W Bieszczadach trwa grzybobranie. Jednak największym wzięciem nie cieszą się prawdziwki, podgrzybki czy kurki - których w tym roku nie ma zbyt wiele - lecz grzyby halucynogenne.
Na grzybkach można zarobić, nic więc dziwnego, że przyjeżdżają po nie ludzie z odległych regionów Polski. Ostatnio w ręce policji wpadła kobieta z Opola. Wcześniej turyści z Białegostoku. Ilu osobom bez przeszkód udało się wywieźć dziesiątki kilogramów narkotyku - nie wiadomo.
Z nosami przy ziemi
Leopold Bekier mieszka w Wołosatem. Codziennie przemierza pięciokilometrową drogę do Ustrzyk Górnych, gdzie pracuje. Opowiada, jak na łące naprzeciwko hoteliku "Biały" kilka osób na kolanach, z nosami przy ziemi przeczesywało trawę. - Myślałem, że coś zgubili, a oni szukali grzybków. Kiedy podszedłem, uciekli.
Koniec września. W Czarnej straż leśna zatrzymuje trzy osoby. Mają przy sobie 49 grzybków. Tłumaczą, że zerwali je na użytek własny. Nie wiedzą, że jest to karalne.
Na początku października policjanci przyłapują w Lutowiskach mężczyznę zbierającego grzybki - w jego plecaku znajdują ponad 600 sztuk. Trafiają również na kobietę, która niesie w reklamówce kilkadziesiąt grzybków. Okazuje się, że przyjechała aż z Opola. Nawet tam wiedzą, że najwięcej powszechnie dostępnego halucynogenu rośnie w Bieszczadach.
Tydzień później Straż Graniczna kontroluje w Berehach Górnych turystów z Białegostoku. Mają w torbie ponad 120 grzybków. Mówią, że grzybobranie było przypadkowe, ale przyciśnięci wyjawiają, że daleką podróż z drugiego końca kraju odbyli specjalnie po leśne narkotyki.
- Usłyszeli o wysypie grzybków w Bieszczadach od znajomych i od razu wsiedli w pociąg - śmieją się pogranicznicy. - Takich jak ci z Białegostoku było w zeszłym roku więcej.
Do zbierania trzeba niekiedy anielskiej cierpliwości - grzybki są małe, a ich barwa zlewa się z liśćmi opadłymi z drzew. W niektórych rejonach rosną całe kolonie halucynogenów.
- Nie ma w Bieszczadach okolicy, gdzie nie można byłoby ich znaleźć - zapewnia młoda kobieta, której zdarzyło się halucynogenne grzybobranie, jak twierdzi - na własny użytek.
Żują i piją
Według specjalistów od narkomanii, w ostatnich latach sporo młodzieży oprócz marihuany zażywa halucynogeny. Na kupno LSD mało kogo stać, a grzybki są stosunkowo tanie i łatwo dostępne. Rosną nie tylko w lasach - również na działkach, polanach, pastwiskach i w przydrożnych rowach. Młodzież doskonale zna procedurę zażywania grzybków. Najczęściej połykane są na surowo, niektórzy je żują, inni gotują i piją wywar.
- Spróbowałam takiej herbatki tylko raz, miała smak ziemi zmieszanej z wodą - opowiada 22-letnia Katarzyna. - Godzinę później zsiniałam, biłam się pięściami po głowie, miałam wrażenie, że po całym moim ciele chodzą mrówki. Potem trzy dni wymiotowałam i to był definitywny koniec przygody z grzybkami.
W ubiegłym roku uczeń szkoły podstawowej zjadł kilkadziesiąt grzybków. Przez tydzień leżał nieprzytomny w szpitalu. Z trudem przeżył. Niektórzy balansują na granicy ryzyka poprzez spożywanie wybuchowej mieszaniny składającej się z grzybków i wódki lub piwa. 24-letni mieszkaniec Ustrzyk Dolnych pił wódkę z grzybami na tyle często, że zupełnie zatracił samokontrolę. Chodził po mieście w białych, koronkowych rękawiczkach, kąpał się w ubraniu, na przemian histerycznie śmiał się i płakał. W końcu musiał poddać się leczeniu w zakładzie psychiatrycznym.
