Wrocławski Sąd Apelacyjny utrzymał wczoraj wyrok 25 lat więzienia dla 20-letniego Michała B., który przed dwoma laty bestialsko zamordował swoją babcię. Staruszka jeszcze żyła, gdy zdarł jej z szyi złoty łańcuszek.
- To przez głupotę, narkotyki i dziewczynę - mówił prokuratorowi w śledztwie. Twierdził, że jego życie nie ma sensu i czuje się jak zwierzę. Biegły psycholog ocenił, że chłopak jest ponadprzeciętnie inteligentny.
Michał mieszkał we Wrocławiu z rodzicami. Brał amfetaminę, kokainę, LSD. Gdy miał 16 lat, zaczął wynosić z domu rzeczy i sprzedawać. Jako 17-latek miał na koncie cztery włamania. 1 września 1999 roku zniknął z domu, zabierając rodzicom samochód. Pojechał do Karpacza. Zamieszkał w pensjonacie. Na dyskotece w Mysłakowicach poznał Martę. Po tygodniu sprzedał samochód ojca za 1900 złotych i 20 gramów amfetaminy. Starczyło na kolejne dwa dni zabawy. Potem postanowił odwiedzić mieszkającą w Jeleniej Górze babcię, 91-letnią Walerię K.
Staruszka wpuściła go do mieszkania, choć była z wnukiem w konflikcie. Wiedziała, że bierze narkotyki i jest złodziejem. Chciała, aby zmienił swoje życie. Rozmawiali tylko chwilę. Wnuk trzy razy uderzył ją pięścią w twarz. Zdarł z szyi złoty łańcuszek. Chwycił za nóż. Broniła się. Zasłaniała się rękoma. Naciął jej oba nadgarstki. Zranił w klatkę piersiową i szyję. Jak wyjaśniał policji, "ciął tak długo, aż przestała się ruszać".
Wiedział, gdzie trzyma pieniądze. Znalazł 100 zł i osiem czeków. Aby upozorować włamanie, powyrzucał rzeczy z szafy. Umył się. Wytarł ręcznikiem kran, wizjer w drzwiach, szklankę. Była godz. 20.30, gdy do mieszkania pani Walerii zastukał synek sąsiadów Dawid. Chciał u niej obejrzeć mecz. Dziwny głos ze środka odpowiedział mu, żeby sobie poszedł. To zabójca próbował naśladować głos Walerii K.
W godzinę później Michał był już w Kowarach. Spotkał się z Martą i jej kolegami. Jednego z nich poprosił o sprzedanie zrabowanego łańcuszka. Nikt nie zauważył, aby był zdenerwowany czy przygnębiony. Za łańcuszek dostał 110 zł. Nazajutrz zrobił użytek z czeków. Zatrudnił do tego celu przygodnie poznanych mężczyzn. Jeździł z nimi taksówką od poczty do poczty w Jeleniej Górze, Piechowicach, Podgórzynie, gdzie wybierali po 300 zł - razem 2400 zł.
Zatrzymany przez policję początkowo przyznał się do zabójstwa. Mówił, że przez sześć dni nie spał, bo wziął za dużo amfetaminy. Przed babcią się bronił, bo wydawało mu się, że "ona ma takie długie zęby" i może mu "zrobić krzywdę". Potem wielokrotnie zmieniał wyjaśnienia, aby w końcu przed sądem zasłaniać się lukami w pamięci.
Pierwszy zespół psychiatrów nie mógł rozstrzygnąć, czy inteligentny chłopak nie symuluje zaburzeń psychotycznych, i zalecił jego dłuższą obserwację. Przeprowadzono ją w Poznaniu. Tamtejsi biegli nie stwierdzili omamów, zaburzeń świadomości ani choroby psychicznej. Ocenili, że uzależnienie od narkotyków nie ograniczyło w stopniu znacznym zdolności sprawcy do oceny czynu i pokierowania swoim postępowaniem.
Ich opinię zakwestionował obrońca Roman Bebak. Powołując się na autorytety medyczne, przekonywał, że jako wieloletni narkoman oskarżony był niepoczytalny w momencie popełniania zbrodni. Wnioskował, aby go ponownie zbadać. Zarzucał też sądowi pierwszej instancji, że nie ustalił, z jakim zamiarem Michał B. wybrał się do swojej babci.
- Po co poszedł wnuk do babci, której nie znosił? Po zabójstwie metodycznie zacierał ślady. Wytarł nawet klamkę od strony korytarza. Czy tak zachowuje się człowiek niepoczytalny? - pytała retorycznie prokurator Janina Orłowska.
Sąd Apelacyjny uznał, że w pierwszej instancji przeprowadzono postępowanie z wyjątkową starannością i wina oskarżonego nie budzi wątpliwości.
- Michał B. dokonał okrutnego zabójstwa bezbronnej osoby. Waleria K. w czasie okupacji uczyła młodzież na tajnych kompletach. Przeżyła wojnę, ale nie przeżyła wizyty swojego wnuka. Narkomania nie może stanowić swoistego immunitetu dla sprawcy. Doskonale wiedział, jak działają narkotyki, a w stan odurzenia wprowadzał się świadomie - uzasadniał utrzymanie wyroku w mocy sędzia Witold Franckiewicz.