Prezentacje trójmiejskich zespołów i solistów wypełniły cztery (do niedzielnego włącznie) wieczory. Większość była już prezentowana na różnych scenach, zobaczyliśmy też pięć spektakli premierowych.
Ciśnienie rośnie
Jedną z ciekawszych, jeśli nie najlepszą premierą okazał się spektakl Sceny Ruchliwej z Olecka "120/80" w reżyserii gdańszczanina Leszka Bzdyla. Pięcioro młodych, znudzonych życiem ludzi po zażyciu narkotycznej pigułki przez chwilę szybuje w świecie własnych urojeń. Jednym pigułka podniosła tytułowe ciśnienie, jak postaci granej przez niezwykle dynamicznego Igora Podsiadłego, wykonującego fantastyczne, breakdance'owe ewolucje, ujawniające jednocześnie niezwykłą gibkość i finezję ruchów. Tomasz Graczyk, obserwując rozszalałego partnera, też eksplodował - tyle że potokiem słów.
Natomiast trzem tancerkom tętno wyraźnie spadło. Oszczędne w ruchach, szybowały dużo wolniej we własnych bańkach mydlanych, uśmiechając się do własnych myśli. A kiedy pigułka przestała działać, wszyscy stali się znowu tymi samymi, znudzonymi ludźmi, dla których narkotyk nie był przyczyną, lecz raczej konsekwencją.
Drugą z kolei premierą festiwalu był "Kamol" w wykonaniu Andrzeja Morawca. Tancerz z klasycznym zacięciem odegrał etiudę w roboczym kombinezonie i tytułowym kamieniem w tle. Mogą żałować ci, którzy nie zostali na sobotnim, improwizowanym przez tancerzy i DJ-a Elfa, Free Dance Jam Session - wtedy Morawiec naprawdę pokazał, co potrafi.
Żarty i miłość
Tych, którzy oczekiwali pokazów tanecznych, a nie spektakli parateatralnych, na pewno nie rozczarował Robert Przybył. Solista zaprezentował w sobotę "Cielesny żart na Bacha". Miło było patrzeć, jak przy muzyce Jana Sebastiana postawny mężczyzna, odziany w męską koszulę, bojówki i... zwiewną dziewczęcą spódnicę, wiruje lekko na środku czarnej żakowskiej sceny. Ten muzyczny żart zepsuł nieco, wplatając w swój spektakl recytację. Wydała się zupełnie niepotrzebna, tak jak "spontaniczny" śmiech tancerza. Widz nie potrzebował podpowiedzi, sam się zorientował, że ma do czynienia z dowcipem.
W taneczną konwencję wpisał się też znany już publiczności spektakl "W czerni i bieli" znakomitych Iwony Strupiechowskiej i Jacka Krawczyka. Ich przejmująca opowieść o dwojgu ludziach, o walce zwanej miłością, ciągle robi wrażenie.
Zatańczyć dzień dzisiejszy
W zupełnie innych kategoriach, odrzucając kryteria oceny tańca, należało oglądać premierę "In praxis" w wykonaniu Plastiyque dod (czyli sióstr Magdy i Darii Jędry), z muzyką Zbyszka Zibi Bieńkowskiego. Ich spektakl, przy ogłuszająco głośnych dźwiękach generowanych przez Zibiego, składał się z kilku odrębnych historyjek zbudowanych z ikon współczesności. Oszczędna scenografia pozwoliła pokazać grę komputerową (biały ekran, rzutnik z niebieskim światłem, żywa postać i cień jako postaci gierki z obowiązkową strzelaniną i trupami), a malutka torebka i pasek z cekinami - odegrać rolę kurtyzany. W spektaklu (który jednak trudno nazwać tanecznym) raziła zbytnia dosłowność, brak wiary w inteligencję widza, nieczytelność przesłania. Może było go brak? Może to tylko zabawa, ruch i żywioł? Nie jest dobrze, jeśli widz pozostaje z takimi pytaniami i potrzebuje podpowiedzi autora.
Czas na teatr
Pokazana na zakończenie festiwalu "Strzałka czasu" tancerza Rafała Dziemidoka i aktora Mirosława Zbrojewicza, przywieziona z Warszawy, choć według mnie znakomita, wydała mi się jednak nieco "nie na miejscu". Spektakl świetnie wpisałby się w każdy przegląd sztuki aktorskiej, ale chyba niekoniecznie tanecznej.
Zbrojewicz swoim statycznym monologiem "z celi" (w przedstawieniu użyto fragmentów tekstów Horsta Bienka "Cela" oraz Igora Nowikowa "Rzeka Czasu") kontrastował z żywiołowym, walczącym z materią Dziemidokiem. Prostokąt tkaniny stawał się w jego rękach żaglem, posłaniem, biczem, okryciem. Kopany, deptany, zwijany w szmacianą kulę, nie poddawał się, trwał w niezmienionej formie. W przeciwieństwie do więźnia, mówiącego do nas z offu głosem Zbrojewicza. Strzałka czasu wyraźnie działała na jego niekorzyść, prowadząc - jak każdego z nas - do destrukcji.
Natomiast bardzo dobrym pomysłem okazała się sobotnia Free Dance Jam Session - wielka improwizacja tancerzy TKT i DJ-a Elfa. Z dużą przyjemnością obserwowałam miękkie, płynne albo wręcz przeciwnie - gwałtowne i agresywne ruchy tancerzy. Wspaniale było widzieć, jak wielkim zaufaniem wszyscy się darzą, z jaką ostrożnością i uwagą na innych poruszają się po niewielkiej (jak dla kilkunastu osób na raz) przestrzeni. Widzowie byli tak zachwyceni obserwacją tej spontaniczności i wzajemnego szacunku, że improwizację trzeba było... bisować.
Sponsorzy: Plus GSM, PZU SA, Fabryka Porcelany "Lubiana", mecenat miasta Gdańska. Patroni medialni: "Gazeta Wyborcza",
www.trojmiasto.pl, Radio Gdańsk, "wolna strefa"
Ludmiła Jezierska, Agnieszka Kmieciak
Komentarze