Skąd to się bierze?
Profesor Jerzy Vetulani: Ten lęk przed odwykiem?
PLAYBOY: Lęk to jedno, ale przekonanie o tym, że środki odurzające motywują wenę i twórczość
– to drugie.
Profesor Jerzy Vetulani: W przypadku lęku odpowiedź jest dość prosta. Pójście na odwyk to przyznanie się do tego, że ma się problem. To podjęcie leczenia, które jest długotrwałe, trudne, a co w nim najbardziej niewygodne – włączone w ten proces są osoby trzecie. Bo odwyk to nie tylko przyznanie się przed sobą, że ma się problem, to również pójście do lekarza, zapis w kartotekach. Zawierzenie osobie trzeciej swojego życia i wszystkich związanych z nim komplikacji. To stanowi bardzo często barierę, której osoby uzależnione – i myślę tu nie tylko o artystach, ale o wszystkich – nie są w stanie przekroczyć. Jeśli teraz jeszcze wejdziemy na polskie podwórko, to znajdziemy nasz lokalny problem. Żyjemy bowiem w kraju, w którym największym autorytetem jest jednak proboszcz tudzież biskup czy kardynał. Mieszkając w wielkim mieście, będąc dziennikarzem, może się pan z tego śmiać, ale lęk przed społecznym wykluczeniem, bo jest się alkoholikiem czy narkomanem, jest często potężniejszy niż chęć wyleczenia.
PLAYBOY: Kościół przeszkadza w leczeniu uzależnień?
Profesor Jerzy Vetulani: Pan popatrzy na Portugalię – kraj, w którym procent katolików jest porównywalny do procentu katolików w Polsce. Gdy tamtejszy Episkopat uznał, że narkotyki nie są same w sobie niczym złym, paradoksalnie nie wzrosło ich spożycie. Kto chciał, palił, kto nie chciał – to nie. Stało się za to coś innego, bardzo ważnego – wzrósł procent ludzi proszących o pomoc. Portugalczycy przestali bać się wykluczenia. Zostali przez Episkopat potraktowani jak ludzie chorzy, a nie brudni narkomani. Drobny gest, ale bardzo istotny w leczeniu uzależnień. U nas Kościół wciąż raczej potępia zamiast okazywać empatię, straszy zamiast promować edukację i rzetelną wiedzę. Żebyśmy mieli jasność – nie jestem zwolennikiem uzależniania się. Nie promuję środków psychoaktywnych, a szczególnie niekontrolowanych, niebezpiecznych sposobów używania takich substancji. Podobnie jak nie jestem zwolennikiem bycia niewolnikiem złej miłości, frustrującej pracy i tak dalej. Jestem za to zwolennikiem racjonalnego podejścia do życia.
PLAYBOY: To znaczy?
Profesor Jerzy Vetulani: Uważam, że zakaz nie prowadzi do tego, że problem znika. Sprawia, w najbardziej optymistycznym przypadku, że staje się on mniej widoczny.
PLAYBOY: A najczęściej jeszcze bardziej widoczny. Popatrzmy na prohibicję w USA czy Nixonowski program War on Drugs.
Profesor Jerzy Vetulani: Jeśli przyjrzałby się pan temu, kto stał za ustawą Volsteada, czyli wprowadzeniem prohibicji w Stanach, odkryłby pan szybko, że największy wpływ na nią miało lobby wyznaniowe. Z tym że prohibicja, czyli absolutny zakaz produkcji i spożywania alkoholu, miała wpływ odwrotny od ich zamierzeń. Co z tego, że chwilowo spadł poziom spożycia alkoholu, jeśli dzięki ustawie powstała w Stanach przestępczość zorganizowana? Gdy rząd wycofał się z prohibicji, było już za późno na jej powstrzymanie. Nixon wprowadził program War on Drugs nie przez to, że martwił się o wzrastające spożycie narkotyków, ale dlatego, że nienawidził hippisów i kontrkultury. A że hippisi byli powszechnie kojarzeni z narkotykami, wypowiedzenie wojny narkotykom wydawało się pozornie prostym ruchem, który by w tę kontrkulturę silnie uderzał. Ale wojna narkotykowa okazała się nieskuteczna i w końcu tragiczna w skutkach. Nie sprawiła, że narkotyki zniknęły, przeciwnie – od jej czasu zaczęły rozwijać się kartele.
PLAYBOY: W tym przypadku największe zasługi miał jednak chyba Reagan. Myśli pan, że gdyby nie miał obsesji na punkcie komunistów i nie wpakowałby Ameryki we wsparcie partyzantów z Contras, świata nie zalałaby fala kokainy?
Profesor Jerzy Vetulani: Trudno powiedzieć... Ale na pewno Reagan i CIA w ogromnym stopniu przyczynili się do tego, że Ameryka, a za nią świat, zmagała się i będzie się zmagać z kartelami. Poza tym narkobiznes to trzeci za bronią i ropą najbardziej dochodowy interes na świecie. I teraz niech pan pomyśli chwilę nad tym, czy komuś realnie zależy na zburzeniu tego finansowego ładu?
PLAYBOY: No nie.
Profesor Jerzy Vetulani: Nie jestem człowiekiem skorym do przesady czy wiary w teorie spiskowe, ale wydaje mi się, że narkobiznes i wielka polityka są tak blisko siebie, że powszechna legalizacja narkotyków jest w zasadzie niemożliwa. Zaburzyłoby to ład biznesowy świata. Patrząc na to od strony czysto handlowej, to zrozumiałe. Będąc szefem kartelu, nie chciałbym tracić klientów, a obecny status narkotyków, czyli zakazany, sprawia, że ludzie do nich lgną. Ale z punktu widzenia interesu społecznego legalizacja byłaby jak najbardziej korzystna. Przede wszystkim miałaby wpływ na jakość tego, co się kupuje, a co za tym idzie – zmniejszyłaby się śmiertelność. Dziś sprzedawana na czarnym rynku marihuana może być zanieczyszczona, nieprzebadana, a przez to niebezpieczna. Kontrola jakości sprawiłaby, że – tak jak to było w przypadku alkoholu – zwiększyłoby się bezpieczeństwo spożycia.
Całość wywiadu w majowym numerze PLAYBOYA.