Choć oznaczyłem ten raport jako doświadczenie mistyczne, pierwsza jego część była właściwie bad tripem. I choć przeżyłem tam straszne rzeczy, do dziś tego nie żałuję. Często się słyszy, aby w takim wypadku powiedzieć sobie, że to tylko substancja, że wszystko wróci do normy. I choć rozumiem powody takiego myślenia, to jednak prawdziwa magia substancji psychodelicznych ujawnia się kiedy potraktuje się je na poważnie. Ale w takim wypadku dobrze mieć przy sobie jakieś zabezpieczenie. Coś co sprawi, że będziesz mógł wrócić do prawdziwego świata.
Görlitzer Park w Berlinie. Nie przejdziesz tu pięciu metrów bez spotkania dilera narkotyków
Czy "park dilerów" to tylko miejska legenda? Rzeczywistość okazała się jeszcze bardziej zaskakująca.
Kategorie
Źródło
Odsłony
2084Görlitzer Park - te dwa słowa kojarzą się każdemu berlińczykowi, a może i Niemcowi z jednym: handlem narkotykami. Odwiedziłem ten niesławny park, położony w sercu miasta, by sprawdzić, czy naprawdę masowo handluje się tu narkotykami. Zobaczyłem dilerów, ale też... rodziny z dziećmi i przedszkolne wycieczki.
Görlitzer Park, znany też w Niemczech "Görli", to wielka, zielona przestrzeń w berlińskim Kreuzbergu. Niegdyś była to niebezpieczna dzielnica imigrantów. Dziś to najmodniejsza, ale i najdroższa część Berlina. Sam park mało komu w niemieckiej stolicy kojarzy się zielenią. Raczej z marihuaną i innymi narkotykami.
Ale czy Görlitzer Park to naprawdę park dilerów? Czy narkotyki rzeczywiście są tam dla każdego na wyciągnięcie ręki? A może to po prostu miejska legenda? Postanowiłem to sprawdzić. Do parku nietrudno się dostać - wystarczy krótka przejażdżka metrem ze ścisłego centrum miasta. Wysiadam na stacji Görlitzer Bahnhof, która mieści się tuż przy parku.
Wychodzę z wagoniku metra i już podchodzi do mnie młody, modnie ubrany człowiek. - Do you need something? (Potrzebujesz czegoś?) - pyta uprzejmie, choć zdecydowanie. Odmawiam. Idę dalej. Zaczepiają mnie kolejni młodzi mężczyźni. Są już bardziej konkretni i pytają tylko: "Weed, weed?", próbując sprzedać mi marihuanę. Jestem zaskoczony, bo wraz ze mną po schodach schodzi grupka dzieci, prawdopodobnie w wieku przedszkolnym.
Idę dalej w kierunku parku. Znowu mnie ktoś zagaduje. Tym razem jednak postawiam, że spróbuję porozmawiać z dilerem.
Pytam, co sprzedaje, jednak diler nie podejmuje rozmowy tylko od razu podchodzi do parapetu przy pobliskiej kamienicy. Wyciąga nieduży pakunek i mówi, że mi sprzeda marihuanę. Moja odpowiedź "nie, dziękuję" go nie zadowala, ale też nie zniechęca. Gdy próbuję odejść, idzie za mną. - Something else? (Coś innego?) - wykrzykuje tylko.
Nie odpowiadam, ale on idzie za mną, ciągle wykrzykując coś w moim kierunku. Jest natarczywy, choć nie agresywny. Idzie za mną kilkaset metrów i jest tuż za mną, gdy wchodzę na teren parku. Tam rezygnuje z "pościgu", a mi się udaje zrobić zdjęcie, gdy idzie z powrotem w kierunku stacji metra.
Na miejscu widzę grupki osób, prawdopodobnie również dilerów. Podchodzę do nich - tym razem od razu zaznaczając, że jestem dziennikarzem. Rozmawiać nie chcą, o zdjęciach nie może być mowy. Znów - są stanowczy, ale nie agresywni.
"Najbezpieczniejsze miejsce w Berlinie"
Nie jest jednak tak, że park jest odwiedzany tylko przez dilerów i ich klientów. Widzę wiele osób - bawiące się licealistki, sporo rodzin z dziećmi. Początkowo mi trudno uwierzyć, że ktoś wybiera "park dilerów" na miejsce rodzinnego spaceru.
Podchodzę więc do jednej z rodzin. - Nie macie obaw, spacerując po takim miejscu? - pytam. Odpowiada młody ojciec. - Tu nie ma się czego bać, to najbezpieczniejsze miejsce w Berlinie - uśmiecha się. - Ale przecież jest tu mnóstwo dilerów - zauważam. - Mnóstwo? Jest środa, godzina 12:00. Prawie nikogo tu nie ma. Niech pan przyjdzie w okolicach 17:00, wtedy jest tu mnóstwo dilerów - dodaje mężczyzna, prowadzący wózek z dzieckiem.
Postanawiam, że sprawdzę, jak wygląda park w godzinach popołudniowych. Tymczasem wracam na stację metra i czeka mnie kolejne zaskoczenie. Gdy wchodzę po schodach, widzę grupkę młodych osób. Wszyscy skręcają jointy, nie przejmując się, że obok nich przechodzi mnóstwo osób, w tym dzieci.
Na miejsce wracam w okolicach 18:00. Rzeczywiście, park zapełnia się ludźmi. Jest młodzież na rowerach, dzieci, osoby starsze. Widzę dwie młode dziewczyny żonglujące maczugami. W tle jednak pojawia się jeszcze więcej grupek dilerów, a w moim kierunku znów padają pytania, czy czegoś nie potrzebuję.
Na terenie Görlitzer Park znajduje się basen i modna kawiarnia. Kupuję kawę i mam nadzieję, że uda mi się porozmawiać z kimś, kto pomoże mi zrozumieć fenomen tego miejsca. Bywalec parku zgadza się mi trochę poopowiadać. Mówi, że sytuacja jest wygodna i dla samych dilerów i dla miasta.
- Dilerzy mają gdzie handlować, miasto ma gwarancję, że handel nie wyleje się na inne rejony - wyjaśnia mi student z Niemiec. Pytam, czy na teren parku zagląda czasem policja. Wyjaśnia, że w samym parku to się raczej nie zdarza, choć policja często patroluje okolice stacji metra Görlitzer Bahnhof. Skąd pochodzą dilerzy? Zauważam, że najczęściej nie mówią po niemiecku, od razu próbują nawiązać kontakt w języku angielskim.
Mój rozmówca wskazuje, że dilerzy pochodzą w większości z krajów afrykańskich, rzadziej z Azji czy z państwa bałkańskich. Jego zdaniem jednak dilerzy często się zmieniają i niewielu z nich pojawia się w tym miejscu dłużej niż tydzień czy dwa.
Bywalec parku sugeruje, że berlińskie władze patrzą na problem przez palce. A jak jest oficjalnie?
W kwietniu 2015 r. próbowano wprowadzić politykę "zero tolerancji" dla handlu narkotykami w tym miejscu. Pojawiały się patrole, wycięto nawet część krzewów i żywopłotów, bo za nimi chowali się handlarze. Po dwóch latach jednak zaczęły się pojawiać głosy, że "polityka zero tolerancji przynosi zerowy efekt". W efekcie, jak donosiły niemieckie media, lokalne władze zmieniły taktykę. Dzisiaj pozwalają na posiadanie do 15 gram marihuany. Dotyczy to jednak tylko parku, a nie okolic czy stacji metra. A jednak i tam handel narkotykami ciągle kwitnie.
Komentarze