Warszawscy dilerzy wykorzystują carsharing, by rozwozić narkotyki. W ten sposób czują się kryci, bo policja rzadko zatrzymuje wynajmowane pojazdy, tak jest też szybciej, bo wypożyczone „elektryki” poruszaj się buspasami. - Użytkownicy wynajmu samochodów, w razie wpadki, mają teoretycznie większe szanse na obronę przed sądem - twierdzi prawnik.
Sprzedaż narkotyków z opcją dodatkowo płatnego dowozu już kilka lat temu stała się w Warszawie standardem, natomiast jak się okazuje od jakiegoś czasu część dostaw odbywa się z pomocą carsharingu. Na jednym z warszawskich parkingów spotkaliśmy dwójkę dilerów, którzy rozwożą dragi "elektrykami". 20-latkowie ładowali charakterystyczny biało-zielony samochód na jednej z warszawskich ładowarek. Nie kryli się z tym, do czego używają wynajmowanych pojazdów. Otwarcie mówili, że wożą “małe paczuszki”, mając na myśli dopalacze, czyli środki psychoaktywne często o nieznanym składzie.
Ale to nie polscy dilerzy jako pierwsi zaczęli używać carsharingu. W Londynie oraz innych europejskich miastach ten proceder znany jest co najmniej od kilku lat, a o zjawisku pisały m.in. brytyjski The Telegraph czy białoruski Belsat.
Dlaczego dilerzy korzystają z carsharingu?
Młodzi, drobni handlarze narkotyków zostawiają w garażach własne pojazdy i przesiadają się właśnie do samochodów w carsharingu z kilku powodów.
Pierwszym z nich jest uniknięcie rutynowych kontroli, bo obrandowane samochody, podobnie jak taksówki, nie wzbudzają podejrzeń policji, dzięki czemu narkotykowi kurierzy mogą cieszyć się względnym spokojem. Dilerów nie zniechęca konieczność rejestracji karty płatniczej, prawa jazdy i numeru PESEL u operatora carsharingu. Twierdzą, że po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, ryzyko wpadki jest niewielkie.
Są też inne korzyści i benefity płynące z tego sposobu poruszania się po mieście. Jeśli dilerzy zdecydują się na wynajem "elektryka", mogą ominąć korki prowadząc pojazd po buspasie. Dodatkowo w Warszawie mogą parkować za darmo. Ich jedynym zmartwieniem dotyczącym wynajmu jest utrzymywanie naładowanej baterii, ale i w tej kwestii mają ułatwione zadanie, bo część z miejskich ładowarek jest darmowa.
Kluczową kwestią jest jednak fakt, że pojazd nie należy do dilerów. Gdy mundurowi z jakiegoś powodu postanowią przeszukać pojazd należący do firmy carsharingowej, ujawniając przy handlarzach substancje odurzające, tym zostaje wygodna opcja wyparcia się. - To nie moje dragi, zostawił je tutaj jeden z poprzednich kierowców - mogliby powiedzieć handlarze.
Prawnik: Mogą powiedzieć, że to nie są ich narkotyki
Zdaniem Piotra Michalewskiego, prawnika zajmującego się problematyką narkotyków, dilerzy korzystający z carsharingu teoretycznie są w lepszej sytuacji, bo mogą wszystkiemu zaprzeczyć, zrzucając winę na jednego z poprzednich wynajmujących lub na operatora pojazdu. - Jeśli dochodzi do przypadkowego ujawnienia środków odurzających przez policję w carsharingu, to wynajmujący samochód może wyprzeć się posiadania nielegalnych substancji, zeznając, że nie ma nic wspólnego ze środkami ujawnionymi w pojeździe i że znalazły się one tam bez jego wiedzy. W tej sytuacji wynajmujący ma większe szanse na obronę, gdyż ciężar dowodu spoczywa na prokuraturze i to ona musi wykazać, że osoba znajdująca się w samochodzie miała cokolwiek wspólnego ze znalezionymi środkami odurzającymi - twierdzi.
Jego zdaniem to jednak tylko teoria, bo policja na ogół nie łapie przypadkowo dilerów. Obławy na dostawców urządzane są na podstawie wcześniej prowadzonych działań, a funkcjonariusze na ogół nie koncentrują się na drobnych handlarzach-kurierach. - Z praktyki wynika, że najczęściej do zatrzymań dochodzi w wyniku pracy operacyjnej. Oznacza to, że policja wcześniej zbierała informacje na temat procederu. Dilerzy najczęściej byli pod obserwacją i na podsłuchu. W tej sytuacji nie ma żadnego znaczenia, czy podejrzany poruszał się własnym pojazdem, czy carsharingiem. Odpowie za posiadanie narkotyków - dodaje ekspert.
Policja nic nie wie. Firmy carsharingowe też
Pytanie o temat narkotyków w carsharingu zadaliśmy również stołecznej policji. Ta jednak nigdy nie przyłapała dilerów w carsharingu na gorącym uczynku. - Na terenie garnizonu stołecznego nie odnotowaliśmy zdarzeń dotyczących zatrzymania osób trudniących się przestępczością narkotykową, które miałby poruszać się pojazdami typu carsharing - mówi nam asp. szt. Tomasz Oleszczuk, rzecznik prasowy Społecznej KSP. Warszawska policja nie ma informacji na temat zdarzeń w innych miastach.
Informacji na temat handlu w carsharingu nie mają też sami operatorzy. - Prawdę mówiąc, nie posiadamy informacji, aby takie przypadki miały u nas miejsce. Policja nie kontaktowała się z nami w takiej sprawie i nie odnotowaliśmy też przypadków odnalezienia narkotyków w autach. Osobiście nie bardzo sobie wyobrażam, jak by to miało wyglądać w praktyce – aby mieć dostęp do auta wymagane jest przesłanie prawa jazdy i potwierdzenie swojej tożsamości (niemożliwe jest więc zarejestrowanie się np. na skradzione prawo jazdy). Nie wiem, czy dilerzy by w ten sposób „ryzykowali” - słyszymy od Mikołaja Kaczorowskiego, specjalisty ds. marketingu w firmie 4Mobility, oferującej między innymi pojazdy elektryczne.
W podobnym tonie wypowiadają się przedstawiciele innej firmy oferującej "elektryki" - innogy go! - Do dnia dzisiejszego żadne nielegalne substancje nie zostały znalezione przez nas w samochodach należących do usługi innogy go!. Nie dotarły do nas także informacje o tego typu sytuacjach od naszych klientów - czytamy w oświadczeniu przesłanym przez Innogy firmy. O sprawie nie wie też TrafiCargo - firma oferująca furgonetki. Z naszych informacji wynika, że zjawisko na razie jest marginalne, ale z całą pewnością obecne.