Na witrynach puławskich sklepów monopolowych i stacjach paliw pojawiły się już tabliczki informujące o obowiązującym już zakazie nocnej sprzedaży alkoholu. Właściciele punktów objętych prohibicją krytykują decyzję radnych, nazywając ją "groteskową".
Od piątku, pomiędzy godz. 23 i 6 alkohol w Puławach można kupić jedynie w klubach, barach i lokalach gastronomicznych. Sklepy typu "Alkohole 24" straciły znaczną część swojego utargu i są zamykane równo o godz. 23. Ich klienci powoli przyzwyczajają się do nowych przepisów, ale dla wielu z nich to trudny czas.
– Z tego, co wiem, wielu z nich nocą wybiera się do Góry Puławskiej, gdzie podobno tworzą się już długie kolejki – mówi Jerzy Czajkowski, właściciel sklepu monopolowego przy ul. Sieroszewskiego. Jak dodaje pracująca w nim ekspedientka, jeszcze kwadrans po zamknięciu ktoś ostatnio stukał w okno.
Na drzwiach widać nową tabliczkę z informacją o nowych godzinach otwarcia, ale ludzie przychodzą z przyzwyczajenia. Nie wszyscy wiedzieli o planie wprowadzenia zakazu. O tym dlaczego sklep jest zamknięty często dowiadują się od sprzedających. Tak jest również m.in. w kiosku Urszuli Adamczyk przy ul. Prusa. Tutaj wisi tabliczka nie tylko z napisem "prohibicja" ale także z informacją, że jest ona wprowadzona z rozporządzenia rady miasta. Żeby nie było wątpliwości, kto odpowiada za nowy zakaz.
Co ciekawe, właścicielka z obawy przed włamaniem do kiosku, tuż przed jego wprowadzeniem zdecydowała na montaż krat. – To dla bezpieczeństwa, bo słyszałam jak klienci mówili o tym, że będą wyłamywać kraty, żeby dostać się do alkoholu. Wystraszyłam się, bo my wtedy nawet krat nie mieliśmy – mówi pani Adamczyk, która przyznaje, że ludzie, którzy odchodzą z powodu prohibicji reagują nerwowo. – Oni są naprawdę wściekli. A rano są tutaj już o pół do szóstej, muszą czekać, bo takie są teraz przepisy – dodaje.
Trochę spokojniej jest na stacji paliw Shell przy ul. Lubelskiej. Tu również jest nowa tablica informująca o nocnym zakazie, ale alkoholu nikt specjalnie nie chowa, ani nie zasłania. – W ciągu jednej nocy zdarza się kilku klientów, którzy chcą kupić jakiś trunek, ale tłumaczymy, że nie możemy go sprzedać. Niektórzy są zaskoczeni, ale rozumieją i odchodzą – mówi sprzedawca.
Jerzy Czajkowski ze sklepu przy ul. Sieroszewskiego decyzję radnych nazywa groteskową. – Moje zdanie jest takie, że oni chcieli się koniecznie czymś wykazać i wymyślili sobie tę prohibicję. To bez sensu, bo ktoś, kto zechce kupić alkohol, kupi go w innym miejscu. W skali całego miasta, te kilka punktów to jest nic. Ale uderzyli w nas i ja teraz nie wiem, czy przetrwamy – przyznaje właściciel "Alkoholi". – Muszę podliczyć pierwszy tydzień, ale ja tego biznesu dla idei prowadzić nie będę. Jeśli nie będe miał z tego korzyści, sklep zostanie zamknięty – dodaje.
Zdaniem Urszuli Adamczyk, noc przynosiła spory utarg, a po wprowadzeniu zakazu obroty mogą spaść nawet o kilkaset procent na dobę. – Rząd mówi, że będzie pomagał małym firmom, a od miasta rządzonego przez PiS otrzymujemy teraz taki cios. Nie rozumiem tego, bo kawałek dalej w klubach alkohol nadal się leje, im wolno go sprzedawać, a nam już nie – podsumowuje.
Niemal wszyscy właściciele całodobowych, które od paru dni są już jedynie sklepami do godz. 23 podkreślają swoją pozytywną rolę w pilnowaniu porządku.
– Mieliśmy tutaj na wszystko oko, gdy coś się działo, pierwsi dzwoniliśmy po policję. Teraz zamykamy sklep, włączamy alarm i niech się dzieje co chce – mówią zgodnie.