- Halucynogenne grzybki mogą być naprawdę bardzo groźne dla zdrowia - twierdzi lekarz z Ustrzyk. - Uzależniają zwłaszcza psychicznie, a przyjmowane w dużych ilościach mogą doprowadzać do silnego zatrucia organizmu i trwałego uszkodzenia narządów wewnętrznych.
Zdaniem Marioli Pęzioł, pedagoga z Zespołu Szkół Ogólnokształcących w Ustrzykach Dolnych, zażywanie przez młodzież grzybków osiągnęło apogeum w 2000 roku. - Widywałam na szkolnych korytarzach uczniów z rozbieganymi oczami, którzy bez powodu wybuchali niekontrolowanym śmiechem. Okazało się, że przed lekcjami chodzili na pobliskie polanki, gdzie grzybków było zatrzęsienie i jedli je na surowo.
Na początku roku szkolnego w bieszczadzkich liceach i technikach przeprowadzono pogadanki na temat narkotyków. Osobno dla rodziców, osobno dla uczniów. Podobne organizowane są od kilku lat i w opinii dyrekcji placówek oświatowych przynoszą efekty.
- Pytania rodziców dotyczą głównie kwestii szkodliwości zażywania narkotyków i skali problemu; uczniowie chcą także wiedzieć, ile lat więzienia grozi za ich posiadanie oraz czy prawo przewiduje kary dla nieletnich - mówi Mariola Pęzioł. - To może wskazywać, że niektórzy mieli już do czynienia z grzybkami lub podobnymi środkami odurzającymi.
Andrzej, lat 19: - Tak jak prawie żaden belfer nie potrafi rozpoznać, czy uczeń wypalił skręta z "marychy", czy też zwykłego papierosa, tak również tylko niektórzy umieją rozpoznać zachowanie po zjedzeniu grzybków. Wątpliwości nie ma tylko wtedy, gdy ktoś przedawkuje i dostanie totalnego odlotu.
Kilka złotych za gram
W największym mieście Bieszczadów, 11-tysięcznych Ustrzykach Dolnych, ze zbierania i handlu halucynogenami utrzymuje się najpewniej kilkanaście osób. - Wiemy, że proceder ma miejsce, staramy się przeciwdziałać, ale trudno przytaczać konkretne liczby - tłumaczy aspirant Ryszard Sroka z Komendy Powiatowej Policji w Ustrzykach Dolnych. - Wychwytujemy tylko nieliczne osoby trudniące się handlem lub zbierające grzybki na własny użytek. Niektórzy przyjeżdżają w Bieszczady na jeden dzień, napychają torby narkotykiem i szybko wracają do siebie.
Najczęściej dilerzy rozprowadzają grzybki w dyskotekach i lokalach z alkoholem. Handlują przede wszystkim z zaufanymi osobami, by ryzyko wpadki było jak najmniejsze. Zwłaszcza teraz, gdy grzybki traktowane są przez prawo na równi z wieloma innymi narkotykami, a za ich posiadanie grożą surowe kary.
Dilerzy ryzykują, ale wiedzą dlaczego - jeden gram wysuszonych grzybków kosztuje od 6 do 9 złotych. Jeżeli jest dobry rok, tak jak obecny, w ciągu zaledwie dwóch miesięcy można nieźle zarobić. A większość osób trudniących się sprzedażą grzybków to młodzi, sfrustrowani bezrobotni.
Strażnicy Bieszczadzkiego Parku Narodowego od dłuższego czasu uganiają się za zbieraczami halucynogenów. Proceder jest nagminny, ale złapanie kogoś na gorącym uczynku graniczy z cudem.
- Grzybki rosną głównie na terenach, na których pasą się konie i owce, strażników widać na kilometr, dlatego zbieracze zawsze zdążą porzucić towar i wyłgać się byle czym - mówi Krzysztof Krysta, szef strażników. - Możemy ich ukarać mandatem za niedozwolone zejście ze szlaku, ale to nie rozwiązuje problemu. Kilka dni temu moi podwładni schwytali jednak dwóch "grzybiarzy".
Podczas wrześniowej akcji "Czyste góry", młodzież z bieszczadzkich szkół średnich oraz goście ze Słowacji i Ukrainy zbierali śmieci na turystycznych szlakach. Przy okazji zbierali też grzybki. Wieczorem na imprezie w Górnej Wetlince część uczestników była na haju. - Dziwacznego zachowania z pewnością nie spowodował alkohol, potrafię odróżnić pijanych od naćpanych - twierdzi Krysta.
Komentarze