Na rozprawie w Sądzie Okręgowym w Łodzi jako świadkowie zeznawali w poniedziałek 23 maja: 27-letni Robert W. pracujący w 2010 r. jako konfekcjoner w zakładzie oskarżonego Dawida B. przy ul. Rewolucji w Łodzi oraz dwie sprzedawczynie - 26-letnia Wioleta Sz. i 27-letnia Jowita T., zatrudnione w sklepie „króla dopalaczy” Smart Szop przy ul. Wojska Polskiego w Piotrkowie Trybunalskim.
Kobiety zgodnie przyznały, że sprzedawały „produkty kolekcjonerskie”, które nie były do spożycia. Były to: zioła, proszki i tabletki. Stwierdziły, że o tym, że są to szkodliwe dla zdrowia dopalacze, dowiedziały się później, gdy o sprawie zrobiło się głośno w telewizji.
W jednym jednak przypadku relacje obu kobiet, które sędzia Edyta Markowicz przytoczyła ze śledztwa, różniły się diametralnie. Jowita T. zeznała, że w sierpniu 2010 r. ze sklepu został wycofany jeden rodzaj dopalaczy, ponieważ zawierał zabronioną substancję. - Przyjechał kierownik, zabrał paczkę z tym wycofanym ze sprzedaży produktem kolekcjonerskim i wyjechał. Nie wiem, co potem stało się z tym produktem - zeznała w śledztwie Jowita T.
Tymczasem jej koleżanka ze sklepu, Wioleta Sz., utrzymywała, że produkt ten nie wycofano ze sprzedaży, lecz w ramach promocji sprzedano go - jak podkreśliła - po jak najniższej cenie tuż przed wprowadzeniem zakazu handlowania tym specyfikiem.
Z kolei Robert W. wyjaśnił, że jego obowiązkiem było pakowanie torebek z artykułami kolekcjonerskimi, wśród których były różne proszki, a nawet... trawa „typu majeranek”. Pracował on na dwie zmiany.